Szklana pogoda - Wyjście z bagna medialnego. SMOLEŃSK | |
Wpisał: a-tem | |
02.03.2013. | |
Szklana pogoda - Wyjście z bagna medialnego. SMOLEŃSK
Inscenizacja na Północnym stanowi ordynarną kpinę z rozumu
a-tem a-tem 2.03.2013 Zaproponowałem władzom Warszawy wstawienie ocalałego tupolewa nō.102, który już nie lata, i latać nie będzie, do ogrodu położonego od strony Wisły, należącego do Pałacu Namiestnikowskiego, jako memento mori: pamiętajcie o 10 kwietnia 2010. Otrzymałem bardzo dziwną odpowiedź, którą streszczę w trzech słowach: "jeszcze nie teraz". Tani i prosty pomnik, szybki w ustawieniu (jeden dzień wystarczy), widoczny z daleka z drugiego praskiego brzegu, a i z lewego orograficznie brzegu Wisły widoczny, atrakcyjny, łatwy w utrzymaniu, rozpalający wyobraźnię... nie powstanie. JESZCZE NIE TERAZ. Trzeba poczekać, sygnalizują czynniki. Nie mówiąc tego wprost, ale taki jest tenor odpowiedzi. Skąd to przestrzeganie przed widocznym w mieście pomnikiem, spróbujmy się zastanowić wspólnie. Dlaczego widać 102-kę w telewizorze, a nie w Warszawie, prominentnie ustawioną. Skąd bierze się wrażenie, że panuje w Polsce szklana pogoda: nierealna, narracyjna, skonstruowana sztucznie, odgrywana przez aktorów, ustawiana, udawana pseudrzeczywistość, nadawana z paraliżująco mrugającego pudełka - z telewizora.
Pomóc może w tym zgłoszenie, jakie ostanio przekazał Prokuratorowi Generalnemu RP, pan inz. Cierpisz. Dostępne ono jest na stronie internetowej, tu: http://zamach.eu/130213/Untitled_1.html
Podstawowa myśl zgłoszenia to podejrzenie popełnienia przestępstwa porwania polskich pielgrzymów pokoju, podróżujących do Katynia z delegacją Rządu RP, przy jednoczesnym upozorowaniu katastrofy lotniczej na rzekomym lotnisku docelowym o nazwie Smoleńsk-Północne. Odsyłam do ilustracji zawartych w oryginale zgłoszenia w sprawie szczegółów. Wyłowię tylko jedną sprawę: czasu, potrzebnego na uprowadzenie. Cierpisz tłumaczy cierpliwie, już na początku zgłoszenia, że chronologia wydarzeń ma znaczenie. Chronologia, oraz wywołane u telewidzów wrażenie oglądania na ekranie "katastrofy samolotu". Cierpisz mówi, że żadnej katastrofy lotniczej na lotnisku Północne nie było, a my nie wiemy, co naprawdę stało się z osobami, jakie wymieniano na długiej, wielokrotnie zmienianej i uaktualnianej aż do wieczora 10-4-10 liście poległych. Należy więc szukać ludzi; zainteresować się ich losami. Nie zatrzymywać się na teatralnej inscenizacji urządzonej tanim kosztem na płycie lotniska Siewiernyj (Północne), bo skupienie uwagi tam jest pożądanym wynikiem manipulacji medialnej. Policja i prokuratura nie powinny oddawać się manipulacjom, tylko szukać zaginionych ludzi. Ludzie są ważni.
Wszystko inne (strachy, zamachy, opary mgielne) to jest food for thinking, czyli wrzutka odwracająca uwagę, nadawana dla naiwnych, mająca zająć ich myśli, i wyprzeć stamtąd krytyczne pytania. Bardzo wielu Polaków pozwoliło się naiwnie zasugerować, że sterta złomu stanowiąca dramatyczny sztafaż w smutnym pejzażu rosyjskiego, zamkniętego dla ruchu lotniska, jest czymś realnym, że była ona kiedyś "naszym samolotem". Tymczasem tam nie spadł polski tupolew, a wysypany na polankę lotniskową złom pochodzi w rzeczywistości skądinąd; a do tego został tam wysypany przed 10-4-10. Urządzający opisany sztafaż - liczą na to, że nikt nie będzie się chciał przyznać (nawet przed sobą samym) że dał się jak dzieciak wpuścić w rozpatrywanie lotniska Siewiernyj jako miejsca katastrofy prezydenckiego samolotu - są więc pewni tego, że wydobycie z dziury, w jaką telewidz wierzący w sugestywne obrazki serwowane mu przez TV sam się zagrzebał, będzie związane z koszmarem: bijące serce, wary, drżączka, rozstrój żołądka, oblewanie się potem, nerwowy chichot, etc. Widziałem ludzi przekonanych o własnej nieomylności, którym życie pokazało, ile to ich przekonanie jest warte: wymagali potem długiego leczenia, bo doznali rozstroju. Sprawa nagłego przeorientowania obrazu świata, czy przeorientowania własnego miejsca w świecie, jest więc poważna.
