Regres zdalnie sterowany | |
Wpisał: Lech L. Przychodzki | |
11.02.2013. | |
Regres zdalnie sterowany
Ręce zza Odry – rozmowy przy koksowniku (4)
po roku 2016 w naszych gminach 80% ziemi będzie już w obcych rękach
10 lutego 2013 Lech L. Przychodzki bezjarzmowie 6. Rozmowa II –
Mieszkańcy Gąsek nadal nie chcą elektrowni jądrowej
„słupy” Oba województwa nadbałtyckie mają nieco zróżnicowaną specyfikę, ale podstawowy problem jest ten sam – „słupy”, czyli ludzi, wykupujących już teraz ziemię na rzecz właścicieli z zachodu Europy… W. P.: Najbardziej to widać na obszarze byłego województwa szczecińskiego. Tu już niektóre gminy prawie w całości wykupiono, bo zostały duże gospodarstwa i bardzo dużo PRG-ów a polskie spółki z kapitałem niemieckim je przejęły. Możemy być pewni, iż po roku 2016 w naszych gminach 80% ziemi będzie już w obcych rękach. Decydować o rolnictwie będą Niemcy, bo niemal cała ziemia stanie się ich własnością! Po drodze mijaliśmy młyn w Stoisławiu. To, co z nim zrobiono jest tworzeniem fikcji, bo okazało się, że jedna spółka Skarbu Państwa kupiła – gdyż rolnicy nie zdążyli zebrać odpowiedniego wadium – inną spółkę Skarbu Państwa! Na zdrowy rozum trudno znaleźć przyczynę takiego zachowania… Poza wykazaniem jakiejś pozornej działalności, w sytuacji tego młyna nie zmienia się nic… W. P.: Można powiedzieć, że minister Budzanowski specjalnie to zrobił – dał nam krótki termin na zebranie pieniędzy – wiedząc, że nie zdążymy ich zebrać, bo w rolnictwie nie jest tak fajnie i różowo, jak się wydaje. Jest ciężko, choć był ostatnio dobry rok i poprzedni, ale rolnicy mają jeszcze sporo ziemi do wykupienia, weszli w programy modernizacyjne, są zadłużeni i nie stać ich, by wyłożyć furę pieniędzy na wczoraj, bo akurat minister Budzanowski chciał z nas zedrzeć skórę! Od początku zresztą nie wiedział, ile za zakład wziąć. Stoisław był wyceniony (wartość księgowa, 70% akcji) na 24 miliony złotych. Natomiast od nas minister chciał… 70 milionów !!! Jeszcze w poprzednich rozdaniach, gdzie nie trzeba było wadium wpłacać, bo potrzebna była na razie tylko oferta, minister windował, windował, wciąż za mało mu było, aż wyszło 70 milionów złotych. Nie damy mu tych pieniędzy, nie przepłacimy dla jego widzimisię trzykrotnie, bo zakład nie jest tyle wart. To jest dobry młyn, za normalną cenę byśmy go wzięli. Do tej pory nigdy nie przynosił strat. Mógłby zostać jako strategiczny zakład dla państwa, nawet jako magazyny ziarna. Ale to już taka polityka! Stoisław jest zmodernizowany i państwo przez wiele, wiele lat nie dołożyłoby ani złotówki, wręcz przeciwnie – a i ludzie mieliby pracę. A tak - nie wiadomo… Ponieważ Polski Cukier to przejął, mamy nadzieję, że od nich uda nam się jeszcze Stoisław odkupić! A to, że zakład poszedł do państwowej spółki, to tylko i wyłącznie wina ministra Budzanowskiego. Przełożył po prostu pieniądze z kieszeni do kieszeni i może się wykazać… Młyn w Stoisławiu jest jeden. Za to „sadów”, bo trudno nie użyć cudzysłowu, orzechowych mijaliśmy wiele. Skąd się wzięły te słynne już na Pomorzu, a poza nim mało znane, 5-letnie uprawy? W. P.: