Szaleństwo dyktatora czy realizacja chińskiego scenariusza?
Wpisał: Krzysztof Niewola   
17.04.2013.

Szaleństwo dyktatora czy realizacja chińskiego scenariusza?

 

Krzysztof Niewola

2013-04-17  szalenstwo-dyktatora

Czy konflikt na Półwyspie Koreańskim to część walki o władzę młodego dyktatora z własną generalicją, czy też próba wciągnięcia USA w konflikt, który stałby się częścią chińskiej „strategii antydostępowej”? Jej celem jest wypchnięcie z Azji Stanów Zjednoczonych, a także pozbawienie ich własnych baz oraz wsparcia lokalnych sojuszników, by uniemożliwić potencjalnej koalicji rozegranie na Pacyfiku powietrzno-morskiej bitwy z Chinami.

 

Trwająca obecnie na Półwyspie Koreańskim wojna nerwów może bardzo szybko przerodzić się w prawdziwy konflikt militarny. Choć świat przywykł już do północnokoreańskiej polityki szantażu (polegającej na wyłudzaniu od społeczności międzynarodowej pomocy żywnościowej dla głodującej ludności tego kraju), to obecnie retoryka Phenianu przekracza granice stosowanego dotąd przez ten reżim dyplomatycznego blefu, którym jego poprzednicy zwykli szachować światową opinię publiczną.

 Możliwe, że bardzo młody, bo niespełna 30-letni dyktator, Kim Dzong Un wywołał ten konflikt w celu umocnienia swojej pozycji wśród komunistycznej generalicji, która w sytuacji zewnętrznego zagrożenia pozwala mu skupić w swoich rękach realne instrumenty władzy. Dlaczego jednak młody niedoświadczony dyktator posuwa się aż tak daleko? Czy wynika to z braku jego politycznego doświadczenia, czy może jest on tylko posłusznym wykonawcą chińskiego suwerena, bez którego pomocy reżim nie byłby w stanie przetrwać?

 Chiński „cyngiel od mokrej roboty”?

 Korea Północna jest sztucznie utrzymywanym politycznym narzędziem, przy pomocy którego Rosja i Chiny mogą załatwiać swoje interesy w regionie. W Europie podobną rolę w stosunku do Rosji odgrywa Białoruś. Polityczne i gospodarcze uzależnienie Korei Północnej od jej politycznych suwerenów jest ogromne.

 Jeszcze w okresie zimnej wojny 70 proc. wymiany handlowej tego kraju dokonywało się z  Rosją. Obecnie rolę głównego partnera przejęły Chiny (80 procent wymiany w 2009 r.) – kraj pochodzenia 90 proc. surowców energetycznych, 80 proc. dóbr konsumpcyjnych i 45 proc. żywności sprowadzanych do Północnej Korei.

 Przy tak ogromnym uzależnieniu ekonomicznym musi następować głęboka penetracja koreańskich elit politycznych i wojskowych przez rosyjskie i chińskie służby specjalne. Znamienne, że to za zgodą Chin Pakistan wymienił się z Phenianem w 1982 r. swoją - chińską - technologią atomową, dostając w zamian sowiecką technologię rakietową, która dotarła do Pakistanu za zgodą Rosji z Egiptu w 1969 r.

 Dając Korei Północnej broń atomową i rakietowe środki jej przenoszenia Rosja i Chiny stworzyły pozornie nieprzewidywalny reżim, dzięki któremu mogą z ukrycia terroryzować inne państwa tego bardzo ważnego regionu świata.

 „Strategia antydostępowa”, scenariusz potencjalnego konfliktu

 Przy użyciu swych konwencjonalnych sił zbrojnych i nawet użyciu kilku głowic atomowych, którymi dysponuje, Phenian nie jest w stanie pokonać wojsk Korei Południowej i stacjonującego tam kontyngentu amerykańskiego. Może jednak doprowadzić do zniszczenia stolicy południowej Korei - Seulu, podkopania gospodarki sąsiada i zadania ogromnych strat jego ludności cywilnej. Jest również w stanie wplątać USA w krwawy konflikt, w którym mogą one ponieść ciężkie straty, pomimo swej ogromnej przewagi militarnej.

