Gorycz, frustracja i populizm. W 2013 r. kryzys zagrozi demokracji?
Wpisał: maw/PAP   
19.02.2013.

Gorycz, frustracja i populizm. W 2013 r. kryzys zagrozi „demokracji”?

 

maw/PAP 30 grudnia 2012

http://m.newsweek.pl/wiadomosci-biznesowe,gorycz--frustracja-i-populizm--w-2013-r--kryzys-zagrozi-demokracji,100008,1,1.html

 

Prezydent Francji Fancois Hollande powiedział w listopadzie, że jesteśmy świadkami czegoś więcej niż kryzysu: "na naszych oczach zmienia się świat". Ekonomiści twierdzą, że kryzys umacnia władzę banków centralnych, a politycy boją się, że zagraża on demokracji.

„Ten kryzys wymaga zmiany paradygmatu ekonomicznego i kulturowego” – pisze na łamach Atlnatico.fr profesor Uniwersytetu Cergy-Pontoise Gerard Bossuat. „Nie pozwolił on jeszcze jasno zdefiniować, jaka powinna być współczesna gospodarka” – dodaje.

15 września 2008 roku wielki bank Lehman Brothers ogłosił bankructwo; dzień ten stał się symbolicznym początkiem globalnego kryzysu finansowego. Cztery lata później strefa euro nadal boryka się z problemami, zwolniły największe gospodarki. W Europie rosną w siłę partie populistyczne i eurosceptycy: ofiarami kryzysu mogą stać się partie politycznego main-streamu.

 „Spróbujmy zobaczyć w tym kryzysie oznaki radykalnej transformacji zachodnich gospodarek” – sugeruje na stronach Atlantico.fr filozof Guy Sorman, który w utrzymującym się kryzysie dopatruje się załamania się koncepcji państwa opiekuńczego.

Finansowe metody zażegnywania kryzysu wskazują też na pewien transfer władzy w państwach. „Szefowie banków centralnych stali się najważniejszymi (...) graczami globalnej gospodarki” – pisze „The Economist”, przypominając, że to banki centralne, zasilając system zastrzykami gotówki uratowały go przed załamaniem w 2008 roku. Ich kolejne interwencje, włączenie ze skupowaniem państwowych obligacji, stabilizowały chwiejącą się strefę euro.

„Financial Times” zaliczył akcję ratunkową Europejskiego Banku Centralnego (EBC) do najważniejszych wydarzeń roku 2012, a szef Banku, Mario Draghi, jak i nowy gubernator Bank of England Mark Carney zyskali nagle „status gwiazd rockowych” – napisał „Economist”.

Czy jednak „większe wpływy szefów banków centralnych oznaczają mniej władzy dla polityków?” – pyta tygodnik. Ci piersi nie są demokratycznie wybieranymi przedstawicielami władzy. „Economist” apeluje więc do szefów banków centralnych, by zadbali o przejrzystość swych działań, bo taka „transparencja pomoże im się uchronić przed ingerencją polityków”.

Interwencja EBC pomogła przerwać szczególnie niebezpieczną „spiralę śmierci” w strefie euro, wynikającą z utraty zaufania do papierów dłużnych i płynności banków. Strefie euro grozi teraz jednak inna, samonapędzająca się forma kryzysu polegająca na reakcjach politycznych i społecznych na makroekonomiczne podupadanie całych regionów – ostrzega „Economist”. Miarą kryzysu jest bezrobocie, ubożenie klasy średniej i brak perspektyw dla ludzi młodych. Ryzyko, jakie niesie teraz kryzys, to zagrożenie dla demokracji, uaktywnił on bowiem ruchy populistyczne i masowe protesty ulicy.

Grecja „ma techniczne możliwości, by pozostać w strefie euro”, ale skala ludzkiej goryczy i frustracji narzucona polityką oszczędności może skłonić Greków do wybrania nowego rządu, który obieca im wyjście z unii walutowej. „I o ile strefa euro nie przygotowuje jakiejś siły okupacyjnej, nie może zmusić Grecji, by w niej pozostała” - pisze "Economist".

Grecja nie jest jedynym punktem zapalnym: Hiszpania boryka się z 25 proc. bezrobociem, a rynki pracy wyglądają coraz gorzej w całej niemal strefie euro. Wystarczy, by przekroczona została masa krytyczna społecznych protestów, by jeden choćby rząd poddał się jej presji i wszelkie wysiłki mające uratować euro pójdą na marne – ostrzega „Economist”.

Kryzys skończy się, gdy na peryferiach strefy euro bezrobocie zacznie spadać, szybko i miarowo. I ani minuty wcześniej” – podsumowuje tygodnik, uznając ryzyko politycznej destabilizacji za jedno najważniejszych zagrożeń wynikających z gospodarczej dekoniunktury.

Konsekwencje kryzysu stają się na tyle poważne, że dyrektor wykonawczy Bank of England Andrew Haldane powiedział w rozmowie z BBC, że są one gorsze, niż skutki gospodarcze drugiej wojny światowej. Bossuat uważa, że to zbyt radykalna ocena, przyznaje jednak, że tak jak po wojnie, jesteśmy świadkami ubożenia dawnych potęg, zaś UE na skutek kryzysu zabrakło tchu i woli do wcielania w życie wielkich idei - od dalszej integracji po modernizację.

Kryzys wymaga ważnych zmian. Należałoby postawić na wzrost gospodarczy innego typu. Erozja bazy przemysłowej, trudności wielu ważnych sektorów, nie pozwalają sądzić, że podniesiemy się z kryzysu – jak po wojnie - dzięki czerpaniu z surowców i dzięki wzrostowi popytu. „Nowy paradygmat” gospodarczy zaczyna się kształtować wokół zielonych technologii, energii odnawialnych i innowacji biotechnologicznych, a trzeba przy tym jeszcze zachować obowiązujące w kapitalizmie reguły rozwoju – wylicza Bossuat.

Kryzys w Europie skłania amerykański instytut Stratfor do pesymistycznych wniosków na temat spójności UE. Każdy unijny rząd chce na użytek wyborców udowodnić, że broni ich przed dotkliwymi skutkami kryzysu. Między państwami UE rodzi się napięcie, a czasem wręcz wrogość. Kłótnie o unijny budżet były ostatnio zdumiewające, a „struktury UE szybko dzielą się” według linii narodowych – pisze Stratfor.

Sebastian Mallaby z Rady Stosunków Zagranicznych (CFR) nie wieszczy UE rozpadu na skutek kryzysu, ale ostrzega, że strefę euro czekają poważne wstrząsy, jeśli popadnie ona równie długi okres stagnacji jak Japonia, która tkwi w niej od 20 lat, a jest to prawdopodobny scenariusz dla UE.