SPÓR O ANTYKOMUNIZM"
Wpisał: Aleksander Ścios   
12.04.2013.

„SPÓR O ANTYKOMUNIZM"

 

[Ta wojna trwa, dotyczy też obecnych „patriotów”, np. pro-amerykańskich, nie tylko michników i wnuków „komuny” MD]


Aleksander Ścios,
8 kwietnia 2013
link do strony: http://bezdekretu.blogspot.com/

 

Rafał Brzeski, pisząc przed laty o prowadzeniu „wojny informacyjnej”, wskazywał na jej poszczególne etapy: „W wojnie informacyjnej zniewala się społeczeństwo stopniowo. Trwa to latami. Polem walki jest ludzka świadomość. W pierwszej fazie wyznaczona do podboju społeczność jest demoralizowana, żeby złamać jej moralny kręgosłup. W kolejnej fazie burzy się obowiązujący w niej od wieków porządek wartości, potem pozbawia się ją poczucia własnej godności, zakłamuje osiągnięcia przodków, wpaja poczucie ogólnej niemożności, by wreszcie zniechęcić do stawiania oporu tłumacząc, że wszelki sprzeciw jest bezsensowny, bo trzeba płynąć z prądem”.

W naszej, polskiej wojnie, czas PRL-u był zaledwie pierwszym etapem podboju, nie najgroźniejszym w skutkach, bo prowadzonym przez rozpoznawalnego, zewnętrznego wroga. Przypominał plagę szczurów, roznoszących „czarną śmierć” w „brzydkim, pozbawionym ptaków, drzew i ogrodów” Oranie. Prawdziwa epidemia zaczęła się wówczas, gdy szczury zniknęły z ulic miasta, gdy „ujrzeliśmy mediolańskie saturnalia na skraju grobów" i to, co powinno przerazić stało się obrazem powszednim.

Kolejną fazę powierzono wrogom ulokowanym wewnątrz społeczeństwa, ukrytym za parawanem „wolnych mediów”, szermującym hasłami demokracji, okrytych społecznym zaufaniem i przywłaszczonym mianem autorytetów.

 Prymitywna falsyfikacja języka, tworzenie symulowanych podziałów, rewizja polskiej historii, walka z pamięcią, niszczenie kultury i szkolnictwa, propagowanie zachowań antyspołecznych i amoralnych – wyznaczały drugi i znacznie groźniejszy proces dezintegracji. Były czasem, o którym Gustaw Herling Grudziński pisał, że ma „zabić w ocalałych, w ich dzieciach, wnukach i prawnukach smak, wartość i godność życia zrzeszonego"

Dramat polegał na tym, że ten wróg działał za aprobatą ogromnej części społeczeństwa, był uznawany za „swojego”, akceptowany i obdarzony wiarą w dobre intencje. 

Narzucenie Polakom tezy o „uśmierceniu” komunizmu, znakomicie ułatwiło walkę z antykomunizmem. Skoro komunizm umarł, zbędna też stała się postawa antykomunistyczna i odwoływanie do niej trąciło anachronizmem i donkiszoterią.

A. Michnik, w artykule „Szare jest piękne” mógł zatem napisać – „Naprzeciwko siebie stanęły dwa odmienne światy wartości. Z jednej strony pragmatyczny, nierzadko nasycony pogardą i cynizmem świat ludzi dawnego reżimu. Z drugiej: anachroniczny patriotyzm ludzi konserwatywnych wartości, którzy w przeszłości stawiali opór komunizmowi. Dawny heroizm świata odpornego na represje teraz objawił drugą twarz: nietolerancji, fanatyzmu, odporności na idee modernizacyjne.

            „Rozprawy” z antykomunizmem stały się ulubionym motywem twórczości żurnalistów, ustępując jedynie miejsca równie zajmującym tematom - „polskiego antysemityzmu” czy „megalomanii narodowej”. O proweniencji tych motywów wspominałem wcześniej, zatem ich propagandowa reaktywacja dowodziła skuteczności komunistycznych narzędzi i biegłości sukcesorów. 

Jacek Kwieciński w artykule „O wolną Polskę” przypominał – „Oto A. Michnik w tekście wręcz zasadniczym pisał już w 2000 r. (artykuł „Mantra zamiast rozmowy”) o „kłamstwie komunizmu i kłamstwie antykomunizmu”, „Kłamstwo stare – kłamstwo komunistów rozliczających faszyzm – zostaje zastąpione kłamstwem nowym: kłamstwem antykomunistów rozliczających komunizm”.

