O co walczymy, za co zginiemy? | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
10.04.2013. | |
O co walczymy, za co zginiemy?
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2794
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 10 kwietnia 2013 Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to partia w początkach stanu wojennego zdobyła się na los ultimos podrigos, ogłaszając niezwykle bojowy manifest - „o co walczymy”. Że niby pod przewodnictwem generała-premiera Wojciecha Jaruzelskiego realizuje linię „porozumienia i walki” to znaczy - porozumienia z konfidentami i walki ze wszystkimi pozostałymi. I tak już zostało - czego ślady mamy co i rusz. Ostatnio na przykład konserwatyści na gwałt odkurzają postać generała Karola Świerczewskiego „Waltera” - tego samego, którego za idola obrał sobie Jacek Kuroń, tworząc z młodzieży żydowskiej i zaprzyjaźnionej tzw. drużyny walterowskie, gdzie miały wykuwać się młode kadry przyszłego związku kombatantów. Jeszcze raz potwierdza się stara prawda, że les extremes se touchent, co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają i jeszcze trochę wysiłku, a konserwatyści wylądują w ramionach „lewicy laickiej”. Przewidziała to jeszcze przed wojną Mira Zimińska, śpiewając w kabaretach „je me sens dans tes bras si petite, si petite aupres de toi” - oczywiście mając na myśli konserwatystów - bo kogóż by innego? Tedy w czynie społecznym podsuwam konserwatystom pomysł na pieśń kultową, którą będą mogli śpiewać nie tylko przy walterowskich ogniskach, ale nawet przy szabasowych świecach: „Ziemia spadła na ciało, zapłakała jak senny las, ale serce zostało na przedmieściach hiszpańskich miast. Ale serce szło z wojskiem przez obszary Republik Rad, do wolności przez Polskę, a do Polski przez cały świat. (...) Gdzie za wolność narodu polski żołnierz umierał, tam zostawał strzęp serca generała Waltera.” – i tak dalej. Więc kiedy partia w początkach stanu wojennego, w ramach los ultimos podrigos zdobyła się na ten niezwykle bojowy manifest, zaraz grono prześmiewców dorobiło mu inny tytuł: „ O co walczymy, za co zginiemy”. Kiedy konserwatyści odkurzają jasnych idoli („ach w kogóż nieszczęsny ma wpatrzyć się naród, by szukać jasnego idola, w którego umyśle zbawienia tkwi zaród? To jasne, że w pana Karola!” - proroczo pisał w wierszu „Pan Karol i Kostuś” dedykowanym Stefanowi Niesiołowskiemu Janusz Szpotański, mając na myśli generała Karola Świerczewskiego - więc kiedy konserwatyści - i tak dalej - rząd pana premiera Tuska przygotowuje się do ostatecznego zwycięstwa nad znienawidzonym Antonim Macierewiczem, który za nic sobie mając solenne ustalenia MAK pod światłym przewodnictwem generaliny Tatiany Anodiny, ani naśladowania godne posłuszeństwo komisji pana ministra Jerzego Millera, która wspomniane solenne ustalenia powtórzyła swoimi słowami - jak gdyby nigdy nic, nie tylko sączy jady zwątpienia do duszy naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, ale w dodatku o przyprawia dygnitarzy o dygoty zapowiedziami puszczenia jakichści ruskich filmów, których jeszcze świat nie widział. Ano cóż; skoro ruscy szachiści na podstawie konwencji chicagowskiej położyli rękę na dowodach rzeczowych, to cóż to dla nich za problem sprokurować jeden czy drugi film? Niech no tylko taki dajmy na to, pan minister Sikorski w jakiejś kwestii im podskoczy, to oni zaraz mu na odlew filmem, po którym trudno będzie się pozbierać. Żeby to chociaż było wiadomo z której strony wyjdzie zdradziecki cios, to można by zawczasu taki atak uprzedzić i zlecić „Stokrotce”, czy jakiemuś innemu funkcjonariuszowi przesłuchać delegację autorytetów moralnych, które pójdą w zaparte na każdy zadany temat - ale tego właśnie nie wiadomo. To znaczy - kto nie wie, ten nie wie, podczas gdy złowrogi Antoni Macierewicz tylko zagadkowo uśmiecha się spod wąsów, niczym jakiś Mefisto Kowalski. Najgorsze, że i lud, który początkowo uwierzył premieru Tusku, że „błąd pilota” i w ogóle - z czasem zaczął nabierać coraz większej nieufności, to znaczy - dawać posłuch złowrogiemu Macierewiczowi! Tedy periculum in mora - więc premier Tusk zapowiedział „wsparcie finansowe” panu pułkownikowi Maciejowi Laskowi i innym ekspertom „komisji Millera”, licząc na to, że jak sypnie złotem, to eksperci zaraz jedną po drugiej, poobalają „smoleńskie bzdury”. Ano, niby od dawna wiadomo, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem, ale z drugiej strony wiadomo też, że na tym świecie pełnym złości ludzie chętnie biorą pieniądze, ale gdy przychodzi do dawania odporu, to chowają dudy w miech, udając, że zabrakło im języka w gębie. Najwyraźniej i premier Tusk z tej zgryzoty zapomniał, że prawda broni się sama, a wszelkie próby korumpowania prawdziejów raczej wzbudzają nieufność. Ale cóż; trzeba próbować; podobnie jak arcykapłani w Jerozolimie tamtym żołnierzom, pan premier Tusk da panu pułkownikowi Maciejowi Laskowi „sporo pieniędzy” i powie: „rozpowiadajcie tak”. Ach, już nie mogę doczekać się momentu, kiedy pan pułkownik Lasek zacznie „rozpowiadać” zgodnie z obstalunkiem! Podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju trwają takie podchody, świat wstrzymuje oddech na widok pogróżek miotanych przez północnokoreańskiego, dobrze odżywionego tyrana pod adresem Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Nawiasem mówiąc, tyran zauważył, że broń jądrowa jest „podstawą dobrobytu” - co trochę wywraca do góry nogami podstawy marksizmu-leninizmu, według którego podstawą dobrobytu jest społeczna własność środków produkcji. Ale teraz widać taka jest mądrość etapu, więc nie czas na ideologiczne spory, zwłaszcza w sytuacji, gdy świat wstrzymuje oddech. Zresztą coś musi być na rzeczy, bo poza Indiami i Pakistanem, żeby już o Korei nie wspomnieć, broń jądrową mają kraje uchodzące za zamożne oazy dobrobytu - czy jednak tyran nie myli aby skutku z przyczyną? Jak dożyjemy, to może nawet i tego się dowiemy, a tymczasem, dzięki Hilarzycy Clintonowej wyjaśniło się, o co będzie się toczyć przyszła wojna, być może nawet jądrowa. Otóż Hilarzyca wyjaśniła, że USA będą do upadłego walczyć o „prawa homoseksualistów”. Najwyraźniej sodomici na tym etapie dziejowym wysunęli się na pierwsze miejsce, nawet przed Żydami - o czym już wcześniej donosiłem. Zatem jeśli nawet zginiemy, to przynajmniej wiadomo za co - za to, by sodomici mogli gzić się w „związkach partnerskich” ile tylko dusza zapragnie. Czyż dla takiego szczytnego celu nie warto poświęcić świata? Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”. |