Jak Izrael prze do wojny z Iranem | |
Wpisał: Elliott Abrams | |
28.02.2013. | |
Jak Izrael prze do wojny z Iranem sigma, 25 lutego 2013 ekspedyt [Umieszczam ten zaskakujący w swej brutalności dokument, bo mało jest w Polsce kopii „Commentary”. A równie mało osób, które mają odwagę analizować całą grozę i hucpę rządzenia w USA przez Żydów. Zauważmy, że: “The CIA told him it had [----] „low confidence” that Syria had a nuclear weapons program”. Jest to oczywiste, bo przejście od reaktora do bomby – to przejście przepaści technologicznej. Tego Syria nie mogła - i nie może – zrobić. Więc całe oskarżanie nie ma podstaw. Zastanówmy się nad celem tego tekstu. Proszę nie liczyć na jego precyzję ani „szczerość”! – to artykuł NAKAZOWY, nie informacyjny. Ale teraz (2013) celem jest „pogonienie” administracji Obamy do szybkiej zgody na atak na Iran. M. Dakowski]
[osoby: Mossad chief Meir Dagan, Israeli Prime Minister Ehud Olmert, President George W. Bush, Vice President Dick Cheney, Secretary of State Condoleezza Rice (Condi) . Pionki wymienione są w tekście. MD] Wzięte z: Bombing the Syrian Reactor: The Untold Story Commentary, February 2013 Jak wyjątkowo skuteczna polityka doprowadziła do niewłaściwych rezultatów w rządzie USA, lecz zarazem umożliwiła osiągnięcie właściwego rezultatu dla USA i Bliskiego Wschodu. Elliott Abrams
ELLIOTT ABRAMS jest wysokim urzędnikiem d/s Bliskiego Wschodu w Radzie d/s Stosunków Zagranicznych. Ten artykuł pochodzi z jego nowej książki, opublikowanej właśnie przez Cambridge University Press: „Testowany przez Syjon: administracja Busha i konflikt izraelsko-palestyński - wspomnienia ze służby w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego od 2001 do 2009 roku.”
Wojna domowa w Syrii trwa już trzeci rok. Wszyscy się zastanawiają, czy reżim syryjski Bashara al-Assada użyje broni chemicznej przeciw rebeliantom, a także nad tym, czy próżnia po upadku Assada może udostępnić tę straszliwą broń komuś, kto da więcej. Dyskusja skupia się na syryjskiej broni chemicznej, a nie broni znacznie groźniejszej – nuklearnej. A mogła by. Oto tajna historia, dlaczego tak się nie stało. Stosunki amerykańsko- izraelskie zaczęły się psuć po wtargnięciu Izraela do Libanu w 2006, kiedy to Sekretarz Stanu Condoleezza Rice oświadczyła, że Izrael spaskudził nie tylko militarną, ale i dyplomatyczną stronę konfliktu. Pomimo że osobiste stosunki premiera Ehuda Olmerta z prezydentem Georgem W.Bushem były doskonałe, kontakty z Condoleezzą Rice miały charakter konfrontacyjny – szczególnie kiedy Sekretarz Stanu usiłowała wywrzeć wpływ na ONZ celem zażegnania konfliktu, podczas gdy Olmert potrzebował jeszcze czasu, aby zaatakować Hezbollah. Olmert wiecznie potrzebował jeszcze 10 dni do zakończenia konfliktu, podczas gdy Rice uważała, że wojna idzie w niewłaściwym kierunku, a 10 dni niczego nie zmieni. Kiedy się wreszcie zakończyła 14 sierpnia 2006 roku, status polityczny Olmerta obniżył się i wątpliwa była jego zdolność do wynegocjowania jakiegokolwiek pokoju z Palestyną. Jesień 2006 i zima 2007 w niczym nie zmieniły sytuacji na froncie izraelsko-palestyńskim, co zresztą przewidzieli wszyscy izraelscy analitycy. W połowie maja 2007 otrzymaliśmy naglącą prośbę, aby przyjąć szefa Mossadu, Meira Dagana, w