Nasz „Titanic” tonie. Szczury już dawno pierzchły. Teraz zaczynają uciekać ludzie. Złodzieje na „Titanicu” Bogdan Urbankowski 25.02. http://niezalezna.pl/38843-zlodzieje-na-titanicu W podziemiu bywało różnie, na ogół ciężko. Ale dodawaliśmy sobie sił, mówiąc, że skoro tylko wybijemy się na niepodległość... A teraz ze zdziwieniem i z przerażeniem obserwujemy ucieczkę od polskości. Pogardę dla wspólnej przeszłości, konsumpcyjny (w najlepszym razie) stosunek do teraźniejszości, rezygnację ze zbiorowych ambicji na przyszłość. Określenie „patriotyzm twórczy” jest skrótem myślowym, równie dobrze można powiedzieć „nacjonalizm twórczy”. Bo to naród zagospodarowuje (albo dewastuje) teren, na którym mieszka, sama ziemia fabryk ani świątyń nie rodzi. Na zasadzie sprzężenia zwrotnego – kreacja jest zawsze autokreacją – naród ów tworzy (a czasem okalecza) siebie, zmienia się w coraz doskonalszą społeczność lub w stado człekokształtnych wracających w świat biologii. Praca narodowa Ernest Renan nazywał naród „codziennym plebiscytem”. Myślę, że jest raczej codzienną zbiorową pracą: każdego dnia zbiorowość wciąż musi odtwarzać co najmniej taką samą liczbę przedsięwzięć gospodarczych i kulturalnych; jeśli odtworzy ich mniej – zarówno ojczyzna, jak i naród stają się tworami kalekimi, umierają. Każda praca i każdy cel – znów na zasadzie zwrotności – inaczej kształtują naród. Inni Polacy budowali państwo chrześcijańskie, a potem jednoczyli Polskę dzielnicową, inni tworzyli ponadnarodowe imperium Obojga Narodów – niemniej byli to nadal Polacy. Największym, europejskiej miary projektem był sarmatyzm oparty na kulturze (i dominacji) kasty rycerskiej. Jego aksjologicznymi filarami były prawo rzymskie, etos rycerski i katolicyzm, a formą materialną – architektura baroku. Gdy upadła Rzeczpospolita, Polacy budowali peryferyjne dzielnice Rosji i Niemiec, zmieniając się w masę ludową, a czasem w Rosjan i Niemców – tyle że drugiej kategorii. Powstania, które przypominając o polskiej tożsamości, przypominały zarazem, że są rzeczy ważniejsze niż biologiczne i ekonomiczne zaspokojenie – ratowały kulturowy byt Polski. Krócej: ratowały polskość. Po ponad stu latach szamotaniny projekt niepodległościowy został zrealizowany w postaci II Rzeczypospolitej. Utrwalaniu jej politycznego, ekonomicznego i kulturowego bytu służyły ogromne prace – wykup i budowa własnych przedsiębiorstw (COP, Gdynia), utrzymywanie potężnej armii (stworzenie KOP), organizacja narodowej oświaty (reforma Jędrzejewiczowska!) i kultury. Sacrum religijne wzmocnione zostało przez sacrum państwowe, odwoływano się do postawy twórczej jednostek, których dziełem jest państwo. Ostatnim wielkim projektem Polaków był łączący cele narodowe i społeczne projekt Solidarności. Nie tu miejsce, by go omawiać. Starczy, jeśli powiemy, że żaden z legendarnych 21 postulatów nie został zrealizowany. Tablice, na których je zapisano, zostały wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. PRL W Polsce „Ludowej” ci, którzy nie angażowali się w sprawę niepodległości (a takich była większość), mogli żyć w miarę wygodnie. Owszem, NKWD i swojskie KBW dorzynały po lasach partyzantów AK, owszem, ubowcy mordowali skrytobójczo księży i opozycjonistów, ale na to przymykano oczy. Przeciętny egzemplarz polskiego ludu miał zapewnioną pracę, darmową służbę zdrowia, bezpłatne szkolnictwo. Większość dzieci znajdowała miejsca w żłobkach i przedszkolach, kolonie były skromne, FWP – ciasny – lecz dzisiaj większość dzieci w ogóle na wakacje nie wyjeżdża, a wczasy stały się elementem luksusu. To wszystko było ekwiwalentem za rezygnację z wartości wyższych, tych, które nadbudowują naród nad ludem. Jest faktem, że kraj był biedny, wysysany daninami na rzecz Moskwy; jest faktem, że z tego, co zostało, lwią część zawłaszczyli funkcjonariusze z PZPR, LWP, MO, SB i innych służb działających w interesie zaborców. Lecz to, co pozostało, dzielono w miarę sprawiedliwie. Realne państwo niesprawiedliwości Jednym z największych osiągnięć Solidarności było wprowadzenie jawności wynagrodzeń. Z wywieszonych list pracownik mógł się dowiedzieć, że jego kolega zarabia np. o połowę więcej – ale też ma wyższe wykształcenie, dłuższy staż itp. Bywały różnice trzykrotne, lecz nie trzydziestokrotne. Nic dziwnego, że te „solidarnościowe” listy nie powróciły. A jeśli już zostają ujawniane – można posłuchać wymownych uzasadnień. Dyrektor banku musi zarabiać dużo, by nie był podatny na korupcję. Ministrowi trzeba dawać nagrody – aby nie brał łapówek. Więc kto nami rządzi? Złodzieje? Łapownicy? Potencjalni zdrajcy i