"Tańczący z wilkami": - o terrorystach i ich sponsorach
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
30.11.2008.

Tańczący z wilkami - o „terrorystach” i ich sponsorach

 Stanisław Michalkiewicz  z NCz! nr. 13, 26 III 2005

            ,,Ach nieszczęście! Ach niedola! Sło­wa zaklęć zapomniałem" – biadał bohater ballady Goethego "Uczeń czarnoksiężnika". Zaklęciem zmu­sił miotłę do noszenia wody, ale zapomniał, jak się urok odczynia. Miotła nosiła więc wodę nadal i nie pomogło nawet rąbanie jej sie­kierą. Przeciwnie - każda odrąba­na drzazga stawała się nową miotłą i wkrótce już nie jedna, ale tłum mioteł kłębił się wokół, doprowa­dzając ucznia do bezsilnej rozpa­czy. Czasami można odnieść wra­żenie, że jest to metafora amerykańskiej polityki za­granicznej, przynajmniej w wieku XX, a kto wie, czy i nie w XXI. Jak socjalizm bohatersko wal­czy w problemami: które wcześniej produkuje, tak polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych w znacznym stopniu sprowadza się do poskramia­nia swoich dawnych faworytów.

Imperia Zła

            W swojej książce "Gułag" Anna Applebaum zastanawia się nad feno­menem kariery Naftalego Aronowi­cza Frenkla, który z aresztowanego przemytnika z Konstantynopola prze­istoczył się w energicznego organi­zatora gułagowego imperium produk­cyjnego i syt chwały zmarł po dłu­gim życiu w randze generała NKWD. Pisze, że Frenkel, będąc jeszcze więź­niem, "podobno" napisał do Jagody list z propozycjami racjonalizatorski­mi, które adresata szalenie zaintere­sowały.

            Wszystko to oczywiście być może, ale bardziej prawdopodobne wydaje się, że Frenkel, jeśli rzeczy­wiście coś napisał, to chyba co inne­go. Tak się bowiem składało, że Henryk Jagoda naprawdę nazywał się Henoch Jehuda i przez żonę był spo­winowacony z samym Jakubem Swierdłowem. Frenkel mógł zatem odwołać się do poczucia solidarno­ści, a poza tym, jako handlowiec z pewnym doświadczeniem, mógł też zaoferować swoje pośrednictwo w sprzedaży gułagowej produkcji..

            Trochę szkoda, że Anna Apple­baum, w swojej bardzo ciekawej, bo powstałej na podstawie materiałów archiwalnych wytworzonych przez GPU, NKWD i KGB książce, nie prześledziła dróg, którymi na kapita­listyczny Zachód płynęło sowieckie drewno, wyrąbane przez zeków w tajdze, sowiecka bawełna zbierana rękoma zeków w Azji Środkowej i sowieckie złoto, wydrapywane pazu­rami zeków z wiecznej zmarzliny Kołymy. Które firmy towary te im­portowały, kto pośredniczył w trans­akcjach zakupu i odsprzedaży towa­rów produkowanych przez imperium Naftalego Arnowicza Frenkla? Czy poza oczywiście Armandem Hamme­rem, aby nie sam Izrael Lazarewicz Gelfond (ps. Parvus), którego Fren­kel mógł znać osobiście jeszcze z czasów konstantynopolskich? Ale mniejsza z tym, trudno wszystkie te rzeczy przedstawić w jednej książce, chociaż właściwie można by trochę więcej o tym Eichmanie Związku Sowieckiego, autorze formuły, że "z więźnia musimy wycisnąć wszystko w pierwsze trzy miesiące; potem nic nam po nim".