Białym Domu. Olmert poprosił, aby wolno mu było pokazać pewne dokumenty Bushowi osobiście. Zastrzegliśmy sobie, aby najpierw pokazano te dokumenty Narodowemu Doradcy d/s bezpieczeństwa Stephenowi Hadleyowi oraz mnie. Właśnie wtedy dołączył do nas członek Izby Deputowanych d/s narodowego bezpieczeństwa i doradca d/s Bliskiego Wschodu w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, wiceprezydent Dick Cheney. Spotkaliśmy się z Daganem w biurze Hadleya. Informacje Dagana okazały się wstrząsające. Pokazał nam dane uzyskane przez wywiad, z których wynikało, że Syria konstruuje reaktor jądrowy podług planów dostarczonych przez Koreę Północną. Budowa jest wspomagana przez techników koreańskich. Wniosek był oczywisty. Wszyscy politycy izraelscy zgodzili się, że reaktora trzeba się pozbyć. Rozpoczął się czteromiesięczny proces ścisłej współpracy z Izraelem w sprawie reaktora zwanego al-Kibar. Kiedy tylko nasz wywiad potwierdził informację izraelską i ustaliliśmy, z czym mamy do czynienia, Hadley zarządził dalsze zbieranie informacji - natomiast w kwestii rozwiązania byliśmy tego samego zdania, co Izrael. Cała procedura była zarządzana z Białego Domu, a dostęp osób postronnych został ograniczony, aby sprawę utrzymać w tajemnicy. Udało się to, co jest zdumiewające, jak na standardy waszyngtońskie, szczególnie że informacja ukrywana była tak smakowita i zaskakująca. Początkowo były wątpliwości, czy Bashar al-Assad może być tak głupi, aby próbować zbudować reaktor jądrowy z pomocą Korei Północnej. Czy doprawdy mógł sądzić, że mu się to uda, że Izrael się na to zgodzi? Tym niemniej, prawie mu się to udało. Gdyby reaktor został włączony, uderzenie militarne rozprzestrzeniłoby materiał radioaktywny, zarówno z wiatrem, jak i z prądem pobliskiego Eufratu, którego wody miały służyć do chłodzenia reaktora. Kiedy dostaliśmy tę informację, reaktor był już w zaawansowanym stadium konstrukcji, dosłownie kilka miesięcy od uruchomienia. Rozważania, co zrobić z reaktorem prowadzone były na spotkaniach pomiędzy Rice i przedstawicielami Izraela – koncepcje obu stron nie były sprzeczne. Zawdzięczamy to zaangażowaniu wojskowych i pracowników wywiadu, którzy negocjowali warunki pokoju. To oni byli głównymi interlokutorami z ramienia Izraela w związku z reaktorem al-Kibar, podobnie zresztą jak indywidualni przedstawiciele sztabu prezydenta Busha, przychylni stanowisku Izraela. Praca nad sprawą reaktora al-Kibar była modelowa, jak na współpracę pomiędzy USA i Izraelem oraz ze względu na współpracę międzyresortową, a także fakt, że nie było przecieków. Dokumenty, które dostarczałem grupie zwracano mi pod koniec każdego spotkania, po czym trzymane były pod kluczem; sekretarze i asystenci byli poza siatką wtajemniczonych; spotkania przebiegały pod niejasną nazwą „studia grupowe”. Debaty, które miały miejsce w Białym Domu, były bardzo ożywione. Rolą obecnych nie było podjęcie decyzji, co do dalszego postępowania w sprawie reaktora; mieli oni tylko dopilnować, aby każdy wątek sprawy został przedyskutowany i zapisany w memorandum, które przygotowaliśmy dla głównych urzędników administracji oraz prezydenta. Sprawa ta stanowiła doskonały przykład właściwego sprawowania polityki. Kilkakrotnie szefowie – Rice i Hadley, Sekretarz Obrony