Teoria i praktyka spiskowa
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
12.04.2013.

Teoria i praktyka spiskowa

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2796

 

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    12 kwietnia 2013

Ach, jak przyjemnie, kiedy tak zwane „życie”, a zwłaszcza życie polityczne i to z najwyższej półki, dostarcza poszlak, a właściwie dowodów potwierdzających moją ulubioną teorię spiskową! Ileż to wyzwisk mnie spotkało, zwłaszcza ze strony pewnego wiernego Czytelnika, w którym podejrzewam stosującego nieudolne minima konspiracyjne pana doktora Roberta Sobalskiego, ileż porozumiewawczych spojrzeń, wymienianych przez mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to święcie wierzą we wszystko, co kierując się aktualną mądrością etapu podaje im do wierzenia żydowska gazeta dla Polaków, ileż taktownych zamilczeń ze strony przyjaciół, co to „milczą, bo kłamać nie umieją”? A tymczasem - proszę bardzo!

To już nie jakieś poszlaki w rodzaju na przykład takiej, że kiedy w roku 2007 Platforma Obywatelska wraz z dysponującym 100-procentową zdolnością koalicyjną PSL-em przystępowała do tworzenia rządu, tylko dwoje polityków tworzących słynny „gabinet cieni” pod przewodnictwem „premiera z Krakowa” objęło resorty, na które się szykowali: pani Ewa Kopacz i pan Mirosław Drzewiecki - podczas gdy pozostałe resorty, jakie przypadły Platformie, objęły zupełnie inne osoby, nawet takie, o których wcześniej nikt nie słyszał, jako o kandydatach na ministrów, np. Jacek „Vincent” Rostowski, czy pan Zbigniew Ćwiąkalski - a dotychczasowi uczestnicy „gabinetu cieni” nie tylko im z podwiniętymi ogonami ustąpili, nie tylko żaden nie zaprotestował, ale w dodatku niedoszły „premier z Krakowa” w ogóle wycofał się z życia politycznego w zacisze domowe. Czyżby za karę za komisję Rokity”, co to w początkach sławnej „transformacji ustrojowej” kiedy światło jeszcze wydawało się nieoddzielone od ciemności, próbowała wyciągać ubectwu rozmaite „wstydliwe zakątki” i w ogóle - za całokształt?

Jak tam było, tak tam było - w każdym razie wygląda na to, że premieru Tusku jakiś poważny człowiek przyniósł listę członków gabinetu, przestrzegając naszego trampkarza, by sam nic nie kombinował przy tym na własna rękę, bo wynikną z tego tylko same zgryzoty, a ci, których ów poważny człowiek reprezentował, będą musieli mu przypomnieć, skąd wyrastają mu nogi.

I co Państwo powiecie? Co ma wisieć - nie utonie - o czym premier Tusk osobiście i boleśnie się przekonał, próbując na własną rękę poluzować sobie obróżkę - co przybrało postać aresztowania wiosną 2008 roku Petera Vogla, co tak naprawdę nazywa się Piotr Filipczyński, pochodzi z porządnej, ubeckiej dynastii i w latach 70-tych był skazany na 25 lat więzienia za zamordowanie ze szczególnym okrucieństwem starszej pani - ale w roku 1983 na przepustkę z kryminału wyjechał do Szwajcarii, gdzie natychmiast przepoczwarzył się w finansistę o nazwisku Peter Vogel i został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w ostatnim dniu urzędowania.

Kiedy Vogel został aresztowany, pan minister Ćwiąkalski docenił zalety „aresztu wydobywczego” wynalezionego przez pana Zbigniewa Ziobrę i oczekiwał, że aresztowany Vogel opowie o bezpieczniackim Sezamie w Szwajcarii, dokąd bezpieka, pod przykrywką PZPR, przez całe dziesięciolecia przekazywała dewizy kradzione z central handlu zagranicznego, a potem - również z Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego „PEWEX”, specjalnie w tym celu utworzonego. Takie informacje rzeczywiście mogły zachwiać „układem”, którego, jak wiadomo, „nie ma” podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych czy izraelskiej broni jądrowej - o czym świadczy choćby reakcja „prezia” Kwaśniewskiego z roku 1996 na artykuł we „Wprost” traktujący o tym Sezamie - że mianowicie jeszcze jedno słowo na ten temat i zarządzi „lustrację totalną”. Jak pamiętamy, groźba podziałała i już następnego dnia Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali do „prezia” list, że niech tylko Józef Oleksy poda się do dymisji, a końce wsadzamy w wodę. I tak się stało.

