Berbeka - profesjonalista kochający góry
Wpisał: Anna Pietraszek   
09.03.2013.

Berbeka - profesjonalista kochający góry

 

9 marca 2013 naszdziennik

 

Z Anną Pietraszek, reżyserem filmowym, wieloletnią alpinistką, znajomą Macieja Berbeki, który zaginął 6 marca  na Broad Peak, rozmawia Izabela Kozłowska

 

W jednym z wywiadów brat Macieja Berbeki, Jacek, podkreśla nadzieję, jaka w nim drzemie, mówi o odpowiedzialności swojego brata za siebie i innych…

– Tak mógł się wypowiedzieć brat, który sam jest w rozpaczliwej sytuacji, a mimo to jakaś nadzieja w nim się tli, bo docenia umiejętności wspinaczkowe Maćka. Podobnie jest w nas – przyjaciołach Maćka. W takim czasie mówić w tak wyważony sposób, roztropnie, pokazuje, że obaj byli dobrze ukształtowani. Są synami taternika, ratownika tatrzańskiego. Ratownikiem był także Maciej. Składał przysięgę, jak każdy ratownik, że nawet ryzykując własne życie, będzie poszukiwał, będzie ratował innych. Najważniejsza wartość charakteryzująca himalaizm, alpinizm to człowiek, najważniejszy jest człowiek. Jego sumienie, jego duch, jego moc, odpowiedzialność. Góry mają sens, cała wspinaczka ma sens wtedy, kiedy poprzez góry kształtuje się człowiek. Mam nadzieję, że Maciej jeszcze się odnajdzie. Jakimś cudem niebawem okaże się, że on żyje. Wiem, że trudno nam w to uwierzyć, ale nadzieję trzeba mieć zawsze.

Zdarzały się przypadki w historii alpinizmu, że himalaiści przeżywali w tak ekstremalnych warunkach?

– To były naprawdę wyjątkowe przypadki. Posługując się wyłącznie rozumem, logiką, doświadczeniami, można powiedzieć, że taka dramatyczna śmierć jest tu, w tym przypadku, nieunikniona. Ale jednak w przypadku Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego jeszcze tego nie jesteśmy pewni. Mamy tu do czynienia z ogromnie doświadczonym himalaistą – Maciejem, który prowadził wieloosobowe wyprawy, trekkingi w bardzo trudne rejony Karakorum i inne. Ratował ludzi w najbardziej ekstremalnych ścianach w Tatrach. Zawsze to daje jakąś szansę prawdopodobieństwa, że mogą oni ocaleć.

Wspomniała Pani, że Maciej Berbeka był doświadczonym himalaistą…

– Znałam Macieja od dawna i wiem, że był profesjonalistą, kochającym góry, wspinaczkę, a przede wszystkim człowiekiem naprawdę głębokim. Nie ulegał różnym naciskom środowiska alpinistycznego, komercji. Owszem, musiał zdobywać sponsorów. Jednak komercja nie była dla niego decydującym celem. Maciej zapewne wspinał się, jak wszyscy, dla wyczynu sportowego i poznawania przepięknych, Boskich rejonów, czyli Himalajów. Ale dla niego liczył się człowiek.

Jestem w duchu przekonana, że Maciej nie zostawiłby słabszego wspinacza, że może zawrócił, żeby go ocalić czy też próbować ocalić albo po prostu przy nim być. Jego byłoby stać na tak dramatyczną, heroiczną decyzję, która nawet byłaby zagrożeniem dla jego życia. Wierzę w to, że Maciej był takim człowiekiem, że zaryzykowałby własne życie po to, by słabszy kolega nie umierał sam. I mam nadzieję, że Maciej jeszcze się odnajdzie, już tylko może cudem. Ale jeśli nie, to będę wierzyć w tę wersję, że sam został, żeby nie zostawić słabszego. I nie mogę się z jedną rzeczą pogodzić absolutnie, że komunikaty kierownika wyprawy i innych alpinistów, którzy komentowali ten wypadek w mediach bardzo szeroko, natychmiast po zaginięciu, brzmiały kategorycznie, że nie ma żadnej nadziei, nie ma szans.