            O ile w stosunku do młodego Związku Sowieckiego Stany Zjedno­czone prowadziły, a przynajmniej to­lerowały politykę wspomagania ko­munistów poprzez ułatwienia handlo­we, to w stosunku do Niemiec było to już wspomaganie bardziej aktyw­ne. Jak wiadomo, po I wojnie poko­nane Niemcy zostały obarczone repa­racjami na kwotę 132 mld marek w złocie. Ponieważ pojawiły się trudno­ści, które skłoniły Francję do okupa­cji Zagłębia Saary, w roku 1924 przy­jęty został plan Dawesa, przewidują­cy udzielenie Niemcom pożyczek na kwotę 800 mln marek w złocie. Atoli już w kilka lat później, 7 czerwca 1929 r. przyjęty został kolejny plan, tzw. plan Younga, przewidujący re­dukcję reparacji o 17 procent i rozło­żenie spłat na lat 59. Od roku 1919 do roku 1931 Niemcy spłaciły ok. 21 mld marek, po czym, na podstawie porozumienia w Londynie 20 lipca 1931 r., ich dług został praktycznie umorzony. Umożliwiło to Hitlerowi, który jeszcze przed tymi redukcjami powziął plan pozabijania wierzycieli Niemiec i uwolnienia się w ten sposób od zadłużenia, rozpoczęcie programu zbroje­nia państwa. No, a kiedy jużsię uzbroił i razem z Józefem Stalinem 23 sierpnia 1939 roku wywrócił do góry noga­mi polityczny porządek wer­salski, trzeba było zacząć z nim wojować.

            22 czerwca 1941 roku Niemcy uderzyły na Zwią­zek Sowiecki. Stany Zjedno­czone rozciągnęły na ZSRR, jako na państwo "demokra­tyczne", tzn. wojujące z Hi­tlerem, ustawę z 11 marca 1941 r., tzn. Lend-Lease Act.

            Na tej podstawie uruchomiły: dostawy broni, sprzętu wojennego i innych towarów. I tak Rosjanie otrzymali 22 800 pojazdów opancerzonych, 1045 lokomotyw, 11 000 wagonów, 540 000 ton szyn kolejowych, 14.982 samoloty myśliwskie, 3809 bombowców, 4111 dział plot, 484 000 ciężarówek, 28 000 jeepów, 5500 ciągników arty­leryjskich, 330 000 telefonów polo­wych, 2 670 000 ton paliw, w tym prawie pół mln ton benzyny lotni­czej, 5,5 mln par butów, 22,85 mln m materiałów na mundury, 1,2 mln ton stali, 26 tys. obrabiarek, 317 tys. ton materiałów wybuchowych, żyw­ność i tak dalej. Były to ilości zna­czące w stosunku do produkcji wła­snej sowieckiej; jeśli chodzi o pojaz­dy opancerzone, to amerykańskie dostawy stanowiły równowartość ca­łorocznej produkcji sowieckiej i to dopiero od roku 1942, kiedy obo­wiązywało już "wszystko dla fron­tu". Ciężarówek jednak już Amery­kanie dostarczyli ponad trzykrotnie więcej niż trzyletnia sowiecka pro­dukcja wojenna, a samolotów prawie roczną produkcję sowiecką z roku 1942. Oprócz tego Jerzy Racey Jor­dan w "Dzienniku majora Jordana" twierdzi, że Amerykanie w ramach dostaw lend-lease, od 1942 r. dostar­czali Rosjanom również materiały przydatne wyłącznie do produkcji broni jądrowej. Wszystkie te dosta­wy ustały w roku 1945, kiedy III Rzesza została pokonana i zlikwido­wana. Wkrótce jednak rozpoczęła się na całego "zimna wojna" z "impe­rium zła", która zakończyła się do­piero w roku 1990 likwidacją okupa­cji i zjednoczeniem Niemiec.

"Wujek" Chi Minh i "Fiedia"