Robert Gates, Dyrektor CIA Michael Hayden, Dyrektor Wywiadu Narodowego Mike McConnell, szefowie sztabu przewodniczący Peter Pace i wiceprezydent Dick Cheney gromadzili się w prezydenckim salonie w części mieszkaniowej Białego Domu, aby wszystko przekazać prezydentowi, odpowiedzieć na jego pytania i spytać, czy chciałby uzyskać jeszcze jakąś informację. Uczestniczyłem w tych wszystkich spotkaniach jako protokolant; wszystkie protokoły znajdują się w Archiwum Narodowym. Jak dziś pamiętam dzień, kiedy zostawiłem te notatki na podłodze koło mojego krzesła. Były to dane wyjątkowo wrażliwe, przedsięwzięliśmy wyjątkowe środki ostrożności, aby zachować je w tajemnicy, a ja je zostawiłem na podłodze! Blady i spocony popędziłem do Białego Domu, lokaj mnie wpuścił i towarzyszył do Żółtego Owalnego Pokoju, gdzie odbyło się spotkanie. Moja teczka leżała nietknięta pod krzesłem. Miałem tylko nadzieję, że lokaj nie puści farby i jednak mnie za to nie zastrzelą. Zdobyte dane o reaktorze ujawniały, że jest nie nieomal dokładna kopia północnokoreańskiego reaktora Yongbyon, zaś Koreańczycy technicznie instruowali jego budowę. Biorąc pod uwagę jego lokalizację oraz brak jakichkolwiek linii przesyłowych, reaktor stanowił ewidentnie element militarnego programu nuklearnego. Zastanawialiśmy się nad opcją: jawna czy tajna, izraelska czy amerykańska, wojskowa czy dyplomatyczna. Zarówno USA jak i Izrael uważały za oczywistą opcję militarną; należało zbombardować pozycję i zniszczyć reaktor. Nie było to trudnym zadaniem – jak zapewnił prezydenta gen. Pace. Czy cokolwiek poza uderzeniem wojskowym mogło zniszczyć reaktor? I jak dostarczyć materiał wybuchowy na miejsce? Zgodzono się, że opcja tajnej akcji nie da się zrealizować, zaś atak wojskowy sprawiał, że reaktor przestawał istnieć. Tak jak powiedział to Dagan, Izrael był przekonany, że musi zostać zlikwidowany. Wymyślono scenariusze dla amerykańskiej i izraelskiej akcji wojskowej. Ustalono, kto zostanie poinformowany, co zostanie powiedziane, co zostanie utajone i co, jeżeli w ogóle, zostanie przekazane Syryjczykom. Jednak istniała również opcja dyplomatyczna i ten scenariusz też został opracowany. Zaczęlibyśmy od poinformowania International Atomic Energy Agency (IAEA) o budowie reaktora i upublicznienia tej informacji podczas dramatycznej sesji przed Radą Nadzorczą Międzynarodowej Agencji Atomowej (IAEA) w Wiedniu. Żądalibyśmy natychmiastowej kontroli i wstrzymania budowy reaktora. Gdyby Syria odmówiła, udalibyśmy się do Rady Bezpieczeństwa ONZ żądając natychmiastowej akcji. Gdyby akcji nie było, pozostawałaby nam teoretycznie opcja wojskowa. Tym niemniej ta dyplomatyczna opcja wydawała mi się śmieszna. Przede wszystkim zaś Izrael nigdy by jej nie zaakceptował z powodu swoich złych dotychczasowych doświadczeń z ONZ. Państwo Izrael nigdy nie zawierzyłoby swego bezpieczeństwa ONZ. Poza tym, opcja ta nie wypaliłaby; sprzymierzeńcy Syrii, szczególnie Rosjanie, by ją ochronili. W Międzynarodowej Agencji Atomowej (IAEA) mieliśmy już sporo doświadczeń z dyrektorem generalnym, Mohamedem El Baradei, Egipcjaninem. Przedefiniował on rolę dyrektora generalnego z funkcji inspektora i policjanta na pacyfistę i dyplomatę; byłby próbował raczej negocjować sprawę z Syrią, aniżeli