Zawiadomienie do Prokuratury Generalnej o porwaniu Delegacji do Katynia cz.I
Wpisał: Krzysztof Cierpisz   
15.02.2013.

Zawiadomienie do Prokuratury Generalnej o porwaniu Delegacji do Katynia.

 

Część I

 

[W nawiasach [...] moje uzupełnienia, wyjaśnienia czy wątpliwości co do sformułowań. Stwierdzenia wg mnie ważne – uwypuklam na czerwono. Zdjęcia pomijam, są w oryginałach, na Warszawska Gazeta, a o lepszej rozdzielczości – na ZAMACH . Tekst umieszczę w dwóch częściach. Osoby zainteresowane PRAWDĄ o Zbrodni Smoleńskiej proszę o zrobienie kopii – bo ZAWIADOMIENIE może zniknąć. Mirosław Dakowski]

 

  gazetawarszawska

 

zamach

 

In Christo

(-) Krzysztof Cierpisz

 

 

By KSC on 15/02/2013 in zamach warszawski

+++

Szwecja, Lund 13.02.13

 Prokurator Generalny

 Prokuratura Generalna

ul. Barska 28/30

02-316 Warszawa

pr.bpk@pg.gov.pl

 

Laudetur Jezus Chrystus.

Niniejszym zawiadamiam o podejrzeniu popełnienia przestępstwa porwania i zamordowania osób wchodzących w skład państwowej delegacji do Smoleńska:

Data odlotu: 10 kwietnia 2010.

Samolot: Tu-154M 101.

Miejsce odlotu/Czas: Warszawa Okęcie/godz. 7.25.

Ilość osób: 96

Oraz zgłaszam podejrzenie popełnienia przestępstwa polegającego na zaniechania śledztwa przez uprawnione organa ścigania w Polsce w kwestii zbadania wszelkich okoliczności dotyczących odlotu Delegacji z Okęcia. A dotyczy to głównie uzasadnionego podejrzenia, że osoby te, członkowie delegacji oraz obsługa, nigdy nie dotarły do Okęcia, ale zostały uprowadzone w inne miejsca i tam pozbawione życia.

Zawiadomienie to opiera się na dwóch punkach głównych, merytorycznych;

- Wrak smoleński wykazuje pełne cechy inscenizacji wypadku lotniczego i jeżeli pochodzi od jednego samolotu, jako jednostki sprawnej technicznie, to samolot ten nie był zdolny do lotu na ok. ¼ doby przed umowną(ogłoszoną) godziną katastrofy. Sam wrak i okolice jego zalegania nie wykazują śladów rzeczywistego wypadku lotniczego.

- Występuje brak dowodów na wylot Delegacji z Warszawy/Okęcie, krytycznego dnia.

Te dwa powyższe punkty ułożone chronologicznie od „końca wydarzeń”, są dowodem na brak dowodu o katastrofie, zamachu lub czymkolwiek podobnym, a co miałoby się wydarzyć w Rosji 10 kwietnia 2010 roku. Jako zintegrowane, tworzą jeden spójny dowód na brak dowodów o wydarzeniu utraty życia członków Delegacji do Katynia w wypadku lotniczym lub zamachu na ten samolot, którym miały lecieć 10 kwietnia 2010, a gdzie nie ma dowodów na to, że ofiary odleciały z Okęcia i te dwa punkty muszą być badane wspólnie.

Faktycznie nic więcej nie wiemy w sensie rozpoznania materialnych dowodów na cokolwiek, jak dodatkowo tylko to, że z grupy zaginionych dziewięćdziesięciu sześciu osób, tylko pewien ułamek stanowią ciała w pełni rozpoznane.

Po trzech latach „badań okoliczności katastrofy” tylko tyle faktycznie wiadomo, co napisano powyżej i na tym można by zakończyć to zawiadomienie. Jednakże te wydarzenia, które nie miały miejsca, zostały na tak wielką skalę „przetransformowane w fakty o faktach”, że w świadomości Polaków urosły one do wydarzeń rzeczywistych.

