Ciepło i zimno
Wpisał: Ewa Polak-Pałkiewicz   
11.05.2013.

Ciepło i zimno

 

19.12.2012 by Ewa Polak-Pałkiewicz  http://ewapolak-palkiewicz.pl/cieplo-i-zimno

 

Dziewczynka z chrustem, dziewczynka z zapałkami…

Hans Christian Andersen, jeden z niewielu prawdziwych poetów piszących prozą, z niezwykłą intuicją odwoływał się do umiejętności rozeznawania prawdy przez dzieci. W 1845 roku w jednej z baśni opisał wydarzenie, które rozegrało się naprawdę trzynaście lat później w innym kraju. Tym krajem była Francja, a miejscowością Lourdes. Zgoda, opisał niedokładnie. Nie wszystkie fakty się zgadzały. Pomylił osoby. Pominął najważniejsze. Ale zasadnicze przesłanie jego opowieści jest zapowiedzią czegoś, co naprawdę zdarzyło się w pirenejskim miasteczku.

Przypomnijmy. W bajce Andersena jest mroźny wieczór ostatniego dnia w roku. Głodna, chuda, zmarznięta dziewczynka ma dziurawe buciki na bosych nogach. Otula się chustą. W wyciągniętej ręce trzyma zapałki, które usiłuje sprzedać na ulicy ruchliwego miasta. Przez okna wychodzących na ulice domów widzi świąteczny gwar, rozjarzone choinki, uśmiechniętych ludzi, bogato nakryte stoły. Jest samotna. Nie spotyka nikogo, kto by rozumiał jej pragnienie ciepła, bezpieczeństwa, miłości. Jest nikomu niepotrzebna. Jedyną osobą, która ją kochała, była jej nieżyjąca babcia. Kiedy dziewczynka zasypia pod murem, z zapałkami w ręku, marząc o cieple i szczęściu, to właśnie ona zabiera ją prosto z zimnej ulicy do Nieba. Babcia jest piękna, promienna, łaskawa. To sama dobroć, współczucie, czułość… To miłosierdzie.

Zima panuje też w Lourdes. Czternastoletnia Bernadetta Soubirous — niedożywiona, schorowana analfabetka, córka człowieka oskarżonego o kradzież, który — jako drobny przedsiębiorca — niedawno zbankrutował, wychodzi z domu, by pozbierać chrust i ogrzać zimny, nędzny dom rodzinny, byłe więzienie (zwane lochem). Zbiera też kości, by sprzedać je za parę sous handlarce szmat. Ma na nogach drewniane chodaki, drży z zimna. Nad brzegiem rzeki Gave de Pau spotyka młodą kobietę, istotę nieziemsko piękną. Jej strój jest przykładem niedościgłej elegancji. Jej pantofelki zdobią złote róże. Pani uśmiecha się, okazuje swoją przychylność. Jest nie tylko czarująca, także niezwykle delikatna.

Nie tylko zwracała się do dziewczynki w jej dialekcie bigourdan, nie tylko używała formy «wy» (by namówić Bernadettę do ponownego przyjścia, użyła zwrotu: «Czy będziecie tak łaskawi»), Maryja nie chciała urazić jej również swoim wyglądem. Nie chciała upokorzyć słabej i niedożywionej dziewczynki, dotkniętej przeróżnymi chorobami.

Dlatego nie tylko pojawiała się powyżej niej, u wylotu skalnej groty, ale i stawała tuż obok Bernadetty, nad rzeką, na mulistym brzegu, by wydać się niższą. Potem dziewczynka objaśniała, że Pani, czasem nazywana przez nią Aquero, była tak wysoka (a właściwie tak niska), jak ona sama, niedożywiona nędzarka. Pani — Królowa i Matka.

Maryja jest przecież Królową w pełnym tego słowa znaczeniu, to naturalne, że była więc też i po królewsku uprzejma.

Bajka i Prawda

Intuicja artysty jest zawsze rodzajem Bożego natchnienia. To ono kazało ukazać Hansowi Christianowi Andersenowi prefigurację Pani z Lourdes, w postaci babci. Babcia jest dobrą panią, która zabiera bohaterkę baśni do nieba. Pani z Lourdes zaznaczyła w czasie objawień Bernardecie:

Nie obiecuję ci szczęścia na tym świecie, lecz na tamtym.

