"Drzewa mówią prawdę" lub o lądowaniu w konarach
Wpisał: Free your mind   
13.03.2013.

"Drzewa mówią prawdę" lub o lądowaniu w konarach

 

13.03.2013 http://freeyourmind.salon24.pl

 Free your mind

Tak to niestety już jest, że jak sobie zrobimy wielkie apetyty na coś, to nie zawsze zostają one zaspokojone. Zupełnie niedawno przeczytałem tekst studenta UKSW, a znakomitego (po żarliwym stylu stwierdzam) adepta szkoły Macierewicza, w którym to tekście w tonie paniki i najświętszego oburzenia przedstawiana była kwestia, że się tak wyrażę, „kontr-debaty” w stosunku do „debaty smoleńskiej” (http://wpolityce.pl/artykuly/48824-pierwszy-krok-do-konfrontacji-ekspertow-ws-1004-zespol-laska-promuje-przeglad-lotniczy-poswiecony-tezom-naukowcow-parlamentarnego-zespolu) (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/491236,one-gadanie-dziadow-obrazow-i-innych#comment_7404968).

Z tekstu studenta M. Fijołka można było wywnioskować, że w 3. n-rze Przeglądu Lotniczego Aviation Revue szykuje się przerażające przeczołganie „niezależnych ekspertów” (nieomylnych), co wystąpili na UKSW, dokonywane przez „pana Laska” i innych potępieńców z „komisji Millera”: To bardzo ostra krytyka naukowców, którzy obradowali na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego.  Ostra również na płaszczyźnie językowej, ale obserwatorów tego tematu nie powinno to dziwić. Maciej Lasek już niejednokrotnie udowadniał, że w operowaniu kpiną radzi sobie naprawdę dobrze.  „Porażony” tekstem studenta Fijołka, polowałem na sensacyjny PLAR od paru dni, schodząc wzdłuż i wszerz salony prasowe etc. i wodząc mętnym wzrokiem po półkach, aż w końcu upolowałem i już w trakcie spaceru czytałem pismo na stojąco, a więc niemalże w zasadniczej postawie.

 

Niestety, z diabolicznych wideł okazała się igła i to o ostrości igliwia, ewentualnie brzezinowej drzazgi. Już się łudziłem, że niemal cały marcowy numer PLAR zostanie poświęcony „debacie smoleńskiej” (tak jak kiedyś redakcja Lotnictwa wydała, niedługo po „raporcie MAK”, specjalny numer o „katastrofie”), a tu raptem pokazuje się... jeden bidny i zapchany zdjęciami/screenami artykuł znanego już z innych „debat smoleńskich”, twardo trzymającego się oficjalnej narracji moskiewsko-warszawskiej, Michała Setlaka (http://wyborcza.pl/12,82983,8004708,Agnieszka_Kublik_i_Michal_Sedlak_o_stenogramach_z.html, http://www.polskieradio.pl/7/158/Artykul/302250,O-katastrofie-dyskutujemy-w-sposob-glupi,

http://www.radiownet.pl/publikacje/w-jamie-michal-setlak--2), którego przecież nawet nie można uznać za przedstawiciela „komisji Millera”. Natomiast „zajawka numeru”  marcowego PLAR, co tak postawiła na baczność studenta UKSW pisującego dla Karnowskich, wcale nie była autorstwa dr. Laska. Czyżby Lasek znowu „operował kpiną”, reklamując marcowy PLAR? A wiemy już od prof. Fijołka, że ów Lasek  w operowaniu kpiną radzi sobie naprawdę dobrze.

 

