Fiskalny pakt milczenia. I ZDRADY
Wpisał: Tomasz Tokarski   
05.03.2013.

Fiskalny pakt milczenia

 

Tomasz Tokarski 2013-03-04 pch24

 

Nad rzeczywistymi skutkami tzw. europejskiego paktu fiskalnego dla poszczególnych państw w nim uczestniczących zapanowała zmowa milczenia. Mówi się jedynie o większej dyscyplinie budżetowej oraz o tzw. złotej regule deficytu. Jest to jednak przede wszystkim próba odgórnego sterowania, kolejny raz naruszająca suwerenność państw członkowskich.

 

Pakt fiskalny nie jest traktatem unijnym. Nie należy do wspólnego, unijnego dorobku, tzw. acqius communautaire, ponieważ jego ratyfikacji odmówiła Wielka Brytania i nasz sąsiad – Czechy. Jest on międzyrządowym porozumieniem 25 krajów, 17 członków strefy euro i 8 państw spoza niej – w tym Polski, której nie przyznano zarówno głosu stanowiącego, jak i nawet statusu stałego obserwatora na szczytach Eurogrupy, czyli ministrów finansów państw strefy euro. Może jedynie przysłuchiwać się obradom i sprawiać wrażenie, że jest „w środku Europy, a nie na zewnątrz”, jak stwierdził premier Tusk.

 Nasza przynależność do paktu fiskalnego ma polityczne, a nie gospodarcze znaczenie. Nawet, gdyby Polska ratyfikowała pakt, jako członek strefy euro, wymiar polityczny wciąż byłby wiodący, ponieważ cały projekt euro jest ideą polityczną.

 Zunifikować różnorodność

 W swej istocie, pakt fiskalny jest przenoszeniem kompetencji należących do traktatowych struktur unijnych w ręce gremiów tworzonych ad hoc, gdy zajdzie polityczna potrzeba dalszej integracji, którą dotychczasowymi metodami i w ramach istniejących struktur trudno osiągnąć. Pomimo tego, że Polska, jak i inne kraje, posiada własne regulacje dotyczące przestrzegania dyscypliny budżetowej, stworzony został nadzór zewnętrzny. Polityka finansowa poszczególnych państw powinna odpowiadać potrzebom ich partykularnych gospodarek, a nie gospodarki strefy euro, czy też potrzebom Unii Gospodarczej i Walutowej. Kolejny raz próbuje się zunifikować to, czego się zunifikować nie da – panującą w Europie różnorodność.

 Podobny cel miała wspólna waluta. Nie udało się, w obliczu kryzysu opracowano zatem mechanizm, który przenosi podejmowanie decyzji w sprawach finansowych do struktury, która nie podlega wyborowi przez mieszkańców Europy, a także praktycznie żadnej kontroli.

 Szaleńczy pośpiech

 Pakt fiskalny jest dokumentem, który został opracowany i wdrożony „na wczoraj”, zarówno na szczeblu europejskim, jak i naszym, krajowym. W Brukseli pakt został przyjęty po trwających zaledwie dwa miesiące negocjacjach. Polski Sejm w tempie ekspresowym uchwalił w zeszłym miesiącu ustawę o ratyfikacji Traktatu o stabilności, koordynacji i zarządzaniu w Unii Gospodarczej i Walutowej. Po kilku dniach podpisał ją również prezydent Bronisław Komorowski.

 Skąd taki pośpiech?

Głównym inicjatorem i zwolennikiem paktu fiskalnego jest Angela Merkel, Niemcy mają zaś największy udział we wspomaganiu zadłużonych państw Europy. Zniecierpliwienie podatników niemieckich, łożących na niefrasobliwie poczynające sobie rządy Grecji, czy Włoch jest całkowicie zrozumiałe. Jednakże forma, przy pomocy której próbuje się narzucić dyscyplinę jest poważną ingerencją w sfery budżetowe poszczególnych państw.

 Ponadto, pośpiech w ratyfikowaniu paktu skłania do refleksji, że było to działanie celowe, by narody europejskie postawić wobec faktów dokonanych, by– mówiąc w skrócie – nie było czasu na dokładne rozważenie rozwiązań znajdujących się w pakcie z punktu widzenia ich suwerenności i racji stanu.

Deutschland über alles

 Co ciekawe, opanowany przez opozycję Bundesrat, druga izba niemieckiego parlamentu, właśnie zawetował pakt fiskalny, sprawiając niemieckiej kanclerz sporą niespodziankę. Jeżeli taki stan rzeczy się utrzyma, będziemy mieli w strefie euro do czynienia z kuriozalną sytuacją. Niemcy, główny czynnik decyzyjny w Unii Europejskiej oraz inicjator paktu fiskalnego, nie będą wiązane jego przepisami! Cytując Orwella, mamy w Europie „równych i równiejszych”. Złośliwi zaś zauważą, że ponownej aktualności nabrało niemieckie Deutschland, Deutschland über alles.

