1 maja obchodzą spadkobiercy Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
28.04.2013.

1 maja święto obchodzą spadkobiercy Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich

 

Rozważania nad alternatywą

 

siekiera motyka miecz katowski,

stracił stołek Budzanowski,

 siekiera motyka kiła trąd,

niechaj spływa cały rząd!

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2809

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    28 kwietnia 2013

Zanim nasz mniej wartościowy naród tubylczy pogrąży się w majówkowej nirwanie, spowodowanej bezpośrednią bliskością aż dwóch świąt państwowych, niezależne media głównego nurtu próbują wprawić go w stan euforii przy pomocy Roberta Lewandowskiego. W meczu Borusii Dortmund z Realem Madryt Lewandowski strzelił Realowi 4 gole, co jest rzeczywiście wyczynem rzadko spotykanym. Zwycięstwo przypadło co prawda Borusii Dortmund, a nie, dajmy na to, Legii Warszawa - ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. W końcu minister Radosław Sikorski też pręży cudze muskuły, nawiązując w ten sposób do patriotycznej tradycji chlubienia się sukcesami napoleońskimi. Ilustracją tej tradycji jest choćby fragment „Mazurka Dąbrowskiego” , że „dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy”. Więc teraz niezależne telewizje, zarówno ta państwowa, jak i prywatne („poziewując siedzą w szatni czterej z gliny, dwaj prywatni”), próbują wprawić nasz mniej wartościowy naród tubylczy w euforię przy pomocy Roberta Lewandowskiego.

Najwyraźniej jest taki rozkaz, ale obwarowany zastrzeżeniami, by za nic w świecie nie zająknąć się na temat przyczyn sportowej wirtuozerii 24-letniego piłkarza. Któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od niego samego - a właśnie Lewandowski wielokrotnie wspominał o swojej religijności, że - podobnie jak Tomasz Adamek - walczy „dla Jezusa” - i tak dalej. Eksponowanie takich rzeczy w sytuacji, gdy właśnie padł rozkaz, żeby w religii dopatrywać się źródeł terroryzmu, antysemityzmu i wstecznictwa, co to nie odczuwa entuzjazmu ani wobec związków sodomitów z kozami, ani wobec zapładniania w szklance, mogłoby wzbudzić u widzów potężny dysonans poznawczy i pewnie dlatego niezależne media dostały rozkaz, by wprawdzie chwalić Lewandowskiego, ale go nie naśladować.

Nawiasem mówiąc ten zbieg dwóch świąt państwowych nabiera znaczenia symbolicznego, doskonale ilustrując kundelski charakter III Rzeczypospolitej. 1 maja swoje święto obchodzą spadkobiercy tradycji naszych okupantów, to znaczy - Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, które ten dzień na ziemiach polskich - każda w swojej okupacyjnej zonie - ustanowiły świętem państwowym, a zaraz potem następuje 3 maja, w którym nawiązuje się do tradycji patriotycznej, co prawda trochę zmodyfikowanej, bo wszyscy oficjele chylą tego dnia czoła przed „demokracją”. Wielu zwyczajnie nie wie, a ci, którzy przypadkowo wiedzą, starannie ukrywają fakt, że zarówno konstytucja 3 maja, jak i inne ważne postanowienia Sejmu Wielkiego demokrację w Polsce likwidowały, albo przynajmniej ją ograniczały.

Taki charakter miała przecież likwidacja wolnej elekcji na rzecz przywrócenia dynastii, a przede wszystkim - pozbawienie „szlachty-gołoty” prawa głosowania na sejmikach, czyli - prawa wybierania posłów. III Rzeczpospolita, która nie przecięła pępowiny łączącej ją z PRL-em, której pozostałości smrodem swego rozkładu zatruwają społeczną atmosferę i organizm państwowy, jest dziwaczną hybrydą, stokroć bardziej zasługującą na miano „pokracznego bękarta” niż II Rzeczpospolita. Ale mówi się: trudno. Skoro III RP jest kolejną po PRL odmianą okupacyjnej formy państwowości polskiej, to nic dziwnego, że normalni Polacy z coraz większą irytacją znoszą sąsiedztwo z wykorzenioną, chociaż polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, jaka pojawiła się w następstwie okupacji niemieckiej i sowieckiej.

