Świat nienawidzi chrześcijan - od Początku | |
Wpisał: Paweł Chmielewski | |
29.03.2013. | |
Świat nienawidzi chrześcijan - od Początku
2013-03-28 pch24 Paweł Chmielewski
Tytułowe słowa czytamy m.in. w „Liście do Diogneta” z II w. po Chrystusie. Tak samo jak dzisiaj, elity intelektualne początku naszej ery nieustannie szykanowały wyznawców Chrystusa. Co ciekawe, ich argumenty, mimo upływu 2000 lat, są ciągle w użyciu. Współcześni „postępowcy” często nie mają pojęcia, że ich nowoczesne rzekomo oskarżenia Kościół odparł już u początków swojego istnienia.
Największym „zgorszeniem” dla starożytnych pogan był fakt Zmartwychwstania. Już św. Paweł borykał się – z powodu tej centralnej prawdy chrześcijaństwa – z wielkimi problemami. W Dziejach Apostolskich czytamy, że gdy Ateńczycy usłyszeli od Pawła o zmartwychwstaniu „jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: Posłuchamy o tym innym razem”. To pierwsze zderzenie chrześcijaństwa z filozofią pogańską, świetnie zapowiadało późniejsze trudności. Poganie nie chcieli uwierzyć w realność Zmartwychwstania. Uważali, że prawdziwy Bóg nigdy nie dopuściłby do tak jawnego złamania praw przyrody. Celsus, filozof neoplatoński, uważał, że Bóg jest związany prawami natury, podlega im tak samo, jak ludzie i zwierzęta. Dlatego Chrystus nie mógł zmartwychwstać i niemożliwe będzie zmartwychwstanie ciał u końca czasów. Zwłaszcza ta ostatnia wizja wzbudzała u pogańskiej inteligencji ironiczny śmiech. Szydzono, że Bóg nie zdoła ułożyć na powrót kawałków ciał np. pożartych przez zwierzęta. Bóg pogańskich filozofów był poddany naturze. Nie chciał, ani nie mógł uczynić niczego wbrew jej prawom. Nawet cuda tłumaczono bez odniesienia do boskich interwencji. Wszystko, czego dokonał Chrystus – inaczej niż dzisiaj – uznawano za możliwe. Poganie sądzili, że Jezus był po prostu świetnym „magiem”. Magię uznawano za dziedzinę wprawdzie podejrzaną, jednak zgodną z normalnym porządkiem rzeczy. Porfiriusz z Tyru, filozof neoplatoński, pisał na przykład, że nie trzeba być Synem Bożym, by dokonywać uzdrowień – „potrafią to wszakże także ci poganie, którzy przeniknęli rozumem prawa rządzące kosmosem”. Cuda pochodziły według niego z wiedzy, a nie od Boga. Ostrej krytyce podlegała też antropomorfizacja Boga. Filozofowie pogańscy uważali go za beznamiętnego ducha, pozbawionego ciała i kształtu. Nie mieściła im się w głowach prawda o Bogu osobowym. Nawet Sąd Ostateczny uznawali za niedopuszczalny przejaw boskiej mściwości i ulegania gniewowi. Zresztą, po co w ogóle Sąd Ostateczny, skoro, jak pisze Celsus, „Bóg nie gniewa się na ludzi, tak jak nie gniewa się na małpy i muchy”. Człowiek był dla uczonych pogan tylko marną częścią Kosmosu, o którą Bóg wcale się nie troszczy. Celsus wyśmiewał antropocentryzm chrześcijan i Żydów. Tak jak oni, równie dobrze mogłyby mówić robaki: „Bóg istnieje, my zaś zajmujemy drugie miejsce po nim, a jesteśmy zupełnie podobni do Boga. Wszystko jest nam poddane: ziemia, woda, powietrze, gwiazdy; wszystko istnieje dla nas, wszystko jest na nasze usługi”. Bóg pogan jest od człowieka bardzo oddalony. Dlatego żadnego zrozumienia nie znajduje u nich prawda o Wcieleniu. Przecież Bóg nigdy