            Ale Stany Zjednoczone walczyły nie tylko z Hitlerem czy ,,imperium zła", ale również z Japonią i ,,kolo­nializmem". Kiedy Japończycy zajęli Indochiny, Ameryka zaczęła inten­sywnie popierać komunistyczny Viet Minh, ponieważ był on nastawiony wrogo do japońskich okupantów. Po klęsce Japonii okazało się, że jest nastawiony wrogo również do Fran­cuzów, którzy powrócili do Indochin. Amerykanom to nie przeszkadzało, ponieważ USA walczyły także i z kolonializmem. Toteż Viet Minh, kie­rowany przez "Wujka", czyli ,,Ho" Chi Minha, w roku 1956 dobił Fran­cuzów w Dien Bien Phu. Oczywi­ście na tym nie poprzestał i kiedy Amerykanie, zorientowawszy się w sytuacji, zarezerwowali sobie połu­dniową część Wietnamu, w której zainstalowali Ngo Dinh Diema w charakterze tzw. naszego sukinsyna - "Wujek", który w tym czasie został sukinsynem "nie naszym", - rozpoczął wojnę, zrazu podjazdową, a potem już na całego. Ten eksperyment kosz­tował Stany Zjednoczone co najmniej 150 mld ówczesnych (1964 - 1975) dolarów, ok. 57 tys. zabitych i ok. 300 tys. rannych żołnierzy, zaś Wiet­namczyków - co najmniej 2, a może nawet 3 mln zabitych, nie licząc dewastacji kraju.

            Na drugiej półkuli, pod samym nosem Stanów Zjednoczonych, na Kubie pojawił się niejaki Fidel Ca­stro, który w 1953 r. z grupką na­rwańców zaatakował koszary Mon­cada, za co kubański dyktator, były sierżant Fulgencjo Batista, wpakował go na 15 lat do kryminału. W 1955 r. Castro wyszedł jednak z turmy i cały ,,Ruch 26 lipca" przeniósł do Stanów Zjednoczonych, gdzie korzystał z protekcji CIA, a potem do Meksyku. W 1956 roku znowu próbował zdo­być Kubę 80-osobowym desantem z jachtu "Granma", ale Batista więk­szość desantników zabił albo wyła­pał. Castro udało się uciec w góry Sierra Maestra, skąd bardzo groźnie kiwał palcem w bucie. Widocznie jednak Batista z jakichś powodów znudził się Amerykanom, bo cofnęli mu poparcie, a Castro, sponsorowa­ny również przez CIA, w 1958 roku rzucił hasło powszechnego powstania i zaczął dokazywać, co skończyło się wkroczeniem do Hawany i zain­stalowaniem reżimu komunistyczne­go, który trwa do dziś. Prezydent Kennedy kupił wprawdzie CIA szkla­ny nocnik (żeby zobaczyli, co naro­bili), nakazując inwazję w Zatoce Świń, ale Castro, czyli "Fiedia", zna­lazł już sobie innych sponsorów i protektorów w postaci Sowietów. Dzięki temu nie tylko popędził kota zaimprowizowanym naprędce oddzia­łom inwazyjnym, ale pozwolił so­wieciarzom zainstalować rakiety z głowicami atomowymi, co w roku 1962 omal nie doprowadziło do uru­chomienia Machiny Sądu Ostatecz­nego. Na szczęście wszystko zakoń­czyło się wesołym oberkiem, jeśli tak można nazwać wycofanie przez Sowietów rakiet z Kuby w zamian za ewakuację amerykańskich baz w Turcji.