Co do Setlaka z kolei, to nie wiem nawet, czy on jest profesorem zwyczajnym w dziedzinie badania katastrof, czy też takim nadzwyczajnym jak ekspert M. Dąbrowski, zasłużony dla katastrofologii nadwiślańskiej jak mało kto. Ów więc Setlak urządza sobie wszak kpiny z tytułów naukowych ludzi, co zęby zjadają na potwierdzaniu absurdalnej hipotezy dwuwybuchowej (opracowanej na podstawie ruskich danych przez dr. Nowaczyka) i pisze np. „Dr B.” o dr. inż. W. Berczyńskim, „prof. dr inż. Binienda” itp. – sam od siebie jakimś tytułem naukowym się nie chwaląc, a przecież chyba nie ma czego się wstydzić ani też nadmierną skromnością zasłaniać. Ale mniejsza z tym, nie bądźmy chorobliwie drobiazgowi, jak owi paranoicy smoleńscy, co każdego drobiazgu się czepiają niczym rzep psiego ogona, widzą tylko samosiejki ścięte pilarkami, a nie las; i najmniejszy detal wyolbrzymiają do jakichś kosmicznych rozmiarów – nawet taką absolutnie marginalną, archaiczną kwestię, jak zagadnienie (widzianego przez szefa ZP na zdjęciu) helikoptera transportującego kokpit PLF 101 z XUBS 10 Kwietnia w nieznanym kierunku i w nieznane miejsce.

 

R       ed. Setlak tytułuje swój tekst bombastycznie: Anatomia kłamstwa, co już jest zapewne świadomym i prowokacyjnym nawiązaniem do sensacyjnego paradokumentu red. A. Gargas (http://freeyourmind.salon24.pl/489924,gora-z-gora), przy czym stara się on wypunktować nieścisłości, przeinaczenia oraz nieprawdy pojawiające się jego zdaniem w wystąpieniach i prezentacjach Berczyńskiego, Szuladzińskiego, Rońdy, Nowaczyka i Biniendy – zatem, jak można sądzić, pod pojęciem kłamstwa Setlak rozumie całą niedawną debatę z UKSW:

 

Lutowa „debata smoleńska” na Uniwersytecie Kardynała S. Wyszyńskiego w Warszawie, transmitowana przez TV Trwam (w całości też na YouTube) udokumentowała rozmiar ignorancji lotniczej osób przedstawianych paradoksalnie jako specjalistów lotniczych. Ich nauki wygłaszane w murach uczelni wyższych mogą wyrządzić niebywałe szkody w procesie kształcenia kadr dla lotnictwa w Polsce przez podrywanie autorytetu nauczycieli akademickich (PLAR, s. 28).

 

Zaczyna się więc tekst Setlaka z grubszej rury, a może nawet z dwururki, choć strzały są w stylu  Czerskiej Prawdy, która dawno już sobie urządziła bachanalia wokół ekspertów ZP, nazywając kilku z nich pieszczotliwie czterema muszkieterami od Macierewicza i przedstawiając ich zawodowo-naukowe profile z niekłamaną mroczną satysfakcją (http://wyborcza.pl/1,75478,13460888,Czterej_muszkieterowie_od_Macierewicza.html). Setlak w tym powyższym cytacie (i toku swego rozumowania) zdaje się nie zauważać, iż wcale nie jest problemem to, że ludzie niebędący ekspertami od badania katastrof lotniczych lub nawet w ogóle niespecjalizujący się w naukach związanych z lotnictwem, urządzają sobie czasem konferencje naukowe w tym lub innym miejscu. Problemem jest raczej to, że mogą oni za pomocą tego rodzaju (nagłaśnianych medialnie) konferencji determinować myślenie zwykłych ludzi na temat tego, co się miało stać 10 Kwietnia.

 

Nie tyle „kształcenie kadr dla lotnictwa” czy „autorytet nauczycieli akademickich” jest zagrożony zatem, lecz zwykła świadomość społeczna. Oczywiście podobny problem był i nadal istnieje w przypadku oficjalnej narracji, jaka została skonstruowana już we „wstępnym raporcie MAK” (z maja 2010), do której upowszechnienia także Setlak się w jakimś stopniu przyczynił. Ta oficjalna narracja jednak w przypadku „komisji Millera” oraz NPW („MAK” bowiem „zakończył badania” w styczniu 2011), jak starałem się wykazać w moich różnych tekstach (choćby w  Zagadnieniach „smoleńskich”), ulega widocznej ewolucji i wcale jeszcze nie została ostatecznie „zamknięta” i „zapieczętowana”, przynosząc liczne niespodzianki w ostatnich miesiącach, z których do większych należałoby zaliczyć wypowiedź mjr. M. Fiszera skierowaną w polskiej telewizji do zdumionego Biniendy: czy to skrzydło z tego samolotu, co (o dziwo i chyba z rozpędu) nawet odnotował sztandarowy portal szkoły Macierewicza, spisujący każdą niezapomnianą chwilę „smoleńskiej debaty”, a więc i to wspomnienie Biniendy:

 

12:45 - W rozmowie z pilotem [mjr. Fiszerem, który był wczoraj gościem programu TVP Info, podobnie jak prof. Binienda] zwróciłem uwagę, że obszar na skrzydle widoczny na zdjęciach z miejsca katastrofy nie jest jakoś specjalnie zniszczony. Wówczas pilot spytał: „A to jest skrzydło z tego samolotu?”. Ja już nie chcę myśleć o tym, skoro nasi piloci zastanawiają się, czy tam są szczątki tego samolotu – powiedział prof. Binienda.  http://niezalezna.pl/38091-debata-smolenska-transmisja

 

Trzymamy się jednak Setlaka teraz w kontekście „debaty” na UKSW, mimo że sprawa badania niewłaściwego skrzydła mogłaby nieco popsuć znakomite samopoczucie znakomitego Biniendy (jak i jego znakomitego audytorium z wszystkich stron świata). Setlak jak powiedziałem, zaczyna artykuł z grubej rury, dorzucając jeszcze w formie „śródtekstów” takie myśli: Nigdy w historii lotnictwa nie odnotowano sytuacji, w której machina partyjnej propagandy rozpowszechniałaby anty-wiedzę lotniczą w formie wykładów naukowych, do czego dochodzi obecnie w Polsce oraz Członkowie zespołu Macierewicza kwestionują ustalenia Komisji, powołując się m.in. na brak dostępu do wraku, tymczasem sami tworzą swe teorie w całkowitym oderwaniu od faktów  (s. 28, 29), ale potem już idzie mu coraz słabiej. Ma Setlak parę wzlotów intelektualnych, o czym za chwilę, lecz więcej trafia mu się upadków i strzałów prosto w płot, o czym teraz.

 

Anatomia kłamstwa upstrzona jest 4 zdjęciami z „raportu MAK”, 4 fotkami doc. S. Amielina, niezastąpionego dla „śledztwa smoleńskiego” fotoamatora i 1 ujęciem satelitarnym z zaznaczonym czerwonymi obwódkami „polem szczątków” i „końcówką skrzydła” z Digital Globe. Widzimy więc to, co już na wylot znamy od prawie trzech lat, a więc wzruszeń przy tego typu dokumentacji nie może być zbyt wiele, zwłaszcza iż Setlak właściwie powtarza do znudzenia to, co już dało się przeczytać w pisemnych „ustaleniach” najlepszych ekspertów z Moskwy (w tym więc względzie uporczywego powtarzania nie różni się Setlak od uczestników debaty, których ostentacyjnie krytykuje). Możemy tedy znów przyjrzeć się zdjęciu 1) przetrąconej brzozy i fragmentów metalowych wbitych w konar, 2) „ocalałej goleni przedniej”, 3) „zapasowego sztucznego horyzontu”, który, wedle Setlaka, potwierdza to, że cały samolot uderzył o ziemię w pozycji plecowej, lekko pochylony na nos, i 4) kawałka skrzydła na placyku, na którym, jak pamiętamy, „rekonstruowano wrak”.

 

W przypadku fotografii z niezapomnianej kolekcji Amielina mamy następujące podpisy-komentarze Setlaka (s. 32-33): 1) Oto dowód, że samolot leciał na wysokości ok. 4 m PRZED zderzeniem z grubą brzozą (chodzi o zdjęcie cieniutkiej brzózki, którą kiedyś mierzył automatyczną taśmą mierniczą sam Amielin – przyp. F.Y.M.). 2) Feralna brzoza już po zabezpieczeniu szczątków maszyny – drzazga dowodzi przecięcia skrzydła (pancerna legenda). 3)  Połamane drzewa znaczyły trajektorię samolotu i dokumentowały jego przechylenie (drzewostan przyuliczny). 4)  Tu widać, że chwilę przed upadkiem samolot przechodził już do lotu plecowego (zdjęcie ściętego ukośnie drzewa w okolicach komisu samochodowego).