Ale nie to jest najgorsze, ta nowa rzeczywistość, w sensie wydarzeń po 10 kwietnia 2010 roku, jest zbrodniczą już samą w sobie, bo w jej otoczeniu są popełniane skrytobójstwa na Polakach, a to bez związku z katastrofą, która nie miała miejsca, ale w ścisłym związku z próbą przerobienia fikcji w rzeczywistość. I tu zawiadomienie niniejsze także dotyczy wydarzeń przestępczych, które się dopiero wydarzą, a będzie to skutkiem celowej pasywności aparatu ścigania w Polsce, który wystawia niewinnych świadków zdarzeń lub jedynie domniemanych, jako coś wiedzących, na pastwę morderców, którzy mordują ludzi celem zatarcia śladów fikcja smoleńskiej.

Wszyscy, którzy coś wiedzą, będą zamordowani, a to dlatego, że zamachowcy mają wysokie wymagania co do oczyszczenia pola ze wszystkich świadków. Dotyczy to także i prokuratorów pomagających zamachowcom w mataczeniu w śledztwie, a i tych, którzy czytają niniejsze zawiadomienie.

Pewne zagadnienia będą nadmieniane w zawiadomieniu wielokrotnie.

W/w osoby nie opuściły Polskiego terytorium poprzez odlot samolotem TU-154M 101 o godz. 7.25 (lub w czasie przybliżonym) w sobotę, 10 kwietnia 2010 roku, lecz zostały porwane na terenie Polski lub także Litwy (przed 10 kwietnia w domniemaniu) lub Rosji (przed 10 kwietnia w domniemaniu)i później znalezione martwe, a jako takie muszą uchodzić za zamordowane.

Członkowie delegacji i obsługa nie mogli zginać w katastrofie lotniczej w dniu 10 kwietnia 2010 w Smoleńsku – podczas próby lądowania samolotu – a to z tego względu, że dowodów na katastrofę w Smoleńsku, przy lotnisku, po prostu nie ma. Uzasadnienie: Wszystkie informacje opisujące to lądowanie lub jego negatywne skutki, wykazują brak warunków technicznych do lądowania i rozbicia się samolotu, koniecznych do tego, aby można było uznać to, że te fakty mogły się wydarzyć w rzeczywistości. W takim razie: tam katastrofa (ew. zamach) nie miała miejsca.

Opis katastrofy i jej skutków wskazuje na to, że wielki wielodniowy spektakl multimedialny ze Smoleńska pokazywał inscenizację, a nie skutki autentycznego wypadku lotniczego. Części jakiegoś niekompletnego wraku samolotu zostały podrzucone na miejsce rzekomej katastrofy przy pasie lotniska i tam za pomocą ładunków wybuchowych wysadzono je w powietrze.

Ten niewspółmiernie i nieproporcjonalnie poszarpany szmelc nie może być dowodem na katastrofę. To dodatkowo, kiedy brak technicznego wytłumaczenia na wielkie procentowe ubytki wraku konstrukcji samolotu, automatycznie dyskwalifikują go jako autentyczny. Te braki konstrukcji są rażąco widoczne dla zmysłów każdego obserwatora.

Losy tych zaginionych osób– członków delegacji – są nieznane, a jedynie część ciał została odnaleziona i rozpoznana.

Dodatkowo, rozpoznanie ciał dokonane na podstawie kodów DNA było metodycznie całkowicie błędne (sugerowanie rosyjskim śledczym poprawnej odpowiedzi).

Liczba ciał odnalezionych i zidentyfikowanych wizualnie jest znacznie niższa niż liczba dziewięćdziesiąt sześć, biorąc zaś poprawkę na rozpoznania tytułem błędnie przeprowadzonej identyfikacji za pomocą badania DNA, liczbę rozpoznanych ciał należy dodatkowo zweryfikować w kierunku redukcji liczby ciał faktycznie rozpoznanych.

