Mirosław Dakowski Fizjologia cielęcia a cielę dwugłowe W obecnej kampanii wyborczej działa wiele ruchów i partyj, których przywódcy nie mogli czy nie chcieli znaleść dla siebie miejsca w partiach "telewizyjnych", t.j. dostrzeganych przez dziennikarzy i przez sondaże. Ludzie ci zauważyli, że wobec dyktatury mediów nie mają żadnych szans w wyborach do sejmu, bo "monopol na rządzenie" (a nawet na medialne istnienie) załatwiły sobie przez ordynację partyjniacką duże grupy nacisku, partie, ze zwykle nieformalnym dostępem do pieniędzy. Ilość partii "nie-telewizyjnych" (dalej "nie-TV") zwanych też potocznie "planktonem politycznym" oceniam na 20-30. Nie zaliczam tu partii poza-parlamentarnych finansowanych z zewnątrz, i przez to mających dużą siłę w mediach, jak np. "demokraci". Takie mumie (zombie?) zawsze usiłowano reanimować wielkim zastrzykiem pieniędzy. Partie "nie-TV" dostrzegły swą szansę w ordynacji do senatu. Senat wybierany jest większościowo, w okręgach 2-4 mandatowych. Ta sytuacja pozwoliła nam na przeanalizowanie cech ordynacji kilku-mandatowej i porównanie z Jednomandatowymi Okręgami Wyborczymi (JOW). W wielu dziesiątkach wystąpień na konferencjach i zebraniach argumentowałem krótko, a demagogicznie, że różnica między JOW a ordynacją większościową w okręgach kilku-mandatowych jest taka, jak między fizjologią zdrowego cielęcia, a fizjologią cielęcia o kilku głowach. Poniżej przedstawię materiał doświadczalny oparty o obecną kampanię. Pozwoli to Czytelnikowi na weryfikację słuszności powyższego sloganu.
Ruchy "nie-TV" mają zwykle w nazwie różne permutacje i odmiany słów ojczyzna, dom, społeczeństwo, patriotyzm, rodzina. M.inn. to wskazuje na nurty centrowe, spokojne, nie-skrajne. Jednak mimo patriotycznych apeli i zaklęć o "jednoczenie się" ruchy te raczej się kłócą - i dzielą. Tak się dzieje mimo, że w każdym z nich, w zarządach, poza obowiązkową dawką agentów i wariatów, są w przewadze ludzie rzetelni i rozsądni. Oczywiście oddzielenie tych grup jest trudne, ale chyba możliwe? Analiza moja dotyczy grup, które w ciągu ostatnich 15-tu lat potrafiły wyizolować szpicli czy zdrajców w swym gronie. Czemu więc to stałe "łączenie przez podział"? - Wielkość okręgu. W JOW do sejmu okręgi mają ok. 62 tys. wyborców. Okręg dwumandatowy do senatu ma średnio 570 tys. wyborców, czyli 9 razy więcej. Okręg cztero-mandatowy, jak Warszawa, ma nawet ok. 18 razy więcej wyborców. Rozważmy koszt kampanii. W JOW w małym okręgu ludzie znają poważnego kandydata co najmniej z widzenia, z dziesiątków lat jego działalności. Może on też wsiąść na rower i w całym okręgu przekonywać ludzi do siebie i swego programu. W okręgu mającym pół miliona musi już mieć duże pieniądze na zakup bilbordów i dziennikarzy. Musi więc mieć "sponsora"; a tacy sponsorzy są wymagający... W okręgu 4-mandatowym zaś cała zaleta małego, taniego okręgu znika: Otwiera się pole dla wielkich pieniędzy (i ich żądań), dla pustych haseł, czyli... braku odpowiedzialności po ew. wybraniu .
- Szanse. Jeśli w ordynacji partyjniackiej do sejmu szanse pojedynczego Herosa bez zaplecza są dokładnie, matematycznie równe ZERO, to w wyborach dwumandatowych do senatu są skończone, lecz spore (myślę ciągle o Herosie). Ponieważ jednak ilość osób znacznych i znanych, a nie powiązanych z partyjniactwem, jest duża, ich szanse na wejście są minimalne. Ruchy "nie-TV" startują więc głównie po to, by wyrwać czas od monopolisty medialnego, choćby w lokalnym TV i radio. Ew. "nagrodą" za łączenie się będzie więc tylko zdobycie czasu ogólnopolskiego, by tam wypowiedzieć swoje postulaty. A w podświadomości tkwi wiedza, że ludzie są już tak zniechęceni do farsy wyborczej, że wyłączają odbiorniki na dźwięk programu wyborczego.
Więc i tu (do senatu) przeważa jednak chęć ukazania Siebie (i ew. swych postulatów) nad perspektywą wysiłku dogadywania się, czy uzupełniania różnych ruchów i wzajemnego wspierania najsilniejszego kandydata z tych kilku ruchów w okręgu, by wspólnie wygrać. Część kandydatów do senatu na tyle nie wierzy w sukces, że np. tuż po podpisaniu zgody na kandydowanie i otrzymaniu zapewnienia, że te 3 tys. podpisów "zbierze mu się", wyjeżdża na dwa tygodnie na kajaki. A inni szczerze zapewniają, ża "mają tyle do roboty", iż czasu im nie starcza na wysiłki scalania nurtów. Inni zaś argumentuja, że ilość agentów przy łączeniach rośnie. Może i tak, ale czy nie mamy jeszcze sposobów? Jest to - w sensie ukazanych uwarunkowań ordynacji - mniej dowód głupoty politycznej, a więcej - racjonalnego ograniczania wysiłków do celów osiągalnych. Choć zwykle nie jest to uświadomione. Niestety przyszłe frustracje i zniechęcenie "do głupków i polityki" ogarną dalszą, dotąd jeszcze aktywną politycznie, część narodu. Brak łączenia się nie jest więc wbrew obiegowym opiniom, spowodowany "polską kłótliwością", lub "gdzie dwóch Polaków, tam trzy partie". Jest skutkiem wciśniętej nam ordynacji. Musimy sobie z tych mechanizmów zdać sprawę i walczyć o "100% JOW w wyborach do sejmu". Bo tylko ten postulat może stworzyć dwa skuteczne obozy. I uzdrowić życie polityczne. |