Postawienie na równi najbardziej zakłamanego, niszczącego ludzką świadomość, ludobójczego systemu i autentycznej niechęci do niego mogłoby wydawać się szokujące. Ale to i tak eufemizm, bo potępienie absolutnego zła komunizmu jest dla Michnika przejawem postawy „prostackiej”. A już powiedzenie, że komunizm jest straszny już od samych podstaw, z natury i założeń, a nie tylko zbrodni, to herezja zupełna, temat tabu. Oczywiście nie tylko w Polsce. Bo niemal obowiązuje ideologia anty-antykomunizmu – niejako element poprawności politycznej.”

Wspomniana przez Kwiecińskiego „ideologia anty-antykomunizmu” nie jest samoistnym dziełem grupki medialnych krzykaczy. Jak każde z narzędzi w komunistycznym arsenale pojęć – paralizatorów, nie znajduje oparcia w faktach ani w elementarnej logice. Bo jeśli komunizm był złem – czego nie negują nawet postaci „opozycji demokratycznej”, jakże walka z nim i próby rozliczenia, również mogą być złe? Niedorzeczność „ideologii anty-antykomunizmu” znajduje usprawiedliwienie tylko wówczas, gdy służy ona obronie komunizmu i chce postrzegać w nim dobro. Wtedy jednak jest składnikiem komunistycznego oszustwa i nie zasługuje na najmniejszą refleksję. Powinna zostać odrzucona, bez wdawania się w polemikę i zaśmiecania dyskursu publicznego.[…]

Tadeusz Zawadzki, jedna z głównych postaci mackiewiczowskiej „Drogi donikąd”, przedstawiając sytuację pod rządami Sowietów, mówił „Słowa mają tu znaczenie odwrotne albo nie mają żadnego. Odbierz ludziom pierwotny sens słów, a otrzymasz właśnie ten stopień paraliżu psychicznego, którego dziś jesteśmy świadkami. To jest w swej prostocie tak genialne, jak to zrobił Pan Bóg, gdy chciał sparaliżować akcję zbuntowanych ludzi, budujących wieżę Babel: pomieszał im języki".

„Genialna prostota” semantycznego terroryzmu polegała na tym, że zachowania moralnie dobre (sprzeciw wobec komunizmu, głoszenie prawdy historycznej, patriotyzm, szacunek dla tradycji), przedstawiano jako rzeczy negatywne, nadając im znaczenie sprzeczne z elementarnymi normami etycznymi. To co w każdej normalnej i silnej społeczności byłoby wyznacznikiem pożądanych, obywatelskich postaw lub stanowiło fundament wolnego państwa – w III RP zostało sprowadzone do moralnego absurdu, stając się synonimem szkodliwego obskurantyzmu  i znakiem wykluczenia.

Ten ciasny, ograniczony sposób erystyki, tuszujący w istocie nienawiść wobec polskości cechuje całą, prostacką umysłowość tzw. elit III RP i od dwóch dekad zatruwa życie milionów Polaków.

W takich praktykach trzeba dostrzegać najgroźniejszy manifest, wiodący wprost do oswajania z „normami” komunizmu i budowania niewolniczej świadomości, w której polskość – z jej ważnym atrybutem antykomunizmu - ma być postrzegana jako kompromitujący i bezużyteczny bagaż. […]

 Obecny reżim z niezwykłą łatwością wmówił Polakom, jakoby archaiczna konstrukcja okrągłego stołu była jedyną, na której można budować polską państwowość. Próba podważenie tego fundamentu jest traktowana niczym negowanie zdobyczy Rewolucji i burzenie ustroju narzuconego Polakom siłą sowieckich bagnetów. Wywołuje histeryczne oburzenie „elit” i prowadzi do miotania najcięższych oskarżeń. Dzięki stosowaniu takich mechanizmów, w świadomości społeczeństwa ma powstać przeświadczenie, że każda próba „obalenia republiki” jest zamachem na Polskę,  musi prowadzić do „anarchii” i „godzenia w interes narodowy”.