Nadzieja umiera ostatnia – to nasze motto, ludzi wspinających się. Pan Krzysztof Wielicki też je zacytował, ale już postawił kropkę natychmiast, jak przyszła pierwsza wiadomość, że ci dwaj jeszcze nie dotarli. Tego nie wolno robić – do samego końca.

Jak wygląda sytuacja wśród alpinistów w chwili obecnej?

– W ostatnich czasach skomercjalizowany świat wkracza także do wypraw himalajskich. Niestety, przeważa komercja. Te wyprawy są bardzo kosztowne. Sukces oznacza sponsorów na przyszłość. Dlatego niekiedy zdarza się, że alpiniści biorą udział w wyścigu po sukces za każdą cenę, nawet ryzykując życie. Każdy sukces zwieńczony jest zwiększeniem szansy na pozyskanie sponsora. Ta wyprawa nie jest od tego wolna. W Polsce brak jest wypraw, które byłyby niesponsorowane. A niestety, kiedy pieniądze przeważają, traci się gdzieś rozeznanie granic ryzyka. Wybrać ciężko. Grają ambicje, gra chęć zdobycia wierzchołka. Ważna jest bardzo postawa kierownika – jeśli kierownik nie jest uzależniony od komercji, nie decydują w jego sumieniu pieniądze i sława oraz ambicje sportowe za wszelką cenę, to wówczas sam będzie doradzał odwrót z niebezpiecznego szczytu.

Tak było w przypadku wyprawy na Broad Peak?

– Tutaj była sytuacja trochę inna. W momencie ataku szczytowego na chwilę zrobiła się fantastyczna, wręcz idealna pogoda. Wtedy trudno się oprzeć, żeby nie spróbować podjąć tego ataku. Udało się wejść aż czterem alpinistom. Jest to bardzo duży sukces. Dla nas, żyjących na równinach, z dala od wysokich szczytów, 8 tys. metrów jest niewyobrażalną próbą fizyczności, właściwie psychofizyczną próbą każdego wspinacza. Alpinista nie tylko ma mieć kondycję fizyczną, on musi umieć zachować na tyle sił fizycznych, sił ducha, umysłu, aby odpowiedzialnie poruszać się w zespole.

O odpowiedzialności mówił także Jacek Berbeka. Dlaczego jest ona tak istotna?

– Każdy musi odpowiedzialnie oceniać swoje siły. Zawsze powinniśmy być odpowiedzialni za siebie, za każdy nasz ruch, czyn, gest. Gdy jest się tam, w górze, ocenienie swoich możliwości jest kluczowe. Jeśli tego się nie potrafi i idzie dalej na kończącej się rezerwie sił, to przekracza się tę rezerwę, wchodząc na szczyt, bo porzuca się myśl o tym, że trzeba jeszcze z tej góry zejść. Dodatkowo dopinguje adrenalina ambicji. W euforii zdobywania wszystko może wydawać się optymistyczne... Ale w tak trudnych warunkach można zginąć od bardzo małego błędu. Prawdziwy, wytrawny himalaista musi być cały czas w stanie kontrolować zarówno siebie, jak i ponosić odpowiedzialność za przyjaciół. Być świadomy konsekwencji każdego ruchu, kroku.

Schodząc, odczuwamy mniej emocji, mniejsza jest adrenalina. To powoduje, że zejście jest o wiele trudniejsze?

– Niestety, później ta droga zejścia wydaje się monstrualnie trudna. Wiele czynników się na to składa. Kilka dni pobytu bez tlenu na wysokości 8 tysięcy powoduje, że obumierają komórki w mózgu. One obumierają nieodwracalnie i nie mówię tego bez oparcia w nauce. Pan profesor Zdzisław Jan Ryn prowadził bardzo rozległe badania na ten temat. Sam był wspinaczem i jest wybitnym profesorem. Z jego badań wynika, że komórki mózgowe obumierają powyżej umownej wysokości 7,5 tys. m n.p.m. Niestety, proces ten jest nieodwracalny ze względu na niedotlenienie mózgu. Im dłużej trwa pobyt alpinisty na wysokości 8 tys., tym większe jest ryzyko, że nie będzie umiał ocenić obiektywnie sytuacji w zejściu czy w sytuacji, w której się będzie znajdował. A teraz do klasy wyczynu dochodzi i to, że wszyscy wspinają się bez tlenu, taka wspinaczka musi być szybka, sprawna, trzeba uniknąć biwaków na tej wysokości itp.

