PAPIESTWO, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli ks. Malachi Martin "Klucze królestwa" - wyd. ANTYK Oryginał wydany w 1990 roku. /fragmenty książki/, str. 906 "Jest jeszcze jedna możliwość rozwoju wydarzeń, która, gdyby wymknęła się spod kontroli, również mogłaby rozbić jedność struktury rzymskokatolickiej. Mowa o sytuacji, kiedy papieskie konklawe wybiera kandydata, którego polityka dąży do rozmycia jedności i zmiany organizacji Kościoła przez zarzucenie piastowania funkcji namiestnika Chrystusowego -- przywileju, w oparciu o który zbudowana jest strukturalna jedność katolicyzmu. Takie posunięcie oznaczałoby tak-że pozbawienie czterech tysięcy biskupów kolegialnego posłuszeństwa wobec papiestwa, na czym jak dotąd bazuje ich struktura. Wszystko to oznaczałoby nową funkcję dla biskupa Rzymu, z pewnością nie tę tradycyjną; pociąga to za sobą tak-że nowe stosunki pomiędzy biskupami (łącznie z biskupem Rzymu). Jeśli ktokolwiek wątpi, czy taka ewentualność może mieć miejsce, przypomnijmy, że w latach czterdziestych i pięćdziesiątych nikomu by się nawet nie śniło, że papież z lat sześćdziesiątych podejmie próbę całkowitego pozbycia się elementów, które gwarantują obecność centralnego wydarzenia mszy świętej; mianowicie, uosobienia Ofiary Krzyżowej Chrystusa. Jednak taka sytuacja, według wiarygodnych źródeł, miała miejsce. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie powinno się sądzić, iż nakreślona powyżej trzecia możliwość jest mało prawdopodobna. Poważne, bezstronne spojrzenie na obecną sytuację, szybko ujawni ponurą rzeczywistość rzymskiego katolicyzmu: na lokalnym poziomie parafii i diecezji oraz na poziomie zwierzchnictwa -- papiestwa i papieskiej posłu-gi -- wszędzie tam obecne są wszystkie negatywne elementy, wystarczające, by owe przerażające wydarzenia ziściły się. W praktyce natomiast, okaże się, że wspomniane negatywne elementy są już bardzo aktywne, i to na wielką skalę. Wszędzie -- w parafiach i diecezjach, pośród biskupów i księży, zakonników i laikatu -- odnaleźć można niewzruszone przekonanie, że przed II Soborem Watykańskim istniał jeden kościół rzymskokatolicki -- kościół "przedsoborowy"; przestał on jednak istnieć, a jego miejsce zabrał kościół "soborowy", ożywiany "duchem Watykanu II", którego nie nazywa się już "kościołem rzymskokatolickim", lecz zamiast tego stosowane jest albo biblijne określenie "lud Boży", albo zwyczajna, mało precyzyjna nazwa "Kościół". Okazuje się, że w oczach biskupa, księdza, zakonnika i osoby świeckiej oba "Kościoły" drastycznie się od siebie różnią w czterech ważnych kwestiach. "Kościół soborowy" nie rości już pretensji do wyłącznego posiadania środków do wiecznego zbawienia. Niekatolicy i niechrześcijanie mają równe prawo twierdzić, że posiadają takowe środki w ramach swej własnej religii -- czy też "sposobu życia", jeśli akurat nie zaliczają się do osób wierzących. Wszyscy bowiem -- katolicy, niekatolicy i niechrześcijanie -- jesteśmy tylko pielgrzy-mami dążącymi do tego samego celu, aczkolwiek różnymi drogami. Po drugie, w "kościele soborowym" źródłem religijnego oświecenia, przewodnictwa i autorytetu jest lokalna "wspólnota wiary". Poprawność wiary i poprawność postępowania moralnego już nie pochodzi od hierarchicznego ciała biskupów, podległych centralnej władzy jednego człowieka, biskupa Rzymu. Po trzecie, podstawową funkcją światowych skupisk "wspólnot wiary" jest współpraca z "ludzkością" w budowaniu i utrzymywaniu pokoju na świecie oraz pracy nad światową reformą wykorzystywania surowców naturalnych, tak by wyeliminować ucisk gospodarczy i imperializm polityczny. Po czwarte, dawne reguły kościoła rzymskokatolickiego dotyczące moralnego