Pod patronatem Judasza
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
22.02.2013.

Pod patronatem Judasza

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2753

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    22 lutego 2013

Wprawdzie w Magdalence przedstawiciele „lewicy laickiej” po starej znajomości dogadali się z generałem Kiszczakiem, co i jak, kto z kim, odkąd dokąd i za ile - ale gwoli umocnienia wrażenia pełnego spontanu i odlotu trzeba było zachować pewną powściągliwość w rozpowszechnianiu tych informacji, w związku z tym powstało wrażenie, jakby światło nie zostało oddzielone od ciemności. W tym zamieszaniu nastąpił gwałtowny wzrost pobożności, zwłaszcza w szeregach niedawnych wyznawców światopoglądu naukowego. Wyznawcy światopoglądu naukowego jeden przez drugiego porzucali sprośne błędy Niebu obrzydłe, truchcikiem spieszyli do kościołów, gdzie, jak przystało na aktyw, aktywnie uczestniczyli w nabożeństwach i pielgrzymkach. Bardzo wielu przedstawicieli duchowieństwa uznało to za rezultat swego charyzmatycznego oddziaływania, ale niektórzy - jak np. ks. Jan Twardowski - spoglądali na tę dewocję sceptycznie: „Teraz się rodzi poezja religijna - pisał ks. Twardowski - co krok nawrócenia / lepiej nie mówić kogo nastraszył / buldog sumienia/ ale Ty co świecisz w oczach jak w Ostrej Bramie / nie zapominaj / że pisząc wiersze byłem Ci wierny / w czasach Stalina”.

Ta erupcja pobożności wśród niedawnych wyznawców światopoglądu naukowego musiała zaniepokoić i generała Kiszczaka i środowisko „lewicy laickiej” - że w rezultacie rząd dusz mniej wartościowego narodu tubylczego może niepostrzeżenie dostać się w szpony reakcyjnego kleru. Zgodnie tedy z leninowskimi przykazaniami o „organizatorskiej funkcji prasy”, „Gazeta Wyborcza” dała sygnał do walki z „państwem wyznaniowym” i „ajatollahami”. Na rynku pojawił się tygodnik „Nie”, co umożliwiło „Gazecie Wyborczej” występowanie w roli ubeka „dobrego”. W ten sposób światło zostało znowu oddzielone od ciemności - ale w obliczu zadań, jakie czekały razwiedkę i związany z nią salon, to znaczy - w obliczu konieczności przekonania mniej wartościowego narodu tubylczego do Anschlussu, trzeba było jeszcze zachowywać pozory kohabitacji.

Wygląda na to, że obecnie rozpoczyna się nowy etap, a jednym ze znaków go zwiastujących jest inicjatywa szczecińskich działaczy Ogólnopolskiego Ruchu Ateistyczno-Lewicowego, by ex-jezuitę Kazimierza Łyszczyńskiego, XVII-wieczny odpowiednik Stanisława Obirka, który za panowania Jana III Sobieskiego został ścięty za ateizm, udelektować w Szczecinie specjalną tablicą, jako patrona Ruchu.

Przypatrując się fotografii wiekowych przedstawicieli Ogólnopolskiego Ruchu Ateistyczno-Lewicowego nie miałem wątpliwości, kogo widzę. Ich fizjonomie przypomniały mi członków Kolegium do spraw Wykroczeń, które w 1988 roku za przewożenie „bibuły” skazało mnie na konfiskatę mienia. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, iż to emerytowani ubowcy, a ich pełne gadziej nienawiści spojrzenia dowodziły, iż gdyby mogli, to z przyjemnością skazaliby mnie na śmierć poprzedzoną wyrafinowanymi torturami.

Dodatkową poszlaką przemawiającą za ubecką proweniencją Ruchu jest jego program, w którym między innymi domaga się on legalizacji prostytucji. Już po tym można by bezpieczniaków rozpoznać na końcu świata, bo charakterystyczną ich skłonnością jest czerpanie zysków nie tylko z własnego, ale również - z cudzego nierządu. W ten właśnie sposób ubeckie dynastie rozmnażają się i reprodukują, zapewniając ciągłość nie tylko z PRL-em, ale nawet - z Generalnym Gubernatorstwem - bo wiadomo, że początki wielu takich dynastii giną w mrokach obydwu okupacji.

No a teraz postanowili obrać sobie Kazimierza Łyszczyńskiego za patrona. Okazuje się, że przelotny flirt z dewocją pozostawił jednak ślad również na ubeckiej psychice. Patrz Łyszczyński na nas z nieba - a właściwie z piekła, bo nietrudno się domyślić, że do nieba ateiści mają awersję nieprzezwyciężoną. Piekło, to co innego. Tam - żeby zacytować słynnego sowieckiego prokuratora Andrieja Wyszyńskiego - można znaleźć „elementy socjalnie bliskie”, dzięki czemu każdy może czuć się jak na komendzie, to znaczy - swobodnie.

W tej sytuacji tęsknota za patronem jest całkowicie zrozumiała - ale dlaczego tak skromnie? Łyszczyński, owszem, wszystko u niego w jak najlepszym porządku - ale to patron jakiś taki prowincjonalny, zatrącający parafiańszczyzną. A czy ateistom wypada przybierać sobie za patrona kogoś trącącego parafiańszczyzną? Czy w momencie, kiedy, co prawda od tyłu, niemniej jednak, wpełzamy do Europy, nie warto przybrać sobie za patrona postaci bardziej uniwersalnej, żeby nie powiedzieć - światowej? Mam oczywiście na myśli Judasza Iskariotę. Taki Judasz to patron całą gębą, zwłaszcza dla ateistów, ale nie tylko i nie tylko w Szczecinie, ale w całym naszym nieszczęśliwym kraju, a nawet - w Europie!

Bo nie tylko rozkaz wzmożenia walki z ciemnogrodem i reakcyjnym klerem stwarza niepowtarzalną okazję do przyjęcia tego zaszczytnego patronatu nie tylko przez ateistów. Właśnie grono Umiłowanych Przywódców w osobach Romana Giertycha, Kazimierza Marcinkiewicza, Michała Kamińskiego, Stefana Niesiołowskiego, Leszka Moczulskiego i innych, postanowiło utworzyć Instytut Myśli Państwowej. Ano, skoro z państwa został już tylko ogryzek, to dobra psu i mucha w postaci „myśli państwowej”. Co to w końcu komu szkodzi, jak dajmy na to, Roman Giertych, czy choćby Stefan Niesiołowski od czasu do czasu państwowo sobie pomyśli?

To nikomu nic nie szkodzi, zwłaszcza, że taki np. Kazimierz Marcinkiewicz prochu nie wymyśli na pewno. Ciekawe, kto sypnie szmalem - czy przypadkiem nie „Fundacja Batorego” - bo Instytut ma szalenie ambitne plany, m.in. inicjowanie polityki prorodzinnej, oczywiście w wersji postępowej - na co wskazywałby czysto męski skład Instytutu. Zatem nie tylko męski - ale zarazem i narodowy i - że tak powiem -w znacznej części przewidywalny. Czyżbyśmy już mieli odpowiedź na pytanie o przyszłość ruchu narodowego? Narodowy, przewidywalny i filosemicki - w sam raz do pomocniczej służby w Judeopolonii.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.