Przenikliwe zimno, zziębnięcie drobnego ciała, śnieg, zimny górski potok, potrzeba ogrzania się, chrust, kruche zapałki, smutny dom rodzinny, w którym brakuje wszystkiego, a czasem także brakuje miłości, to oznaki „wygnania”, jakim jest świat materialny, doczesność. Niewinne oczy dziecka widzą jednak przenikliwiej. Ich pokora pozwala dostrzec inną rzeczywistość. Szczęście, które się nie kończy, płomień, który nie gaśnie, światło, które nie przemija, dobro, które nie umiera, piękno, które jest nieśmiertelne. Tęsknią do tej rzeczywistości, marzą o niej, wierzą w jej realność. Dzieci, przez swą niewinność, są bliżej Boga i dlatego tak często są przez Niego wybierane, by poznać wręcz fizycznie, na własnym ciele, że to, do czego tęsknią całą swoją istotą, nie jest złudzeniem.

Taka była Bernadetta, późniejsza wielka święta. Taka była dziewczynka z bajki Andersena uśmiechająca się przy umieraniu. Taki był bohater jednego ze wspomnień ks. Waleriana Meysztowicza z jego rodzinnego domu. Posłuchajmy:

…w wieczornym śniegu, z pierwsza gwiazdą zaczyna się napływ ludzi do oświetlonej kolumnowej sieni. Przychodzą wszyscy, ktokolwiek nie ma we dworze własnej gospodarki, własnej «kuci» dla siebie i najbliższych: starzy robotnicy, panowie z administracji, dziewczęta z pralni i piekarni, parobcy, kowale, stolarze. Pan i Pani witają wszystkich w sieni, przełamując opłatek, ściskając; «prosim dalej» — do sali jadalnej.

Oto od mroźnych drzwi idzie ku Pani, nadrabiając odwagą, dwunastoletni może chłopak. Jasne włosy z trudem przylizane, zbyt długi płaszcz z zawiniętymi rękawami. Sierota. Nie wiedzieć, jak dotąd się pochował. Przy bydle. Łamie opłatek, całuje białą, śliczną rękę. A Pani bierze go oburącz za głowę, podnosi ku sobie twarzyczkę i całuje małego w oba policzki. I czuje na tych policzkach ciurkiem płynące łzy; ręce małego są na jej szyi… «Idź dalej» — do sali. Dokąd on dojdzie? Co z niego wyrośnie? (…). Może ułan, towarzysz paniczów w wileńskim pułku? Czy padnie od kul pod Radzyminem, czy skończy z głodu w łagrze nad Jenisejem? Czy przez Tobruk, Monte Cassino dojdzie pod Londyn i umrze na zawał w hali fabrycznej, wśród angielskich robotników? Nikomu jeszcze się nie śnią jego losy.

Ale Bóg wie, Maryja wie. Ta delikatna piękna twarz to wyobrażenie jego Matki w Niebie, która przygarnie go kiedyś do siebie i ucałuje jak pani we dworze — gdy tylko będzie Jej wierny. Wspaniałość sali jadalnej, rzęsiście oświetlonej, to w oczach dziecka prawdziwy obraz Nieba.

Sala jadalna w świetle wiszących lamp, złote ramy portretów. Pod nimi tłoczno wokół w podkowę ustawionych stołów, siano pod obrusami. Pan i Pani usadzają przy stołach — sześć, siedem dziesiątków ludzi. Dymią wazy czerwonego barszczu. Ryba. A potem — kucia; właśnie kucia! Pszenica i groch, rozgotowane z migdałami i makiem, w osłodzonej miodem wodzie. (…) Rozwiązały się mowy… Wybuchają śpiewy, po polsku, po litewsku…

W tych trzech dziecięcych postaciach — jednej literackiej, dwóch historycznych — mocnym akcentem jest całkowita samotność, sieroctwo; w przypadku Bernadetty także osamotnienie wśród bliskich. Rodzice byli tak zajęci pracą i  młodszymi dziećmi, że nie posyłali jej do szkoły. Nie znała katechizmu, nie mogła przystąpić do pierwszej Komunii. Ogromnie kochała ojca. On jednak nie potrafił okazać uczuć. Po objawieniach zwracał się do niej „proszę pani”. Był zakłopotany jej „popularnością”. Jej bracia przez całe życie sprawiali jej dużo bólu. Matka wcześnie umarła…

Ta uparta, zamknięta w sobie dziewczyna nigdy nie pokazywała łez, nigdy się nie skarżyła, także gdy jako siostra zakonna w  klasztorze w Nevers doznawała niezliczonych upokorzeń. Nigdy od nikogo nie przyjęła jałmużny ani żadnego, choćby najdrobniejszego, podarunku. Nawet jedzenia, gdy była głodna. Gdy pytano ją — często natarczywie — o objawienia, opowiadała krótko i rzeczowo; gdy naciskano na więcej szczegółów, milczała. Niektóre pobożne siostry, w tym jej przełożona w Nevers, troszczyły się najbardziej o to, by „zabić w niej pychę”, o którą ją nieustannie podejrzewały. Świętość, właśnie świętość, przejawiająca się w pokorze wobec tych nieustających doświadczeń, nie pozwalała jej na najmniejszy okruch żalu. Cierpi w największym ukryciu. Tym skarbem z nikim nie chce się dzielić.