zachowania w życiowych sprawach -- antykoncepcji, małżeństwie, śmierci, seksualności -- winny zostać po bratersku dostrojone do światopoglądu, praktyk i pragnień świata. W przeciwnym razie, jak członkowie Kościoła mogą twierdzić, że otworzyli się na swych ludzkich braci i siostry? Te radykalne różnice pomiędzy oboma "kościołami" są owocem II Soboru Watykańskiego, którego postanowienia nieustannie cytuje się, jako uzasadnienie zaistniałych różnic. Tak też jest w istocie. Z łatwością można powołać się na soborowe dokumenty, aby uargumentować swojej tezy. Są one ogólnikowo sformułowane, również w kwestiach wiary. A w przypadku co najmniej dwóch z nich, można odnaleźć stwierdzenia, które na pierwszy rzut oka zdają się być nie do pogodzenia zarówno z nauczaniem kościoła rzymskokatolickiego, jak i kolejnych papieży, aż do Jana XXIII. Na poziomie papiestwa i papieskiej organizacji duszpasterskiej można odnaleźć elementy, które jednocześnie podsycają i chronią oraz pozostawiają pole do działania innowierczemu "duchowi Watykanu II", który panoszy się w lokalnych diecezjach i parafiach. Okazuje się, że dwóch papieży, Paweł VI i Jan Paweł II, nie użyli swego najwyższego autorytetu, aby zapobiec zrodzeniu się tego ducha. A gdy już tak się stało, nie stawili mu czoła, mimo że tylko oni mogli to zrobić. Katolicy już od dawna spragnieni byli oświadczenia, opartego na osobistym autorytecie Ojca Świętego oraz jego przywileju głoszenia ex cathedra. Oświadczenie to raz na zawsze i bez dwuznaczności wyjaśniłoby wszystkim katolikom , chrześcijanom i całemu swiatu który z tych dwóch "kościołów" jest tym ortodoksyjnym, który reprezentuje kościół rzymskokatolicki, jedyny prawdziwy Kościół , za którym stoi tylu papieży. Innymi słowy konieczna jest autorytatywna interpretacja oficjalnych dokumentów II Soboru Watykańskiego. Jednak papieskie oświadczenie nie może sprowadzać się do samych słów. Kościół pełen jest słów, dokumentów, programów i raportów, odkąd skończył się II Sobór Watykański. Katolickie prawo powinno zostać ponownie wyegzekwowane przy pomocy dobrze nam znanych, tradycyjnych środków: ekskomuniki, odsunięcia od oficjalnych stanowisk, imiennego nazwania wszystkich -- księży, teologów, zakonników, osób świeckich -- którzy nie przyjęli papieskiego oświadczenia. Obaj papieże nie postąpili w ten sposób. Swe zaniechanie tłumaczyli pilniejszymi i ważniejszymi sprawami -- takie były przynajmniej próby wyjaśnień. Jednak rozrastający się i rozprzestrzeniający coraz bardziej "duch Watykanu II" niesie ze sobą zgubne skutki, w postaci destrukcji rzymskokatolickiej organizacji instytucjonalnej. Jej ochrona jest kluczowym obowiązkiem, który obaj -jako zawiadujący Stolicą Apostolską namiestnicy Chrystusa na ziemi – przysięgali wypełniać. To dlatego Pawła VI i Jana XXIII oskarżano o nadużycia w ich urzędzie. Osądzano ich, że biorą udział w śmiertelnej grze prowadzonej przez ludzi, którzy dążą do zlikwidowania papiestwa i rzymskokatolickiej organizacji instytucjonalnej. O ile nic nie powstrzyma ani nie zakłóci biegu wydarzeń, będą one wyglądały następująco: "duch Watykanu II" będzie stopniowo przenikał biskupie umysły, i jeśli papiestwo nie przeciwstawi się temu i nie zajmie wyrazistego stanowiska, nieuniknione jest, iż negatywne trendy, które w chwili obecnej dotyczą ograniczonej liczby dostojników kościelnych, będą się rozprzestrzeniać coraz dalej. Nikt nie wątpi, że kardynałowie, tacy jak Joseph Bernardin z Chicago, Basil Hume z Westminsteru, Godfried Danneels z Belgii, Paulo Evanisto Arns z Sao Paulo czy Roger Etchegeray z Francji, są zwolennikami "ducha Watykanu II". Oczywiście są dziś kardynałowie, którzy wraz z kolejnymi, jeszcze nie desygnowanymi