Donio: Gadanie z Sarumanem
Wpisał: Rafał A. Ziemkiewicz   
04.05.2013.

Donio: Gadanie z Sarumanem

 

„Sarumanie, twoja różdżka jest złamana!” − a reszta to tylko kwestia czasu.

 

[Saruman – to argument obrotowy Ziemkiewicza. Por. sąsiedni felieton – o Michniku. Ale zgrabne. MD]

 

Rafał A. Ziemkiewicz blog.rp

 

Donald Tusk zaczyna przypominać tolkienowskiego Sarumana, oblężonego w swojej wieży po bitwie w Helmowym Rogu.

Z całej potęgi, jaką  rozporządzał, został mu głównie głos − głos, którym uwodzi i straszy. Powiedzmy, że ostatnio bardziej straszy niż uwodzi. Wie, że wdzięk z jakim obiecywał nowe autostrady i dworce, powrót imigrantów z Irlandii, piękne prywatne szpitale i tak dalej minął wraz z kolejnymi kompromitacjami jego ekipy i nie ma się co do tego odwoływać. Więc straszy. Jak zdychająca komuna: jeśli nie my, to będzie tragedia. Krew spłynie ulicami! Nastanie chaos! Ekstremiści doprowadzą do wojny z ruskimi! Zawiążcie se żołądki na supeł i siedźcie cicho, nie podskakujcie, bo straszne rzeczy nastąpią!

Straszy, ale i pociesza: nie, no nie bójcie się! Nie dopuścimy do tego! Rękę podniesioną na stabilność państwo odetnie! Państwo odpowie na anarchię! Żarty się skończyły! Niech tylko dojdzie do zamieszek, to

To co, Sarumanie − chciałoby się zapytać?

Wynajmiesz na nas firmę ochroniarską? Bo na policjantów, którym nie płacisz, którym pozabierałeś grzałki i papier toaletowy, za bardzo nie licz, a straż miejska twojej pomocnicy dobra jest do rozrzucania zniczy i niszczenia kwiatów. A wojsko już w Polsce nie istnieje, sam je, pajacu, zlikwidowałeś, żeby zapunktować u „młodych wykształconych” zniesieniem poboru. A na ulice wychodzą już nie setki i nie tysiące, ale dziesiątki tysięcy, a jak jeszcze trochę podniesiesz ceny i podatki, i jeszcze bardziej obniżysz wydatki − a przecież tak każą „rynki finansowe” i nie masz ruchu, bo się u nich zadłużyłeś, Sarumanie, do gaci − i jak zaczną padać rozsypujące się ze starości elektrownie, bo wolałaś wydać pożyczone pieniądze na stadiony, zamiast na modernizację infrastruktury, jak znowu się wykolei z tej samej przyczyny pociąg, bo twoi trampkarze nie umieli nawet wziąć i wydać na ich modernizację kasy podtykanej przez Unię, jak kolejki do lekarzy jeszcze trochę się wydłużą, a Unia zatrzyma kolejne pieniądze, żądając ukrócenia bałaganu i afer − to wyjdą i setki tysięcy.

Takie straszenie, to, jak to na moim podwórku się mówiło: nie strasz, nie strasz, bo się ze snu zbudzisz.

Ale jak już Saruman się posroży przed kamerą, zaraz potem przylatuje pijarowiec z wynikami fokusów, z których wychodzi, że ludzie straszenia nie przyjęli dobrze. Więc podczas następnego wystąpienia Saruman znowu usiłuje być przymilny. Nie, powiada, nie widzę w Polsce żadnego zagrożenia demokracji, nie żyjemy w stanie żadnej wojny. Igrzyska będą, cieszcie się! W gałę pogramy − fajnie będzie! W fajnym kraju przecież żyjecie, i władzę macie fajną, fajne rzeczy robi − igrzyska wam urządziła, zamiast jakichś nudnych mszy! My nie jak te obciachowe ponuraki, z ich krzyżami i sztandarami.

Ale jak już się tak Saruman zupełnie wyluzuje i pouwodzi, to zaczyna go w duszę znowu gryźć obawa, że może jednak jest za miękki, zbyt papuśny, i że mu jak tak dalej społeczeństwo na głowę wlezie − więc na następny występ znowu robi minę Gargamela i straszy.

I tu jest, jak to bezbłędnie wskazał w przywoływanej scenie z „Władcy Pierścieni” Gandalf, generalny problem Sarumana. Jego język może i ma wciąż tę czarodziejską moc, ale kiedy wykorzystuje go jednocześnie na kilka sprzecznych ze sobą sposobów, to maluczcy, wcześniej bez oporu poddający się urokowi Czarodzieja, zaczynają coś kojarzyć. Coś pęka, coś się kończy.