 Dlaczego więc Phenian ryzykuje wybuchem konfliktu zbrojnego narażając swój kraj na zniszczenie a własny, nieludzki reżim na upadek? To pozornie szaleńcze zachowanie można logicznie wytłumaczyć, jeśli założy się, że jest ono częścią rosyjsko-chińskiej strategii, która zakładałaby zwabienie wojsk USA i uwikłanie ich w koreański konflikt, by przy pomocy Phenianu zrealizować pierwszą fazę chińskiej „strategii antydostępowej”.

 Jest ona odpowiedzią na amerykańską strategię rozegrania bitwy powietrzno-morskiej na Pacyfiku w celu rozbicia rosyjsko-chińskiego sojuszu i utrzymania swojej światowej hegemonii, zanim Chiny staną się prawdziwym supermocarstwem w wymiarze militarnym. Do realizacji tego celu USA potrzebują 13-15 lotniskowych grup bojowych operujących na Pacyfiku, wsparcia ze strony lokalnych sojuszników zagrożonych wzrostem potęgi Chin (Japonia, Korea Południowa, Tajwan, Filipiny, Tajlandia, Wietnam, Indonezja, Australia), oraz logistycznego wsparcia ze swoich baz wojskowych położonych w tym regionie świata.

 Aby uniemożliwić Amerykanom realizację tego planu chińska „doktryna antydostępowa” zakłada wypchnięcie ich z baz w Azji Południowo-Wschodniej i pozbawienie dostępu marynarki wojennej USA do azjatyckich wybrzeży. Czyli utrzymywanie ich w odległości 1 700 km od swoich wybrzeży, co stanowi granicę zasięgu ich rakiet DF-21C ziemia-woda, zdolnych zwalczać okręty nawodne. Odsunięcie Amerykanów poza podwójny łańcuch wysp, których zewnętrzną granicę stanowią Guam i Nowa Gwinea, spowodowałoby opuszczenie amerykańskich sojuszników w tym regionie świata i popadnięcie ich w orbitę chińskich wpływów.

 Aby tego dokonać Chiny wspierane przez Rosję i Iran musiałyby zaskoczyć USA i ich sojuszników w Azji niespodziewanym atakiem. Zniszczenie amerykańskich baz w tym regionie świata i pozbawienie ich sojuszników pozwoliłoby Chinom zdobyć operacyjno-strategiczną inicjatywę, jednak naraziłoby je na otwarty konflikt z USA. Istnieje więc ryzyko, że obecny kryzys na Półwyspie Koreańskim Chiny i Rosja mogą wykorzystać do sprowokowania konfliktu, w którym rola zaatakowania amerykańskich baz w tym rejonie świata zostanie powierzona pozornie nieodpowiedzialnemu Phenianowi.

 Kto kogo wmanewruje w wojnę?

 Wiele symptomów wskazuje na to, że wybuch konfliktu o światową hegemonię może stać się nieuchronny, jednak zarówno USA, Rosja jak i Chiny wolałyby stoczyć go rękoma swoich sojuszników i wejść jedynie do końcowej fazy tego konfliktu, aby wykończyć swojego osłabionego wroga.

 Z punktu widzenia Rosji lepiej jest ten konflikt przyspieszyć, tak aby rozegrał się on na Pacyfiku pomiędzy Chinami i USA zanim dosięgną ją destrukcyjne konsekwencje kryzysu demograficznego i Chiny nie odbiorą im rosyjskiej części Syberii. Zanikanie w okresie letnim pokrywy lodowej w Arktyce stworzy już niedługo możliwość użycia na tych wodach grup bojowych z użyciem lotniskowców, których lotnictwo będzie mogło zaatakować rosyjskie cele w głębi azjatyckiej części Rosji.

 Jednak rosyjsko-chiński sojusz nie ma trwalszych podstaw i może ulec odwróceniu ze względu na głęboką różnicę interesów. Bogactwa naturalne Syberii i ogromne rezerwy brakującej już w Chinach słodkiej wody, wcześniej czy później doprowadzą do próby aneksji tych terenów. Będzie to nawet wymuszać presja demograficzna w nadgranicznych rejonach. Po chińskiej stronie granicy mieszka obecnie 100 mln ludzi, a po rosyjskiej - zaledwie 3 mln. W całej zaś rosyjskiej części Syberii tylko 6 mln i to nawet nie Rosjan.