Nakręciła Pani szereg filmów pokazujących życie alpinistów…

– Od wielu lat realizowałam filmy wysokogórskie, analizując postawę człowieka, jego możliwości. Widziałam zachowania ludzi w ekstremalnych sytuacjach. Himalaje są do tego znakomitym terenem, żeby obserwować, na co ludzi stać. Wobec tego dla mnie bardzo smutnym zjawiskiem jest to, że ta czteroosobowa grupa musiała być na tyle słaba, że rozdzieliła się, schodząc, i nie mogli sobie nawzajem w czwórkę pomagać. Nie mogli, bo każdy ratował samego siebie…

We wtorek świętowaliśmy wielki, historyczny sukces. Następnego dnia otrzymaliśmy dramatyczne wiadomości...

– To zdobycie szczytu w zimowych, a więc absolutnie ekstremalnych warunkach było wielkim wyczynem sportowym, ogromnym wyczynem. Niestety, za wyczyny niekiedy płaci się najwyższą cenę. I często, kiedy stajemy blisko szczytu i kiedy doświadczenie podpowiada, że nie czuję się najlepiej, nie powinnam iść na ten szczyt, to zawrócić  jest większą odwagą, dowodem większej odwagi niż samo zdobycie szczytu.

W ciągu ostatnich kilku dni pojawiały się różne informacje o wyprawie, jej przygotowaniu i przebiegu…

– Wszystko będziemy wiedzieć na pewno ze źródeł, od uczestników i od Krzysztofa Wielickiego (kierownika wyprawy). Musimy czekać na wieści od nich. Na pewno tego typu wypadek musi zostać bardzo dokładnie zbadany przez Polski Związek Alpinizmu, a wszystkie szczegóły będą analizowane.

Nie sądzę, aby Maciej poszedł bez środków łączności. Może był jakiś problem techniczny. Pojawiały się informacje, że oni mieli lokalizator GPS typu SPOT. Posiadali tylko jeden taki lokalizator, ale go zgubili. Te urządzenia nie dają 100-procentowej dokładności, ale dają jakąś szansę ustalenia, gdzie ci ludzie są. Natomiast druga rzecz jest taka. Wiem o próbie przeprowadzenia akcji ratowniczej ze strony Pakistanu. Jest tam nasz przyjaciel wysokogórski pan Nazir Shabir i ufam, że i on wspiera Polaków,  próbuje się angażować w poszukiwania, jako prezes Klubu Alpinizmu Pakistanu.

Jak Pani ocenia komentarze i wypowiedzi już po dramatycznej informacji o dwóch z czterech polskich himalaistów, którzy nie wrócili?

– Jak powiedziałam wcześniej, osobiście nie mogę absolutnie pogodzić się z komunikatami kierownika wyprawy i innych alpinistów, którzy komentowali tę tragedię w mediach. Nadzieja umiera ostatnia.  Pan Krzysztof Wielicki, który jest jednym z czołowych himalaistów świata, jak nikt zna realia zimowych warunków na tak wielkiej wysokości (bywa tam po 50 stopni mrozu i wiatr o sile huraganu), od razu uznał, że oni nie wrócą nigdy. Zapewne ma podstawy, by tak oceniać sytuację. Jednak wśród członków wypraw jest przyjęte, że do końca nie przekazuje się tak ostatecznie brzmiących, niczym wyrok, wiadomości. Tam, wysoko, możemy tak sądzić, ale nie wolno zaniechać akcji poszukiwawczej i tym bardziej nie przekazywać tak kategorycznych opinii na dół, szeroko dla mediów. Kierownik od razu pozbawił tej nadziei. Tego nie wolno robić – do samego końca trzeba ją mieć.

Dziękuję za rozmowę.