No bo tak − weźmy na przykład byka za rogi, oficjalna narracja w sprawie Smoleńska. (Pomińmy już oczywiste kłamstwo −  przecież dokumenty potwierdzające, że kancelaria prezydenta informowała rząd z ogromnym wyprzedzeniem o zamiarach głowy państwa są od dawna jawne; sam fakt, że się tak grubo i w łatwy do przygwożdżenia sposób publicznie łże dowodzi, że Saruman wychodzi z formy).

Nie było w sprawie, powiada, nic podejrzanego. Wszystkie hipotezy o wybuchach, o zamachu, to kłamstwa! (tu Saruman oraz jego świta zaczynają wrzeszczeć, tupać i pluć). Ale nie wolno tego badać, nie wolno pytać, bo będzie wojna z ruskimi!

Najgłupszy leming w końcu skapuje, że coś tu nie styka. Jeśli nie było zamachu, tylko zwykły wypadek − no to go właśnie wyświetlić do końca, wszystko pokazać, uciąć raz na zawsze wszelkie „kłamstwa”. Karty na stół, a wtedy „kłamcy” będą musieli ze wstydem pozjadać swe kłamliwe broszury.

A jeśli nie wolno o dowody pytać, bo będzie z tego wojna z Ruskim − to znaczy, że zamach był. Przecież by nie ukrywali dowodów i świadków, nie niszczyliby brzozy i wraku, i nie wypowiadali o nie wojny, gdyby były one dowodami ich niewinności. No ni ma, Sarumanie, bata, albo kłamałeś wczoraj, albo kłamiesz dziś − tak powie, choć może jeszcze nie na głos, każdy człowiek, który myśli, i twoje wrzaski i tupanie nic tu nie zmienią.

Albo z tymi „zamieszkami”. Kim Saruman nagle straszy? Śmiesznymi, zwariowanymi staruszkami? Przecież do wczoraj cała potężna propaganda nastawiona była na przekonywanie, że za tym Rydzykiem i w ogóle prawicą stoi jakaś wymierająca, zniedołężniała umysłowo i fizycznie skleroza. A teraz moherowe staruszki nagle mają sprawić, że krew popłynie ulicami?

Mądry Gandalf uprzedzał hobbity: uważajcie, tej bestii pozostały jeszcze zęby! To fakt, nie lekceważmy Sarumana. Pamiętam jeszcze Marsz Niepodległości i towarzyszące mu dziwne zdarzenia. Pamiętam, jak poprzez policyjne kordony przeniknęła estakadą na Plac na Rozdrożu bez najmniejszego trudu grupa kilkudziesięciu młodzieńców, którzy zdemolowali wóz TVN, wysięgnik z kamerą i nie niepokojeni przez stróżów prawa rozproszyli się w jednej chwili. Mam na płycie − sceny kręcone z góry, z okien kamienicy − przebieg wypadków na Placu Konstytucji, gdzie podobna grupa zakapturzonych osobników pojawia się równie nagle i wszczyna zadymę, a potem rozprasza się, gdy policja w odwecie atakuje najzupełniej spokojnie zachowujących się manifestantów. Pamiętam opowieść żony znajomego, akurat oboje raczej platformersi, która widziała jak na oblężony plac przez policyjne kordony wchodziła wataha żuli, każdy z piwkiem w ręku, z wyraźnym zamiarem dołączenia do hodowanej tam od paru godzin przez sarumanowych stróżów prawa bijatyki. I choć samo to piwko w garści teoretycznie było podstawą prawną do zatrzymania, opancerzeni policjanci z prewencji wpuścili ich tam bez żadnego oporu. Szkoda, że jeszcze nie pokazali drogi − o, tam, panowie, tu pobierzcie kosze i cegły do rzucania, i do tamtej kamery, prosimy.

Więc jeśli Saruman nagle mówi coś o „zamieszkach”, w które ma się przerodzić dzisiejsza manifestacja w obronie wolności mediów, to jest poważna obawa, że wie, co mówi. Że w chwili, gdy piszę te słowa, te zamieszki  już są starannie przygotowywane, rozstawiane wozy do spalenia i kamery, które mają to sfilmować i nadawać na cały świat. Ale nawet jeśli uda się Sarumanowi i jego lizusom powtórzyć propagandowy przekręt ze Święta Niepodległości, nawet na większą skalę, niewiele mu to już pomoże.

„Sarumanie, twoja różdżka jest złamana!” − a reszta to tylko kwestia czasu.