 

Nic więc zaskakującego w tym, że jeden ze śródtytułów w artykule Setlaka brzmi drzewa mówią prawdę. Redaktor  Przeglądu Lotniczego rozwija tę bezcenną myśl badawczą, dodając (s. 32-33):  Jeśli chodzi o drzewa, to właśnie one, stojąc w milczeniu, zadają kłam pseudonaukowym rewelacjom utytułowanych gwiazd „niezależnych” mediów. Utrwalone na zdjęciach, połamane przez maszynę pnie i korony drzew oraz fragmenty struktury skrzydła wbite w brzozę są niepodważalnym dowodem rzeczowym. Nikt go nie spreparował, w przeciwnym razie świadków już dawno znalazłaby pani Gargas. Nie da się go unieważnić żadną symulacją. Nie trzeba tygodni obliczeń uniwersyteckich komputerów, by zrozumieć, że kilkudziesięciocentymetrowa, nieskalana dotknięciem metalu drzazga, stercząca z odłamanej części pnia brzozy świadczy o tym, że skrzydło zostało przecięte, zaś brzoza złamała się później (zagadka dla Czytelników, dysponujących podstawową wiedzą lotniczą – jakie zjawisko aerodynamiczne popchnęło koronę brzozy prostopadle do kierunku lotu, ku kadłubowi przelatującej maszyny?).

 

W ten sposób Setlak sytuuje się w gronie najznakomitszych dendrologów smoleńskich, kontynuujących prekursorskie prace mistrza Amielina (sporo miejsca poświęciłem im w Czerwonej stronie Księżyca) – myśl Setlaka jest oryginalna przez to, że sformułowana jest z nieco poetycką dykcją: drzewa stojąc w milczeniu zadają kłam pseudonaukowym rewelacjom. Oczywiście, nie ma tu najmniejszego znaczenia fakt (ujawniony przez samego fotoamatora smoleńskiego), że Amielin swoją rewelacyjną dokumentację drzewostanu sporządzał trzy dni „po katastrofie”. Nie tylko Setlak przecież doskonale wie, że smoleńskie konary zostały zniszczone 10-04 koło 10:40 lokalnego czasu przez schodzącego za nisko „prezydenckiego tupolewa” – bo któż inny mógłby ten drzewostan tak poniszczyć? Jakie inne skrzydło?

 

Pochwalić zaś należy Setlaka za to, że dostrzegł przy tym śledczy talent red. Gargas, która świadków już dawno znalazłaby, gdyby w Smoleńsku ktoś spreparował materialne dowody (jak jakiś ponury zbój mający naukę lotniczą i katastrofologiczną za nic). Można by tylko w uzupełnieniu tej celnej wypowiedzi Setlaka dot. dziennikarstwa śledczego dodać nieco przekornie, że wiele zależy od tego, czego się szuka, w jakim celu i pod czyim (naukowym, ma się rozumieć) patronatem. W zależności bowiem od przedmiotu, celu i patronatu poszukiwań – rozmaitych świadków można jak najbardziej znaleźć, to jasne, natomiast innych można jakoś przeoczyć. Sama niezwykle subtelna kwestia przeoczenia, to rzecz, którą też kiedyś sygnalizowałem a propos działalności ludzi mediów, bo to również temat-rzeka (http://freeyourmind.salon24.pl/464484,o-przeoczeniu), a nawet morze intrygujących zagadnień (nie tylko w kontekście „chorej brzozy” http://www.wprost.pl/ar/386951/Prof-Binienda-pancerna-brzoza-byla-chora/; http://www.fakt.pl/Rozmowa-Wieslawem-Binienda-ekspertem-NASA-doradca-zespolu-parlamentarnego-Antoniego-Macierewicza,artykuly,159004,1.html).

 

Setlak pisze dalej (a propos cytowanego wyżej fragmentu): Ślad połamanych drzew potwierdza ustalenia raportów MAK i KBWLLP co do przebiegu katastrofy. Jest zgodny z zapisami rejestratorów CVR i FDR. Oryginalność zapisu dźwięku potwierdzili polscy specjaliści z krakowskiego Instytutu Sehna, zaś wiarygodność zarejestrowanych parametrów lotu – twórcy polskiego rejestratora ATM QAR. Wszystkie elementy układanki pasują do siebie tak dokładnie, jak to tylko możliwe.

