Ręce zza Odry - rozmowy przy koksowniku Cz. I | |
Wpisał: Lech L. Przychodzki | |
05.02.2013. | |
Ręce zza Odry - rozmowy przy koksowniku
Cz. ILech L. Przychodzki 4 lutego 2013 http://www.bezjarzmowie.info.ke/test/?p=9004
W styczniu przebywałem na Pomorzu Zachodnim wśród protestujących rolników. Nieco zdjęć z tej trasy pokazywaliśmy już na łamach Bezjarzmowia… Czas na tekst, który powstał w wyniku rozmów z wielu rolnikami – przy gorącym koksowniku na śnieżno-nocnych Wałach Chrobrego, w kabinach ciągników podczas przejazdów przez Koszalin czy w ich prywatnych gospodarstwach. Nim jednak trafimy do Szczecina – przyjrzyjmy się bliźniaczym problemom naszych „bratanków” z Węgier.
1. WĘGRY Polskie media oficjalne do wydarzeń na Węgrzech odnoszą się po macoszemu. Premier Orbán i jego Fidesz stają się co pewien czas obiektami ataków, ale na co dzień obowiązuje w RP zasłona milczenia – polityka Budapesztu nijak się bowiem ma do neoliberalnych powiązań i taktyki rządu PO/PSL. Viktor Orbán od dawna interesuje się Rzeczypospolitą. W 1987 r., kończąc studia prawnicze, napisał na jej temat pracę magisterską: Ruch społeczny wewnątrz systemu politycznego – przykład Polski. W oxfordzkim Pembroke College był potem stypendystą Fundacji Sorosa i na krótki czas stał się neoliberałem. Gdy po raz pierwszy sprawował urząd premiera (1998-2002) Fidesz ewoluował w stronę konserwatyzmu, w specyficznej dla regionu wersji chrześcijańsko-ludowej. Orbán reprezentuje tendencję wspierania przez aparat państwowy małych i średnich przedsiębiorstw, w tym gospodarstw rolnych. Dzięki jego konsekwentnej postawie i doborze odpowiedzialnych współpracowników udało się zmniejszyć na Węgrzech inflację i rosnące początkowo bardzo szybko bezrobocie. W roku 2010 powrócił do władzy, robiąc coś, na co zdobyli się wcześniej Czesi a nigdy Polacy – w nowej Konstytucji (Magyarország Alaptörvénye) wprowadził w preambule wyraźny zapis, mówiący o tym, iż w okresie od okupacji niemieckiej (19. marca 1944) do pierwszych wolnych wyborów (2. maja 1990) Republika Węgierska nie była państwem niepodległym. Come back premiera Orbána spotkał się z wyraźną niechęcią Unii Europejskiej. Po pierwsze polityk z Budapesztu podkreśla wbrew praktyce Brukseli związki swego kraju z chrześcijaństwem i chce, by stało się ono punktem wyjścia w kształtowaniu kulturowego oblicza kontynentu (a niedawna afera, kiedy to projekt słowackiej wersji euro władze Unii pozbawiły krzyża przy postaciach świętych – Cyryla i Metodego – jasno wskazuje, czego „Zjednoczona” Europa oczekuje od swoich decydentów). Po drugie – nie daje sobie narzucić finansowego kagańca Międzynarodowego Funduszu Walutowego (George Soros musi gorzko żałować stypendium dla Viktora Orbána), toteż natychmiast największe agencje ratingowe obniżyły poziom wiarygodności Węgier. Po trzecie lansuje tezę, iż bez państw bałkańskich – UE nie jest wspólnotą pełną. Tymczasem nie po to rozbita została jedność Jugosławii, kiedy to „cywilizowana” Europa rozpoczęła bombardowania kraju natychmiast po fiasku rozmów ze wspomnianym już środkiem ekonomicznego szantażu – Międzynarodowym Funduszem Walutowym – i pozwoliła na krwawą wojnę domową, zakończoną powstaniem skłóconych ze sobą i w pojedynkę słabych gospodarczo państw, by teraz zmagać się ze skutkami rozbudzonych waśni etnicznych w ramach Unii. Wspólna Europa, budowana na niezdrowych zasadach dominacji trzech państw nad pozostałymi, co prawda się sypie, ale woli myśleć o przyłączeniu Ukrainy, jako potężnym rynku zbytu swojej nadprodukcji. Kijów jednak gra na zwłokę – obserwuje Zachód i nie ma specjalnej ochoty wpaść spod jednej zależności – w drugą. Różnymi metodami UE stara więc się przypomnieć Węgrom ich miejsce w szeregu i skłócić premiera ze społeczeństwem. Jedną ze skutecznych metod jest wykup węgierskiej ziemi.