Pan wicepremier Schetyna szedł jeszcze dalej niż minister Ćwiąkalski i spodziewał się wyjaśnień w sprawie wyjazdu Filipczyńskiego -Vogla za granicę w roku 1983, no i okoliczności jego ułaskawienia. Jednak po aresztowaniu Vogla, w niezależnych mediach ukazała się tylko seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, jak aresztanci w celach monitorowanych 24 godziny na dobę wieszają się na własnych skarpetkach, sami nie wiedzą kiedy - i tak dalej. Aliści mniej więcej rok później springerowski dziennik „Dziennik”, jak to się mówi „dotarł” do tajnych zeznań Vogla z których wynikało, że generału Gromosławu Czempińskiemu jakiś Turek ukradł ze szwajcarskiego konta milion, czy nawet dwa miliony dolarów - a generał nawet tego nie zauważył.

Rzuca to pewne światło na zasobność tego konta, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o to, że konsekwencją tej prasowej niedyskrecji była następna niedyskrecja prasowa - mianowicie „Rzeczpospolita”, jak to się mówi, „dotarła” do tajnych stenogramów z podsłuchów rozmów między „Mirem”, „Zbychem” i „Rychem - co zapoczątkowało wybuch afery hazardowej. Słowem - jak wy tak - to my tak! Potem oczywiście okazało się, że żadnej afery „nie było” - ale w międzyczasie przerażony premier Tusk powyrzucał z rządu nie tylko ministra Ćwiąkalskiego, ale i wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Grzegorza Schetynę - tego ostatniego pod pretekstem, że ma do niego „pełne zaufanie”. Ale na tym się nie skończyło, bo za karę dostał zakaz kandydowania w wyborach prezydenckich w roku 2010 - aż Nasza Złota Pani musiała mu obetrzeć łzy nagrodą pocieszenia imienia Karola Wielkiego.

Ale to wszystko były poszlaki, podczas gdy teraz - co innego. Oto okazało się, że prezydentu Putinu przyszedł do głowy pomysł, by przez nasz nieszczęśliwy kraj przeprowadzić drugą nitkę gazociągu jamalskiego, omijającego Ukrainę. Kiedy „Gazprom” i kontrolowany przez Skarb Państwa EuRoPol Gaz podpisały stosowne memorandum, okazało się, że ani premier Tusk, ani minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, ani nawet minister Skarbu Państwa Mikołaj Budzanowski, teoretycznie „kontrolujący” EuRoPol Gaz, nic na ten temat „nie wiedzą” - chociaż wspomniane memorandum w sposób oczywisty kładzie kres „strategicznemu partnerstwu” Polski z Ukrainą. Nie chodzi w tej chwili o wartość tego „strategicznego partnerstwa”, bo ważniejsze jest co innego.

Otóż uważam, że deklaracje premiera Tuska, ministra Sikorskiego i ministra Budzanowskiego, jakoby o planach, a właściwie nie o żadnych „planach”, tylko o porozumieniu w sprawie budowy tego gazociągu przez nasz nieszczęśliwy kraj nic nie wiedzą - że te deklaracje mogą być jak najbardziej prawdziwe! Po co bowiem informować jakichś Zasrancen o ustaleniach dokonanych przez ludzi poważnych i odpowiedzialnych? Jeszcze taki jeden z drugim by coś wychlapał i nieszczęście gotowe. Tymczasem przy takim przedsięwzięciu trzeba uzgodnić kto ma się przy tym nakraść i na ile - ale również - kto będzie zapewniał „ochronę kontrwywiadowczą” i „wojskową” całego przedsięwzięcia w przyszłości - a to z kolei oznacza krok w stronę „bliskiej zagranicy” - za którą Rosja zawsze pragnęła uważać nasz nieszczęśliwy kraj.

Widzimy, że od „dyplomacji ikonowej” zapoczątkowanej przez pobożnych mnichów z klasztoru św. Niła i kontynuowanej przez Metropolitę Cyryla i JE abpa Józefa Michalika, do bezpieczniackich gazociągów, nie jest wcale tak daleko, jak mogłoby się wydawać. A skoro Moskwa dogadała się w sprawie gazociągu w naszym nieszczęśliwym kraju z własną agenturą, to nieomylny to znak, że - po pierwsze - proces czyszczenia Polski z agentury amerykańskiej też musi być bardzo zaawansowany, zaś - po drugie - na obszarze Europy Środkowej agentura izraelska teraz współpracuje z GRU, nie z CIA. Czyżby to był właśnie ów „przełom” w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, o którym 5 marca wspominał pan Brown w „Times of Israel”, a któremu zaprzeczało tubylcze Ministerstwo Spraw Zagranicznych, firmowane przez Radosława Sikorskiego?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.