Przeróżne organa władzy państwowej – w tym prokuratury – są zamieszane w utrudnianie dojścia do faktów, które mogłyby wyjaśnić okoliczności zamachu. Nie są to jedynie czynności, które w swych skutkach powodują – co najwyżej – utrudnienie w przebiegu śledztwa – a co i tak jest karalne. Utrudnianie śledztwa – przez ciała śledcze – doprowadziło już do bardzo wielu skrytobójstw, gdzie ostatnimi są morderstwa na Remigiuszu Musiu i Krzysztofie Zalewskim, a lada chwila będzie zamordowany świadek mordu na Zalewskim.

Jest to już inna kategoria odpowiedzialności karnej, niż ta pierwotna, wymieniona powyżej, są to kategorie masowych morderstw i uczestnictwo w przestępczości zorganizowanej – faktycznym terrorze wymierzonym w Polaków.

Najbardziej jaskrawym i oczywistym przejawem przestępczej działalności (zaniechania podjęcia czynności) organów ścigania jest demonstracyjne wręcz pozorowanie śledztwa w sprawie wyjaśnienia wszelkich okoliczności związanych z dojazdem ofiar do Okęcia, pobytu tam, oraz ich odlotu, to samo dotyczy kontroli warunków eksploatacyjnych samolotu przed rzekomym wylotem z Okęcia.

Jest rutynową oczywistością to, że skutki wypadku lotniczego są badane właśnie w tym obszarze: przygotowaniach do lotu i jego starcie, bo tam najczęściej powstają przyczyny dalszych wydarzeń, a tu zbadanie tego zostało całkowicie i demonstracyjnie zaniechane.

Co więcej, sabotaż śledztwa ma charakter „totalny”, np. na uwagi o tym, że śledztwo powinno być podjęte na Okęciu, bo zachodzi przypuszczenie, że ofiary nigdy nie odleciały z Polski, kierownik zespołu parlamentarnego, odpowiedzialny za rozwinięcie farsy hipotezy wybuchów, odpowiada, że „takie mówienie jest niebezpieczne”. Zachowanie tej osoby – posługującej się groźbami – ukazuje wyraźnie to, że istnieje zmowa kłamstwa i oszustwa smoleńskiego, która sięga nie tylko szczytów obecnej administracji warszawskiej, ale jest reprezentowana w tzw. opozycji, a co daje szerszy obraz złożoności sytuacji.

Uzasadnienie

Polska:

Nie ma dowodów na to, że zaginieni w liczbie osób dziewięćdziesięciu sześciu weszli na pokład tego samolotu. A co gorsza, są dowody na to, że część tych osób nie mogła odlecieć tym samolotem, gdyż nie było możliwe, aby osoby te mogły zdążyć przybyć do Warszawy na czas (zeznania rodzin tych ofiar).

Nie ma dowodów na to, że w/w samolot wystartował krytycznego dnia i godzinie. Faktycznie, oficjalnie podawana godzina odlotu Tupolewa została wymyślona po ok. pól roku kłamstw i krętactw ze strony władz w Warszawie.

Nie ma dowodów na to, że zaginiony Lech Kaczyński wrócił z Litwy do Warszawy, po krótkiej tam wizycie dnia 8 kwietnia. W Litewskim MSZ nie ma protokołu pożegnania Lecha Kaczyńskiego przy wyjeździe (formalnie, w dalszym ciągu znajduje się on na terytorium Litwy).

Terytorium Białorusi:

Nie ma dowodów na to, że TU 154-M przeleciał przez przestrzeń powietrzną Białorusi, a co leżało na trasie domniemanego lotu.

