Orzeł - z czekolady, a ręce - do góry! | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
06.05.2013. | |
Orzeł - z czekolady – a ręce - do góry!
...do jego rozszarpywania przystąpi tłum uszeregowany - wszystko jedno - według hierarchii konstytucyjnej, czy rzeczywistej Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2814 Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 5 maja 2013 Nasi Umiłowani Przywódcy wprost wychodzą z siebie, żeby przychylić nam nieba. Jeszcze nie nacieszyliśmy się podmianką, jaką premieru Tusku przykazano uczynić w rządzie, a tu już narodowe łachotki urządza pan prezydent - oczywiście przy wydatnej współpracy żydowskiej gazety dla Polaków i III programu państwowego radia [Populara Trujka. MD] . „Polaku nie bądź ponury! Rozwiń skrzydła, dziób do góry!” Takie ulotki zrzucają helikoptery nad największymi miastami naszego nieszczęśliwego kraju, prawdopodobnie fotografując przy tym przedstawicieli tubylczej ludności, która miała je zbierać i dostarczać do punktów sku..., to znaczy pardon - nie do żadnych „punktów skupu”, tylko do specjalnych punktów, w których za 20 ulotek można było dostać upominek, na przykład - makagigi, albo fotografię Umiłowanego Przywódcy i inne pamiątki. A fotografie - to na wszelki wypadek, bo organizatorzy narodowych łachotek ostrzegli wszystkich ponuraków, że jak tylko spróbują dworować z łachotkowych inicjatyw, to czeka ich proces przed niezawisłym sądem, czyli - „surowa ręka sprawiedliwości ludowej”. W tym celu ponuraków trzeba przynajmniej zidentyfikować, bo praworządność - d’abord! No dobrze - ale dlaczego Polacy mają podnosić do góry tylko „dziób”, a nie, dajmy na to - ręce? Ręce do góry - czyż to nie jest najlepszy program na dzisiejsze czasy? Zanim jednak przejdziemy do smakowitych opisów narodowych łachotek, wróćmy do podmianki w wykonaniu premiera Tuska. Chodzi oczywiście o męczeństwo Jarosława Gowina, który dopuścił się świętokradztwa, oskarżając niemieckich naukowców o eksperymentowanie na ludzkich embrionach, które w tym celu mieli importować z zagranicy, m.in. z Polski. Mimo wyjaśnień, jakich minister Gowin udzielił zaniepokojonemu premieru Tusku w otoczeniu Rady Ministrów, nie dostąpił przebaczenia i musiał pożegnać się z ministerialną posadą, którą następnie zajął Marek Biernacki, były minister spraw wewnętrznych. Jest to już drugi minister, który do rządu premiera Tuska przychodzi po odbyciu stażu w resorcie spraw wewnętrznych, co skłania oczywiście do snucia różnych analogii. Jedni przypominają czasy Stanisława Augusta, który też odwoływał i powoływał dygnitarzy według życzeń ambasadora Stackelberga, a znowu inni - rząd premiera Marka Belki, do którego nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne, a który rządził sobie jak gdyby nigdy nic. Warto przypomnieć, że ten sierocy rząd premiera Belki utworzony został w następstwie dekompozycji w łonie „grupy trzymającej władzę” która z kolei była następstwem korupcyjnej propozycji, jaką Lew Rywin złożył był redaktoru Adamu Michniku. Burza w szklance wody była tak potężna, że bezpieczniacy musieli przejść na ręczne sterowanie państwem - skąd dla żuka jest nauka, że te wszystkie parlamentarne zaplecza wcale nie są do rządzenia państwem konieczne, że tych wszystkich Umiłowanych Przywódców nasi okupanci trzymają, żeby było ładniej i żeby „młodzi, wykształceni z wielkich miast” myśleli, że naprawdę są suwerenami. Więc i narodowe łachotki, jakie pan prezydent przy współpracy żydowskiej gazety dla Polaków i III programu państwowego radia urządził mniej wartościowej