Człowiek sowiecki potrafi. Przeżył potworną dawkę promieniowania. | |
Wpisał: sowiecki | |
13.02.2013. | |
„Człowiek sowiecki potrafi”. Przeżył potworną dawkę promieniowania.
Wydaje się, że człowiek potrafi wytrzymać pewną określoną dawkę szkodliwych substancji. Wszak nasz organizm ma pewne granice, których po prostu nie można przekroczyć. Przekonały się o tym ofiary bomby atomowej w Hiroszimie i Nagasaki i poszkodowani w wyniku awarii elektrowni jądrowej w Fukushimie, którzy otrzymali rekordowe dawki promieniowania. Tak naprawdę jednak, nie można jednak zmierzyć ludzkiej odporności. Świadczy o tym postać Anatolija Bugorskiego, człowieka, który teoretycznie nie mógł przeżyć tego, co go spotkało, tymczasem wciąż miewa się nieźle. Anatolij Bugorski to rosyjski naukowiec, który w latach 70. pracował w Instytucie Fizyki Wysokich Energii w Protwinie, około 100 kilometrów od Moskwy. Mieścił się tam ośrodek naukowy, którego próżno szukać na mapach. Miejsce było ściśle tajne, a żeby się tam dostać, potrzebna była specjalna przepustka. W ośrodku prowadzono badania jądrowe. Mieścił się tam także największy w Związku Radzieckim akcelerator cząstek - synchrotron protonowy U-70. Urządzenie potrafiło przyspieszyć cząstki elementarne, jakimi są protony, do ogromnych prędkości. Niestety, funkcjonowanie akceleratora nie obyło się bez awarii, której ofiarą został właśnie Bugorski. Trzynastego lipca 1978 roku mężczyzna miał sprawdzić nie działający element urządzenia. Żeby to zrobić, pochylił się nad jednym z elementów sprzętu i wtedy jego głowę przeszył strumień protonów. Stało się to zupełnie nieoczekiwanie, ponieważ wszystko miało przejść bez problemów. Naprawę przeprowadzono jednak bardzo niedokładnie - system bezpieczeństwa informujący o zagrożeniu nie w pełni zadziałał, czego powodem była choćby... przepalona żarówka. Ponadto zawiodła komunikacja - Bugorski pochylił się nad urządzeniem jeszcze zanim operator akceleratora wstrzymał strumień protonów. W ten sposób naukowiec otrzymał potworną dawkę promieniowania - od 2 tysięcy do 3 tysięcy grejów. Te liczby robią wrażenie, jeśli zdamy sobie sprawę ile grejów jest w stanie wytrzymać ludzki organizm. Dawka śmiertelna to 6 jednostek, jeśli przyjmie się ją w krótkim czasie. Najbardziej poszkodowani strażacy, którzy ratowali świat podczas katastrofy w Czarnobylu, otrzymali ilość energii promieniowania od 6 do 16 grejów i zmarli niedługo po tragedii. Bugorski miał jednak niesamowite szczęście. Jak się później okazało, wiązka protonów przeszyła czaszkę i mózg mężczyzny od nosa do lewego ucha. Jednocześnie nie uszkodziła ona jednak żadnych ważnych ośrodków mózgowych. [Zobacz schemat przejścia wiązki md]
Rosyjski fizyk nie poczuł żadnego bólu. Nie oznacza to jednak, że wypadek nie wyrządził mu żadnej krzywdy. Wkrótce po zdarzeniu mężczyzna został odwieziony na intensywną opiekę medyczną do specjalistycznego szpitala w Moskwie. Tam praktycznie czekano na jego śmierć. Nikt nie dawał mu żadnych szans na przeżycie. Po przyjęciu takiej dawki człowiek umiera od razu. W ciągu kilku dni od zdarzenia skóra z tyłu głowy naukowca i twarzy, aż do lewego nozdrza, zeszła całkowicie. Odsłoniła tym samym ścieżkę, po której przeszedł strumień protonów, kości i tkankę mózgową. Z lewej strony twarzy nerwy mężczyzny zupełnie zanikły, powodując paraliż tej części twarzy. Ponadto mężczyzna stracił słuch w lewym uchu. Ale przeżył. Co najważniejsze, jego zdolności intelektualne nie uległy żadnemu pogorszeniu. Już półtora roku później Bugorski kontynuował pracę w instytucie. Nie miał już jednak tyle siły, co wcześniej, do dzisiaj męczą go także napady padaczkowe toniczno-kloniczne, podczas których może wystąpić utrata przytomności i drgawki. Dwa razy do roku Bugorski jeździ na badania do kliniki w Moskwie. Jak stwierdzono, być może przyczyną jego ocalenia było to, że otrzymał radioaktywny ładunek tylko w jedno miejsce, a nie jak w przypadku strażaków w Czarnobylu, na całe ciało. [Oczywiście!! MD] To wydarzenie było bardzo długo ukrywane przez Związek Radziecki. Tak naprawdę dopiero po jego rozpadzie, świat dowiedział się o przypadku Bugorskiego. Rosjanie nie chcieli chwalić się przed światem tym, że prowadzili badania nuklearne i to w tajnych miastach. Poza tym nie w smak im było przyznać się do tego, że w bazach naukowych zdarzają się poważne awarie, w których mogą zginąć ludzie. Takie stanowisko przypomina zachowanie Związku Radzieckiego podczas awarii w Czarnobylu, o której nie od razu powiadomiono opinię publiczną. Bugorski także nie mógł nikomu opowiadać o tym, co się zdarzyło. Mógł to robić jedynie przed innymi ofiarami wypadków z użyciem energii jądrowych podczas spotkań w klinice w Moskwie. Wydaje się, że Anatolij Bugorski powinien być wdzięczny losowi za to, że udało mu się przeżyć i wrócić do rodziny - żony Wiery i syna Piotra. Naukowiec powtarzał, że to właśnie jego żona pomogła mu przeżyć najtrudniejsze chwile. Pozostał w nim jednak żal. W 1996 roku nie przyznano mu statusu osoby niepełnosprawnej, przez co nie może korzystać z darmowych leków na padaczkę. Ponadto, Bugorski nie ma dość środków, by wyjechać z Protwina, choć bardzo by tego chciał. Jako naukowiec dostrzega przecież, że jego przypadek mógłby zainteresować innych badaczy z Zachodu. Sam przyznaje, że na jego osobie została przetestowana ludzka zdolność do przetrwania. Ta świadomość to chyba jednak wciąż za mało na zadośćuczynienie dla mężczyzny. |