Sowiecki "agent d'influence" nie może w żadnym razie uchodzić za komunistę
Wpisał: Grzegorz Kucharczyk   
23.02.2013.

Sowiecki agent d’influence nie może w żadnym razie uchodzić za komunistę

 

"Intellectuels de service", czyli opowieść o montażystach

 

 

Sartre, de Beauvoir, Merleau-Ponty (w mniejszym stopniu Camus) odrzucali wiarę w Boga, strzeliste akty wiary kierowali ku stalinowskiej Rosji

 

Grzegorz Kucharczyk pch24

 

 

Simone de Beauvoir, Jean Paul Sartre oraz Ernesto "Che" Guevara w 1960 r. Fot. Roblespepe/Wikimedia Commons

Główny bohater powieści Vladimira Volkoffa „Montaż” Aleksander Psar, gdy był wtajemniczany przez swojego zwierzchnika w arkana sowieckiej akcji dezinformacyjnej i propagandowej na Zachodzie, usłyszał między innymi, że istotą tak pojmowanej „sztuki wojennej” jest działanie we wrogim obozie sowieckich agentów wpływów. „Agent d’influence to przeciwstawieństwo propagandysty, albo raczej propagandysta absolutny: nigdy nie jest za, zawsze przeciw, rozdając karty, zmiękczając, rozklejając, rozwiązując, niszcząc, otwierając wszystkie zamki […] sowiecki agent d’influence nie może w żadnym razie uchodzić za komunistę. Obojętnie na lewicy, czy na prawicy, zawsze będzie nadwyrężał istniejący system. Do tego sprowadza się jego zadanie. Spełniając tę rolę pozostaje całkowicie bezkarny. Żadna ustawa, Aleksandrze Dmitryczu, to znaczy żadna ustawa prawna na Zachodzie, nie zabrania demontażu własnego społeczeństwa”.

         Ta powieść i ta rozmowa nasuwały mi się na myśl czytając opublikowaną niedawno nakładem „Krytyki Politycznej” (i nas wszystkich, zważywszy na hojną dotację ministerstwa kultury dla KP)  książkę Tony’ego Judta pt. „Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944-1956”. Niby wszystko już wiadomo – chociażby po lekturze „Intelektualistów” Paula Johnsona (por. zwłaszcza rozdział poświęcony Sartre’owi) – o zakłamaniu, mentalnej i moralnej degrengoladzie tych, których nazywa się mianem intelektualistów, a jednak studium Judta jest nową, w jakimś sensie odświeżającą próbą spojrzenia na zafascynowanie francuskich intelektualistów komunizmem oraz na ich bezkrytyczną miłość do Związku Sowieckiego.

Niedawno zmarły Tony Judt – brytyjski historyk, nie kryjący swoich lewicowych (socjaldemokratycznych) inklinacji, w młodości wielki zwolennik syjonizmu (pracował nawet w kibucach), w ostatnich latach przed śmiercią doczekał się jednak miana antysemity (w kategorii self-hating Jew) za ostrą krytykę polityki państwa Izrael po 1967 roku, zwłaszcza realizowanej przez Tel Aviv polityki okupacyjnej na Zachodnim Brzegu oraz w Strefie Gazy. Nie stawia on wprost w swojej książce tezy o wykonywaniu przez francuskich intelektualistów roli sowieckich agentów wpływu. Pokazuje jednak panujący we Francji po 1944 roku klimat fascynacji przemocą, ogólne oczekiwanie na rewolucję, atmosferę pośpiechu.

Wszystko to – jak podkreśla Judt – znamionowało nie tylko lewicowych intelektualistów „świeckich”, ale również francuską katolewicę – na czele z Emmanuelem Mounierem i jego pismem „Esprit”. Zważywszy, że to ostatnie środowisko było traktowane jako wyrocznia przez naszych rodzimych „postępowych” katolików („Znak”, „Tygodnik Powszechny”, „Więź”) jest to również ważny przyczynek do poznania intelektualnych korzeni polskiego katolicyzmu „otwartego”.

Pierwszą okazją zaspokojenia zapotrzebowania lewicowych intelektualistów na szybką, rewolucyjną przemoc była trwająca w pierwszych latach po 1944 roku akcja „oczyszczania” (epuration) czyli karania wszystkich tych, którzy w ten czy inny sposób współpracowali  w okresie niemieckiej okupacji z kolaboracyjnym Państwem Francuskim (Państwo Vichy).

Judt przypomina ogólnie znany fakt, że epuration nie miała wiele wspólnego z dochodzeniem sprawiedliwości, a w istocie była „czystką” i „okazją do wyrównania szeregu rachunków osobistych i zawodowych”. Jak wiadomo, najmocniej dotknęło to środowisko Action Francaise i jej twórcę Charlesa Maurrasa. Przy czym ci, którzy przebierali się w stroje „jedynych sprawiedliwych”, sami – jak przypomina Judt – nie mieli czystej karty. Jean Paul Sartre wystawiał swoje sztuki w paryskich teatrach pod niemiecką okupacją, a Mounier zrezygnował z wydawania swojego pisma dopiero w pierwszych miesiącach 1941 roku. Dopiero po śmierci socjalistycznego prezydenta Françoisa Mitteranda dowiedzieliśmy się o jego współpracy z władzami Vichy (dla porządku przypomnijmy: Państwo Francuskie na czele z marszałkiem Petainem było wynikiem decyzji francuskiego parlamentu z czerwca 1940 roku i przez pewien czas było uznawane przez większość państw neutralnych, w tym przez Stany Zjednoczone do 1941 roku).