Zauważam że piszę zbyt długie zdania. To może krócej: wyjście z oszustwa jest możliwe tylko indywidualnie. Wejście było kolektywne, łatwe. Wygodne. Wskoczyć w narrację rządową można było w dobranym towarzystwie. Mimochodem. Bez wydatku energii. Starczyło popatrzeć w ekran TV.
Wyjście z bagna medialnego? - To jest związane z trzema postulatami. Trzeba najpierw je spełnić. Indywidualnie. Na własne życzenie. Bez kołczingu.
Każdy musi przejść tę drogę sam:
— przyznać się (powiedzmy, że chodzi o rachunek sumienia) że uwierzył w to, co nadaje aparat TV; — zastanowić się, co jest tego powodem, że uwiódł nas obrazek (powiedzmy, że chodzi o żal za grzechy); — zabezpieczyć się przed powtórką, np. wyrzucając rzeczony aparat za okno, podarowując go sąsiadowi, itp.
Nie będzie takich wielu. Aby wyzwolić się z zaczadzenia (nazywam to wyjściem z dziury, wypłynięciem na powierzchnię z szamba medialnego) trzeba wydatkować energię, i to poważną energię; tutaj samo wzruszenie ramionami nie wystarczy. Widzieliśmy żałobne pochody. Współprzeżywaliśmy smutek po stracie bliskich. Jak więc teraz możemy przyznać, że to było wcale nie było tak, jak to sami przeżyliśmy? Kpina czy chichot "ale się dałem" nie załatwia sprawy. Wydostanie się z wrażenia, jakie sami w swoim wnętrzu wywołaliśmy, jest trudną sprawą. Opisałem je powyżej w terminach chrześcijańskich, bo te są znane, i powszechnie zrozumiałe. Nie o opisywanie jednak chodzi, ale o rozbieżność między wirtualem nadawanym przez telewizyję, a realem, rzeczywistym światem.
Zamach zorganizowali ci, którzy mieli wystarczające środki. Na przykład ci, którzy chcieli utemperować Stany Zjednoczone A.P. Być może są tacy, którzy chcieli wywołać w USA strach władz przed odkryciem niejasnej historii amerykańskiego jedenastego września 2001-9-11, kiedy to żaden samolot nie był "w użyciu" a jednak telewizory nadawały dramatycznie wyglądające, fałszywe filmiki. Uderzająco podobnie mogło być z fałszerstwem smoleńskim: dramatyczny film nadawano stamtąd, gdzie żadnego samolotu, ani żadnego wraku samolotu nie było. Mamy więc nie konflikt polsko-rosyjski, lecz znacznie bardziej złożoną sytuację. Zamach na pielgrzymów przeprowadzono wcześniej, a więc w Polsce; jednak Polacy odgrywali w nim raczej pomocniczą rolę, bo niezbyt świadomie brali udział. To widać w każdym działaniu reprezentantów władz PL - niezborność, braki w dowodzeniu i raportowaniu. Dalej, wiemy że sfingowano na pustym rosyjskim wojskowym lotnisku, rosyjskimi rękami, tak zwaną katastrofę, a w rzeczywistości scenę z rekwizytami ("u nas ljudiej mnogo, samoljotow toże mnogo, nu dawaj, postroim butaforju"). Tę sztuczną katastrofę pokazano w TV, jakby była autentyczna. Prawdziwych wydarzeń nie znamy; wiadomo tylko tyle, że to nie Rosjanie mordowali, lecz prawdopodobnie była zaangażowana w to, aby zaginęli lub zginęli pielgrzymi udający się z delegacją rządową do Katynia, trzecia siła, pozostająca dotąd w cieniu. Co stało się potem?
Przywódca PiS milczał. Przywódca PO milczał. Przywódca państwa Komorowski mantrował "państwo zdało egzamin" podczas gdy rzeczywiście państwo polskie oblało ten egzamin sromotnie. Dominowała narracja rosyjska propagowana przez Rosjan Nadwiślańskich- tak ich nazwał Rymkiewicz, i inni. Wewnętrzni Moskale nadawali na wszystkich kanałach. Żadnego odporu im nie dawano. Żadnej komisji sejmowej nie powołano. Żadnego działania dyplomatycznego nie podjęto. Bezruch, bezwład, atrofia, wrzeszczące media, w nieskończoność powtarzające charakterystyczne słowa "Smoleńsk" i "smoleński". Głosy pomyleńców przyrównujące inscenizację do realnego ludobójstwa w Katyniu; te słychać stale, do dziś, choć obydwie tragedie są całkowicie różne.
Polacy przykrywali gorliwie autentyczne wydarzenia, podtrzymując pokazywaną w telewizorze pseudo-katastrofę, zainscenizowaną zresztą niezbyt starannie. Inscenizacja na Północnym stanowi ordynarną kpinę z rozumu. Robiący głupie miny funkcjonariusze w wyprasowanych mundurach udawali, że "badają ją". Robili to rozmyślnie powoli, czekając, aby pomogli im zrobić następny krok w śledztwie ich nowi przyjaciele, czyli — pozornie bałaganiarsko pracujący — Rosjanie. Podejrzeniom o matactwo w rządzie zapobiegano powołując ministerialną komisję Millera. Podejrzeniom o matactwo w opozycji zapobiegano, kooptując do ZPAM — Zespołu Parlamentarnego — dziwnych pseudoekspertów przywożonych w teczce z USA. Kojarzymy "przywożenie w teczce" jako praktykę znaną z PRL. Teraz zastosowała tę socjalistyczną taktykę rządzenia opozycja. Kto wybrał Kuśnierza, Badena, Biniendę, Nowaczyka, Szuladzińskiego — ciocia USia, no jasne — a jeśli tak, to która z jej agend kierowała za każdym razem, przy tych wyborach, prezesem PiS, Kaczyńskim? Tego nie wiemy.
Dalej, aby czasem nie wyszło na zewnątrz, że ośrodki opozycyjny i rządowy, pisowski i peowski, współpracują ze sobą za kulisami, urządzano teatralne pokazy niechęci między niezorientowanymi pracownikami niższego szczebla tych partii, administracji państwowej, organizowano nagonki na niektórych sędziów i posłów na Sejm, wypuszczano Niesiołowskiego na Stankiewicz i oburzano się, jak to on ją śmiał potraktować. Tymczasem po cichu awansowano kolejnych posłusznych urzędników i funkcjonariuszy zaangażowanych w przykrywanie nieistniejącego wypadku smoleńskiego. Mowa tu o awansach dla urzędników i z opozycji, i z rządu. Obydwie te grupy wysoko awansowały przykrywających zamach. Na to pieniądze znajdowały się natychmiast, na cokolwiek były potrzebne. Wypłacono swoich. Tymczasem kto by szczerze, społecznie, honorowo organizował OBYWATELSKIE INICJATYWY ten przegrywał — SPOŁECZNE INICJATYWY ODRZUCANO od pierwszego dnia. Od deklaracji gotowości do wyjazdu bydgoskich anatomopatologów. Ich inicjatywa została utrącona. Tak też zresztą dzieje się do dziś z każdą autentyczną — niesterowaną przez rząd RP ani jego agendy — społeczną inicjatywą. Zignorować, wyszydzić, zlikwidować, zohydzić, rozproszyć, zniechęcić. Tę politykę demontażu społeczeństwa realizuje rząd i główne media korzystające z rządowych pieniędzy: ogłoszeń, zleceń na ankietowanie, prenumeraty urzędowej.