Podstawową przyczyną ich powstania jest to, że dzięki poprzedniej ustawie ziemię mógł kupić każdy, kto ma wykształcenie średnie…. …niekoniecznie rolnicze? W. P.: Niekoniecznie rolnicze! Wystarczyło mieć zdaną maturę lub szkołę wyższą, nierolniczą, bo rolnicy przecież mogli, ale to średnie inne niż rolnicze już uprawniało do zakupu ziemi. I to był największy przekręt w ustawie, panowie dobrze wiedzieli, że wejdziemy do Unii, bo to poprzednia „góra” zrobiła, posłowie to zrobili pod siebie. Bo jeżeli ktoś nie miałby szkoły rolniczej czy innego przygotowania rolniczego – nie mógłby kupić ziemi! Posłowie wiedzieli, jak to na Zachodzie działa, wiedzieli, że są dopłaty, więc trzeba było zmienić ustawę, żeby znalazło się w niej wykształcenie inne niż rolnicze. Dlaczego to określili akurat od średniego? Ludzie z innym zawodowym niż rolnicze nie mogli kupić ziemi, tylko od średniego, jawna dyskryminacja… Kiedy weszliśmy do UE, ci z wykształceniem minimum średnim – innym niż rolnicze – zaczęli kupować hektary. To nie byli mieszkańcy tutejszych terenów. Oni wiedzieli, jakie będą dopłaty i jakie zrobione będą działania, niektóre z nich bardzo wysoko dotowane. Myśmy o tym pojęcia nie mieli, to było stworzone wszystko pod „górę”! Nie pod rolników, bo rolnicy byli oburzeni, że coś takiego można robić i nie pilnować, czy później, po 5 latach, te plantacje orzecha włoskiego zostały, czy nie? To były zmarnowane pieniądze. Politycy marnują kapitał Polski i rolnictwa. „Gospodarowanie” tego typu doprowadza do sytuacji, że ziemia po tym 5-letnim okresie będzie już nieużyteczna, bo bardzo ciężko ją doprowadzić do poprzedniego stanu! Tyle lat ziemia stoi nie uprawiana, a ci pseudorolnicy czekają tylko na następne programy z dotacjami, bo przecież urzędnicy wymyślają kolejne… Ano właśnie… Tak można się na dotacjach huśtać w nieskończoność… W. P.: Na razie przynajmniej – tak! Teraz, po 5-letnim okresie orzecha włoskiego, chcą sadzić tzw. czereśnię ptasią lub jabłoń. Ile obecnie dopłaca się do hektara „upraw”? W. P.: Realnie dopłaty do jednego hektara jest 2,5 tys. złotych. A zwykły rolnik, który naprawdę produkuje żywność, ma około 1 tys. złotych dopłat na hektar!!! Praktycznie prawo prowokuje do przestępczości… W. P.: To nie przestępczość (śmiech)! Prowokuje do wydawania pieniędzy na regres, tak, by nie produkować żywności! Zachód bardzo chętnie przymruża na to oko, bo wie, że gdy my nie będziemy produkować żywności – będziemy mniej konkurencyjni. Jak już się u nas załamie produkcja – to oni ją dostarczą… Nawet bardzo chętnie. I to my będziemy u nich kupować żywność. I o to właśnie chodzi! A nasi politycy z pełną premedytacją działają tak, by pozwolić sporej grupie ludzi wyłudzić pieniądze z dotacji i tymi dopłatami spłacić kupiony areał. Wystarczy, że ktoś wpłaci 20%, a dopłatą spłaca ziemię, po to, by prawdopodobnie później opchnąć po 2016 roku te hektary na Zachód. Bo nie kupił ziemi po to, by produkować, ale by dopłatami ją spłacić a potem z zyskiem sprzedać. Można powiedzieć – przekręt, czysty przekręt! Jedyna droga to w takim razie zmiana prawa. Kto