Warto się przypatrzeć Bernadetcie, o ile chce się zrozumieć Królową. Królowa przychodzi nad lodowato zimny potok z Nieba, bo wybiera właśnie ją, prostaczkę i ignorantkę w łachmanach. Właśnie jej chce oznajmić prawdę o sobie.

O «gustach» Maryi (o ile, oczywiście można się tak wyrazić) świadczy pasterka, którą Ona sama obrała na swoją przedstawicielkę, a może wręcz i na powierniczkę.

Tym, co najbardziej łączy się z pojęciem matki w świadomości dziecka, jest ciepło, przygarnięcie, ochrona, bezpieczeństwo. Bezgraniczna cierpliwość, nieustanne wybaczanie, całkowita akceptacja. Zachwyt nad pięknem duszy dziecka. Takie są dobre matki na ziemi, taka też jest Maryja. Bernadeta wie, że Pani ją kocha. Obietnica szczęścia „na tamtym świecie” pozwala znosić Bernadecie szykany, szantaż ze strony prokuratora, wyśmianie jej przez tłum i rany zadawane w klasztorze.

Bernadeta jest zawsze pogodna. Śpiewa, nuci, dowcipkuje, bawi się z rówieśniczkami. Zawsze skora do figlów… Tylko dobrzy obserwatorzy zauważają jej żywą inteligencję, ogromną bystrość, rzadkie, ale celne riposty. Odwraca głowę, gdy ktoś chce wydrzeć jej tajemnicę intymnych rozmów z Maryją przy skalnej grocie. Spuszcza wzrok. Nie zaprząta sobie głowy roztrząsaniem problemu, dlaczego to jej, pasterce w chodakach i fartuszku, zostało powierzone potwierdzenie dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Tego, który wzbudził tak wielkie sprzeciwy — nawet w Kościele — prawdziwe wrzenie w umysłach, z wolna ogarnianych, przez cały XIX wiek, herezją modernizmu.

Bernadeta, poprzez swoją prostotę, uwiarygodnia prawdę, że „racje rozumu” mogą czuć się swobodnie w sąsiedztwie „racji serca”. Tu nie ma sprzeczności.

Cześć oddawana Maryi — pisze Messori — nadaje wierze w pełni ludzki charakter.

I uzupełnia:

Dzięki Maryi, która jest figurą i obrazem Kościoła, Kościół dostrzega swe macierzyńskie oblicze i nie staje się czymś w rodzaju partii politycznej, stowarzyszenia czy też grupy nacisku na rzecz ochrony praw człowieka.

A Jozef Ratzinger przestrzega jeszcze mocniej:

Jeżeli pewne odłamy teologii czy eklezjologii pozbawiają Maryję należnego Jej miejsca, to dzieje się tak z prostego i przerażającego powodu: w oczach nowej nauki wiara stała się abstrakcją. A w abstrakcji nie ma miejsca dla żadnej matki.

Cuda — tryskające ze skały źródło, nieprawdopodobne z punktu widzenia nauki uzdrowienia, odrastające kończyny, nadsztukowane kości, tchnące świeżością — po 150 latach! — ciało św. Bernadetty, lekki rumieniec na jej policzkach… Rzeczy sprzeczne z logiką i porządkiem natury, stają się możliwe i zrozumiałe w porządku wiary i miłości.

Mówią „językiem ciała” o realności największego cudu, cudu Wcielenia i  Odkupienia, w jaki wierzymy, choć nie ujrzeliśmy go na własne oczy.

Widzieć dziewicę, która rodzi dziecko, nie jest wszak czymś bardziej niewiarygodnym, niż widzieć umarłego, który opuszcza swój grób. Jednym słowem, kto nie przyjmuje początku Ewangelii, nie może potem ocalić jej końca.

* * *

Cytaty: Vittorio Messori, Opinie o Maryi. Fakty, poszlaki, tajemnice; ks. W. Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach.