NIEZWYKŁA HISTORIA OŚMIU JEZUITÓW OCALAŁYCH z Hiroszimy
Wpisał: Mirosław Dakowski   
19.12.2008.

NIEZWYKŁA HISTORIA OŚMIU JEZUITÓW OCALAŁYCH z Hiroszimy

[DWA  opisy tego zdarzenia, czy cudu. Pierwszy z  „Przymierza z Maryją”, nr. 41, drugi z książki „Jezuici”. Nawet tych, którzy nie chcą czytać „o cudach” proszę o przeczytanie II części MD]

Przeżyli wybuch bomby atomowej, która zniszczyła wszystko dookoła. W jaki sposób można wytłumaczyć to niezwykłe wydarzenie?

            Jest 6 sierpnia 1945 r. Amerykański bombowiec B-29 krąży po błękitnym niebie nad japońskim miastem Hiroszima. Niczego niespodziewa­jący się mieszkańcy ledwie spoglądają z ziemi na samolot, nieświadomi tego, że ma on śmiercionośny ładunek, z któ­rego siły rażenia tak naprawdę nikt jeszcze nie zdawał sobie sprawy. Ładu­nek, którego moc miała być właśnie na nich wypróbowana. Zrzucona bomba w mgnieniu oka zmiotła miasto z powierzchni ziemi. Domy rozpadły się, a ludzie zwyczaj­nie wyparowali. Ogromna kula ognia wzniosła się ku niebu, a potworna fala rozgrzanego gazu rozniosła zgliszcza w promieniu kilkunastu kilometrów.

            Pośród mieszkańców Hiroszimy był jezuita ojciec Hubert Schiffer. Ran­kiem 6 sierpnia 1945 r. po odprawionej Mszy św. właśnie zabierał się do śniada­nia. Kiedy zanurzył łyżeczkę w świeżej połówce grejpfruta, coś nagle błysnęło. Początkowo duchowny pomyślał, że pewnie eksplodował tankowiec w por­cie. W końcu Hiroszima była głównym portem, w którym japońskie łodzie pod­wodne uzupełniały paliwo. Potem, jak powiedział ojciec Schiffer: - Nagle po­tężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała ni­czym liściem podczas jesiennej zawieru­chy. Gdy ojciec znalazł się na ziemi i otwo­rzył oczy, zdał sobie sprawę, że wokół jego domu nie ma nic. Wszystko zostało zniszczone. Tymczasem on miał zale­dwie niewielkie zadrapania z tyłu szyi.

            Nieliczna wspólnota, licząca ośmiu je­zuitów, do której należał ojciec Schiffer, mieszkała w domu blisko kościoła para­fialnego, oddalonego jedynie o osiem bu­dynków od centrum wybuchu. W tym czasie, kiedy Hiroszima była pustoszona przez bombę atomową, wszyscy jezuici zdołali uciec nietknięci, podczas gdy każda inna osoba znajdująca się w odległości do półtora kilometra od centrum wybuchu natychmiast umierała. Dom, w którym mieszkali katoliccy duchowni, stał na swoim miejscu, pod­czas gdy wszystkie inne budynki roz­padły się niczym domki z kart. W czasie, kiedy to się zdarzyło, ojciec Schiffer miał 30 lat. Ten jezuita nie tylko przeżył, ale cieszył się również dobrym zdrowiem przez następne 33 lata.

            W jaki sposób kapłan i pozostali misjonarze mogli przeżyć wybuch atomowy, który spowodował śmierć wszystkich innych w promieniu dziesię­ciu kilometrów od epicentrum wybu­chu, a katoliccy duchowni byli oddaleni od niego zaledwie o jeden kilometr? Jest to absolutnie niewytłumaczalne z naukowego punktu widzenia. Interesującym faktem może się oka­zać to, że ta grupa była szczególnie od­dana przesłaniu fatimskiemu. Jezuici "żyli" nim. Codziennie odmawiali róża­niec i czynili pokutę.

            Co ciekawe, historia powtórzyła się kilka dni później w Nagasaki, drugim japońskim mieście dotkniętym wybu­chem bomby atomowej. Zarówno w Hiroszimie, jak i Nagasaki jedynymi, którzy ocaleli, byli duchowni katoliccy. Jeszcze więcej budynków zostało zniszczonych.

Jednak w obu przypadkach ocalały pra­wie nietknięte domy misjonarzy.

            Wszyscy inni znajdujący się w odległo­ści trzy razy większej od miejsca wybuchu, aniżeli ci duchowni, zginęli natychmiast. Według praw fizyki jezuici - nawet jeśli udało im się jakimś cudem przeżyć - po­winni byli zginąć w ciągu kilku minut w następstwie promienio­wania. Tymczasem tak się nie stało...

            Po kapitulacji Japoń­czyków amerykańscy le­karze powiedzieli ojcu Schifferowi, że jego ciało wkrótce zacznie się roz­kładać w następstwie promieniowania. Ku wiel­kiemu zdziwieniu medy­ków ciało ojca Huberta nie tylko nie zaczęło się psuć, ale przez 33 lata nie wykazywało najmniej­szych oznak napromie­niowania ani żadnych in­nych skutków ubocznych spowodowanych wybu­chem bomby jądrowej.

            Naukowcy przebadali grupę jezuitów 200 razy w ciągu następnych 30 lat i nie stwierdzili u nich nigdy żadnych skutków ubocznych. Czy mógł to być szczęśliwy traf? Czy konstruktorzy bomby mogli ją tak zbu­dować, aby nie zabijała amerykańskich obywateli? Nie ma takiej możliwości, by bomba atomowa skonstruowana z uranu 235 pozostawiła nietknięty nie­wielki obszar, podczas gdy wszystko dookoła znikało z powierzchni ziemi. Jezuici doskonale zdawali sobie sprawę z tego, kto był "sprawcą" tego cudu. Mówili: - Jesteśmy przekonani, że przeżyliśmy, ponieważ żyliśmy przesła­niem fatimskim. Żyliśmy i codziennie głośno odmawialiśmy różaniec w na­szym domu.

            Ojciec Schiffer był przekonany, że ocalał dzięki opiece Matki Bożej, która uchroniła go od wszystkich negatyw­nych konsekwencji wybuchu bomby ato­mowej.

            Świeccy naukowcy nie dają wiary tym tłumaczeniom. Są przekonani, że musi istnieć jakieś inne "prawdziwe" wyjaś­nienie tej zagadki. Tymczasem minęło ponad 60 lat od zdarzenia i do tej pory nie są w stanie wytłumaczyć tego zja­wiska. Z naukowego punktu widzenia to, co się przytrafiło tym jezuitom w Hiro­szimie, wciąż przekracza wszelkie prawa fizyki. Trzeba przyznać, że musiała tam być obecna inna siła, której moc była w stanie przemie­nić energię i materię tak, by były one znośne dla ludzi. A to już prze­kracza nasze wyobrażenie.

            Dr Stephen Rinehart z Depar­tamentu Obrony USA, ceniony na całym świecie ekspert w dziedzinie wybuchów jądrowych, tak to sko­mentował: Błyskawiczna kalkulacja pokazuje, że w odległości jednego kilometra od wybuchu dominuje temperatura od dwóch i pół do trzech tysięcy stopni Celsjusza, a fala ciepła uderza z prędkością dźwięku napierając z ciśnieniem większym niż 600 psi (1 psi to około 69 hektopaskali - przyp. red.).

            Jeśli jezuici znajdujący się w obrębie jed­nego kilometra od epicentrum wybuchu byli poza plazmą bomby atomowej, ich siedziba powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona. Konstrukcje żel­betowe, jak i z cegły - z których zwykle zbudowane są centra handlowe - ule­gają zniszczeniu w wyniku nacisku 3 psi. Takie ciśnienie powoduje uszkodzenie słuchu i wypadanie okien. Przy 10 psi uszkodzeniu ulegają płuca oraz serce. Z kolei ciśnienie rzędu 20 psi rozsadza kończyny. Głowa eksploduje przy ciś­nieniu 40 psi i takiego naporu ciśnienia nikt nie jest w stanie przeżyć, gdyż czaszka zostaje zwyczajnie rozsadzona. Wszystkie bawełniane ubrania zapa­lają się w temperaturze około 200 stopni Celsjusza, a płuca wyparowują w ciągu minuty od wciągnięcia tak gorącego po­wietrza. W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt nie powinien zostać przy życiu w odle­głości jednego kilometra. Ani w odległo­ści dziesięć razy większej - dziesięć do piętnastu kilometrów od epicentrum wybuchu. Widziałem, jak rozpadały się ceglane ściany szkoły podstawowej. Sądzę, że zaledwie kilka osób, które nie uległy całkowitemu spaleniu, przeżyło. Ale umarły one w ciągu następnych pięt­nastu lat z powodu raka. Rekonesans zdjęć panoramicznego widoku z epicen­trum wybuchu, gdzie znajdował się kie­dyś szpital Shima Hospital, w pobliżu domu jezuitów, ujawnił, że pozostały dwa budynki nietknięte. Sądzę nawet, że w budynkach widoczne były okna. Jed­nym z nich był kościół oddalony kilkaset metrów od pierwszego budynku, którego ściany wciąż stały, jedynie zniknął dach. Departament Obrony nigdy oficjalnie nie skomentował tego wydarzenia i przy­puszczam, że to było sklasyfikowane, ale nigdy nie poruszane w literaturze przedmiotu. Sądzę, że jest możliwe, iż jezuici zostali poproszeni o to, aby nigdy nie wy­powiadali się na ten temat. Dla Boga, który stworzył materię i energię, to kwestia woli. Działanie praw, które rządzą tymi zjawiskami, zostało zwyczajnie zawieszone.

            To, co się stało w Hiroszimie i Naga­saki, przytrafiło się także w dawnych czasach wiernym sługom Boga: Szadra­kowi. Meszakowi i Abed-Nedze, o czym mówi księga Daniela (3. 19-24): Na to wpadł Nabuchodonozor w gniew, a wyraz jego twarzy zmienił się w stosunku do Szadraka, Meszaka i Abed-Nega. Wydał rozkaz, by rozpa­lono piec siedem razy bardziej, niż było trzeba. Mężom zaś najsilniejszym spo­śród swego wojska polecił związać Sza­draka, Meszaka i Abed-Nega i wrzucić ich do rozpalonego pieca. Związano więc tych mężów w ich płaszczach, obu­wiu, tiarach i ubraniach i wrzucono do rozpalonego pieca. Ponieważ rozkaz króla był stanowczy, a piec nadmier­nie rozpalony, płomień ognia zabił tych mężów, którzy wrzucili Szadraka, Me­szaka i Abed-Nega. Trzej zaś mężowie, Szadrak, Meszak, Abed-Nega, wpadli związani do środka rozpalonego pieca. I chodzili wśród płomieni wychwalając Boga i błogosławiąc Pana.

Oprac. AS

==============================================

 [A oto, jak tę sprawę opisał o. Malachi Martin, jezuita, we wspaniałej książce „Jezuici” (Exter, Gdańsk 1994, str. 353 i nast. MD]

            ....Czterdzieści trzy sekundy później, na wysokości 5.760 metrów powyżej poziomu ziemi Little Boy eksplodował kulą ognia o blasku jaśniejszym niż tysiąc słońc. Od tej chwili Hiroshima przybrała dla Pedro Arrupe nowe oblicze. Stała się krwawym przykładem tego, co może  zrujnować bezbożne społeczeństwo; stała się żywym obrazem - akwafortą nakreśloną bólem i cierpieniem - tego, co może osiągnąć zachodnie zepsucie; stała się patetycznym komentarzem do niemożności zrozumienia przez Zachód tak całkowicie odmiennej myśli japońskiej.

"Tego sierpniowego poranka, piętnaście i pół minuty po godzinie ósmej, wszystkie okna w rezydencji Arrupe w Nagatsuka pękły pod wpływem fali uderzeniowej, a niebo wypełniło się blaskiem, który później opisał jako "przygniatający i niosący zgubę". Do czasu gdy, w trzydzieści minut po eksplozji, odważył się wraz z pozostałymi jezuitami wychylić z domu, burza ognia niesiona przez wiejący z prędkością ponad sześćdziesięciu kilometrów na godzinę wiatr otoczyła Hiroshimę. W chwili, gdy wysyłał pierwszą ekipę ratunkową na przedmieścia Hi­roshimy - była to pierwsza ekipa medyczna w mieście, choć skromnie wyposażona - zaczął padać błotnisty, lepki, radioaktywny deszcz, przemieniając ciepło powietrza w przepełniający grozą chłód. Tego wieczoru dotarł do domu zakonnego w Nagatsuka jeden z ocalałych po eksplozji - student teologii wysłany przez innego jezuitę, ojca Wilhelma Kleinsorge, któremu w jakiś sposób udało się przeżyć. Od niego Arrupe uzyskał pierwszą relację z wydarzeń. W kolejnych tygodniach, w czasie gdy z innymi członkami zakonu przemierzali zgliszcza niczym anioły miłosierdzia, miał okazję ujrzeć to wszystko na własne oczy.

            Tom Ferebee starał się wycelować swą bombę tak, by spadła na Aioi, most w kształcie litery T łączący brzegi rzek Honkawa i Motoyasu. Lecz Little Boy wybrał na miejsce swej nuklearnej śmierci nie ten właśnie most, lecz podwórze szpitala Shimii, 140 metrów na południe od wejścia do świątyni Gokoku i tuż obok dziedzińca koszar wojsko­wych Churgoku.

            Niemal 80.000 osób zginęło na miejscu w centrum wybuchu. Kolejne 120.000 umierało. Spośród 90.000 budynków, 62.000 zostało zrównanych z ziemią. Sześćdziesięciu ze stu pięćdziesięciu lekarzy w Hiroshimie zginęło, większość pozostałych była ranna i umierająca. Z 1.780 pielęgniarek 1.654 zginęło lub odniosło śmiertelne obrażenia. Urządzenia szpitalne i zasoby Hiroshimy zostały zniszczone. A rząd japoński przez pierwsze dwie doby powstrzymywał się od wszelkiej reakcji.

            Arrupe widział okaleczone ciała i zniszczone budynki. Podczas wielu tygodni ciężkiej pracy, w rozmowach z hibakusha- „dotkniętymi przez eksplozję" ocalałymi -słyszał z ich ust opisy, w które trudno było uwierzyć, a w ich ciałach widział ślady pozostawione przez genshi bakudan - ,,niezwykłą małą bombę", jak przerażona ludność Japonii określała Little Boy'a.

            Może wydawać się to zaskakującym, lecz pierwszą reakcją Arrupe na otaczające go przerażające obrazy - widok skóry odchodzącej płatami, niczym wosk, z ramion, nóg, czy z tułowia, przypominającej nieregularne łaty i strzępy gnijącej materii; głowy bez twarzy; poparze­nia; szczególny bliznowiec występujący pod skórą; tysiące trupów; smród zgnilizny - nie był wybuch nienawiści do wojny. Tak jak wielokrotnie wspominał, odczuwał oczywiście przerażenie na widok ludzkiego cierpienia. Lecz nie mniejsze przerażenie przepełniało go wówczas, gdy jako jeden z niewielu przedstawicieli kultury Zachodu był, następnego ranka po zrzuceniu Little Boy, świadkiem śmiertelnego pobicia amerykańskiego pilota. Amerykanin, ocalały z katastrofy B-29 nazwanego LonesomeLady, został przez jednego z widzów opisany jako "najprzystojniejszy młodzieniec, jakiego kiedykolwiek widziałem", "o blond włosach, zielonych oczach, białej, gładkiej niczym wosk skórze, silnie umięśniony i wyglądający potężnie niczym lew". Japończycy przywiązali chłopca do pala na moście Aioi i przypięli doń kartkę ze słowami: "Uderz tego amerykańskiego żołnierza zanim przejdziesz". W swym upokorzeniu, cierpieniu i klęsce, przechodzący mieszkańcy Hiro­shimy spałowali i wreszcie ukamieniowali umierającego chłopca.

