"Nauka przodująca" - za Łysenki i za Arłukowicza
Wpisał: St. Michalkiewicz   
01.03.2013.

"Nauka przodująca" - za Łysenki i za Arłukowicza

 

St. Michalkiewicz  NDz

 

1 marca 2013

 

Za pierwszej komuny dokonano mnóstwa wynalazków. Nie mówię już o Pietii Gorasie, co wynalazł liczby, ani o Pantarejewie, który odkrył, że „wszystko płynie”, ani nawet o Łomonosowie, co wynalazł polarną zorzę, „by oświetlała carski tron i w której blasku wielki Soso milionom podejrzanych osób zgotował zasłużony zgon”.

Taki na przykład Naftali Aronowicz Frenkiel, turecki Żyd, który dosłużył się u Stalina rangi generała NKWD, wynalazł system kotłów w łagrach oraz formułę, że „z więźnia musimy wycisnąć wszystko w pierwsze trzy miesiące, potem nic nam po nim”. Ten wynalazek został poddany dalszemu doskonaleniu przez „nazistów”, którzy – jak dowodzi autor „Historii medycyny SS” – potrafili uzyskiwać dochody również z utylizacji zwłok.

Ale prawdziwa rewolucja nastąpiła w dziedzinie klasyfikacji nauk. Bolszewicy dokonali rewolucyjnego podziału na naukę „burżuazyjną” i „socjalistyczną”. Nauka burżuazyjna właściwie nie była nauką, tylko „pseudonauką”. Za naukę we właściwym znaczeniu tego słowa uchodziła tylko nauka socjalistyczna, na przykład rozważania nad „centralizmem demokratycznym”, a więc czymś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie.

Oczywiście dyplomy, tytuły naukowe i apanaże badaczy „centralizmu demokratycznego” nie tylko istniały, ale były jak najbardziej prawdziwe. Niektórzy eksponują zdobyte wówczas laury również dzisiaj – bo wprawdzie biologia robi swoje, ale wielu ówczesnych hebesów nie tylko jeszcze żyje, ale nawet zażywa reputacji mędrców i autorytetów moralnych.

Zdawałoby się, że wspomniany podział na naukę socjalistyczną i pseudonaukę załatwia sprawę ostatecznie – ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Józef Stalin wynalazł bowiem jeszcze jedną naukę – mianowicie „naukę przodującą”. Jej przedstawicielem był Aleksiej Stachanow, który „obalił istniejące w nauce normy pracy” – co Ojcu Narodów szalenie się spodobało, ponieważ odtąd można było żyłować niewolników w sposób naukowy – jednak prawdziwy przełom w „nauce przodującej” wiąże się z postacią Trofima Łysenki, który wynalazł nowy sposób powstawania gatunków. Wystarczy zmienić warunki środowiskowe, by z jednego gatunku powstał inny, na przykład z perzu – pszenica.

Teorie Trofima Łysenki zostały w 1948 roku specjalną uchwałą Komitetu Centralnego WKP(b) uznane za jedynie słuszne, w związku z czym każdego, kto w nie nie wierzył, a nie daj Boże – dał temu wyraz, spotykały surowe kary. W Polsce gorącym zwolennikiem teorii Łysenki był Kazimierz Petrusewicz, profesor UW i członek PAN. Podobno wyleczył się z tego dopiero w roku 1960 – ale czy aby na pewno? [doktorat za pracę z ekologii pająków. Poznałem GO – jeszcze w epoce Jego wiary w Łysienkę. Wrażenie ogromne! A potem ta „przemiana”... MD]

Ta wątpliwość nasunęła mi się na wieść o odradzaniu się w naszym nieszczęśliwym kraju „nauki przodującej”. Okazało się, że na polecenie pana ministra Bartosza Arłukowicza, któremu sodomici musieli przedstawić jakąś propozycję nie do odrzucenia, pielęgniarkom i położnym mełamedzi będą odtąd nie tylko nawijali, że sodomia i gomoria to nie żadne zboczenia, tylko sam cymes – ale w dodatku będą je oświecać w zakresie „teorii gender”.

Ta teoria jest odmianą „nauki przodującej”, w założeniach bardzo podobna do łysenkizmu. Głosi ona, że zachowania ludzkie nie są determinowane przez czynniki biologiczne, tylko przez „społeczeństwo”. Jeśli „społeczeństwo”, albo jeszcze lepiej – w jego imieniu Komitet Centralny Platformy Obywatelskiej coś uchwali, to tak właśnie będzie.

Teoria ta, podobnie jak w swoim czasie teorie Łysenki, wykładana jest już na uniwersytetach, m.in. na tym samym Uniwersytecie Warszawskim, gdzie kiedyś szalał Kazimierz Petrusewicz, a teraz na czołowe stanowiska wysunęły się cwane „siostry”, ekscytujące mikrocefali wszystkich płci błyskotkami „nauki przodującej”.

Najwyraźniej historia zatoczyła koło, zwiastując nadejście nie tylko kolejnego zlodowacenia, ale również „wieków ciemnych”.