agenci? Widocznie tak! I przeciętnemu Polakowi trudno utożsamiać się z taką „Polską”. Poczucie, że to państwo jest niesprawiedliwe, żywi coraz więcej mieszkańców. Trudny dostęp do żłobków, przedszkoli, szkół czy służby zdrowia nie jest odbierany jako efekt złego administrowania, tylko jako wyraz niesprawiedliwości. Bo są tacy, którzy mogą sobie kupić miejsce w najlepszej klinice i najdroższe lekarstwa, jednym słowem – kupić życie. Są tacy, którzy biorą krocie z różnych rad nadzorczych, fundacji i specjalnie dla nich tworzonych miejsc pracy – i jest kilka milionów bezrobotnych. Kiedyś banicja była jedną z najbardziej dotkliwych kar – dziś rząd wysyła na banicję najlepszą młodzież, rozbija rodziny. Czas w Polsce mierzy się aferami: Rywina, Sawickiej, hazardową itp. Gdy rozpoczynałem pisanie tego artykułu, trwała dyskusja nad aferą sejmową. Doradca prezydenta prof. Tomasz Nałęcz powiedział w Radiu Zet, że wysokość nagród, które przyznało sobie prezydium Sejmu – prawie ćwierć miliona złotych: po 40 tys. dla wicemarszałków i 45 tys. dla marszałek Ewy Kopacz – jest „szokująca”. Zaraz potem media podały, że nagrody dla „ludzi prezydenta” wyniosły w 2012 r. pół miliona złotych. Ministrowie dostali po ok. 39 tys., doradcy – 36 tys. zł. Przeciętnie zarabiający Polak dostanie taką kwotę po roku, emeryt – po trzech latach. „Patriotyzm” konsumpcyjny Naród polski (jeśli to jeszcze jest naród) nie tyle buduje ojczyznę, ile na niej pasożytuje, elity polskie (jeśli to są elity) – zamiast kształcić i wychowywać naród – pasożytują na narodzie. Prąc do władzy, ekipa PO wykonała dwa sprawne pociągnięcia: rozbudowała rządzącą realnie kastę biurokratów o 300 tys. urzędników i przejęła rządzącą w matriksie armię najemnych propagandystów. Ekonomia i propaganda to nowoczesne środki terroru. Wszystko inne ulega destrukcji – rozwój III RP jest odwrotnością procesów budowy II RP. Zanikowi codziennej pracy towarzyszy plebiscyt, którego wyniki – wróćmy do określenia Renana – każdego dnia są gorsze dla Polski. Polakom odebrano już chyba wszystkie powody do dumy. Polityka zagraniczna – od śmierci Lecha Kaczyńskiego, który próbował nawiązywać do prometeizmu piłsudczyków – staje się coraz bardziej podła; polityka wewnętrzna, zwłaszcza gospodarcza – żałosna. Wojsko zostało rozgonione, nie ma komu chronić przed powodzią ani pomagać w budowie dróg, zresztą fachowcy od budownictwa wyjechali na saksy, a banki, które za łapówki bądź z głupoty przeszły z rąk polskich niedouków w ręce obcych cwaniaków, nie będą takich przedsięwzięć finansowały. Zniszczone zostały narodowe gałęzie wytwórczości (górnictwo, stocznie itd.) i towarzysząca im myśl techniczna. Symbolem komunikacji stają się drogi budowane na Euro i lotnisko w Modlinie. Spacyfikowano związki, które mogłyby protestować przeciw przestępstwom władz. Przeciętny Polak zaczyna wierzyć, że posiedzenia rządu zaczynają się pełnym troski pytaniem: „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie?”. Degeneracja elit Elity mogą być prorządowe lub opozycyjne, nie powinny być jednak podłe. U nas przeważa ten ostatni typ. Druga wojna światowa była czasem zagłady polskich elit, stalinizm – ich dobijania, a także okresem produkcji pseudo-elit. Efekty znamy: czołowi poeci potępiali leśne bandy, przyszła noblistka wychwalała Lenina i Stalina, przyszły zdobywca Oscara w filmie „Popiół i diament” z talentem fałszował historię własnej ojczyzny. Twórcy mniejszego lotu robili jeszcze większe świństwa. Ci ludzie stali się samozwańczą elitą III RP. Stąd proces degeneracji narodu i dewastacji ojczyzny. Widać to dobrze choćby na poziomie języka. Coraz bardziej bezradnego, plugawionego wulgaryzmami, kaleczonego amerykanizmami, torturowanego przez internet, języka, w którym nie powstają piękne ani mądre dzieła, w którym na świecie trudno się porozumieć. Nie ma wielkich projektów, na których Polacy mogliby budować swoją tożsamość – ani na miarę II Rzeczypospolitej, ani nawet na miarę COP. Niszczona jest tradycja, zohydzana i ośmieszana sfera sacrum, dewastowana gospodarka. Odpowiadają za to ci, którzy rządzą krajem – wciąż to układ okrągłego stołu: starzy, cwani i cyniczni aparatczycy z partii i tajnych służb oraz młodzi, może nawet szlachetni, ale głupi byli działacze związkowi i studenccy. Coraz mniej młodzi i coraz mniej szlachetni. Nie bez winy są skłócone elity opozycyjne, nie bez winy jest Kościół, który umywa ręce od polityki, co gorzej: nie potrafi nazwać i potępić zła. Nasz „Titanic” tonie. Szczury już dawno pierzchły. Teraz zaczynają uciekać ludzie. Żródło: Gazeta Polska Codziennie
|