 

Nieco wcześniej zaś możemy u niego przeczytać, a propos hipotezy dwuwybuchowej (s. 29): Wybuchom przeczą też zapisy rejestratorów. Huk eksplozji powinien być zapisany na taśmie rejestratora rozmów w kabinie pilotów (CVR). Owszem, mamy tam dwa następujące w odstępie około sekundy łomoty, ale jeśli jeden wybuch był na zewnątrz, a drugi wewnątrz kadłuba, powinny one brzmieć różnie, a brzmią tak samo – to odgłosy zderzenia z brzozą i grupą drzew o konarach grubości do 20 cm. Mamy tam też reakcje załogi, a od huku zderzenia z brzozą do końca zapisu mija ok. pięciu sekund – tyle, ile trwał lot od brzozy do zderzenia z ziemią. Ponadto w razie wybuchu w kadłubie rejestrator parametrów lotu (FDR) zarejestrowałby zmiany ciśnienia w kabinie, a to było stałe do końca.

 

Bez wątpienia, choć Setlak, wchodząc momentami w skórę fonoskopijnego eksperta, stosuje tu metodę stepping stones, a więc przeskakuje pewne „elementy układanki” – te niepasujące „do siebie tak dokładnie jak to tylko możliwe”. Nie kto inny bowiem, a krakowscy specjaliści zajmujący się odczytem kopii zapisów CVR w swojej wersji „stenogramu” jakby „nie odczytali” właśnie dźwięku uderzenia w drzewo lub też „masyw leśny” (jak to opisano po rusku w pierwszym „nie do publikacji” a opublikowanym „stenogramie” z 1-06-2010). Jest też dodatkowy problem z ciągłością zapisu CVR (zwłaszcza po analizach IES-u), no i z pewnymi rozbieżnościami pojawiającymi się między „stenogramem” opracowanym dla „komisji Millera” czy tym „pierwszym”, a tym dla NPW (tj. IES-u) (http://freeyourmind.salon24.pl/381899,pozdrowienia-dla-ies), lecz to już sprawa na inną dyskusję i to niekoniecznie w Przeglądzie Lotniczym – raczej w jakimś piśmie kryminalistycznym.

 

Miałem jednak nie tylko ganić i pomstować, ale i wskazywać na jakieś pozytywne strony marcowego (2013) tekstu Setlaka. Oto i one. Setlak, nie zagłębiając się już (zapewne słusznie, bo po co sobie głowę po tylu latach od „katastrofy” zawracać) w problematykę cudownego ocalenia FMS-a i TAWS-a (mimo totalnej destrukcji kokpitu i przeciążeń 100g), drąży np. kwestię landing eventu (który to event wykrył Nowaczyk w ramach swojej detalicznej  TAWS-ologii) i pisze tak:

 

Punkt TAWS 38 rzekomo usunięto, bo zaprzecza hipotezie komisji Millera, gdyż rejestruje kurs 261 stopni równy kursowi lądowania, a samolot po uderzeniu w brzozę skręcał.  Prof. Nowaczyk mija się z prawdą. Parametr ów to nie kurs, a zarejestrowany na podstawie GPS ślad dotychczasowego lotu (track). Odchylenie w tym punkcie dopiero zaczyna narastać, zaś przy znacznym już przechyleniu wskazania GPS, którego antena znajduje się na grzbiecie kadłuba, przestają być wiarygodne. Wskazania wysokościomierza barometrycznego obarczone są błędem rządu kilkunastu metrów. Tajemnicze „lądowanie” zarejestrowane przez TAWS to efekt uszkodzenia przez konary drzew zamontowanego na lewej goleni podwozia wyłącznika krańcowego obciążenia amortyzatora AM-800K lub jego przewodów. Punkt TAWS nie znalazł się na ostatecznej mapie po prostu dlatego, że nie wnosi istotnych informacji; z tych samych przyczyn na mapie pominięto miejsca odnalezienie mniej ważnych szczątków.