Terytorium Rosji:

Nie ma dowodów na to, że jakikolwiek samolot typu tupolew 154M rozbił się przy progu pasa startowego na lotnisku w Smoleńsku (Rosja), około jednej godziny od podawanego czasu rzekomego startu samolotu z Okęcia (7.25 czasu warszawskiego) lub 1/4 doby wcześniej. Tam żaden samolot (porównywalnej wielkości) się nie rozbił skutkiem katastrofy lotniczej lub zamachu – w tym zaznaczonym przedziale czasowym.

Fakt podania przez massmedia informacji o katastrofie w Smoleńsku- już w pierwszej godzinie po alarmie w dniu 10 kwietnia 2010 roku –mówiącej o odejściu z kursu na ok. 30 stopni samolotu TU 154, był sygnałem mówiącym o tym, że nastąpił zamach.

Tak duże odejście z kursu tam na progu lotniska – jako powstałe skutkiem awaryjnego lub błędnego nawigacyjnie lotu (lądowania)–nie było fizycznie możliwe. A takie położenie wraku, jako również fizycznie niemożliwe, było podobną niedorzecznością, jak okoliczności zamachu w Mirosławcu i skutkiem tego rozbicia samolotu CASA, co nie mogło pozostać niezauważone dla kogokolwiek w powietrznych siłach zbrojnych lub aparacie ścigania.

Faktycznie największym problemem technicznym tego smoleńskiego oszustwa jest sposób zalegania wraku – pozycja na plecach jest jego częścią.  Jest to wielki problem techniczny, który stworzony sztucznie przez inscenizatorów – jak możemy mniemać – miał za zadanie usprawiedliwienie stopnia zmasakrowania zwłok rzekomych pasażerów na pokładzie. Głowy ofiar miałyby być tak zmasakrowane, że swobodnie można by dopasować korpusy rosyjskich trupów do polskiego DNA i tym sposobem zredukowano by problem logistyczny polegający na przewożeniu ciał zamordowanych członków delegacji z Polski do Rosji, ale mogły być dodatkowo też i inne racje.

Zaleganie na plecach wymagało wstępnego manewru w locie, tj. obrotu całego samolotu wokół osi podłużnej jego kadłuba w trakcie tego lotu, tzn. już podczas przebiegu katastrofy. Taki obrót gdyby miał miejsce, to musiałby być zarejestrowany przez urządzania rejestrujące przebieg lotu. Manewr zrobienia takiej półbeczki, przy samolocie tej wielkości, masie, układzie skrzydeł i układzie silników w tyle kadłuba, oraz prędkości bliskiej prędkości przeciągnięcia, wymagałby lotu takiego Tupolewa na wysokości ok. 100 metrów nad ziemią. Przy czym nie dotyczy to już okoliczności, gdzie samolot ten posiadałby wciąż jakieś możliwość manewrowe i mógł ewentualnie kontynuować lot odwrócony. Byłby to jednie obiekt praktycznie niezdolny do wznoszenia i podążający do rozbicia się o ziemię.

Zarówno obrót – „półbeczka MAK” – wymuszony tytułem kolizji z brzozą (chociaż nie jest to wyraźnie powiedziane), jak półbeczka z powodu  „wybuchów Szuladzinskiego” -  odbywa się na wysokości 25 – 30 metrów, a co w obu przypadkach nie jest możliwe ze względów fizycznych.

Przy czym w tym drugim przypadku (wybuchy) wysokość lotu została skorygowana przez Nowaczyka do góry, celem właśnie uzasadnienia znajdowania się na takiej wysokości, ale bez kłopotliwej konieczności odbycia fazy lotu wznoszącego, jak to występowało w raporcie MAK. I za pomocą tego fałszerstwa lub oszustwa pojawia się wysokość lotu przy „wybuchach” już niejako „z marszu”, podczas kiedy w raporcie MAK wysokość ta jest rezultatem tego lotu wznoszącego, co było trudne do udowodnienia, jako fizycznie możliwe.

Obrót Tupolewa na plecy nie jest możliwy na tej wysokości – jak wspomniano – która jest zbyt mała, to ani tytułem beczki od brzozy, ani tytułem „wybuchów Szuladzinskiego”. Wynika to najprościej z tego, że to proporcje geometryczne, jako jedne z głównych, determinują przestrzeń niezbędną do takiego manewru.

