POP-satanizm dla każdego
Wpisał: Eugeniusz Kosiński   
19.02.2013.

POP-satanizm dla każdego

 

Eugeniusz Kosiński 2013-02-19 pch24  

 

Znajomy zwrócił moją uwagę na teledysk "Keshy" do piosenki "Die young" z końca 2012 r. Był zaszokowany otwartym przesłaniem satanistycznym i chciał wiedzieć, czy można to zjawisko jakoś wytłumaczyć. Najpierw pomyślałem, że nie ma większego sensu - mam wątpliwą przyjemność rozumieć teksty zachodnich "hitów" i nie jeden raz byłem zmuszony wysłuchiwać treści nie oszczędzających żadnych świętości. Zastanowiwszy się jednak nad pytaniem znajomego zrozumiałem, że zauważył on pewną istotną, bardzo niepokojącą zmianę. W teledysku Keshy nie idzie bowiem o to, że jego treść jest wprost satanistyczna ale o to, że ta treść jest przeznaczona dla szerokich mas.

 

Przywykliśmy do poglądu, że temat satanizmu jest obecny tylko w zamkniętych kręgach. Nie dziwi nas, jeśli satanistą okazuje się odziany w czarną, nabitą ćwiekami skórę brodacz z pentagramem zwisającym u szyi. Czas jednak skończyć z tą – mimo wszystko – optymistyczną wizją, ponieważ satanizm staje się na naszych oczach produktem skrojonym na zupełnie przeciętnego odbiorcę. Czy to aby nie przesadne stwierdzenie?

Zacznijmy od początku. W 1985 roku wokalistka Sandra wydała swój wielki hit "Maria Magdalena". Nie był to wbrew pozorom utwór gospel. Piosenkarka buntowała się w swym dziełku, twierdząc, że nie będzie jak Maria Magdalena. W refrenie dowiadywała się od towarzyszącego jej gitarzysty, że jest stworzeniem nocy. Jak zinterpretować taki utwór? Przychodzi mi do głowy tylko jeden sposób. Podmiotem lirycznym jest kobieta lekkich obyczajów, która nie chce się nawrócić, mimo, że zdaje sobie sprawę ze swojej grzeszności. Wydaje się wręcz, że zwraca się do samego szatana, kiedy śpiewa „obiecaj mi przyjemność”. Wybiera ziemskie uciechy odrzucając zbawienie duszy. Ktoś mógłby zarzucić tej interpretacji, że jest przesadnie jednoznaczna, podczas gdy całość utworu robi wrażenie raczej kiepsko pomyślanej poezji, niż paktu z diabłem. Paradoksalnie, sądzę, że właśnie o tę niejasność chodziło. Zapewne wtedy nie można było nazwać pewnych rzeczy po imieniu, aby odbiorcy się nie przestraszyli.

         Takim samym przypadkiem był do dziś bardzo dobrze znany "Thriller" (dreszczowiec) Michaela Jacksona. Teledysk zaczynała głucha plansza ze stanowiskiem Jacksona, w którym podkreślał on, że "to nagranie w żaden sposób nie wyraża wiary w okultyzm". Dziwnie brzmi to stwierdzenie w kontekście treści nagrania, gdzie już na samym początku Michael zamieniał się w wilkołaka i zabijał niewinnie wyglądającą dziewczynę, której dopiero co się oświadczył. Gdy okazywało się, że to był film, który Michael oglądał w kinie, znów działy się rzeczy straszne - Jackson stawał się zombie i tańczył razem z innymi zombie. Na koniec, kiedy ta rzeczywistość okazała się być tylko czyimś snem, znów pojawiał się Michael i znów odsłaniał swoją drugą naturę - tym razem nie jako zombie ale człowiek o gadzich oczach. Co zatem mówił nam cały teledysk? Mówił właśnie coś zupełnie odwrotnego w stosunku do rozpoczynającego go stanowiska. Mianowicie, że nasze najmroczniejsze sny są tak naprawdę odbiciem prawdy o demonie. Oto jak bezczelnie można promować satanizm sugerując, że chodzi o coś zupełnie innego.

         Taktyka dozowania treści satanistycznych była rygorystycznie przestrzegana jeszcze bardzo niedawno. Kiedy wylansowana na idola milionów nastolatek Britney Spears ogoliła sobie głowę, na czole wypisała trzy szóstki i stwierdziła, że jest antychrystem, w świat powędrowała wiadomość, że przebywa w zakładzie psychiatrycznym. Po jakimś czasie jednak wyszła i zaśpiewała bardzo jednoznaczną piosenkę, w której pojawiał się nawet głos bestii. Jednak ten kolejny potencjalny hit okrzyknięto klapą i to był chyba ostatni raz, kiedy było o Britney głośno. „Gwiazda” przestała najwidoczniej zważać na sugestie PRowców, którzy rozumieli czym są dla opinii publicznej tak otwarte deklaracje i tym samym Spears musiała zostać odsunięta w cień.

         Pozornie niezatapialna antymadonna również musiała zrobić krok do tyłu. Pamiętamy jej bluźnierczą deklarację złożoną przed koncertem w Polsce, kiedy to deklarowała, że "w tym kraju nie ma miejsca dla dwóch królowych". Wiem skądinąd, że ta sprawa została zauważona przez przyzwoitych dziennikarzy, lecz zanim ci zdążyli nadać jej należyty rozgłos, materia narastającego skandalu zniknęła ze strony. Nawet wyjątkowo skandaliczny a jednocześnie bardzo znany zespół "Rammstein" podporządkowywał się opisywanej wyżej metodzie. Jego singiel "Ich tu dir weh" („Krzywdzę Cię”) z 2009 r. zawierał  odpychające zestawienie treści sadomasochistycznej z nawiązaniami do motywów religijnych. Jednak mimo czytelnej aluzji, nie znalazło się w nim choćby jedno słowo mówiące wprost o diable.