Właśnie dowód swego sprostytuowania złożyła Polska Akademia Nauk pod przewodnictwem pana profesora Michała Kleibera, potępiając w specjalnym oświadczeniu prof. Krzysztofa Jasiewicza, który w rozmowie z „Fokusem” na temat roli Żydów w holokauście powiedział verba veritatis. Jak słusznie zauważył prof. Bogusław Wolniewicz, Polska Akademia Nauk stała się kolejnym trybikiem w propagandowej maszynie, wykonującej niemiecką i żydowską politykę historyczną w naszym nieszczęśliwym kraju. Ta maszyneria została ostatnio wzbogacona o agregat w postaci Muzeum Żydów Polskich w Warszawie. Eksponatów wprawdzie jeszcze nie wykonano, ale to nic nie szkodzi, bo w tej fabryce będzie produkowana nowa wersja historii Polski, z której będzie wynikał wniosek, że Żydzi mają takie samo, a może nawet jeszcze większe, niż mniej wartościowa ludność tubylcza, moralne prawo do dorzecza Wisły i Warty.

O tych „moralnych podstawach” mówiono przecież na słynnej konferencji „mienie ery holokaustu” w Pradze, na której państwo polskie reprezentował „starzec przestary o duszy nagród pieniężnych pożądającej”, czyli Władysław Bartoszewski. A skoro utytułowani członkowie Polskiej Akademii Nauk na skinienie Centrum im. Szymona Wiesenthala skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź, to czyż nie dlatego, że już wiedzą coś, co przed resztą jest jeszcze profilaktycznie zakryte? Nie chodzi mi tu oczywiście o jakiś wyższy stopień moralnej dojrzałości, bo tej próżno oczekiwać po towarzystwie specjalizującym się w wyciąganiu pieniędzy pod pretekstem tak zwanych „grantów” na badanie różnicy między przodkiem, a tyłkiem, tylko o wiadomości o decyzjach, jakie starsi i mądrzejsi podjęli względem tubylczego państwa i naszego mniej wartościowego narodu.

Na taką możliwość wskazują również inne znaki, a zwłaszcza objawy dekompozycji w gronie figurantów zwanym „koalicją rządzącą”. Że ta koalicja nie „rządzi” a tylko realizuje ustalenia dokonane w gronie naszych okupantów i ich zagranicznych mocodawców - o tym najlepiej świadczy „memorandum”, jakie w sprawie rurociągu gazowego podpisał EuRoPol Gaz z ruskim Gazpromem - a o którym ani premier Tusk, ani minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, ani minister skarbu państwa Budzanowski „nie wiedzieli”. Chętnie w to wierzę, bo po cóż Rosjanie, którzy w tej sprawie dogadali się ze swoją agenturą, mieliby informować jakieś osoby postronne?

Dodatkową poszlaką jest nie tylko dymisja ministra Budzanowskiego (siekiera motyka miecz katowski, stracił stołek Budzanowski, siekiera motyka kiła trąd, niechaj spływa cały rząd!) - bo jakiegoś murzyńskiego chłopca trzeba dla przykładu wyrzucić z rządowej pirogi krokodylom na pożarcie - a nowy minister, pan Włodzimierz Karpiński, przedtem - sekretarz stanu w ministerstwie spraw wewnętrznych, musi najpierw rozejrzeć się w sytuacji, zanim „podejmie decyzję” na przykład w sprawie przyszłości pani Grażyny Piotrowskiej-Oliwy, która skończyła Akademię Muzyczną w Katowicach w klasie fortepianu, ale dzięki wrodzonym talentom, pracowitości, przewidywalności i ukończeniu rozmaitych przyspieszonych kursów, została prezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, które ma 48-procentowy kontrolny pakiet w EuRoPol Gazie do spółki z ruskim Gazpromem. Więc teraz zgromadzenie akcjonariuszy, które miało zdecydować o losach pani Grażyny, zostało odroczone do 22 maja.