Sukinsyn Monarszy, Socjali­styczny I Terrorystyczny

            Kiedy w roku 1953 premier Iranu Mahomet Mossadek znacjonalizował Angielsko-Irańską Kompanię Naftową i jednocześnie zablokował przyznanie koncesji naftowych w Iranie Sowietom. został przy pomocy CIA i Anglików usunięty - i odtąd Iranem rządził nie­podzielnie szach Reza Pahlavi, bardzo "prozachodni", a jednocześnie szalenie "postępowy". Wszyscy zachwycali się zwłaszcza małżonką Farah Dibą, mniej więcej tak samo, jak potem Raisą Gor­baczową albo u nas - panią prezyden­tową Kwaśniewską. Tymczasem szach zakładał w Iranie kołchozy i prześlado­wał duchowieństwo muzułmańskie, za to gwarantował nie tylko dostęp do ropy, ale i życzliwość dla Izraela, co zwłaszcza w miarę upływu czasu sta­wało się coraz ważniejsze. Za pienią­dze z eksportu ropy zbroił państwo, no i ma się rozumieć, trochę szalał nie tylko w Paryżu, ale i u siebie. Ostatnim wyczynem, będącym łabędzią pieśnią monarchii, były uroczystości jubileuszo­we monarchii perskiej, urządzone z wielkim przepychem. Wcześniej jednak, bo w początku lat 60., na tle postępo­wych reform, szach popadł w konflikt z ajatollachem Chomeinim, którego w końcu, w roku 1964, wygnał z kraju. Chomeini osiadł początkowo w Iraku, ale kiedy i stamtąd został wydalony, zamieszkał w Paryżu. Tymczasem w Iranie szachowi szło coraz gorzej tak, że we wrześniu 1978 roku musiał wpro­wadzić stan wojenny. W grudniu ulicz­ne demonstracje przybrały groźny cha­rakter, kilka milionów ludzi domagało się abdykacji szacha i wprowadzenia republiki islamskiej. Najwyraźniej po­stęp "po pahlaviemu" nie wszystkim się podobał. 16 stycznia szach uciekł za granicę, gdzie żaden z licznych przy­jaciół nie chciał go nawet na chwilę ugościć. Z ,,naszego sukinsyna" w jed­nej chwili stał się sukinsynem niepożą­danym. 1 lutego do Teheranu triumfal­nie wrócił Chomeini, jako nieprzejed­nany wróg Ameryki, Izraela i całej zachodniej cywilizacji, na którą tyle lat ze zgrozą musiał patrzeć w Paryżu. Żeby tę zarazę wykorzenić do cna i zapobiec ewentualnym przerzutom, za­dośćuczynił żądaniom rodaków i zain­stalował im republikę islamską, co się zowie. Obecnie prezydent Bush zalicza Iran do "osi zła" i rozważa możliwości skarcenia go za zatwardziałość, zanim jeszcze zaopatrzy się w broń jądrową.

            Kiedy w Iranie Chomeini po wyro­ku już przeczuwał wygnanie, w są­siednim Iraku, 18 lutego 1963 roku, wskutek wyreżyserowanego przez Amerykanów zamachu stanu, Obalony został komunizujący reżim Adelkarima Kasima i zastąpiony socjalizującym reżimem Socjalistycznej Partii Odro­dzenia Arabskiego, w skrócie BAAS. Pięć lat później do władzy doszedł Saddam Husajn, który początkowo nie odgrywał jakiejś specjalnej roli na międzynarodowej arenie, jako że w owych czasach faworytem był jeszcze Iran, który wspólnie z Izraelem ekscy­tował irackich Kurdów. Kiedy jednak do Teheranu powrócił straszliwy Cho­meini, Saddam Husajn natychmiast awansował na ,,naszego sukinsyna", a nawet na sukinsyna umiłowanego, nie­mal za "duszeńkę", byle tylko zrobił jakąś dywersję Iranowi. Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać i w roku 1980 uderzył, bo dostał wszyst­ko, czego tylko chciał - i broń, i pieniądze, które podczas serdecznych uścisków wręczał mu w 1984 roku Donald Rumsfeld, ten sam, który teraz kazał zaglądać mu do paszczy, czy aby nie ukrywa tam części języka. Wojna z hanem, który jednak szach zdążył nieźle uzbroić, nie przyniosła Saddamowi żadnych prestiżowych ko­rzyści, więc by jednak zdobyć jakiś liść do wieńca sławy, w sierpniu 1990 roku uderzył na Kuwejt. W ten jednak sposób przestał być nie tylko "du­szeńką", ale nawet ,,naszym sukinsy­nem", stając się sukinsynem nie na­szym i w ogóle zakałą miłującej pokój Ludzkości, którą pozostał aż do dnia dzisiejszego, kiedy oczekuje na proces przed trybunałem ,,zagniewanego ludu", zaś cały hak, po przegranej wojnie, wije się w konwulsjach demokracji.

