Męczeństwo Borysa Abramowicza | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
26.03.2013. | |
Męczeństwo Borysa Abramowicza
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2781
Komentarz • serwis „Prawy.pl” (prawy.pl) • 26 marca 2013 Niedawno ABW donosiła o niebezpiecznych związkach tubylczych bezpieczniaków z KGB. Oczywiście nie wszystkich, skądże by znowu, uchowaj Boże, tylko niektórych. Bo przecież inni bezpieczniacy jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych nawiązali niebezpieczne związki z CIA, inni znowu - z niemieckim BND, albo z izraelskim Mosadem - i tak dalej - ku chwale Ojczyzny. Dlaczego ABW uwzięła się donosić akurat na KGB-iaków - tego oczywiście nie wiemy, ale w tej sytuacji nie można wykluczyć, że ABW-iaki zostały zdominowane przez tajnych współpracowników, dajmy na to - BND - i tak konkurencję - excusez le mot - podsrywają. Inna rzecz, że z tymi związkami z KGB coś musi być na rzeczy - na co wskazywałoby zagadkowe samobójstwo Borysa Abramowicza Bieriezowskiego, jakie - oczywiście „bez udziału osób trzecich” - miało miejsce akurat w sobotę - a warto przypomnieć, że zbiorowy samobójca w naszym nieszczęśliwym kraju też dokazywał w soboty, a tylko wyjątkowo - w piątki. Takie schematyczne podejścia zawsze demaskowały bezpieczniaków i tajniaków; na przykład podczas II wojny światowej Rzesza Niemiecka wysłała do Anglii sporo agentów - Niemców, którzy przedtem w Anglii studiowali, albo dłuższy czas mieszkali, mówili płynnie po angielsku, znali angielskie zwyczaje, mieli angielskie kalesony, koszule i garnitury - ale wyposażyła ich w identyczne nesesery. I kiedy Angielczykowie przyłapali pierwszego agenta z neseserem, to potem posiadacze takich samych neseserów mogli się długo tłumaczyć i w angielskich kalesonach wędrowali do angielskiej ciupy. Czyżby tedy KGB-biaki rozpoznawały się po sobotach? Wszystko to być może, wszak pamiętamy, że jeszcze Lenin wprowadził w Rosji tzw. „subotniki”, które potem partia próbowała przeszczepiać na grunt polski w postaci tzw. „czynów społecznych” (jak zwykle - grabimy!). Ale mniejsza z tymi dociekaniami, bo pora zająć się nieboszczykiem. De mortuis nihil nisi bene - powiadali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że o nieboszczykach albo dobrze, albo wcale. Skoro tak, to przypomnijmy, że Borys Abramowicz Bieriezowski był doktorem nauk matematyczno-fizycznych, jakich w Rosji wchodzi co najmniej trzech na kilo. A jednak był on doktorem wyjątkowym, bo żydowskiego pochodzenia, więc zbił majątek, oceniany na miliardy dolarów. W jaki sposób, skoro podówczas w Rosji akademik zarabiał równowartość 30 dolarów miesięcznie? Odpowiedzi należy szukać w tak zwanym „społeczeństwie otwartym”, jakie na przełomie lat 80-ych i 90-tych zaczął lansować w Europie Środkowej i Wschodniej słynny żydowski „filantrop”, czyli finansowy grandziarz Jerzy Soros. Podejrzewam, że Borys Abramowicz Bieriezowski, podobnie jak inny żydowski oligarcha Włodzimierz Gusiński, czy jęczący w łagierie wiesiołom Michał Chodorkowski, tak naprawdę obracał jego [„filantropa”] pieniędzmi, podobnie jak wielu oligarchów w naszym nieszczęśliwym kraju obraca forsą razwiedki, zgromadzoną w okresie dobrego fartu w szwajcarskim Sezamie. Gwoli ułatwienia działalności tym swoim żydowskim „słupom”, nasz „filantrop” otworzył w Moskwie instytut swego imienia, za pośrednictwem którego futrował niewielkimi kwotami rozmaitych rosyjskich postępaków, w zamian za co miał nie tylko informacje z pierwszej ręki, ale również - propagandową osłonę dla swoich geszeftów, bo postępacy z listy płac w razie potrzeby chóralnie śpiewali z właściwego klucza, podobnie jak w naszym nieszczęśliwym kraju śpiewają opłacane przez Fundację Batorego autorytety moralne i opiniotwórcze osobistości. Stary pijanica Jelcyn nie wiedział, na jakim żyje świecie - „a wkoło kraj, jak Zachód dziki!” Toteż nie trzeba było długo czekać, by „filantrop” za pośrednictwem „oligarchów” wykupił niemal całą Rosję. I w tym momencie musiała oślepić go pycha, bo postanowił spuścić z wodą starego pijanicę Jelcyna i na jego miejsce wepchnąć kreaturę Bieriezowskiego w osobie Władimira Władimirowicza Putina. Wszystko odbyło się zgodnie z planem; Jelcyn przed telewizyjnymi kamerami oświadczył: „ja uchażu w adstawku” - a na jego miejscu pojawił się sprytny