by się tak nie poniżył, nigdy nie przyjąłby godnego hańby ciała po to, by zbawić ludzi – twierdzą. A jeżeli już nawet miałby się na ziemi objawić, to dlaczego w Judei, dlaczego w tym najmarniejszym z zakątków ziemi? Dlaczego objawił się rybakom, nieoczytanym głupcom? – pytają poganie. Droga, jaką przyszło chrześcijańskie Objawienie jest ich zdaniem kompletnie nieracjonalna. Przecież Zbawiciel mógł ukazać się w Rzymie, mógł objawić prawdę cesarzom. Rewolucyjna prawda o Bogu, który ukazuje się przez to, co najlichsze u ludzi, jest dla pogan całkowicie niezrozumiała. W książce „Wiara – prawda – tolerancja” Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał, za jeden z największych problemów współczesności uznał relatywizm. Także to zjawisko ma swoje korzenie w starożytności. To właśnie odrzucenie przez chrześcijan relatywizmu zwróciło na nich uwagę pogan. Religia pogańska była bowiem czysto formalna, wymagała jedynie zachowywania mos maiorum, obyczaju przodków, i uczestnictwa w oficjalnych, państwowych ceremoniach. Jeśli człowiek nie sprzeciwiał się zastanemu status quo, mógł żyć tak, jak chciał. Chrześcijanie, głośno kontestując wiele pogańskich obyczajów, przekraczali miarę. Starożytność, owszem, była tolerancyjna – ale tylko wobec tych, którzy nie wykraczali poza schematy, jakie im wyznaczała. Jak widać, niewiele się w tej kwestii zmieniło. Wiara chrześcijan wprawiała pogan w prawdziwą furię. Tacyt, Swetoniusz, Pliniusz Młodszy, Marek Aureliusz – wszyscy widzieli w chrześcijanach „nieopanowanych głupców, którzy oddają życie za rzecz bezwartościową wiarę”. Wydawało im się, że ich zachowanie nie zasługuje na miano ludzkiego, że to raczej zwierzęca bezmyślność kieruje tymi, którzy wolą zginąć na arenie, niż wyprzeć się Chrystusa. Fronton, słynny retor i przyjaciel Marka Aureliusza, pisał, że chrześcijaństwo przyjmują tylko dzieci, niewolnicy, głupie kobiety i kompletni prostacy. Wykształceni poganie czuli dla nich tylko pogardę. Nie mieli najmniejszej ochoty dowiedzieć się niczego o nowej wierze, jak zaświadcza Pliniusz. Będąc namiestnikiem Bitynii potrafił on skazywać chrześcijan na śmierć, w ogóle nie zastanawiając się nad treścią ich wiary. Od razu uznał, w czym przyklasnął mu cesarz Trajan, że „chrześcijaństwo to nieumiarkowany, krnąbrny obłęd”. Tak samo traktował wyznawców Chrystusa Marek Aureliusz, ten mądry „filozof na tronie”. Nie przypadkowo to właśnie za jego panowania doszło do pierwszych po wielu latach spokoju, krwawych prześladowań. Osobiście skazał na ścięcie kilkudziesięciu chrześcijan, schwytanych przez rozszalały tłum w Lyonie. Jego rozkazu nie wypełniono jednak ściśle i część skazańców, ku uciesze gawiedzi, rzucono dzikim zwierzętom. Niesubordynacja nie spotkała się, oczywiście, z żadną karą. Odwaga chrześcijan była w oczach cesarza uporem, ich śmierć męczeńska – pozą, maską tragiczną. Nie miała żadnej wartości. Cesarz postrzegał chrześcijan jako wrogów rozumu, czynnik destabilizujący imperialny ład. Podstawą wysokiej kultury pogan był skrajny sceptycyzm; Poncjusz Piłat ze swoim pytaniem „cóż to jest prawda?” świetnie oddaje ten klimat umysłowy. Chrześcijanie odpowiadając na pytanie Piłata, zdawali się