Najwyraźniej starsi i mądrzejsi uznali, że taki tempus deliberandi wystarczy, by wszystko uzgodnić, jak się należy, a w szczególności wyjaśnić, czy w Polsce będą wydobywane gazy łupkowe, a jeśli tak, to kto ma to robić, ile ma i komu odpalić oficjalnie, a ile pod stołem, kto będzie zapewniał „ochronę kontrwywiadowczą” i „antyterrorystyczną” całego interesu - a wtedy i ministru Karpińskiemu będzie łatwiej podjąć suwerenne, a przede wszystkim - właściwe decyzje.

Wiemy o tym choćby z opisu wizyty Małego Księcia na planecie, którą zamieszkiwał Król. Król przedstawił się małemu Księciu jako władca absolutny i nie znoszący najmniejszego sprzeciwu. Kiedy zatem Mały Książę poprosił go, by zarządził zachód słońca - Król zajrzał do kalendarza, po czym oświadczył: zarządzam zachód słońca na godzinę 19,15 - i zobaczysz, jaki mam posłuch! To dlaczego minister Karpiński też może nie być ministrem „malowanym” ?

Ale na tym świecie pełnym złości wszystko ma swój koniec - również kariera Tuska premiera. Taki przynajmniej elegijny opis jej zakończenia przedstawił w żydowskiej gazecie dla Polaków pan red. Wojciech Maziarski - jak to premier Tusk osamotniony, tylko w otoczeniu „dworaków”, patrzy z zamkowych murów na zbliżające się wrogie i liczne armie i czeka końca. Już mniejsza o tych „dworaków”, bo ważniejsze jest oczywiście osamotnienie premiera, a zwłaszcza - owe „armie”. Osamotnienie wynika stąd, że postępactwo upatrzyło sobie lepszą alternatywę dla PiS, niż Platforma. Zjednoczona lewica - to jest to! I postępactwu się spodoba, bo pójdzie na wszystkie pomysły, z małżeństwami kóz włącznie i edukacją seksualną dzieci już od poczęcia w szklance - podczas gdy w Platformie wszystko blokuje pobożny minister Gowin - i prezydentu Putinu, a także Naszej Złotej pani.

Ale już i na pobożnego ministra Gowina przyszła kryska, bo dopuścił się świętokradztwa, oskarżając niemieckich uczonych o kupowanie w Polsce ludzkich embrionów gwoli późniejszego eksperymentowania. Na te słowa gniewem zawrzała Ambasada RFN i zażądała wyjaśnień. Na zwołanej w tym celu Radzie Ministrów minister Gowin wyjaśnił, że jego wypowiedź została „zmanipulowana”, ale chyba premier Tusk już dostał w tej sprawie stosowne rozkazy i tylko patrzeć, jak po ministrze Budzanowskim kolejny murzyński chłopiec zostanie wyrzucony z rządowej pirogi. Czy jednak to coś zmieni, jeśli prezydent Putin postawił już na zjednoczoną lewicę? Jeśli nie teraz, kiedy prezydent Obama nie tylko wycofał USA z aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, ale w dodatku czeczeńskie „samotne wilki” robią mu zamachy w Bostonie? Jeśli zatem nie teraz - to kiedy? Jeśli nie Putin - to kto?

Sęk w tym, że lewica jeszcze nie jest zjednoczona, ale jej czas też krótki - do czerwcowego kongresu, kiedy to powinna się zjednoczyć. Już AWO został pogodzony z SB, więc pozostała jeszcze do rozwiązania kwestia kwaśniewska i palikotna; czy Aleksander Kwaśniewski sprzeda biłgorajskiego filozofa za mandat europosła i immunitet - a wtedy twardziel Miller przejmie palikociarnię bez Palikota, czy go nie sprzeda. A jeśli nie sprzeda - to kto i co mu za to obiecał? Od tego zależy wykreowanie alternatywy dla wyborców, a wiadomo, że w demokracji właśnie to jest najważniejsze - żeby bez względu na to, kto wygra wybory, były one wygrane.

Będzie sporo czasu, by przy grillach, którymi wkrótce zadymi cała Polska jak długa i szeroka, wszystko to sobie niespiesznie przedyskutować, wspominając dla wzmocnienia duchowego sukces Roberta Lewandowskiego.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).