 Wbrew uspokajającym zapewnieniom części komentatorów, obecna napięta sytuacja na Półwyspie Koreańskim może się szybko wymknąć spod kontroli czy to w wyniku przypadku czy świadomej prowokacji jakiejś trzeciej siły, której może zależeć na uwikłaniu USA i Chin w kolejny konflikt.

 Zarówno USA jak i Chiny zostały wplątane przez Stalina w konflikt koreański z lat 1951-53. Do czasu wybuchu tego konfliktu stosunki pomiędzy USA i komunistycznymi Chinami były bardzo poprawne. Jego wybuch poróżnił na długie lata te kraje, na czym zyskała Moskwa zarabiając na dostawach broni i uzależniając od siebie politycznie Chiny i Korę Północną.

 Korea Północna może się okazać trudnym przeciwnikiem

 Obecnie w bazach na terenie Korei Południowej stacjonuje jedynie 30 tys. żołnierzy i 100 samolotów bojowych armii USA. W japońskich bazach stacjonuje 47 tys. amerykańskich żołnierzy i 350 samolotów. Gdyby doszło do konfliktu, Stany musiałyby zwiększyć swój kontyngent w Korei do 500- 600 tys. żołnierzy. Konieczność dostarczenia zaopatrzenia dla tak wielkiej armii naraziłoby rozciągnięte amerykańskie linie komunikacyjne na ataki.

 Prawdziwym zagrożeniem dla linii komunikacyjnych i lotniskowych grup bojowych mogłyby tu być chińskie miny morskie EM-52s atakujące rosyjskimi torpedami rakietowym typu Szkwał VA-11. Ta stosunkowo tania broń umieszczona na dnie oceanu jest w stanie atakować superszybkimi torpedami kawitacyjnymi, które poruszają się z nieosiągalną dla natowskich torped prędkością 200 węzłów. [tak, co najmniej. MD] Mogą one być uzbrojone w atomowe lub konwencjonalne głowice.

 Północnokoreańska armia pod względem liczebności jest czwartą największą armią świata. W jej szeregach jest obecnie ponad 1,1 mln żołnierzy, zaś w południowokoreańskiej 687 tysięcy. Komuniści z Północy mają 3,5 tys. przestarzałych czołgów (T54/T62/T 72), tymczasem Koreańczycy z Południa posiadają 2,7 tys. nowoczesnych czołgów. Komuniści posiadają 10 tys. dział, co daje im dwukrotną przewagę w artylerii. Jeszcze większą przewagę posiadają w okrętach podwodnych. Przeciwko 14 południowokoreańskim okrętom podwodnym mogą wystawić 26 o tradycyjnym o napędzie dieslowskim i 65 miniaturowych przeznaczonych do desantowania komandosów. Co prawda są to przestarzałe okręty podwodne rosyjskiej produkcji, ale wystarczą do realizacji wyznaczonych im zadań na przybrzeżnych wodach półwyspu.

 Lotnictwo Phenianu liczy ponad 600 samolotów bojowych, w większości przestarzałych typów (Mig i SU 25). Przeciwko nim Seul może wystawić 871 nowoczesnych samolotów bojowych w tym 180 jednostek F-16. O ile południowokoreańska i amerykańska flota powietrzna szybko upora się z lotnictwem Phenianu, to głównym problemem będzie zniszczenie ich wojsk lądowych i liczących ponad 200 tys. żołnierzy jednostek specjalnych. Są to ludzie dobrze wyszkoleni i bardzo zindoktrynowani komunistyczną propagandą. Żołnierze tych jednostek często wywodzą się spośród wychowanków domów dziecka i są bardzo wierni rodzinie koreańskich dyktatorów. Zdarzały się wypadki, kiedy woleli popełnić zbiorowe samobójstwo niż poddać się do niewoli.