decydować się na akcję przeciw niej. Poza tym wnoszenie tematu reaktora do ONZ i IAEA oznaczało przekazanie go Departamentowi Stanu, natomiast ja uważałem, że sprawa ta powinna zostać w gestii Białego Domu. końcu argument, że zawsze pozostaje nam opcja wojskowa jako ostatni argument była błędem, bowiem z chwilą upublicznienia naszej wiedzy o reaktorze, Syria zawsze mogła w sąsiedztwie zbudować przedszkole, czy zastosować inny wariant tarczy ludzkiej. Akcja wojskowa wymagała tajności, więc z chwilą upublicznienia informacji o reaktorze, opcja ta przestawała być aktualna. Wiceprezydent uważał, że USA powinno pozycję zbombardować. Biorąc pod uwagę nasze kłopoty w Iraku i rosnącą atmosferę konfrontacji z Iranem, akcja taka byłaby potwierdzeniem naszej potęgi militarnej oraz pomogłaby odbudować naszą wiarygodność. Tak jak napisał później: „Raz jeszcze optuję za wojskową akcją USA wymierzoną w reaktor. Nie tylko sprawi ona, że ten region świata i świat będzie bezpieczniejszy, lecz również udowodni, jak poważnie podchodzimy do kwestii nierozprzestrzeniania broni nuklearnej. Jednak byłem odosobniony w tej opinii. Kiedy skończyłem, prezydent spytał tylko: Czy ktoś zgadza się z wiceprezydentem?” Nie podniosła się ani jedna ręka.” Moja ręka również nie podniosła się i kiedy opuszczaliśmy salon prezydenta, a było to 17 czerwca, przeprosiłem wiceprezydenta za opuszczenie go. Uważałem jednak, że to Izrael powinien zbombardować reaktor odzyskując przez to wiarygodność po strasznym roku 2006, kiedy to wybuchła druga wojna libańska, po czym w 2007 Hamas odzyskał Gazę. Uważałem, że Izrael ucierpi, jeżeli to my zbombardujemy reaktor, gdyż analitycy zauważą, że Izrael stać było na akcję militarną wobec reaktora Osirak w Iraku w roku 1981, ale kiedy doszło do roku 2007 i reaktora w Syrii, nie stać ich już na żadną akcję. Taka analiza mogłaby rozbestwić Iran i Hamas, co byłoby zdecydowanie przeciw amerykańskim interesom w tym rejonie. Poza tym wroga reakcja świata islamu przeciw bombardowaniu mogłaby nam zaszkodzić akurat w okresie, kiedy walczyliśmy w Afganistanie i Iraku – i to też był argument za tym, aby akcji dokonał Izrael (nie sądziłem aby takie reakcje miały miejsce, ale uważałem, że można tego argumentu użyć). Sekretarze Gates i Rice zdecydowanie optowali za wariantem dyplomatycznym. Gates również argumentował przeciw pozwoleniu Izraelowi na wykonanie bombardowania. Jego argumenty przypominały „bolesne powtórne rozważenie” związku, jakim John Foster Dulles, sekretarz stanu Eisenhowera, w 1953 postraszył Europę, gdyby Europejczycy nie zdecydowali się podjąć pewnych kroków. W końcu musieli zrobić to, czegośmy żądali, albo gorzko by tego pożałowali. Sądzę, że rozumiem, dlaczego Gates nie chciał, aby to USA bombardowały syryjski reaktor; Ameryka wszczęła już dwie wojny w świecie islamu, tak więc rozpoczęcie trzeciej wydawało mu się fatalną perspektywą. Dlaczego jednocześnie żądał, aby Izrael nie bombardował reaktora, pozostało dla mnie niepojętym, podobnie jak identyczne stanowisko Rice. Wydawało się oczywiste, że jeśli nie uniemożliwimy Syrii wszczęcia programu broni atomowej, nasza pozycja na Bliskim Wschodzie będzie osłabiona, podobnie jak osłabiła ją nasza niemożność, by powstrzymać irański program atomowy. Jeżeli