Synekura synekurze nierówna -jedne korzenie będą bardziej rozłożyste od innych
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
01.05.2013.

Synekura synekurze nierówna, więc jedne „korzenie” będą bardziej rozłożyste od innych

 

Centrum przemysłu genealogicznego

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2810

 

Felieton  •  tygodnik „Nasza Polska”  •  1 maja 2013

 

Ach, łza się w oku kręci, odżywają wspomnienia, a człowiek czuje się, jakby ubyło mu ze czterdzieści lat! Bo to przecież w latach 70-tych, za panowania Edwarda Gierka i jego pierwszego ministra Piotra Jaroszewicza usłyszałem po raz pierwszy wierszyk o Poroninie: „W Poroninie na jedlinie wiszą gacie po Leninie. Kto chce w Polsce awansować, musi gacie pocałować” . Napisany musiał być wcześniej, jeszcze za Władysława Gomułki, bo fragment głosił, jak to „przyszedł Władzio z Komitetem - kontentował się mankietem” - co w intencji anonimowego autora miało zapewne ilustrować przywiązanie „towarzysza Wiesława” do „polskiej drogi do socjalizmu”. Bo towarzysz Wiesław był niezwykle przywiązany do „polskiej drogi do socjalizmu” - a innym literackim świadectwem tego nacjonalistycznego odchylenia jest wiersz „Rozmowa w kartoflarni” Janusza Szpotańskiego, w którym Wiesław przedstawia Tarasowi swoje polityczne credo: „nie chcę budować w stepie baraków; będę więzienia wznosił z pustaków!” - i nawet na życzliwą przestrogę Tarasa, że „toż prawicowe jest odchylenie!” - buńczucznie oświadcza, że „zdania swojego za nic nie zmienię!”.

I oto teraz wszystko to może powrócić za sprawą Muzeum Żydów Polskich - „najważniejszej inwestycji kulturalnej stolicy” i dodajmy - chyba najkosztowniejszej - jeśli oczywiście nie liczyć haraczu, jaki „Bufetowa”, czyli pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz wypłaca z miejskiej kasy bezpieczniackim watahom za pośrednictwem tak zwanych „firm ochroniarskich”.

Te „firmy ochroniarskie” zatrudniają w kraju co najmniej 200 tysięcy funkcjonariuszy - dwukrotnie więcej, niż nasza niezwyciężona armia i dwukrotnie więcej, niż policja. Ta prywatna, częściowo uzbrojona armia, utrzymywana jest głównie z funduszy publicznych, za pośrednictwem samorządów i wojska (bo niektóre jednostki naszej niezwyciężonej armii nie są w stanie wykonać nawet tak prostego zadania bojowego, jak służba wartownicza). Więc np. Urząd Dzielnicy Śródmieście wydał na usługi ochroniarskie prawie 600 tys. złotych, dzielnica Włochy - 345 tysięcy - i tak dalej. Warto zwrócić uwagę, że to wszystko w mieście, gdzie działa co najmniej siedem komend i co najmniej 12 komisariatów policji, że nie wspomnę o Straży Miejskiej. Jest to ważna poszlaka przemawiająca za moją ulubioną teorią spiskową, według której Polska jest krajem okupowanym przez bezpieczniackie watahy, które wysuwają na stanowiska publiczne różnych figurantów, a oni w zamian za posady zapewniające im możliwość prywatnego dojenia Rzeczypospolitej i obywateli, futrują te watahy ze środków publicznych.

 

Ale mniejsza o to, bo przecież chodzi o Muzeum Żydów Polskich, które zostało uroczyście otwarte 19 kwietnia - jednak bez eksponatów, bo bezcenny Izrael podobno nie zdążył dostarczyć ich na czas. Dostarczyć, czy dopiero wykonać - to nie jest do końca jasne, chociaż z drugiej strony eksponaty wystawione w Muzeum Żydów Polskich w Warszawie muszą być wykonane trochę staranniej niż na przykład w podobnych muzeach w Ameryce, gdzie ujdą nawet autentyki plastikowe made in China. Ale nawet jeśli żadnych eksponatów na razie nie ma, już nawet przelotna obecność w Muzeum może uzdatniać przedstawiciela mniej wartościowego narodu tubylczego do wyższych celów - i dlatego tylko patrzeć, jak rozwinie się gigantyczna turystyka pielgrzymkowa, zwłaszcza wśród politycznych ambicjonerów i w ogóle - karierowiczów, którzy - jak słychać - jeden przez drugiego, drzwiami i oknami walą do Żydowskiego Instytutu Historycznego, poszukując na gwałt „żydowskich korzeni”. Najwyraźniej przez gęsią skórkę czuja już jakiegoś blusa („bo już się z pruską weszką parzy nasz stary austriacki wszarz”).

Ekonomia polityczna poucza, że kiedy pojawia się popyt, to w odpowiedzi pojawia się również podaż, toteż jestem pewien, że Żydowski Instytut Historyczny wyjdzie naprzeciw temu społecznemu zapotrzebowaniu i za odpowiednią opłatą będzie zainteresowanym wystawiał certyfikaty, stanowiące przepustkę, no, jeśli nawet nie od razu do Historii, to w każdym razie - na publiczne synekury. A ponieważ synekura synekurze nierówna, to jedne „korzenie” będą musiały być bardziej rozłożyste od innych. Słowem - wzrośnie zapotrzebowanie na pierwszorzędnych fachowców od genealogicznej lustracji pokoleń. Podobna genealogiczna lustracja prowadzona była w Rzeszy przez złowrogich „nazistów” - ale tamta lustracja była oczywiście głęboko niesłuszna, zwłaszcza w porównaniu z tą, która jest słuszna, a być może nawet - jedynie słuszna.

A któż będzie kształcił tych pierwszorzędnych fachowców od genealogicznej lustracji? Myślę, że nikt nie zrobi tego lepiej, niż Muzeum Żydów Polskich, które niezależnie od innych przeznaczeń, stanie się ważnym ogniwem przemysłu genealogicznego. Jak zauważył Stanisław Lem, prawdziwie wielki przemysł nie zaspokaja potrzeb; on je stwarza. Warto tedy zwrócić uwagę na osobliwą właściwość gmachu Muzeum.

W entuzjastycznym opisie tego obiektu „Gazeta Wyborcza” daje do zrozumienia, że wystarczy, by człowiek wszedł do gmachu, a wychodzi stamtąd, jak nowo narodzony. Jak wspomniałem, żadnych eksponatów jeszcze nie wykonano, więc doprawdy nie bardzo wiadomo, co tak intensywnie na zwiedzających działa; gazy, radiacja, czy jakieś tajemnicze fluidy? Cokolwiek by to nie było, już teraz widać, że Muzeum Żydów Polskich w Warszawie będzie pełniło tę samą rolę, jaką za komuny pełniły w Poroninie wspomniane gacie. Widać, jak historia się powtarza tyle, że ze zwrotem o 180 stopni!

 

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.