Kobiety na pierwszej linii ognia, czyli zmagania ze zdrowym rozsądkiem | |
Wpisał: Krzysztof Warecki | |
08.03.2013. | |
Kobiety na pierwszej linii ognia, czyli zmagania ze zdrowym rozsądkiem
Krzysztof Warecki 2013-3-8 pch24 Po tym jak sekretarz obrony USA, Leon Panetta zniósł zakaz służby dla kobiet w jednostkach frontowych, Amerykanie spierają się, czy rzeczywiście przedstawicielki „słabej płci” powinny wyruszać na pierwszą linię ognia, uczestniczyć w niebezpiecznych misjach bojowych. Oczywiście, cała ta sytuacja jest absurdalna, jak każdy wytwór politycznej poprawności, jednak sprawa jest poważna, ponieważ – jak pokazuje obecny zgiełk wokół tzw. związków partnerskich – niebawem również i my możemy stanąć w obliczu podobnego, sztucznie wykreowanego dylematu.
Dla każdego, kto odwołuje się do zdrowego rozsądku spór o udział kobiet w walkach na pierwszej linii ognia jest kompletnie bez sensu i prawdę mówiąc w ogóle nie powinien był zaistnieć. Argumentów przeciwko służbie kobiet w jednostkach bojowych jest bez liku i chyba znane są one dla każdego od zarania dziejów i nie warto o nich w tym miejscu dłużej się rozwodzić. A mimo to spór jest i nie da się temu zaprzeczyć. Dlaczego? Bo Stany Zjednoczone przestały być w pewnym sensie suwerenne, stając się – nie po raz pierwszy zresztą - zakładnikiem wykreowanych i narzuconych przez establishment zabobonów politycznej poprawności. Nie trzeba żadnych studiów, aby wiedzieć, że dopuszczenie kobiet do walk na pierwszej linii z różnych względów, których Internet wymienia co niemiara, doprowadzi do znacznego obniżenia wartości bojowej amerykańskiej armii. Kobiety są generalnie nie tylko fizycznie słabsze, ale znaczenie tutaj mają też względy psychologiczne, uzewnętrzniające się m.in. w wynikających z różnicy płci relacjach kobiet z mężczyznami, którzy np. mają wrodzoną inklinację do opiekowania się „słabą” płcią. Oczywiste jest więc, że w tej sytuacji utrzymanie wysokiej gotowości bojowej w amerykańskiej armii będzie niemożliwe. I wie to każdy włącznie z Leonem Panettą, który jednak tchórzliwie uległ terrorowi politycznej poprawności, stając się rozsadnikiem niebezpiecznych dla obronności kraju mniemań i zabobonów. Ale jest jeszcze jeden ważny, o ile nie najważniejszy argument przeciwko służbie kobiet nie tylko na pierwszej linii ognia ale w armii w ogóle. Chyba każdy z nas oglądał „kultowy” już serial „Czterej pancerni i pies”. Pewnie wszyscy pamiętamy kobiece bohaterki filmu – Lidkę i Marusię. Jednak nie chodzi tutaj o ich udział w wojnie. Zresztą, nie byłyby one tutaj najlepszą ilustracją problemu. Chociaż sam film razi swoim ideologicznym fałszem, to trzeba jednak przyznać, że pod względem warsztatowym jest to produkcja bez zarzutu. Ale nie jest to jego jedyny walor. Pominąwszy kłamliwe przesłanie ideologiczne jest to film, w którym da się wyłowić prawdziwe perełki mądrości. Jedna z nich, będąca jednocześnie sensowną odpowiedzią na dylematy Amerykanów odnośnie służby kobiet w jednostkach frontowych, znajduje się w 12. odcinku serialu. Poza Lidką i Marusią, jednym z bohaterów tego odcinka jest wrześniowy żołnierz, rotmistrz (porucznik) kawalerii. Właśnie wyszedł z oflagu i był w drodze do domu, do Warszawy, gdy spotkał go dawny podwładny, wachmistrz (sierżant) Kalita, który zaciągnął się do szwadronu kawalerii w armii Berlinga. Przekonany przez dawnego podwładnego, pomimo nieukrywanej niechęci do sowietów zmienił decyzję i postanowił walczyć w szeregach armii, z którą się jednak nie utożsamiał. Czekając na przydział, większość czasu spędzał na tyłach frontu głównie w towarzystwie Lidki i Marusi, która właśnie dostała przepustkę aby zobaczyć się z Jankiem. Gawędząc z dziewczynami chętnie wspominał stare, jakże inne od obecnych, czasy. Gdy opowiada o balach, w jakich uczestniczyli przedwojenni oficerowie, Lidka przerywa pytaniem: – "czy szabla nie przeszkadzała w tańcu?". Odpowiedź rotmistrza była krótka: „broń się powinno zostawiać w szatni, tak jak, kobiety w domu przed wyruszeniem na wojnę”. Ostatnia część wypowiedzi najprawdopodobniej ubodła Lidkę, która natychmiast odparowała insynuacją: „to znaczy, nas Pan za kobiety nie uważa?”. Jednak mądry oficer pomija tę uwagę milczeniem dopełniając jedynie swoją wypowiedź: „Wojna jest brudna. Powinnyście zachować czyste serca”. To ostatnie zdanie jest wystarczającą argumentacją przeciwko udziałowi kobiet w wojnach i krótką, lecz niezmiernie wyczerpującą odpowiedzią na obecne dylematy Amerykanów. Bez wątpienia wojna degraduje człowieka, zwłaszcza obecnie w czasach totalnej pogardy dla zasad moralnych. Niestety, realia tego świata powodują, że nie da się wojen uniknąć. Dlatego, jeśli ktoś musi już walczyć, to powinni to robić silniejsi i sprawniejsi fizycznie mężczyźni. Skłonni do racjonalizowania ekstremalnych sytuacji, niejako z natury lepiej „pasują” do realiów wojny, niż kobiety, które w skrajnych sytuacjach częściej tracą kontrolę nad emocjami. Jednak każda wojna kiedyś się kończy, dlatego mężczyzna powinien mieć możliwość powrotu ze skażonej przemocą wojennej rzeczywistości do czystego środowiska, jakim jest skupiona wokół kobiety rodzina. Tylko czystość serca kobiety, o którym mówi filmowy rotmistrz, pozwala unurzanemu w wojennym brudzie mężczyźnie powrócić do normalności. To nie są żarty - wojna naprawdę jest brudna, a jednocześnie jest czymś do bólu rzeczywistym, dlatego nie powinna być miejscem niebezpiecznych dla życia poszczególnych ludzi i potencjału militarnego państwa, lewackich eksperymentów. Z pomysłów amerykańskich lewaków mogą się ucieszyć jedynie Rosjanie i Chińczycy, którzy z radością powitają wszelkie inicjatywy obniżające wartość bojową US Army. Z ich punktu widzenia, im więcej w US Army będzie kobiet, pederastów i pacyfistów, tym lepiej. Dlatego zamiast ulegać presji feministycznych urojeń, Leon Panetta powinien zabrać się za tych, którzy te urojenia ze szkodą dla obronności państwa rozpowszechniają i sprawdzić czy aby na pewno robią to z bezinteresownej głupoty czy też na czyjeś polecenie. Bo może komuś na tym bardzo zależy, aby w szeregi amerykańskiej armii wkradł się chaos i dezorganizacja. Krzysztof Warecki |