 Seul realnie zagrożony

 Gdyby doszło do otwartego konfliktu, to prawdopodobnie komunistyczne siły będą w stanie zniszczyć stolicę Korei Południowej, która jest położona zaledwie 40 km od rozgraniczającej oba kraje strefy zdemilitaryzowanej o szerokości 4 km, która w poprzek przecina półwysep koreański na długość 250 km. Komuniści z północy chcąc pokonać znajdujące się za nią umocnienia i pola minowe rozpoczęli budowę podziemnych tuneli pod zdemilitaryzowaną strefą. Niektórymi z nich w ciągu godziny można przerzucić do 30 tys. żołnierzy wyposażonych w czołgi i artylerię. Dotąd odkryto cztery istniejące już tunele, a ocenia się, że może ich być 20. Trzy z nich były w pobliżu Seulu.

 Tunele pod strefą zdemilitaryzowaną

 Tuż nad granicą na umocnionych i zamaskowanych pozycjach Phenian zgromadził tysiące dział dalekiego zasięgu. Są one w stanie swoim ogniem zaatakować stolicę południowej Korei. Nawet użycie specjalnych radarów potrafiących w kilka sekund zlokalizować miejsce wystrzeliwania pocisku, by można było je szybko zniszczyć ogniem własnej artylerii, nie będzie w stanie uchronić Seulu przed gradem tysięcy pocisków. Ocenia się, że północnokoreańskie działa, zanim zostaną zniszczone, będą w stanie wystrzelić od 2 do 5 pocisków. Możliwe, że w takim ataku zostaną użyte pociski z bronią chemiczną.

 Istnieje zagrożenie atomowe

 Największym zagrożeniem dla świata i całego regionu jest możliwość użycia przez Phenian broni masowej zagłady, którą posiada w swoich arsenałach. Ocenia się, że Korea Północna może posiadać około 10 głowic atomowych, broń chemiczną i biologiczną. Do jej przenoszenia może zostać użytych ponad tysiąc rakiet - część z nich jest średniego zasięgu. Nie są jednak one w stanie razić celów w USA, może za wyjątkiem Alaski.

 Niestety, koreańska broń masowej zagłady może być również przenoszona przez żołnierzy z jednostek specjalnych, którzy mogą przeniknąć do amerykańskich miast i baz wojskowych. Ocenia się, że ich jednostki specjalne są w stanie uderzyć w 90 proc. wyznaczonych im celów w Korei Południowej.

 Gdyby doszło do otwartego konfliktu trzeba założyć, że na jego początku wojska północy wedrą się w głąb półwyspu, dokonując sporych zniszczeń. Jednak nie posiadając panowania w powietrzu i wydłużając swe linie komunikacyjne narażą się na potężny kontratak i zostaną wyparte z południa. Gdyby Amerykanie musieli walczyć na terenie Korei Północnej mogliby się spotkać z dobrze zorganizowaną zażartą obroną prowadzoną z ukrytych dobrze zamaskowanych stanowisk w trudnych warunkach klimatycznych i terenowych. Wiązałoby się to z ich poważnymi stratami i dużymi kosztami. Wojnę tę jednak wygraliby Amerykanie i południowi Koreańczycy. Możliwie jest też, że koreański reżim rozleciałby się jak przysłowiowy domek z kart, gdyby głodujący naród wykorzystał osłabienie niewolniczego reżimu po amerykańskim ataku na centra dowodzenia i ośrodki władzy politycznej koreańskich komunistów.

 Niezwykle aktualne pozostają ważne pytania, na które szybko trzeba znaleźć trafną odpowiedź a w obliczu których, jak na razie, świat wydaje się być bezradny. Dlaczego Phenian miałby zaczynać konfrontację, której nie jest w stanie wygrać? Czy jest to plan jakiejś większej gry, w której Phenian jest tylko przynętą i łudzi się, że ocalą go cisi wspólnicy? Czy gdyby Phenian realizował tylko swój własny plan, nie zaatakowałby z zaskoczenia jak to zrobił, w 1951 r.? Czy kraj, którego 80 proc. wymiany handlowej pochodzi z Chin może naprawdę realizować swoją własną politykę zagraniczną bez ich zgody? Możliwe, że już niebawem rozwój wydarzeń przeniesie nam na te pytania odpowiedź.

 Krzysztof  Niewola