            Niewiarygodne, ale niemal identyczną historię mógłby opowiedzieć Osama bin Laden, gdybyśmy nie obawiali się go słuchać z obawy posądzenia o sprzyja­nie światowemu terroryzmowi. Ale Osa­ma bin Laden nie zawsze był terro­rystą. Na przykład w roku 1979, kiedy na wieść o wkroczeniu do Afganistanu Sowieciarzy porzucił rozrywki i po­szedł tam walczyć, jeszcze terrorystą nie był. Wtedy, jako cennemu agento­wi, CIA przekazała mu około 3 mld dolarów za pośrednictwem rządu paki­stańskiego. A przecież Osama był też bogaty z domu, więc nic dziwnego, że urósł w potęgę. Kiedy zatem jego mocodawcy zaczęli przyglądać mu się coraz bardziej podejrzliwie. Ta czarna niewdzięczność tak dotknęła Osamę, że stoczył się na pozycję terrorysty - wro­ga Ludzkości i w takim charakterze poszukiwany jest na tym, a nawet tam­tym świecie.

Sojusznik Naszego Sojusznika

            W tym oceanie niepewności jest je­den stały punkt w postaci Izraela, któ­rego popieranie, bez względu na oko­liczności, stanowi niezmienny element amerykańskiej polityki co najmniej od kryzysu sueskiego w 1956 roku, co Izrael umiejętnie wykorzystuje. Tę jego politykę scharakteryzował kiedyś jedy­ny odważny człowiek wśród dyploma­tów, Anioł kardynał Sodano: "od jed­nych narodów wymaga się czegoś, a od innych narodów nie wymaga się nic". I tak 16 czerwca 1960 r. Izrael uruchomił reaktor atomowy na pustyni Negew, w 1966 r. kupił 30 pocisków balistycznych ziemia-ziemia ,,Jerycho" o zasięgu do 500 km, by w następnym roku uruchomić produkcję własną, zaś 18 lipca 1971 r. prasa francuska donio­sła, że Izrael produkuje rocznie 2 bom­by atomowe. Jeśli to prawda, to dyspo­nował nimi już podczas wojny Jom Kipur w roku 1973, kiedy to ponownie groziło uruchomienie Machiny Sądu Ostatecznego.

            Po upadku Związku Sowieckiego Izrael najwyraźniej postanowił rozpra­wić się ze wszystkimi swymi wrogami, tzn. z bliższymi i dalszymi sąsiadami, wykorzystując w tym celu Stany Zjed­noczone. Irak został już obezwładnio­ny, ponieważ nieprędko wydobędzie się z chaosu, o ile nie jest mu przeznaczo­na bałkanizacja. W kolejce do skarce­nia czeka już Syria i nic jej nie pomo­że wycofanie wojsk z Libanu, no a w Iranie tylko patrzeć, jak niezidentyfikowane samoloty zbombardują instalacje nuklearne. Jeśli nawet wynikną z tego jakieś konsekwencje, to czoła stawią im oczywiście Amerykanie. W iden­tyczny sposób pan Zagłoba prowoko­wał pojedynki, które później staczał naj­pierw Michał Wołodyjowski, a później silny w pięści Roch Kowalski. Kiedy zatem już wszyscy bliżsi i dalsi sąsie­dzi Izraela będą leżeli w prochu u jego stóp, to co będzie dalej? Czy Izrael, jako nuklearne mocarstwo regionalne, nie zechce powywijać trochę innymi częściami świata, ot, np. Europą? Już parę razy zdarzyło się, że Żydzi wystą­pili po stronie Azji przeciwko Europie; np. raz w starożytności, za panowania cesarza Trajana, a drugi raz - podczas wojny z Turkami, zakończonej zwy­cięską dla chrześcijańskiej Europy bitwą pod Lepanto. W czasach Trajana było tak oto: "Według tego (filonowskiego - S.M.) programu, ziemskie środki, które miały zdobyć dla Żydów władzę wszechświa­tową, składały się po pierwsze, z roz­proszenia żydowskiego w granicach państwa rzymskiego, »nie ustępującego co do liczby tubylcom« (...), po drugie z ludu zamieszkałego w samej Judei, »niezliczonego co do ilości, mocnego ciałem, niezłomnego duszą i gotowego ponieść śmierć w obronie ojcowskich obyczajów«  i po trzecie - co w naszym wypadku miało szczególne zna­czenie - z sił »po tamtej stronie Eufra­tu«, to znaczy w królestwie partyjskim, w którym »Babilon i wiele innych satrapij były opanowane przez Żydów«. »Co będzie - ciągnie Filon dalej ­- jeżeli oni wszyscy jednomyślnie chwycą za broń? Przecież będzie to siła nie do przezwyciężenia!« (...). I oto, podczas gdy cesarz bohater stał ze swymi legio­nami na brzegu Oceanu Indyjskiego, otrzymuje jedną po drugiej wiadomo­ści: Edessa odpadła! Nizbis odpadła! Seleucja odpadła! Cała Mezopotamia ogarnięta powstaniem! (...) A jednocześnie - i to było najniebezpieczniejsze - ­srożyło się, już pod swoją własną nazwą, powstanie żydowskie w Judei, Egipcie, na Cyprze, w Cyrenie i za­pewne także w innych krajach. Szcze­gólnie zawzięty charakter miało ono tym razem w Cyrenie, gdzie rezydował sam »król« Lukuas-Andrzej. Tam Żydzi - powiada świadek bezstronny Kasjusz Dion - »tępili Greków na równi z Rzymianami, spożywali ich mięso, ob­wieszali się ich jelitami, namaszczali się ich krwią, przywdziewali ich zdarte z ciał skóry, wielu zaś rozpiłowywali na dwie połowy«, niszcząc w ten spo­sób bez mała ćwierć miliona ludzi". Tak przedstawia to prof. Tadeusz Zie­liński w książce "Cesarstwo rzymskie".