ludności tubylczej w ramach „dnia flagi” też nasuwają pewne analogie. Zwłaszcza dwumetrowy orzeł z czekolady, jaki pojawił się przed Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. To alegoria naszego państwa; niby ma wszystko, co orzeł prawdziwy: skrzydła, dziób, i szpony - ale nie lata. Zresztą nie tylko to nasuwa skojarzenia z III Rzeczpospolitą. Okoliczność, że orzeł został wykonany z czekolady wskazuje, że jak tylko skończy się świąteczna galówka, zostanie niezwłocznie rozszarpany na sztuki i zjedzony. „Nie są podobni do mularzy, którzy mur wznoszą w wielkim trudzie. Tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie!” - prorokował jeszcze w Średniowieczu francuski poeta Franciszek Villon. Ciekaw jestem, jaka hierarchia znajdzie zastosowanie przy tej konsumpcji, jaka będzie „kolejność dziobania”. Czy zostaną zachowane pozory i orzeł będzie zjadany według oficjalnej hierarchii konstytucyjnej, a więc - najpierw pan prezydent z małżonką, potem pani marszalica Kopaczowa, potem premier Tusk - i tak dalej - aż do dygnitarza najdrobniejszego płazu - czy też najpierw do konsumowania orła przystąpi najważniejszy ubecki generał, potem inni generałowie, potem pułkownicy i tak dalej - a na końcu oficerowie prowadzący przyprowadzą dygnitarzy, że tak powiem - konstytucyjnych. Wiadomo przecież, że nasi Umiłowani Przywódcy rozszarpują i doją Rzeczpospolitą, aż miło popatrzeć, więc pomysł z rozbieraniem i zjadaniem orła w ramach narodowych łachotek musiał nasunąć się im niejako automatycznie. Ciekawa rzecz, że podobną sytuację opisał jeszcze XVIII wieku pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki w bajce o jagnięciu przydybanym w lesie przez wilki. Kiedy próbowały je rozszarpać i zjeść „z marszu”, rezolutne jagnię zwróciło im uwagę na bezpodstawność ich postępowania. Wilki się tedy zreflektowały i przedstawiły jagnięciu trzy powody, dla których zaraz je rozszarpią i zjedzą: „smacznyś, słaby i w lesie. Zjedli niezabawem” - zakończył pozbawiony złudzeń ksiądz biskup. Nie można zatem wykluczyć, że narodowe łachotki z czekoladowym orłem mają również cel pedagogiczny w postaci przygotowania naszego mniej wartościowego narodu tubylczego na scenariusz rozbiorowy. Orzeł symbolizuje państwo, więc sporządzenie go ze smacznej czekolady wyczerpuje jeden z powodów opisanych w bajce księdza biskupa. Orzeł z czekolady ma wprawdzie skrzydła - ale nimi nie macha, ma szpony - ale nimi nie drapie, ma dziób - ale nim nie dziobie - zatem jest to orzeł słaby. A kiedy już do jego rozszarpywania przystąpi tłum uszeregowany - wszystko jedno - według hierarchii konstytucyjnej, czy rzeczywistej, nawet najmniej spostrzegawczy obserwator zrozumie, co znaczy; „w lesie”. Uczestnictwo w przedsięwzięciu żydowskiej gazety dla Polaków jest dodatkową poszlaką skłaniającą do najdalej idących podejrzeń. Zresztą cóż innego mogliby sobie pomyśleć uczestnicy pierwszomajowej manifestacji, słuchający przemówienia przywódcy SLD Leszka Millera? Okazało się, że przemawiał przy pomocy suflera; co mu sufler podszepnął, to Leszek Miller głośno powtarzał. Dobrze to świadczy o szczerości Leszka Millera w porównaniu do innych Umiłowanych Przywódców, a w dodatku ta ostentacja w korzystaniu z suflera rzuca snop jaskrawego światła na tubylczą polityczną scenę. Nie tylko mamy tu suflerów, ale również - reżysera, który to wszystko aranżuje i reżyseruje, a przede wszystkim - producenta całego tego widowiska, który liczy na profit z tej inwestycji. Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). |
|
Zmieniony ( 06.05.2013. ) |