2. Nie jest już żadną tajemnicą, iż są u naszych „bratanków” wsie, gdzie do 80% areału przeszło w ręce obcokrajowców. Ziemia, wobec wymuszonej przez MFW inflacji, jest stosunkowo tania. Kupują ją głównie Austriacy, Niemcy i Holendrzy, częstokroć w oparciu o fikcyjne (np. pozbawione datowania) umowy. Nie bez oporów, z końcem roku 2010 Komisja Europejska pozwoliła Viktorovi Orbánowi na przedłużenie moratorium gruntowego do 30. kwietnia roku 2014. Do tego czasu Madziarzy będą mogli chronić swoją ziemię uprawną przed wykupem przez obcokrajowców i osoby prawne. Zdając sobie sprawę z bliskości roku 2014, tak macierzysta partia premiera Węgier, jak jego rząd postanowiły skierować do swego sejmu projekt specjalnej ustawy, która powinna w jak największym stopniu zabezpieczyć miejscowych rolników przez spekulacyjnym wykupem ziemi z chwilą wygaśnięcia moratorium. Poddanie projektu ustawy pod głosowanie najprawdopodobniej nastąpi wiosną br., obecnie trwa jeszcze prawne „wygładzanie” niedoprecyzowanych treści. Można (i należy) liczyć się z tym, że Komisja Europejska znów obłoży Orbána swoistą ekskomuniką, a mass-media nie zostawią na nim suchej nitki, jako nacjonaliście i polityku, odstającym swym konserwatyzmem (czyli dbałością o interesy swego społeczeństwa) od „nowoczesnej” Europy teoretycznej „urawniłowki”, gdzie tak naprawdę ekonomiczne i polityczne karty zaczyna rozdawać już tylko Berlin. Francuzi na nowo kolonizują bowiem Czarny Ląd a Brytyjczycy szukają pretekstu, by opuścić struktury brukselskiego, biurokratycznego molocha. Najwyraźniej proceder przejmowania węgierskiego areału występuje w pobliżu granicy z Austrią. Jak pisze Anna Urbańska (http://polscott24.com/orban-broni-wegierskiej-ziemi/) – „Austriacy prowadzą tam świadomą politykę sukcesywnego skupywania parceli w pobliżu granicy, płacąc często irracjonalnie wysokie ceny za najmniejsze nawet działki. Z uwagi na niejawny charakter tych transakcji niemożliwe jest ustalenie ich dokładnej liczby. Według znawców tematu w rękach Austriaków może już się znajdować nawet 600 tys. ha, z tego zaledwie jedna trzecia nabyta została legalnie. Szacuje się, że w skali całego kraju obcokrajowcy (obok Austriaków także Niemcy, Holendrzy i Włosi) od czasu upadku żelaznej kurtyny przejęli już około miliona hektarów, co stanowi ponad jedną piątą całego areału ziemi uprawnej na Węgrzech”. Fideszowcy i ich leader nie są w stanie zakwestionować prawa ogólno-unijnego, które poza RFN w każdym państwie UE pełni rolę nadrzędną wobec prawa krajowego, ale mogą – i właśnie tak postępują – wprowadzić do niego liczne „kruczki”, skutecznie przeszkadzające wykupowi kolejnych hektarów przez nie-Węgrów. Zdając sobie sprawę z rosnących wśród swoich rodaków nastrojów antyunijnych – Viktor Orbán postawił sprawę jasno: priorytetem rządu jest dla niego ochrona własności ziemi, którą pojmuje jako rodzaj narodowego skarbu. Znów red. Urbańska: „Większość gruntów rolnych przeszła na własność cudzoziemców drogą umów, które Węgrzy określają mianem kieszeniowych, sugestywnie obrazując tą nazwą proceder przenoszenia korzyści majątkowych „z kieszeni do kieszeni”. Umowy te zawierane są bowiem z pominięciem wymogów prawa bądź z jego rażącym naruszeniem, i jako takie nie mogą zostać formalnie zarejestrowane. Znanych jest kilkanaście rodzajów umów kieszeniowych. Prawnicy specjalizują się w nieustannym wynajdywaniu coraz to nowszych sztuczek i furtek prawnych, aby obejść obowiązujące przepisy. Oprócz wykorzystywania do kupna ziemi podstawionych osób (tzw. słupów) najpowszechniej stosowane nadużycie polega na zatajaniu faktycznej daty sprzedaży, którą planuje się wpisać i przedłożyć do rejestracji w urzędzie dopiero po wygaśnięciu memorandum w kwietniu 2014 r. Inną popularną praktyką jest stosowanie klauzuli, w myśl której po uiszczeniu ostatniej, symbolicznej raty (odłożonej w czasie do momentu wygaśnięcia ograniczeń) nieruchomość zostanie automatycznie przepisana na nazwisko nowego właściciela. Bywa i tak, że zamiast umowy kupna-sprzedaży spisuje się fikcyjną umowę darowizny lub pożyczki pod zastaw nieruchomości, która następnie przechodzi na własność zagranicznego wierzyciela. Do wyjątków nie należy też zakładanie spółek o obcym kapitale, do których węgierski udziałowiec wnosi grunt rolny, po czym jego udziały zostają niebawem wykupione przez cudzoziemskiego partnera. Istnieją oczywiście także i bardziej oryginalne pomysły na obejście zakazu: cudzoziemca wyznacza się w testamencie jako spadkobiercę bądź spadkodawca adoptuje go na łożu śmierci. Zdarzają się też kuriozalne umowy zamiany kilku hektarów ziemi uprawnej na świecznik lub telewizor”. *** Różnica w zachowaniu węgierskich i polskich władz wobec tożsamego problemu jest zasadnicza. W Budapeszcie mówi się o tym głośno i podejmuje próby ustawowego przeciwdziałania złu, w Warszawie na odwrót: media milczą, zaś ustawy po cichu koryguje się tak, by przejmowanie areału ułatwić każdemu, kto (w różny sposób) wyłączy potem kolejne hektary spod użytkowania rolniczego lub będzie reprezentował interesy Niemiec, Danii czy Holandii. Gdyby nie rozpoczęty 5. grudnia 2012 r. strajk ostrzegawczy rolników Pomorza Zachodniego, rządowi PO/PSL udałoby się – jak to ma w zwyczaju – „zamieść problem pod dywan”… (cdn.) |