Jak pisała jednak Simone de Beauvoir, „błędem jest zakładać, że można karać bez nienawiści”. Z kolei Mounier w swoich tekstach wymierzonych w faktycznych czy rzekomych współpracowników Vichy lubował się w przytaczaniu wypowiedzi oskarżycieli Ludwika XVI podczas jego procesu w 1792 roku. Tutaj wzorcem sprawiedliwości stawał się Saint-Just i Robespierre.

Zakłamanie lewicowych intelektualistów nie ograniczało się do szybkiego „zapominania” o swoim postępowaniu w okresie Vichy. Judt podkreśla, że zakłamanie to było o wiele głębsze, bo intelektualne. Sartre czy Merleau-Ponty budujący na fascynacji niemiecką filozofią idealistyczną (Hegel) swoje z gruntu relatywistyczne systemy filozoficzne, głoszące, że nie istnieją trwałe punkty odniesienia w rodzaju dobro i zło, sprawiedliwość, niesprawiedliwość, a jedynie ich percepcja przez nas oraz percepcja nas samych przez innych – to w przypadku akcji „oczyszczania” żadnego relatywizmu nie było. Podobnie w przypadku oceny sowieckiego komunizmu, dla którego żywiono miłość bez zastrzeżeń.

Ci sami intelektualiści, którzy, jak Sartre, de Beauvoir, Merleau-Ponty (w mniejszym stopniu Camus) odrzucali wiarę w Boga, strzeliste akty wiary kierowali ku stalinowskiej Rosji. Jak pisze Judt, ten właśnie element czyli „pragnienie wiary w komunizm”, jest kluczowy dla zrozumienia postawy intelektualistów francuskiego „głównego nurtu” w latach 1944 – 1956. To z tego pragnienia brały się podwójne standardy w ocenie Związku Sowieckiego i polityki Zachodu (Judt ładnie to określa mianem „podwójnego spojrzenia epistemologicznego) oraz głupawy antyamerykanizm.

Dlatego Sartre, człowiek wierzący (w stalinowski komunizm) stwierdzał na początku lat 50. XX wieku: „Próbowałem, ale nie potrafię znaleźć dowodów żadnych agresywnych działań Rosjan w ciągu ostatnich trzech dekad”, a gdy również do Francji – choćby dzięki relacjom zbiegłego na Zachód Wiktora Krawczenki – przedostały się informacje o sowieckich gułagach, pytał: „możemy być oburzeni lub wstrząśnięci istnieniem tych obozów, możemy nawet mieć na ich punkcie obsesję, ale czy powinny nas zawstydzać?”. Jeszcze bardziej rozbrajający był Mounier, gdy po prostu deklarował: „Chcę, by te historie były nieprawdziwe”.

Swoje pragnienie wiary w komunizm francuscy intelektualiści uzasadniali „pojęciami jak cepy” i „parcianą dialektyką”. To, co Herbert opisywał jako istotę komunistycznej propagandy czasu „realizmu socjalistycznego” w PRL Bieruta i Bermana, intelektualiści nad Sekwaną uprawiali bez żadnego przymusu, z prawdziwą lubością. Dlatego z łatwością można było w 1954 roku na łamach „L’Observateur” pisać, że brak w Sowietach wolności słowa „takiej, jak ją rozumiemy” jest jednak przejawem „prawdziwego wyzwolenia kulturalnego proletariatu”. Dlatego na początku lat 50. Simone de Beauvoir pisała, że „społeczeństwo radzieckie potrafiło w wielkiej mierze przełamać tę samotność, która nas trawi”. Jak mawiał Stalin już wcześniej: „Życie stało się lepsze, życie stało się weselsze, towarzysze”.

Bezkrytycyzm wobec Związku Sowieckiego szedł w parze z głupawym, ale niemniej jadowitym antyamerykanizmem. Stany Zjednoczone to prawdziwa bête noire lewicowych intelektualistów. Już w 1944 roku większość z nich odczuła obecność wojsk amerykańskich na obszarze Francji jako początek „drugiej okupacji”. Potem było jeszcze gorzej, bo przyszedł plan Marshalla (groźba „ekonomicznej kolonizacji”), amerykańskie westerny w kinach („W samo południe” jako przygotowanie publiczności do knutej przez USA wojny prewencyjnej przeciw ZSRS – tak to widziała de Beauvoir), no i amerykańskie lodówki we francuskich domach. Jak stwierdzał bowiem Roger Vailland, ten sprzęt AGD made in USA jest dowodem na istnienie „amerykańskiego spisku, mającego na celu zniszczenie francuskiej kultury prowadzenia gospodarstw domowych”. A przecież w takiej lodówce może kryć się „imperialistyczny napój Coca Cola”, tak skutecznie zdemaskowany przez piewcę stalinizmu w Polsce Ludowej, Adama Ważyka.