nawet uderzenie USA było obciążone zbyt wysokim ryzykiem, powinniśmy nie tylko pozwolić, ale wręcz zachęcić Izrael do bombardowania. Syryjski program nuklearny w połączeniu z irańskim był po prostu nie do zaakceptowania dla USA Próbowałem przekazać te argumenty Rice, lecz wkrótce dotarło do mnie, że była ona w zdecydowanej opozycji do nowego programu wzmożonej pomocy militarnej dla Izraela. To wskazywało, że ma ona ukrytą strategię; nie chce wzmocnienia Izraela. Wolała raczej, aby Izrael, a szczególnie premier Olmert czuł się bardziej zależny od USA. Tak działając mogłaby przepchnąć ideę międzynarodowej konferencji w sprawie konfliktu izraelsko-palestyńskiego przed końcem drugiej kadencji prezydentury Busha. Miałem nadzieję, że nie takie są jej intencje, bo powyższy plan musiał skończyć się klęską. Izrael w obliczu Hamasu w Gazie, miałby teraz w dodatku dwa wrogie programy nuklearne – w Iranie i tuż za granicą, w Syrii. Nigdy by na nie poszedł na takie ryzyko. Myślałem, żeśmy tę lekcję już przerabiali z Arielem Sharonem, podobnie jak przerobił ją Bill Clinton z Yitzhakiem Rabinem; jeżeli chcemy, aby to Izrael ryzykował, należy go objąć oboma ramionami, tak aby poczuł się bezpieczny. Opcja dyplomatyczna z IAEA i ONZ wydawała mi się tak nieskuteczna, że w ogóle jej nie brałem pod uwagę. Kto ma uwierzyć, że te organizacje są w stanie uzyskać jakikolwiek rezultat? Minie pięć lat, a my dalej będziemy w punkcie wyjścia, podobnie jak to było w przypadku programu irańskiego. W końcu nasza polityka odniosła całkowicie błędny skutek. Na ostatnie spotkanie Bush przybył z Rice. Mamy udać się do Wiednia do IAEA; poza tym zadzwoni do Olmerta i zawiadomi go o tej decyzji. Byłem zaskoczony i zdałem sobie sprawę, że nie doceniałem wpływu Rice. Próbowałem pojąć tę decyzję i nie mogłem. Być może był to ten sam problem, jaki Gates miał z kolejnym militarnym atakiem USA w świecie islamu. Ale w takim razie dlaczego zdecydował się ślepo na wariant IAEA/ONZ, zamiast powiedzieć:”A niech sobie Izrael robi, co chce; my tego nie zrobimy.” Wiele lat później spytałem go, czy nie sądzi, by się pomylił i nie zgodził się ze mną. W swoich pamiętnikach Bush wyjaśnił jeden z powodów tej decyzji: CIA było „głęboko przekonane”, że w Syrii budowany jest reaktor, ale „słabo przekonane”, że Syria ma program rozwoju broni nuklearnej, gdyż nie można było zlokalizować innych elementów tego programu. Prezydent sądził, że owo „słabe przekonanie” wyciekłoby do opinii publicznej i USA zostałyby zaatakowane za bombardowanie reaktora do celów pokojowych. Ten argument jest racjonalny, ale nie wyjaśnia, dlaczego zmusił również Izrael, aby nie zbombardował reaktora. 10 lipca przekazałem Hadleyowi instrukcję w kwestii naszego stanowiska wobec Izraela. Początkowo byliśmy prawie skłonni powiedzieć Izraelowi, że rozważaliśmy, które z państw powinno zbombardować reaktor, lecz podjęliśmy decyzję, że żadne nie powinno użyć siły. Co więcej zamierzaliśmy naciskać na przyjęcie tej decyzji, nawet gdyby się nie zgodzili. I mówilibyśmy to akurat tuż po tym jak Hamas przejął strefę Gazy (czerwiec 2007). Hezbollah został dozbrojony w Libanie wbrew wszelkim rezolucjom Rady Bezpieczeństwa ONZ. Iran kończył swój program atomowy. Syria budowała reaktor, który mógł być