przez Jana Pawła II, wybiorą jego następcę. Przybędą oni na następne konklawe z kościelnej struktury, w której funkcjonowali przez przynajmniej dwadzieścia pięć lat; i w tym czasie nie tylko nie próbowali ukrócić, walczyć czy choćby poprawić odchyleń wynikłych z "ducha Watykanu II", lecz podsycali je pasywnie (poprzez swe zaniechanie), lub aktywnie (ponieważ podzielali tego samego "ducha"). Przybędą z diecezji, gdzie większość biskupów nie chce i nie będzie chciała wiedzieć o niczym, co nie jest spójne z "duchem Watykanu II", który na dobre krąży już w ich parafiach. O ile w ostatniej minucie nie wydarzy się jakiś cud, papieski kandydat, którego wybiorą, zostanie wyłoniony z ich grona; a celem jego polityki będzie oficjalne potwierdzenie i ostateczne ukoronowanie "ducha Watykanu II". Podstawą działania takiego kardynała, który prawomocnie został papieżem, będzie to, co dla Pawła VI i Jana Pawła II było tylko tymczasowym wybiegiem; a więc nie będzie egzekwował należnej mu z urzędu, przestarzałej władzy Piotrowej. Paweł VI publikował dokumenty II Soboru Watykańskiego i siedział z założonymi rękami, podczas gdy delegalizujące działania watykańskich dostojników i biskupów w różnych krajach dziesiątkowały jego Kościół. Jan Paweł II co i rusz sankcjonował soborowe postanowienia swymi zapewnieniami, iż ustalają one normy katolickiej wiary i postępowania. Taka będzie podstawowa różnica pomiędzy Pawłem VI i Janem Pawłem II, oraz papieżem wybranym po śmierci tego ostatniego. Ograniczoność funkcji nowego biskupa Rzymu będzie wynikała z przekonania, że oryginalne papiestwo w postaci, w jakiej krzewiono je przez setki lat i dwie trzecie dwudziestego wieku, było uwarunkowane panującymi czasami i wielusetletnią kulturą; teraz zaś czas już zmniejszyć jego znaczenie, by móc uwolnić "ducha Watykanu II", który ukształtuje wizerunek Kościoła i dopasuje go do postępowego sposobu myślenia nowej, diametralnie innej epoki. Rzymscy katolicy będą świadkami spektaklu, w którym prawomocnie wybrany papież odetnie kościelną organizację od tradycyjnej jedności i zorientowanej na papiestwo apostolskiej struktury, w którą Kościół jak dotąd nieprzerwanie wierzył i nauczał, iż ustanowił ją Bóg. W dniu, w którym to nastąpi, rzymskokatolicką organizacją wstrząsną śmiertelne drgawki. Ten ból zgotują Kościołowi jego właśni przywódcy i członkowie. Nie nastąpi on z ręki zewnętrznego wroga. Wielu wierzących zaakceptuje nowy ustrój; wielu nie. Wszyscy będą podzieleni. Nikt na ziemi nie będzie w stanie utrzymać ich razem w jednej, zwartej, rzymskokatolickiej organizacji. Po raz pierwszy człowiek będzie mógł zadać sobie pytanie: gdzie się podziała widzialna struktura Kościoła założonego przez Chrystusa? Nie będzie można jej dostrzec. Kościół będzie w takim samym stanie, jak w dniu, w którym apostoł Filip spotkał na drodze z Jerozolimy do Gazy etiopskiego dworzanina i, gdy okazało się, że ten człowiek otrzymał łaskę wiary w Boga, ochrzcił go w źródle przy drodze. Potem odszedł, a Etiopczyk kontynuował swą wędrówkę. Był już żywym członkiem Kościoła Chrystusowego, uczestnikiem mistycznego ciała Jezusa -- tak samo jak którykolwiek chrześcijanin tysiąc lat później, ochrzczony w jednej z europejskich katedr i zapisany rejestrach jako członek widzialnej struktury kościelnej, skupionej wokół katedry. Jednak ów etiopski dworzanin nie miał żadnej takowej struktury. Właściwie poprzez ową prostą ceremonię, podczas której wraz z apostołem Filipem wkroczył do przydrożnego strumienia i przyjął chrzest w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, dołączył on do rodzącego się chrześcijańskiego podziemia, którego pogrom już organizowały lokalne władze żydowskie ...."
|