podważać całą pogańską tradycję intelektualną. Niektórzy w swej krytyce opierali się jednak nie tylko na pozorach i pogłoskach, ale także na Biblii. Do nich należą wspominany już Porfiriusz, oraz cesarz Julian Apostata. Wykazywano np. niespójność Starego i Nowego Testamentu. Porfiriusz twierdził, że ten sam Bóg nie mógł najpierw narzucić Prawa Żydom, a potem poprzez Chrystusa go unieważnić. Julian szydził z opowieści Starego Testamentu, uważając je za niemoralne bajki. Nawet Dekalog uznał za mało wartościowy, bowiem, jak pisał, niemal wszystko, co zaleca, spotkać można w mądrości innych kultur. Porfiriusz wykazywał różnice między Ewangeliami, starając się podważyć ich wiarygodność. Pytał nawet, jakim sposobem Chrystus wpędził złe duchy w świnie, skoro Żydzi nie hodowali tych zwierząt. Julian oskarżał chrześcijan o pozorny monoteizm, twierdząc, że czczą naprawdę dwóch bogów: Boga Ojca i Chrystusa. Wyśmiewano też narodzenie z dziewicy, twierdząc, że to tylko kalka motywu rozpowszechnionego w mitologii. Chociaż Kościół przez 2000 lat nieustannie odpowiada na te pytania, każdy chrześcijanin wie, że wszystkie te zarzuty wciąż są podnoszone, nawet w literaturze popularno-naukowej. Powyższe zarzuty, wtedy nowatorskie, można było potraktować poważnie i odpowiedzieć na nie w literackiej dyskusji, jak uczynili choćby Orygenes i Augustyn. Jednak wielu wykształconych pogan dawało wiarę także prostackim, wziętym wprost z ulicy oskarżeniom. Z oczywistych powodów dziś już się z nimi nie spotykamy, warto je jednak przytoczyć jako czystą ciekawostkę. Wspomniany już Fronton uważał, że chrześcijanie wtajemniczają nowych członków w swoją religię, podając im do przebicia ostrymi narzędziami niemowlę, obtoczone dla niepoznaki mąką. Kandydat, popełniwszy nieświadomie zbrodnię, musiał zostać chrześcijaninem, by uniknąć kary za morderstwo! Niemowlę, tuż po zabiciu, miało być rozrywane na strzępy i zjadane. Badacze dopatrują się dziś w tym przekonaniu zniekształconego echa o… Eucharystii, na co wskazuje zwłaszcza obtaczanie niemowlęcia w mące. Podobnie przeinaczono doniesienia o braterskiej miłości chrześcijan. Fronton pisze, że chrześcijanie po to nazywają się braćmi i siostrami, aby zwykły nierząd, którego ciągle się dopuszczają, obrócić w ohydną zbrodnię kazirodztwa. Ten sam autor twierdził też, jakoby chrześcijanie mieli czcić głowę osła. Co więcej, był to chyba sąd rozpowszechniony, skoro zachowała się do naszych czasów nawet ikonografia przedstawiająca ukrzyżowany ośli łeb. Wcześniej kult osła zarzucano też Żydom, ale badacze do dziś nie wiedzą, z jakiego powodu. Jak widać, wrogowie chrześcijaństwa przez 2000 lat nie potrafili wypracować zbyt wielu nowych zarzutów. Czy można im się zresztą dziwić? Chrześcijanie, tak dawniej jak i dziś, głoszą tę samą niezmienną Prawdę i to samo Objawienie. Byli i zawsze będą solą w oku tych wszystkich, którzy jak szatan mówią: „będziecie jak bogowie”, lub zgoła przeciwnie, zrównują ludzi ze zwierzętami, odzierając ich z godności Dzieci Bożych. Jak pisze anonimowy autor „Listu do Diogneta”, chrześcijanie „czynią dobrze, a karani są jak zbrodniarze”. Spodziewajmy się, że tak będzie zawsze. Paweł Chmielewski |