częścią jej programu atomowego. Mówilibyśmy też, że zamierzamy zebrać międzynarodową komisję w sprawie palestyńskiej, której Izrael nie chciał i sie obawiał. Wszystko to zostałoby powiedziane w prezydenckiej mowie, która omawiałyby też negocjacje w sprawie uznania „wkrótce” państwa palestyńskiego. Powiedziałem Hadleyowi, że chyba zwariowaliśmy. Hamas zajmie strefę Gazy, Syria i i Iran zbudują elektrownie jądrowe, a my przekażemy te problemy ONZ ? Uważałem, że nie ma konieczności, aby przemówił prezydent, ale skoro już, to powinno to być trzeźwe zreasumowanie sytuacji i oznajmienie poparcia dla nowego premiera Palestyny, Salama Fayyada. Był on już miesiąc premierem i był to poważny, nieskorumpowany polityk, czego dotychczas Palestyna nie miała. Powinniśmy go poprzeć i nie tracić energii na jakieś konferencje międzynarodowe. Niestety, te sugestie, podobnie jak poprzednie, nie spotkały się z uznaniem. 16 lipca prezydent wygłosił zapowiedzianą przez Rice mowę „Bush wzywa do konferencji w sprawie Bliskiego Wschodu.” Trzy dni wcześniej, 13 lipca Bush zadzwonił do Olmerta i wyjasnił swoje stanowisko. USA nie zamierza podjąć kroków militarnych; zamiast tego zwrócimy się do ONZ. Nie można usprawiedliwić ataku na niepodległy kraj, jeżeli wywiad nie dostarczył dowodów, że jest to atomowy program zbrojeniowy. USA decyduje się na wariant dyplomatyczny, ale w razie nierozwiązania problemu tą drogą grozi wszczęciem kroków militarnych. Zastanawiałem się, jak zareaguje Olmert. Nie zgadłem. Odpowiedział od razu:”George, jestem zaskoczony i rozczarowany. Nie mogę tego zaakceptować. Mówiliśmy od początku, kiedy Dagan przybył do Waszyngtonu, że ten reaktor musi zostać zlikwidowany. Izrael nie może istnieć w sąsiedztwie syryjskiego reaktora; na to się nie zgodzimy. Nasze bezpieczeństwo będzie zagrożone i zmieni to układ sił w regionie. Skoro mi mówisz, ze nie podejmiesz żadnych kroków, to ja je podejmę. Nie zrobimy niczego pośpiesznie.” W swoich pamiętnikach Bush opisuje tę rozmowę inaczej. Olmert według niego powiedział „George, proszę, abyś zbombardował ten kompleks.” Nie zgadza sie to jednak z tym, co pamiętam. Po tej rozmowie nastąpiła dwumiesięczna przerwa, od 13 lipca do 6 września. Wiedzieliśmy, że Izrael przeprowadza kalkulacje wojskowe; obserwuje warunki meteo oraz ruchy syryjskie. Zamierzali uderzyć, zanim Syryjczycy uruchomią reaktor. Olmert zadzwonił do Busha 6 września i zawiadomił o zniszczeniu kompleksu. Busk przyjał to do wiadomości i przyznał, że Izrael miał prawo do ochrony bezpieczeństwa narodowego. Po odłożeniu słuchawki dodał z zachwytem: „Ten facet ma jaja”. Incydent był skończony. Sprawa al-Kibar na pewno nie wpłynęła na zmianę stosunku Busha do Olmerta, czy jego poglądów na Izrael. Tak szybko zaakceptował decyzję Olmerta, że zastanawiałem się, czy przypadkiem nie oczekiwał i nie życzył sobie tego rezultatu. Z jednej strony stanął po stronie Rice i pokazał, że zależy mu na odprężeniu na Bliskim Wschodzie, ale koncepcja rozwiązania problemu przez ONZ została wysadzona wraz z reaktorem. I Bush nie był tym zmartwiony. Co więcej, poinstruował nas, aby zaniechać wszelkich dyplomatycznych rozwiązań i zachować całkowite milczenie w kwestii, tak aby Izrael mógł wykonać swój plan. Ocena Izraela reakcji