Władimir Władimirowicz w charakterze wezyra. Ale okazało się, że zimny ruski czekista przechytrzył starego żydowskiego grandziarza! Niby się słuchał, niby składał się, jak scyzoryk - ale stopniowo wpuszczał do moskiewskiego Instytutu Sorosa swoich agentów. I kiedy nie było już tam ani jednego normalnego pracownika - pewnej nocy „nieznani sprawcy” skradli twarde dyski z tamtejszych komputerów i rano całe „społeczeństwo otwarte” leżało przed przebiegłym Putinem z rozłożonymi nogami. Ajajajajajajajaj! Ten okrzyk w tym momencie jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ Putin pokazał pazury. Nie tylko zaczął „oligarchów” rozbierać do naga, ale w dodatku doprowadził do tego, że największym inwestorem zagranicznym w Rosji stał się Cypr. Po prostu wysłannicy Putina odwiedzili tam pomniejszych grandziarzy, którym przedstawili propozycję nie do odrzucenia. W sytuacji, gdy 9 gramów ołowiu znajduje się w bezpośredniej bliskości mózgu, nie ma czasu na żadne „aj waj!”, tylko trzeba szybko decydować, to znaczy - nie tyle decydować, ile zademonstrować dobrą wolę i gotowość owocnej współpracy. Dowodzi to, że w sytuacjach, zdawałoby się, beznadziejnych, skuteczność metod niekonwencjonalnych nadal jest wysoka, jako że pociski „dum-dum” nie są wrażliwe na oskarżenia o „antysemityzm”. Tedy i Borys Abramowicz Bieriezowski, podobnie jak i Władimir Gusiński, nie czekał na najgorsze, tylko zabierając, co mógł wziąć na plecy, czmychnął do bezpiecznej Anglii, by stamtąd odgrażać się złowrogiemu Putinowi. Ale okazało się, że tam też do końca bezpiecznie nie jest, bo kiedy zapowiedział, że pozbawi Putina władzy, angielski minister spraw zagranicznych Jack Straw zapowiedział, że jak jeszcze piśnie choćby jedno słowo w tym tonie, to zostanie uznany za uciążliwego cudzoziemca i wydalony. Tedy trzeba było spróbować z innej beczki. „Filantrop” zażądał od prezydenta Jerzego Busha (syna), by ten jakoś przemówił Putinu do rozsądku. Ale młody Bush miał podobno powiedzieć, że dla jakichś grandziarzy nie będzie narażał dobrych stosunków ze swym przyjacielem Putinem, bo jak razu pewnego zajrzał mu głęboko w oczy, to zauważył, że ma on nie tylko nieśmiertelną duszę, ale i dobre serduszko. Na takie dictum staremu grandziarzowi na pewien czas odebrało mowę, a jak doszedł do siebie, to ogłosił: „miliony każdemu zapłacę kto z Busha przyniesie mi macę!” Dzięki temu zaczęły powstawać filmy „Farenheit” i temu podobne dzieła - aż wreszcie zaniepokojony Bush zrozumiał, że nie warto przeciągać struny i postanowił jakoś obetrzeć „filantropu” łzy po utracie obfitych rosyjskich alimentów. W ten sposób doszło do „rewolucji róż” w Gruzji, gdzie już następnego dnia po zwycięstwie demokracji, w Tbilisi wylądował czarterowy samolot z Londynu, z którego obok gruzińskiego biznesmena, wysiadł nasz Borys Abramowicz - oczywiście pod zmyślonym nazwiskiem - żeby zobaczyć, co z tej całej Gruzji da się wyciągnąć. Co tam wyciągnął, to wyciągnął, ale - powiedzmy sobie szczerze - Gruzja to nic, w porównaniu z Ukrainą. Toteż za 20 mln dolarów wysupłane przez „filantropa”, na Majdanie Niepodległości w Kijowie powstało namiotowe miasteczko, gdzie miłośnicy demokracji mieli i pieczone i smażone i ciepłe i schłodzone, słowem - co dusza zapragnie. Nietrudno było w ten sposób przekonać ludzi do zwycięstwa demokracji - no i zwyciężyła ona w osobach prezydenta Juszczenki i krasawicy-raskrasawicy Julii Tymoszenko. Na taki widok Borys Abramowicz rozczulił się do tego stopnia, że nawet snuł plany osiedlenia się na Ukrainie. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, bo następnym prezydentem Amerykanie zrobili Baracka Obamę, który postanowił wycofać Amerykę z aktywnej polityki w Europie. Ogłosił to 17 września 2009 roku, zamykając nie tylko politykę wschodnią prezydenta Kaczyńskiego, którą najważniejszy Cadyk z Fundacji Batorego określił jako „postjagiellońskie mrzonki”, ale umożliwiając Putinu realizowanie na Ukrainie polityki rosyjskiej. W rezultacie wybory prezydenckie w 2010 roku wygrał tam Wiktor Janukowycz, który niewiele myśląc wsadził piękną Julię do ciupy. W takiej sytuacji trzeba było porzucić myśl o osiedleniu się na Ukrainie w charakterze „oligarchy”. No a teraz życie pełne udręki, klęsk i upokorzeń zakończył seryjny samobójca. Co za niefart! Stanisław Michalkiewicz |