            Jeśli chodzi o drugi przypadek, to Jakub Attali w książce ,,Żydzi, świat, pieniądze" pisze o nim tak: ,,Naasi ­człowiek o pięciu nazwiskach - jest teraz człowiekiem wpływowym zarów­no w oczach Żydów (bierze w opiekę gminę z Salonik), I jak i samego sułtana (wykorzystuje swoje kontakty z amster­damskimi Żydami, żeby wspomagać Wysoką Portę w konflikcie z królem Hiszpanii Filipem , który wydał rozkaz, aby mu dostarczono Juana żywego lub martwego na Sycy­lię). Po śmierci Gracii (ciotka Juana, znana w Portugalii pod chrześcijańskim nazwiskiem Be­atriz de Luna - S.M.) w 1569 r. Nassi doradza sułtanowi Selimowi II zaatako­wać Wenecję i odebrać jej Cypr, gdzie zamyśla urządzić schronienie dla Żydów. Ponosi porażkę; wojna kończy się w 1571 r. klęską pod Lepanto, gdzie Turcy ulegają flocie weneckiej dowodzonej przez don Juana de Au­stria, naturalnego syna Karola V. I cho­ciaż stawka w tej wojnie, w której przeciw Osmanom sprzymierzyły się wszystkie oprócz Francji potęgi katolic­kie, wykraczała daleko poza taki czy inny los Cypru, weneccy Żydzi zostali uznani za wspólników Juana ha-Nassi". Attali ma oczywiście rację; wojna Ligi Świętej z Turcją była decydująca dla chrześcijańskiej cywilizacji i bitwę pod Lepanto można z tego punktu widzenia porównać do zwycięstwa Karola Młota pod Poitiers w roku 732, kiedy to Eu­ropa Zachodnia została uratowana przed Saracenami.

            Dzisiaj oczywiście wszystko wygląda nieco inaczej, ale przecież Izrael specjal­nie nie ukrywa, że ma do Europy pew­ne pretensje, a znając, nazwijmy to, pamiętliwość tego narodu, nie powinniśmy żadnych pretensji lekce sobie wa­żyć, zwłaszcza gdy stoi za nimi podob­no 200 głowic atomowych, które so­jusznik naszego sojusznika zdążył sobie w międzyczasie uciułać, żeby nie wspo­mnieć o szalonych ułatwieniach, jeśli chodzi o wojnę psychologiczną. Nie da się ukryć, że byłaby to chyba najwięk­sza siurpryza ze strony miotły poruszo­nej zaklęciem ucznia czarnoksiężnika.

Stanisław Michalkiewicz

Zmieniony ( 04.01.2009. )