W pierwszym przypadku kolizji wg MAK, gdyby Tupolew istotnie utracił końcówkę skrzydła i uległ przechyleniu na skrzydło to nastąpiłoby wiele okoliczności obniżających drastycznie siłę nośną (lub jej utratę całkowitą) i wznoszenie byłoby wykluczone, a beczka nie mogłaby nastąpić (bo nie byłoby lotu na wysokości 25-30 metrów).

Żaden inżynier specjalista od mechaniki lotu nie może przemilczeć bardzo wysokiego prawdopodobieństwa wystąpienia przeciągnięcia na tym samolocie już w momencie znajdowania się na długo przed progiem pasa startowego i, co za tym idzie, ryzyka rozpoczęcia jakiegoś stopnia fazy korkociągu, o ile wcześniej doszłoby do takiego przeciągnięcia. Uwaga ta wynika z tego, że samolot lecąc blisko dozwolonej prędkości minimalnej popadł w sytuację, która drastycznie podniosła wartość prędkości przeciągnięcia (z bardzo wielu powodów natury technicznej), a utrata fragmentu skrzydła i wymuszony tym teoretycznie liczony spadek siły nośnej, przy równoczesnym wzroście oporu czołowego, przechył, wszelkie negatywne konsekwencje zakrętu „nieprawidłowego” dopełniło reszty i musiało wykluczyć zdolność Tupolewa nie tylko do wznoszenia, ale lotu poziomego w ogóle.

Co najwyżej, w ruchu samolotu mogłoby wystąpić cykliczne przechylenie na skrzydło lewe lub prawe, ale już nie jako lotu z normalnym opływem skrzydła przez powietrze, ale opływem typowym dla fazy przeciągnięcia. Biorąc pod uwagę specyfikę konstrukcji samolotu TU-154 można stwierdzić, że odwrócenie samolotu na plecy nie było możliwe lub wręcz wykluczone. To ze względu na charakter jego cech aerodynamicznych oraz konfigurację rozłożenia mas. Tupolew ten, o ile znalazłby się w takiej sytuacji, jak opisuje MAK  lub można to wnioskować z opisu terenu zdarzenia, znalazłby się w stanie podobnym do korkociągu płaskiego (wszystkie reakcje samolotu są zawsze obarczone opóźnieniem, ale tu jest to myślowo zaniedbane). Korkociąg płaski cechuje się właśnie tym, że uniemożliwia on samolotowi odzyskanie jakiekolwiek sterowości i sprawia, że maszyna rozbija się o ziemię właśnie spadając najczęściej podwoziem na dół. I taka statystyka jest szczególnie potwierdzona w licznych katastrofach samolotu modelu TU-154. Ucięta końcówka skrzydła (L=5m), nie mogła mieć nigdy wpływu na powstanie momentu wystarczającego do przechylenia samolotu w takim stopniu, że samolot dokonałby obrotu 180 stopni – na tej wysokości lotu.  A tu wysunięte podwozie główne, przesunąć musiało dodatkowo układ sił działających na samolot w kierunku podtrzymania tezy zaprzeczającej możliwości takiego obrotu w stopniu dostatecznym do możliwości wykonania półbeczki. To przy uwzględnieniu wspomnianych warunków aerodynamicznych podobnych do korkociągu płaskiego, otrzymujemy obraz wykluczający półbeczkę i to z bardzo wielu innych względów.

I uwaga – nawet przyjmując tezę o półbeczce, to należy powiedzieć, że są podstawy do stwierdzenia, iż przechylenie na skrzydło lewe i dalszy obrót nie jest bez alternatywy ew. przechyłu w drugą stronę. Są poważne przesłanki do przypuszczenia, że obrót na skrzydło lewe został wybrany błędnie (niekonsekwentnie) w tej mistyfikacji – wbrew zamierzeniom lub jest skutkiem niespójności logistycznej.