 

Uzyskujemy tu więc wersję z lądowaniem w konarach jakby, która jest nowatorska, choć nie tak, jak ta (czy to Amielina, czy ruskich milicjantów z XUBS), dostrzegająca na ziemi smoleńskiej koleiny po przyziemianiu jakiegoś statku powietrznego, o której pisałem w Zagadnieniach „smoleńskich” (4) (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/02/ZS-FYM-4.pdf). Co do znanych już chyba na wszystkich kontynentach „dwóch wybuchów” (Nowaczyka-Macierewicza et consortes), to Setlak zwraca jeszcze uwagę na rozkład szczątków (o czym już wiele razy w blogosferze pisano) na XUBS:

 

Gdy spojrzymy na zdjęcie satelitarne wykonane 12.04.2010 widzimy, że pole szczątków jest w istocie bardzo małe, skupione w miejscu zderzenia maszyny z ziemią – według pomiarów ma ono 60 m szerokości i 130 m długości. W przypadku wybuchu w powietrzu szczątki kadłuba i jego zawartości byłyby rozrzucone na dużo większym obszarze, jeszcze przed miejscem upadku! Na odcinku między brzozą a polem szczątków leżą wyłącznie pojedyncze fragmenty zewnętrznych części płatowca – skrzydeł i usterzenia, oderwane w wyniku zderzeń z drzewami. Wybuch na skrzydle spowodowałby charakterystyczne deformacje poszycia, tymczasem bardzo dobrze zachowana zewnętrzna część skrzydła takich śladów nie nosi – przeciwnie, jest równiutko odcięta i ma gładkie, śnieżnobiałe poszycie. Jeśli chodzi o stan ciał ofiar, proszę pomyśleć o przewalającej się po ziemi stercie poszarpanych blach, w którą zmienił się samolot...

 

I znów to wszystko niby się zgadza, biorąc szczególnie pod uwagę wielkość „pola szczątków” porównywalną z piłkarskim boiskiem – tylko nasuwa się pytanie, czemu po „przewaleniu się po ziemi sterty poszarpanych blach, w którą zamienił się samolot” (na tym krótkim odcinku), część członków delegacji prezydenckiej wyglądała  potem w moskiewskiej kostnicy jakby spała, zaś wcześniej żadnych ciał nie mógł znaleźć na samym pobojowisku „polski montażysta”, który filmował „miejsce katastrofy” niemalże „zaraz po wypadku”.

No ale to znowu nie problem Setlaka ani tym bardziej Przeglądu Lotniczego. Ale też i nie jest to na pewno problem świetnego ZP i jego ekspertów od wizualizacji, symulacji i komputeryzacji (a także znakomitej, literackiej i naukowej polszczyzny – tu ukłon w stronę Biniendy, of course), jak wiemy, ekspertów szykujących na 10-04-2013 ostateczny, jak można sądzić, raport, dzięki któremu już będziemy wszystko wiedzieć; choć wiedzieliśmy to wszystko już dużo, dużo wcześniej (http://wpolityce.pl/wydarzenia/41658-antoni-macierewicz-wiemy-juz-ze-w-smolensku-doszlo-do-eksplozji-w-ciagu-kilku-miesiecy-powinnismy-znalezc-sprawcow).

 

 

* *

PS. Ciekawostka sprzed „katastrofy smoleńskiej”. Setlak i katastrofa tureckiego Boeinga 737, który rozpadł się na trzy części po uderzeniu w ziemię przed pasem w Amsterdamie (w lutym 2009) (http://www.money.pl/archiwum/wiadomosci_agencyjne/iar/artykul/michal;setlak;samolot;spadl;na;ziemie;z;niewielkiej;wysokosci,31,0,430111.html). Por. też zdjęcia np. silników tu: http://www.forum.spotter.pl/katastrofa-tureckiego-b737-t5208/index3.html.

 

 

PPS. (a propos polszczyzny ekspertów): Wypowiedź Biniendy o „smoleńskim” materiale National Geographic:  Film jest nierzetelny. Pokazuje informacje, które są nieprawdziwe. Przykładem niech będzie pokazanie miejsca, z którego kierowano samolotem. Taką wieżą mogliby się poszczycić w Nowym Jorku, a przecież wiemy, że ta wieża rozpadała się... (cyt. za http://wpolityce.pl/wydarzenia/46316-prof-binienda-w-tvp-info-oferowalismy-spotkanie-z-prokuratura-ekspertami-komisji-millera-co-wiecej-mozemy-zrobic).