 Pośpiech polityków polskich jest tym bardziej niezrozumiały, że Polska nie należy do strefy euro. Nie istnieją na chwilę obecną jakiekolwiek przesłanki, które by nasz akces do eurostrefy uzasadniały. Nie osiągnęła ona, wbrew zapewnieniom polityków, stabilności po okresie kryzysu. Niedawne wybory we Włoszech pokazały dobitnie, że społeczeństwo nie chce oszczędności i podwyżek podatków. W Hiszpanii banki postępują w sposób bardzo ryzykowny: ubezpieczają emitowane obligacje kredytami hipotecznymi o podwyższonym ryzyku. Niewykluczone, że kryzys dotknie również drugą, co do wielkości gospodarkę europejską – Francję pod rządami socjalistów.

 Pytania bez odpowiedzi

 Podczas polskiej debaty sejmowej w sprawie paktu fiskalnego, opozycja zgłaszała poważne wątpliwości, co do konstytucyjności szeregu zapisów, które się w nim znalazły. Pytania pozostały bez odpowiedzi zarówno na forum obu izb parlamentu, jak i ze strony prezydenta, który, w myśl artykułu 126. Konstytucji, czuwa nad jej przestrzeganiem, a także stoi na straży suwerenności państwa.

 Podnoszono, że do polskiej Konstytucji trzeba będzie wprowadzić zapis o zrównoważonym budżecie, który nie może przekroczyć 0,5 proc. PKB. Jest to rygor sześciokrotnie ostrzejszy od obecnego (3 proc.), wynikającego z podpisanego przez Polskę Paktu Stabilności i Wzrostu. Po wtóre, pakt zakłada, że państwa przekraczające dozwolony pułap deficytu będą zobowiązane do wprowadzenia tzw. partnerstwa budżetowego i gospodarczego oraz przedstawiania planu reform strukturalnych Radzie UE i Komisji Europejskiej, uwaga, do zatwierdzenia.

 Ponadto, kraj, który ratyfikował pakt fiskalny, nie będzie miał możliwości swobodnego i elastycznego planowania emisji długu publicznego w zależności od poziomu rentowności swych obligacji, ponieważ plany takie będzie musiał przedstawiać wcześniej Radzie UE i KE. Nieprzestrzeganie reguł paktu będzie skutkowało możliwością pozwania przed Trybunał Sprawiedliwości nie tylko przez KE, ale przez każde państwo-stronę paktu fiskalnego. Wyroki będą ostateczne i, jeżeli stwierdzą naruszenie paktu, będą skutkowały nałożeniem kary w wysokości 0,1 proc. PKB, co dla Polski wyniosłoby obecnie 1,6 miliarda złotych. Co więcej, członkowie paktu mają obowiązek przedstawiania europejskim instytucjom planów zasadniczych reform polityki gospodarczej do „skoordynowania”. W praktyce, nie będziemy mogli swobodnie np. mocno obniżyć podatków, ponieważ Unia uważa nadmierną konkurencję podatkową za „szkodliwą”.

 Kelnerzy i petenci

 Nie trzeba być konstytucjonalistą, by stwierdzić, że powyższe postanowienia paktu fiskalnego przechodzą do porządku dziennego nad suwerennością państwa polskiego, m.in. w zakresie polityki budżetowej i finansowej oraz zapisanymi w Konstytucji kompetencjami Rady Ministrów, Narodowego Banku Polskiego, czy Rady Polityki Pieniężnej. Podobne rygory dotyczące np. deficytu są być może korzystne dla tak rozwiniętych gospodarek, jak niemiecka. Jednakże dla Polski, kraju z poważnymi problemami fiskalnymi i daleko mniej rozwiniętego od reszty Europy, będą kagańcem skutecznie hamującym rozwój gospodarczy.

 Postępowanie polskich władz w sprawie paktu fiskalnego jest ujmą dla naszego prestiżu na arenie międzynarodowej, o podobnej wadze do tej, która ujawniła się w postawie przedstawicieli polskiego państwa po katastrofie smoleńskiej. Nie potrafili (nie chcieli?) do tej pory zdobyć się na stanowcze i zdecydowane kroki wobec Rosji, która niemal na każdym kroku postępowała w sposób hańbiący i znieważający Rzeczpospolitą Polską.

 Podobnie jest i teraz – forsujący naszą przynależność do paktu urzędnicy zachowują się tak, jak gdyby posiadali mentalność kelnerów, czy petentów. Upokarzające jest to, że będą nas wiązać ustalenia struktury, której, po pierwsze, nie jesteśmy formalnym członkiem, a po wtóre, że nie przyznano nam w jej ramach nawet najmniejszych, merytorycznych kompetencji.

 Powstaje pytanie – cui bono? Kto zyska na tej, jak stwierdził Stanisław Michalkiewicz, kolejnej amputacji suwerenności? Wiele wskazuje na to, że była to wątpliwa, z uwagi na stan unijnej kasy, „próba zwiększenia ze strony premiera szansy na uzyskanie kilkuset miliardów z Unii Europejskiej, a za ich sprawą wygrania kolejnych wyborów”, jak stwierdził w niedawnej rozmowie z portalem PCh24.pl Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. Skutki obowiązywania paktu w Polsce będą rozłożone w czasie, a odczują je podatnicy, ponieważ rząd zapewne kolejny raz sięgnie do naszych kieszeni, by dostosować się do wymogów paktu.

 Tomasz Tokarski