W drugim przypadku „beczka” skutkiem wybuchów jest dużo bardziej absurdalna niż „beczka” skutkiem kol izji z brzozą. Głównym celem technicznym tego oszustwa w oszustwie, jakim są „wybuchy”(„wybuchy” versus „brzoza”), było pozbycie się problemu ze wznoszeniem samolotu oraz efekt propagandowy odkrywców eksplozji bomb w samolocie.

Absurdem, wręcz żenadą jest zastosowanie wybuchów i sugerowanie, że tak sfragmentowana masa strzępów samolotu pozbawiona spójności konstrukcyjno-funkcyjnej jednak dalej leci w sposób zsynchronizowany, robi zakręt również w sposób zsynchronizowany oraz przewraca się na plecy, również w sposób skoordynowany z resztą rozpadającego się samolotu.  Układ rozrzutu fragmentów kadłuba też w niczym nie przypomina tego, że nastąpił wybuch w trakcie lotu.

Brak ciał ofiar i ich fragmentów porozwieszanych na okolicznych drzewach, co byłoby skutkiem eksplozji w kabinie, rozerwania jej na wysokości 30 metrów wskazuje surowo i to, że na pokładzie tego lotu fikcji i wybuchu fikcji nie było rzeczywistych ludzi.

Nie jest zasadne utożsamianie miejsca odnalezienia ciał osób zaginionych z miejscem, w którym osoby te zakończyły życie – jak to się czyni przy podawaniu oficjalnej wersji zdarzeń.

Miejsce odnalezienia ciał zaginionych nie jest nigdy automatycznie miejscem ich zgonu, co prokuratura musi rozumieć i zaakceptować.

Dodatkowo w Smoleńsku rozpoznano nie więcej ciał osób zaginionych jak jedynie kilka, resztę ciał (znaczna większość) została odnaleziona i rozpoznawana w prosektorium w Moskwie.

Stan obrażeń rozpoznanych ciał osób zaginionych wskazuje wyraźnie na to, że zmarły one w różnych dla siebie okolicznościach, które to cechy uszkodzeń wykluczają obrażenia zadane w trakcie tego samego wypadku lotniczego. Dodatkowo, ciała pewnej ilości ofiar nie posiadały obrażeń zewnętrznych, a co świadczy o tym, że powodem zgonu nie były fizyczne obrażenia ciała typowe dla katastrofy lub podobne, a śmierć nastąpiła skutkiem wystawienia tych osób na działanie środków biochemicznych wewnętrznych, np. otrucia.

I-i.

Jest oczywiste to, że władze tak państwa, jak i portu lotniczego lub odpowiedzialni za jednostkę transportową, która doznała wypadku, są zobowiązani do rygorystycznego wyłożenia i ujawnienia wszelkich okoliczności związanych z:

- Przygotowaniem do lotu

- Startem

- Przebiegiem lotu.

To tytułem zachowania przez nie przywileju legalności, jako osób prawnych.

Innymi słowy, zachodzi tu sytuacja, gdzie te osoby prawne, będące ściśle powiązane losowo z zaistniałym wypadkiem są zobowiązane – z ich własnej inicjatywy – do złożenia dowodów na legalność i prawidłowość ich postępowania w sytuacji zaistniałej danej katastrofy. Jest to sytuacja odwrotna do procedury orzekania o winie w normalnym procesie orzekającym, gdzie pozostaje się – w domniemaniu niewinnym – aż do orzeczenia o ewentualnej odpowiedzialności. Tu jest się – w domniemaniu – winnym katastrofy, dopóki z własnej inicjatywy nie udowodni się własnej niewinności. Nie jest to prawo formalne, a zwyczajowe w naszym systemie myślenia i zasad dochodzenia do prawdy na temat stanu faktycznego takich tragicznych wydarzeń. Tak jest czynione w każdym państwie naszej cywilizacji, gdzie organizacja odpowiedzialna za tragiczny lot natychmiast ujawnia wszelkie jego okoliczności. Na tym podlega różnica między władzą legalną, a nielegalną (tzn. przestępczą, która korzystając z przywileju kontroli państwowych służb ukrywa fakty lub dowody o nich bezpowrotnie niszczy).