Już tylko ta retoryka ujawnia „nieprawe” pochodzenie grupy rządzącej III RP, obnaża jej lęk przed demistyfikacją i jest dowodem, że fundamenty tego państwa są zbudowane na patologicznych, antypolskich podstawach.  […]

Niemałą rolę w rozprawie z antykomunizmem odegrali intelektualiści- pochylający się z uwagą nad wytworami medialnych terrorystów, podejmujący spór z prostackim bełkotem lub szukający „konsensusu” z epigonami komunizmu. Była to postawa diametralnie różna od tej, jaką wobec komunizmu i jego pochodnych zajmowali najwybitniejsi intelektualiści II Rzeczpospolitej, odmawiający uznania „obcego” za przedmiot godny polemiki. […]

Prowadzony na wielu poziomach „spór o właściwą interpretację komunizmu” powinien być rozstrzygnięty, nie poprzez pseudonaukowe wywody, ale prostym rachunkiem krzywd wyrządzonych przez ludobójców. „Właściwą interpretację” komunizmu wyznacza ilość przestrzelonych potylic i liczba ofiar ubeckich katowni. Próba intelektualizacji i przeniesienia „sporu” na grunt polemiczny kończy się zawsze porażką rozumu i prowadzi do „straszliwego zamazania”. Obcując z komunistycznym zafałszowaniem, łatwo zapomnieliśmy, że „świat zaczyna się od dokładnego, ostrego widzenia. Ostrego widzenia przedmiotów w jasnym obiektywnym świetle. Bez cienia.”

Tymczasem programowa kampania wyszydzania postaw antykomunistycznych, a nawet przydawania im błazeńskiej, bolszewickiej gęby, sprawiła, że niewielu Polaków potrafiło przyznać się do takiego „wynaturzenia”, a jeszcze mniej rozumiało, na czym polega prawdziwy antykomunizm. Ryszard Legutko tak opisywał przed laty sytuację antykomunizmu:

"Pojawiły się i nadal pojawiają sugestie, że istnieje jakieś powinowactwo duchowe między komunistą a antykomunistą, że antykomunizmu trzeba się strzec, bo stanowi on niemal zwierciadlane odbicie komunizmu. Doszło do sytuacji paradoksalnej: okazało się, że komunizm był zły, ale niezależnie od tego jak bardzo był zły, antykomunizm nigdy nie był dobry.” […]

Jest oczywiste, że podobna aberracja, pozwalająca wyszukiwać „powinowactwo duchowe między komunistą a antykomunistą” nigdy nie miałaby miejsca, gdyby żałosne dylematy ludzi zaczadzonych bolszewickim fetorem potraktowano z całą „ostrością widzenia”, na jaką zasługiwały. Słowa Zbigniewa Herberta z rozmowy z Jackiem Trznadlem przecinają te niedorzeczne dywagacje, jakże sensowną refleksją - „Na początku była mała grupka agentów, którzy uczepili się intelektualistów, a intelektualiści odegrali na cześć „nowego” symfonię patetyczną... To było małe, głupie, nędzne, zakłamane.”

Stąd wynikała potrzeba usprawiedliwienia – tak upiornego, by dobro wymieszać ze złem i polski antykomunizm skazić rzekomym „powinowactwem duchowym”. Przez dwie dekady akceptowano fałszywą „krytykę antykomunizmu” i znoszono tyrady o „polskim szowinizmie” czy „rusofobii” – nie próbując uwolnić się od prostackiej retoryki ani zignorować pokrzykiwań komunistycznych epigonów. Nie logika i nie siła argumentów decydowała o znaczeniu tych opinii, ale przyzwolenie na racjonalizowanie czegoś, co nigdy nie zasługiwało na miejsce w polskiej kulturze umysłowej i tradycji.

Nie było z kim polemizować i o co polemizować. Nie było języka. Język był sprzedany, zakłamany, zupełnie jak w czasach hitlerowskich” – mówił Herbert o polemice z komunistami i dodawał – „Bo to jest ustrój nierzeczywisty, ustrój widmowy, i dlatego tak trudny do zwalczenia. Ja mu odmówiłem ontologicznego statusu.”

Na taki racjonalizm nigdy nie zdobyli się intelektualiści III RP, a wraz nimi – miliony Polaków niepogodzonych z tą hybrydą. Nie zastosowano go ani wobec pojękiwań zaczadzonych komunizmem durniów, ani wobec dyrdymałów głoszonych przez Michnika i jego semantycznych terrorystów. Wór pustosłowia i arsenał demagogicznych narzędzi do rozgrywania „polskich wad narodowych” potraktowano z intelektualnym patosem, nadając im wartość dyskursywną i nobilitując rzeczowymi polemikami. Zrobiono dokładnie to, na co liczyli komuniści, infekując Polaków obcym i wrogim tworem -  usankcjonowano „rozbestwione kłamstwo”  i brudnego Golema uznano za godnego Prometeusza.

 
 

Powyższy tekst jest fragmentem jednego z rozdziałów (VIII) książki „Antykomunizm-Broń utracona”. Książka zostanie wydana w kwietniu br. przez wydawnictwo Bollinari Publishing House.