            W nozdrzach Arrupe znacznie potężniejszy niż straszny smród rozkładających się ciał umarłych i umierających był "elektryczny za­pach" jonizacji wydzielający się po wybuchu bomby. Nowa potęga, która z taką łatwością, w ciągu kilku zaledwie sekund, zamieniła wyas­faltowane ulice w bezkształtną masę, upiekła ziemniaki wciąż jeszcze rosnące w ziemi, wypaliła dynie wciąż wiszące na gałęziach, przemieniła piękne miasto w pełne gruzów cmentarzysko, była dla Arrupe znacznie istotniejszą zapowiedzią nieszczęścia, niż gnijące ciała czy ukamienowanie.

            Dwadzieścia pięć lat później, gdy poszukiwał przymiotnika najpełniej oddającego potęgę Chrystusa, użył określenia "super-atomowy". Wraz z pojawieniem się Little Boy'a rozpoczęła się według słów Arrupe "nowa epoka wyłaniająca się z tworzenia nowego technologicznego humanizmu" emanującego z bezbożnych kręgów i centrów władzy Zachodu. Dostrzegł także "pojawienie się nowego rodzaju ludzi". Do końca swego życia Pedro Arrupe nie utracił poczucia zdumienia z po­wodu tych nowych narodzin. "Hiroshima" - jak zwykł mówić - "nie odnosi się do momentu w czasie. Jest związana z wiecznością". W ka­tastrofie tej zauważył coś jeszcze. Przekonał się, jak wiele warci byli Japończycy. Widział ich wytrzymałość, nieposkromioną odwagę, wi­dział jak odporna jest ich kultura. Bomby mogły niszczyć ich miasta, to prawda. Jednak zachodnia myśl, która stworzyła te bomby nie była w stanie zniszczyć ich umysłów. Ta właściwość Japończyków, rodzaj duchowego nastawienia, była dla Arrupe czymś specyficznym. Właśnie ta "nieprzepuszczalność, niemożność dotarcia" - irredenta w klasycz­nym tego słowa znaczeniu - wywarła naft takie wrażenie.

            Ze swej strony, Japończycy nigdy nie zapomnieli Arrupe niezmor­dowanych wysiłków w niesieniu pomocy, z jaką przyszedł dotkniętej uderzeniem Hiroshimie. Na zawsze pozostało w ich pamięci, że to właśnie jego ekipa jako pierwsza, w kilka zaledwie godzin po wybuchu Little Boy'a, przyszła na ratunek miastu.

            Zadziwiającym zrządzeniem losu pomoc niesiona miastu, do któ­rego został wysłany, by znaleźć zapomnienie, spowodowała że po raz pierwszy znalazł się w świetle jupiterów. Japończycy wystosowali pub­liczne podziękowania Arrupe i zakonowi. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie ich wysiłki w niesieniu pomocy dotkniętemu kataklizmem mia­stu zaowocowały powojennym sukcesem jezuitów w Japonii.

            W czasie dwudziestu lat spędzonych w Japonii po 1945 roku ­jako wice-prowincjałowi wszystkich jezuitów w tym kraju - Arrupe traktowany był jako pewnego rodzaju znakomitość [...]

Zmieniony ( 02.10.2011. )