         Swego czasu moją uwagę przykuł zespół "Prodigy" grający ciężkiego rocka skrzyżowanego z elektroniką. Ich kariera zaczęła się dość dawno. Znakiem towarowym były psychodeliczne teledyski i wyjątkowo szybka – jak na tamte czasy – muzyka. Potem "Prodigy" dostało ofertę, że jeśli chce czerpać większe zyski, musi tworzyć cięższą muzykę. Równocześnie teledyski stały się prowokacyjne. Głośne "Voodoo people" do dziś uznawane jest za klasykę ciężkiej muzyki elektronicznej. Jednak jak we wszystkich powyższych przypadkach zespół - mimo tworzenia dla niszy - uważał na swój image, by nie stał się on zbyt radykalny. Sytuacja zmieniła się w 2009 r., kiedy chyba po raz pierwszy "Prodigy" użyło symbolu odwróconego krzyża w singlach "Omen" oraz "Warrior's Dance".

Wtedy zbagatelizowałem ten fakt kierując się wspomnianą niszowością zespołu. Kiedy jednak kilka miesięcy temu dobry znajomy badający scenę rocka zwrócił mi uwagę, że niszowy rock wspierany jest wielkimi, nieadekwatnymi środkami finansowymi, dostrzegłem po raz pierwszy, że otwarty satanizm przechodzi fazę upowszechnienia. Pewnie obrażę zagorzałych fanów satanistycznego rocka jeśli powiem, że ich muzyka staje się pop ale tak rzeczywiście jest. To przekonanie wzmocniła we mnie cała seria zjawisk dostrzegalnych w Polsce. Mijaliśmy już nad Wisłą wielkie billboardy literalnie zachęcające do grzechu, a w sieci wrzał protest wobec wypuszczenia na rynek satanicznego napoju "Demon", któremu twarzy w reklamie użyczył Adam Darski znany z tego, że podczas swojego koncertu podarł Pismo Święte i rozrzucając jego strzępy wśród publiczności krzyczał "żryjcie to g****".

         Do przypomnienia początków tego procesu skłonił mnie dopiero teledysk "Keshy". Film ten jeszcze dobitniej dał do zrozumienia, że era „satanizmu dla wybranych” już minęła. Sama "Kesha" to kolejna niewyszukana gwiazdka, nie wiele różniąca się stylem od antymadonny czy Lady Gagi. Jest ona zatem kolejnym produktem "pop" – a więc przeznaczonym do odbioru masowego. Ale nawet bluźniąca antymadonna nie posunęła się do tak otwartych deklaracji jak "Kesha".

Teledysk "Die young" to oczywiście kolejne w historii muzyki kilka minut o brudnym seksie, w tym  seksie homoseksualnym. Piosenkarka zachęca by "wykorzystać w pełni tę noc jakbyśmy mieli umrzeć młodo". Motyw ten nie jest chyba niczym oryginalnym w taniej poezji ale obraz sprawia, że słowa piosenki nabierają nowego znaczenia. Co chwilę pojawiają się odwrócone krzyże, piramida z okiem Horusa (nie należy mylić tego symbolu z Trójcą Przenajświętszą) oraz symbole zbliżone. Jest także coś na kształt pentagramu i karty przypominające tarot. Na koniec teledysku, przyjeżdża policja i strzela w kierunku orgiastycznej bandy, a "Kesha" niejako wychodzi pociskom na spotkanie. Całość zatem ma dwa przesłania: zachętę do używania życia póki je mamy oraz – co jest o wiele groźniejsze – zachętę do oddania swego życia w satanicznym rytuale składającym się z bluźnierstw, swobodnego seksu i perwersji.

         Choć "Kesha" nie jest tak ważna dla popkultury jak wcześniej opisane „gwiazdy”, nie można przejść obojętnie wobec jej teledysku. Można nawet przypuszczać, że fakt, iż to ona pozwoliła sobie na tak otwarcie sataniczny klip ma istotne dla jej PR znaczenie. Po pierwsze – skoro nie jest ona nikim szczególnie ważnym, możemy wnioskować, że mamy do czynienia z testowaniem opinii publicznej. To prosta kalkulacja – w razie porażki zatopiona zostanie gwiazdka, którą łatwo zastąpić. Po drugie, właśnie dzięki temu, że "Kesha" jest piosenkarką klasy B, jej wybryk nie będzie budził tak silnych kontrowersji, jak można to sobie wyobrazić w przypadku lepiej rozpoznawanych twarzy.

         Niemniej jednak, "Die Young" trafiło pod strzechy i pewnie już tam pozostanie. Straciliśmy kolejny odcinek frontu. Jeszcze niedawno młode nastolatki dygające przy utworach Britney Spears mówiły, że golenie głowy i wypisywanie na niej trzech szóstek to objaw szaleństwa. Dziś "szaleństwo" stało się POP. Satanizm, jeszcze do niedawna uznawany za coś „ekskluzywnego”, stał się kolejną rzeczą, którą nastolatki na całym świecie muszą zaakceptować – jeśli nie praktykować.

Rodzice! To już nie ostry zakręt ale przepaść nad którą prowadzone są wasze dzieci. Jeśli do dziś nie przerażała was towarzysząca pociechom popkultura, najwyższy czas zacząć się bać. I reagować.

Eugeniusz