Jest oczywiste to, że osoby prawne (administracja rządowa) takich dowodów – faktów – związanych z:

- Odprawą celno-paszportową.

- Wejściem na pokład.

- Odlotem samolotu.

- Przelotem, który trwał ok. jednej godziny.

oraz całą złożoną logistyką połączoną z procedurą bezpieczeństwa głowy państwa i innych osób władz najwyższych, takich faktów nie ujawniła. Jest to równoznaczne z tym, że – administracja – albo tych faktów nie zna, albo je ukrywa, czyli jest automatycznie pozbawiona legalizmu jako władza, jest bowiem winną zamieszania (biernie lub czynnie) w zbrodnię stanu lub zbrodnię masowego uprowadzenia, względnie masowego uprowadzenia i masowego morderstwa. W stosunku do jako takiej organa prokuratury państwowej muszą wszcząć śledztwo trybie rutynowym.

A związek między jakością startu, lotu samolotu i jego lądowaniem musi być oczywisty. Lądowanie jest zawsze skutkiem startu samolotu i badanie przyczyn katastrofy MUSI PRZEBIEGAĆ CHRONOLOGICZNIE – od momentu przygotowania samolotu do lotu oraz startu, to łącznie z kontrolą stanu fizycznego wszystkich osób bez wyjątku, które weszły na pokład samolotu.

Małe uchybienia w procedurze startu lub przygotowania do lotu mogą prowadzić do tragicznych skutków katastrof. Jest to truizm, który tu podaję celem tego, aby szczególnie podkreślić okoliczności bezczelnego zachowania się zbrodniarzy, a co ma umocowanie w zachowaniu instytucji śledczych ich chroniących – również bezczelnym i przestępczym.

Powyższe – proste i oczywiste wnioski o fakcie porwania członków delegacji – może nie mogłoby być nigdy sformułowane w części lub całości, gdyby nie materiał medialny pochodzący z miejsca fałszywej katastrofy w Smoleńsku (Rosja), który ujawnił inscenizację katastrofy i sprowokował tok myślenia, który do takich wniosków doprowadził. To właśnie fakt rozpoznania katastrofy smoleńskiej jako jedynie formy inscenizacji, przyczynił się do uważnego spojrzenia na sytuację związaną z odlotem TU-154 M 101 z Okęcia i zauważenia, że dowodów na odlot tego samolotu nie ma.

Porywacze (zamachowcy) przypuszczalnie wykoncypowali w swej naiwności lub bezczelności to, że całkowite zablokowanie jakichkolwiek informacji dotyczących okoliczności odlotu delegacji z Polski do Smoleńska uniemożliwi Polakom zdobycie nawet najmniejszej poszlaki (formalnej) dotyczącej zbrodni, a faktycznie mającej miejsce na terenie Polski. Mogli oni przypuszczać, że brak jakichkolwiek dowodów po polskiej stronie będzie równoznaczne z tym, że wymaganie prowadzenia dochodzenia w sprawie okoliczności odlotu samolotu z Okęcia stanie się formalnie i merytorycznie bezzasadne. To w powiązaniu z natychmiastowym zadeklarowaniem faktu katastrofy lub zamachu – jako oczywistego zdarzenia – ale po stronie rosyjskiej, które to manipulacje formalnie przesunęły ciężar gatunkowy „dochodzenia” na stronę rosyjską, a więc wygodnie, w sposób zaplanowany, uzasadniło pasywność aparatu ścigania w Polsce. Mamy logiczne przesłanki pozwalające przypuszczać to, że natychmiastowa decyzja o oddaniu śledztwa w ręce Rosjan była decyzją podjętą przez zamachowców stojących za taką decyzją, która musiała być zaplanowana.