Syrii była prawidłowa. Gdyby Syria została ostrzeżona, mogłaby próbować kontratakować Izrael. W sytuacji całkowitego milczenia w temacie zarówno przed, jak i po zniszczeniu reaktora, Syria nigdy nawet nie przyznała się, że taki reaktor istniał. Wkrótce po zbombardowaniu kompleksu, Syryjczycy zrównali teren reaktora buldożerami. Kiedy w 2008 teren został skontrolowany przez IAEA i znaleziono tylko ślady uranu, Syria postanowiła nigdy nie dopuścić do powtórzenia inspekcji. Warto jeszcze odnotować dwie rzeczy. Po pierwsze w maju 2008, mediatorzy tureccy wszczęli rozmowy pokojowe pomiędzy Izraelem i Syrią. Tajne rozmowy zaczęły sie w lutym 2007 i najwyraźniej były kontynuowane po bombardowaniu reaktora al-Kibar. Wydaje się więc, że zniszczenie reaktora raczej zachęciło Syrię do rozmów pokojowych, ponieważ obawiali się Izraela. Podobnie zresztą obawiali się potęgi militarnej USA, zanim sami żesmy swojej pozycji nie podważyli. Arabski dyplomata doniósł nam później, że atak na al-Kibar głęboko wstrząsnął Assadem, gdyż nie wiedział, czego jeszcze może sie spodziewać. Zamienił Syrię w główną trasę tranzytową dla dżihadystów udających się do Iraku, by walczyć a amerykańskimi żołnierzami. Przylatywali oni do Damaszku z Libii, Indonezji, Pakistanu, Egiptu i stąd byli wiezieni do Iraku. Assad obawiał się, że w odwecie za to po militarnej akcji Izraela nastąpi militarny atak USA. Jednak kilka tygodni później Assad otrzymał zaproszenie dla syryjskiej delegacji na międzynarodową konferencję zorganizowaną przez Rice w Annapolis. Wówczas zorientował się, że niebezpieczeństwo minęło. Osobiście nie chciałem, aby Assad otrzymał to zaproszenie, lecz Rice chciała w Annapolis zgromadzić pełen skład krajów arabskich, jako znak, że jest możliwe osiągnięcie pełnego pokoju. Lata później dowiedziałem się, że Assad zaproszenie odebrał jako gwarancję, że USA nie zamierza karać Syrii za jej wkład w wojnę w Iraku. Od września 2007 kiedy Izrael zbombardował syryjski reaktor wiele się zmieniło. Syria pogrążona jest w wojnie domowej, której nie może wygrać, „jaśminowa rewolucja” usadziła w egipskim rządzie bractwo muzułmańskie zamiast Hosniego Mubaraka, a Izrael jest już po dwóch wojnach z palestyńskim państewkiem Hamasu w strefie Gazy: w grudniu 2008/styczniu 2009 oraz listopadzie 2012. Możemy z tej historii wyciągnąć trzy wnioski. Po pierwsze: dobre procedowanie i dobra polityka niekoniecznie są ze sobą związane. Zawsze na końcu liczą się dane wyjściowe, czyli przyjęta polityka zagraniczna, a nie wstępne propozycje. Te dane wyjściowe zależą od prezydenta – szczególnie w sprawach polityki zagranicznej. Doradcy doradzają, a prezydent decyduje. Wreszcie opisany incydent przypomina, że nie istnieje nic, co by zastąpiło akcję militarną i wolę, by jej użyć. Pomyślmy tylko, o ile cały ten region byłby niebezpieczniejszy podczas wojny domowej, gdyby Assad miał tam reaktor jądrowy, a może nawet broń jądrową. Izrael postąpił słusznie bombardując reaktor zanim został on wykończony, a prezydent Bush miał rację popierając tę decyzję. Izrael miał też rację nie obawiając się, że ów incydent doprowadzi do wojny z Syrią. W dodatku pozycja Izraela i USA po tym ataku została wzmocniona. I tę lekcję powinien zarówno Izrael jak i USA pamiętać w 2013. |