według Ciebie może wreszcie zmienić przepisy? Lub ograniczyć ten „monkey business”… W. P.: Prawdopodobnie minister Kalemba obiecał, że nie wprowadzi już (jeżeli będą) następnych takich programów. Bo to przecież od ministra rolnictwa zależało, to on mógł nie propagować podobnych działań, bo to nasze państwo decyduje, czy strumień pieniędzy z Brukseli pójdzie w tym, czy w innym kierunku, realnie Ministerstwo Rolnictwa… Sama Unia proponuje nam szeroki wachlarz, a wszystko zależy od tego, na jakie działania to przeznaczymy! Skoro Ministerstwo Rolnictwa przeznaczyło dotacje na 5-letnie plantacje, to pieniądze poszły właśnie tam! Zamiast rozwoju, Ministerstwo Rolnictwa dotuje powstrzymywanie produkcji… W. P.: Tak, to wyraźne wygaszanie produkcji u nas, bo program orzecha czy czereśni objął bardzo duży areał! Są to setki, wręcz tysiące hektarów, to nie jest parę tylko tysięcy hektarów! Mówi się jeszcze o sorgo czy poziomce… W chwili upadków PGR-ów niemal wszędzie nie tworzono spółek pracowniczych, przeciwnie – najpierw sprzęt się rozsprzedawało lub oddawało na złom. Ludzie, którzy zostali po PGR-ach muszą być z zewnątrz sterowni, bo sami niewiele potrafią… Nikt ich nie przyzwyczaił… Zostali w pustce – i finansowej, bo nie mieli żadnych źródeł utrzymania i w pustce swoich umiejętności, bo tak naprawdę nie umieli niczego. Z drugiej strony nie ma żadnych programów (i tu wrzutka do ogrodu ministra rolnictwa), które by zachęcały ludzi z tych terenów, które są przeludnione rolniczo – do przyjścia tutaj… W. P.: Niczego się nie robi, ludziom w byłych PRG-ach pozwolono wykupić mieszkania, ogródki do 10 arów, jak w Sowietach byłych… I doszło do tego, iż ludzie byli zadowoleni, że przynajmniej mogą wykupić te mieszkania i te ogródki za obniżoną cenę! I nic więcej! Jak mówiłeś, ci ludzie nie byli przygotowani do podjęcia swojej działalności, bo – gdyby wiedzieli, że państwo im taki akurat groch zgotuje – podejrzewam, iż by się jednak upomnieli, żeby te PGR-y zostawić. Ale już było za późno. Tak szybka szła sprzedaż kombinatów czy zakładów przy-PGR-owskich, że nim ludzie się spostrzegli – wszystko było już sprzedane albo zadłużone. Tutaj np. kombinat Tymień był bardzo dobrze gospodarowany – jak na kombinat. To co zrobili? Przesłali nowego dyrektora, żeby doprowadził do upadłości. I zrobił to, w bardzo szybkim tempie, półtora roku i było po sprawie. Plus siedem czy osiem zakładów do tego kombinatu – wszystko zostało rozparcelowane. Polacy chcieli przejąć, zootechniczka jeden zakład chciała wziąć, to woleli oddać Niemcom, niż Polce. Resztę też im oddali. Spółki niemieckie potworzyły się, wykupiły i teraz, gdy nowa ustawa wchodziła a prezydent zwlekał – podzieli na mniejsze spółki by nie oddawać ani hektara, bo było 1200 hektarów, to musieliby 30% oddać, potworzyli spółki-matki, spółki-córki, podzielili, wiedzieli, że 428 hektarów może spółka mieć, bo wtedy im nie zabiorą ani hektara i tak właśnie porobili! A nikogo z innych terenów Polski tu ściągać nie chcą, bo by jeszcze zaczął solidnie gospodarzyć… Tam ludzie od dawna są na własnym! (cdn.) Zdjęcia autora |