Na to wszystko nakładała się strategia „równego potępiania zła idącego i ze Wschodu i z Zachodu”, w czym specjalizowało się środowisko francuskiej katolewicy (tego typu sformułowania Emmanuel Mounier stosował już w latach 30.). Lektura „Historii niedokończonej” przedstawia obraz intelektualnej kompromitacji całego środowiska mainstreamowych francuskich intelektualistów lat w pierwszym dziesięcioleciu po II wojnie światowej. Jednak na tym tle wyjątkowo przygnębiająco wygląda „wola ignorancji” zdradzana przez czołowe środowisko francuskich katolickich progresistów.

Jak zauważa Judt, zarówno sympatie dla komunizmu, jak i antyamerykanizm przybierający coraz bardziej groteskowe formy, był specjalnością tylko „służebnych” wobec Moskwy intelektualistów (intelectuels de service), a nie francuskiego społeczeństwa. Badania jego nastrojów w latach 1944-1956 potwierdzały sympatię „zwykłego Francuza” dla Ameryki oraz wzrastający w społeczeństwie antykomunizm.

Tym gorzej dla Francuzów, bo jak nauczał Sartre, „antykomunista jest psem, nie zmieniłem zdania w tym względzie i nigdy nie zmienię”. Swoje przemyślenia dorzucali Albert Camus: „Antykomunizm to początek dyktatury” i niezawodny katolik postępowy Mounier: „Antykomunizm to siła konieczna i wystarczająca do zapoczątkowania powrotu faszyzmu”. Jak precyzował twórca tzw. personalizmu katolickiego: „Zachowujemy prawo, wolę i środki, by rozróżnić prawomocną krytykę komunizmu od faryzejskiego antykomunizmu i propagandy wojennej”.

Krótko mówiąc do podejmowania krytyki wobec Związku Sowieckiego uprawnieni są tylko jego wypróbowani zwolennicy. Jak pisze Judt, dla francuskich intelektualistów normą było pozbawione wszelkiej logiki twierdzenie, że „można krytykować jakieś stanowisko tylko wtedy, jeśli się je podziela” – „jeśli nie akceptowałeś opisu działań komunistów, który sami proponowali, nie mogłeś ich oceniać”.

Historia niedokończona” to frapująca opowieść o intelektualnej miałkości i „moralnym tchórzostwie” (Judt) francuskich  elit intelektualnych w latach 1944-1956. Przywilej zachowania zdrowego rozsądku należał do nielicznych, takich jak Raymond Aron czy Georges Bernanos oraz François Mauriac. Dwaj ostatni - wybitni katoliccy pisarze - wzrastali przed II wojną światową pod intelektualnym wpływem „Action Francaise”. Choćby dlatego, ale głównie z setki innych powodów, o których można by napisać książkę, kuriozalne jest zestawianie przez autora „Historii niedokończonej” komunizmu z AF („Zrozumiałe zatem było, że partia komunistyczna zajęła miejsce zdyskredytowanej Action Francaise jako alternatywa instytucjonalna dla republikańskiego i burżuazyjnego braku pewności po 1945 roku”).

Nie sposób również zgodzić się z wywodami autora, gdy za intelektualny i moralny upadek francuskiego świata intelektualnego po 1944 roku wini brak we Francji utrwalonej tradycji liberalnej. Tę ostatnią utożsamia jednak z tradycją anglosaskiego liberalizmu, wskazując, że we Francji myśl liberalna czy, dokładnie, afirmowanie „praw człowieka i obywatela”, dość szybko zostało wpisane w politykę z gruntu etatystyczną. Ale przecież to nie tylko specyfika Francji. A cóż powiedzieć o pruskich (niemieckich) liberałach, którzy od czasu antykatolickiego Kulturkampfu widzieli w państwie Hohenzollernów, jego ustawach wyjątkowych i żandarmach, ucieleśnienie ideałów wolności (rzecz jasna, „wolności niemieckiej”).

A zresztą, czyż na Wyspach i za Oceanem nie brakowało po II wojnie światowej „pożytecznych idiotów” w gronie intelektualistów? Przykładów jest aż nadto.

Swoim wcześniejszym wywodom Tony Judt przeczy w konkluzji – jakże przecież słusznej. Wskazując na ciągle zauważalny uwiąd francuskiej myśli politycznej i społecznej, zauważa, iż „przyczyna leży w tym, że analiza totalitaryzmu, chociaż poświęcono jej wiele miejsca, nie była zbyt głęboka. Rzadkością są francuscy myśliciele mierzący się z prawdziwym problemem totalitaryzmu, polegającym na tym, że był logiczną i historyczną pochodną dokładnie tej samej uniwersalistycznej wizji republikańskiej demokracji, która to wizja wciąż pociąga tak wielu francuskich myślicieli”.

 Grzegorz Kucharczyk

Zmieniony ( 23.02.2013. )