Zanim przejdziemy do dalszego rozwinięcia uzasadnienia, zauważmy bez cienia wątpliwości to, że Rosja nie jest wiarygodną stroną w kwestii „katastrof lotniczych” ani nawet zamachów na cywilne samoloty. Od czasów rewolucji do dziś, Rosja jest „pralnią światowego terroryzmu”, które to akty terroru skierowane w nas bierze ona na siebie. Dzięki temu, międzynarodowi sprawcy różnych zbrodni mogą pozostać w ukryciu przed oczami własnych społeczeństw. I tak jest Rosja pralnią faktów katastrof, przyjmującą na siebie odpowiedzialność za wypadki, z którymi nie miała nic wspólnego – na życzenie państw trzecich, co się już zdarzało. Przykładem na to jest zestrzelenie Korean Air Lines Flight 007 w dniu 1 września 1983 roku z ponad dwustu osobami na pokładzie (dużą cześć tych pasażerów stanowili obywatele USA, ze znanym i groźnym dla amerykańskiego establishmentu kongresmanem Larry McDonaldem). Rosja przyjęła na siebie odpowiedzialność za zestrzelenie tego samolotu i przedstawiła dowód w postaci nagrania meldunku pilota myśliwca, który przez radio w kokpicie zeznał, że odpalił rakietę powietrze – powietrze i trafił obiekt.

Ale ani wraku, ani ofiar nikt nigdy nie odnalazł. To najprawdopodobniejsze, że za zaginięcie samolotu odpowiada rząd USA, który początkowo chciał tym zaginięciem obciążyć kontrolerów lotniczych w Japonii, których oskarżano o błędy w kierowaniu samolotem. Stanowcze odrzucenie zarzutów przez Japończyków z równoczesną groźbą pod adresem USA, że ośrodki nasłuchowe japońskie mogą upublicznić wszystkie rejestry odnośnie tego lotu sprawiło, że USA zwróciło się do ZSRR z prośbą o wzięcie na siebie odpowiedzialności za zestrzelenie i tak się też stało. „Trafiony” rakietą samolot pasażerski dał jednak radę uciec z terytorium ZSRR (350 km do granicy wód międzynarodowych), to po to, aby potem wpaść do wody, a tam już ślad po nim zaginął.

Na tamtym miejscu katastrofy wydobyto z morza jakieś przedmioty pochodzące rzekomo z pozostałości po bagażach pasażerów, ale nie były to części wraku. Nie znaleziono ani jednego ciała w wodzie, a wiadomym jest to, że w ciągu pół godziny takiego awaryjnego lotu pasażerowie mieli czas na to, aby założyć kamizelki ratunkowe, które utrzymywałby żywych lub martwych na powierzchni wody.

Farsa tamtej wersji była tak oczywista, że po upadku ZSRR rodziny zaginionych występowały do rządu USA o domaganie się zwrotu uwięzionych przez ZSRR pasażerów, których po wymuszonym lądowaniu na terytorium ZSRR miano zamknąć w tajnym obozie. Ze strony radzieckiej winę za zestrzelenie wyznał marszałek Ogarkow, a mimo tego przyznania się do winy, USA nigdy nie wystąpiły o odszkodowanie – co daje formalne świadectwo kłamstwu.

Smoleńsk bardzo przypomina Sachalin w części umowy-zlecenia inscenizacji katastrofy, z przyjęciem odpowiedzialności za jej wystąpienie przez Rosję, jako miejsca zdarzenia, a więc z korzystnym dla sprawców obszarze jurysdykcji znajdującym się poza obszarem jurysdykcji własnej zamachowców rzeczywistych, co przypomina warunki azylu.

[cdn.]

In Christo

(-) Krzysztof Cierpisz

Zmieniony ( 15.02.2013. )