Ponieważ to odpychanie społeczeństwa zaczęło być widoczne, agentura urządziła kilka ścieków mających kanalizować nastroje chętnych do pomocy, ofiarnych Rodaków. Solidarni2010, Namiot na Krakowskim, Zespół Parlamentarny... bezczelność przykrywających nieistniejącą "katastrofę" nie zna granic. Każdy sposób był dla nich dobry, aby tylko usadzić Polaków. Dać im zajęcie. Dać im o czym myśleć i mówić. Niech wyczerpują się w stworzonych dla nich przedsięwzięciach, wymyślonych w biurze wyznaczonej do sterowania daną inicjatywą rządowej agendy bezpieczeństwa. Takie planowane oszukiwanie nazywało się kiedyś — w zbiorczej formie — "galopem ułanów z Rakowieckiej" bo nikt nie galopuje na koniu z lancą tak gracko, jak poinstruowany przez oficera prowadzącego esbek. Gdzie dzisiaj rezyduje ABW tego nie wiem; proszę wstawić odpowiednią ulicę na miejsce przeterminowanej historycznie Rakowieckiej. Metodyka oszukiwania symbolami narodowymi jest w obu przypadkach — tym wskazanym wyżej historycznym i tym drugim, dzisiejszym — ta sama. Ułani z Rakowieckiej nie przewidzieli jednak Cierpisza. W ogóle nie przewidzieli że istnieje internet. Wszystko było policzone jakimś starym programem. Opartym na algorytmie społecznym, który zakładał, że społeczeństwo informuje się o świecie z telewizora. Tak dziś już nie jest, i to był ich błąd, jak się okazało.
Rozmawiamy dzisiaj ze sobą już wprost, bez pośredników, bez tłamszących dialog redakcji, bez telefonu i związanej z nim centrali rejestrującej połączenia. Nastąpiła samoorganizacja dialogu i porozumienia. Cierpisz pisze na własnej stronie internetowej; a jego pismo do prokuratury jest wtórne wobec szybkich rozmów przez internet, zawierających więcej informacji, niż ich - przesłana prokuraturze - kwintesencja. Porucznik pilot Wosztyl opowiada prokuratorom swobodnie o wymiarach polanki, a ja biorę jego zeznania, piszę na ich podstawie, dodając parę zrozumiałych wzorów matematycznych, notkę pokazującą iż wierząc Wosztylowi, oraz satelitarnym zdjęciom terenu wokoło-lotniskowego, sprawdziłem bowiem zeznania Wosztyla (porównałem je z fotogrametrią zanim opublikowałem obliczenia) my w konsekwencji informacji przekazanych przez pilota Wosztyla musimy WPROST I JEDNOZNACZNIE przyznać, że na tej polance nigdy nie wydarzył się żaden autentyczny (fizykalny) wypadek lotniczy, bo na tak małej polance nie mógł się był wydarzyć. Kliknij! tu: http://atemcom.blogspot.com/2012/08/o-oszustach.html
Facit:
Możemy się wydostać z bagna medialnych oszustw pod warunkiem, że wydatkujemy energię. To indywidualna decyzja, za którą każdy jest odpowiedzialny sam przed sobą. Podobnie jak przy rachowaniu się z własnym brudnym sumieniem; trudność w zauważeniu inscenizacji na Siewiernym nie jest ani większa, ani mniejsza, niż przyznanie się do ulegania grzechom. Przyznać się do poddania się oszustom każdy musi sam. Końmi takiego kandydata do przyznania się zaciągnąć nie da się, ani go na siłę uszczęśliwić opowiadaniem "słuchajcie mnie, a opowiem wam, jak to nas wszystkich oszukano". Wyłącznie ci wierzący głęboko w Boga mają ciut większą szansę, bo jak sądzę kiedyś go już ćwiczyli, ów rachunek sumienia, i wiedzą też, co to jest "mocne postanowienie poprawy".
A potem następny krok: usunięcie wpływu zaczadzającego ich umysł telewizora na stałe z własnego życia. Wyzwolenie się od tego, co szarpie nerwy normalnego człowieka dzień i noc, zamieniając go w roztrzęsione, pożałowania godne zombie. Zapewnić sobie spokój w domu, porozmawiać z sąsiadami, zobaczyć co urodziło się komu w rodzinie, zastanowić się "a dlaczego u mnie nie". Dlaczego nie mam rodziny pełnej i szczęśliwej, tylko jej marny substytut: mrugającego w kącie płaszczaka.
Tytułowa szklana pogoda oznacza substytut świata realnego. Wróćmy do zgłoszenia.
Cierpisz sformułował JEDYNY MOŻLIWY wniosek.
Co więcej, uzasadnił go dobrze. Prokuratura ma teraz zadanie do wykonania: analizę krok po kroku rzeczowych argumentów Cierpisza. Jest on fachowcem, specjalistą konstruktorem, a argumenty są przekonsultowane z innymi fachowcami. Żadna próba dezawuacji Cierpisza nie powiedzie się. Na to jest on zbyt dobrze przygotowany przez uczelnię, i przez praktykę zawodową w lotnictwie, oraz poza nim. |
|
Zmieniony ( 03.03.2013. ) |