ZGODA BĘDZIE ZGUBĄ
Wpisał: Mirosław Dakowski   
23.01.2009.

Karol Zbyszewski, ok. 1944r, z książki "Wczoraj na wyrywki"  str.59

ZGODA BĘDZIE ZGUBĄ

Amerykanie wierzą we wszechmoc dolara!

Rosjanie - we wszechmoc N.K.W.D.

Anglicy wierzą w - pancerniki !

Murzyni - w talizmany !

A Polacy - w zgodę narodową !

            Przeciętnie rozgarnięta papuga, powtarzając w koło: "Zgoda! Trzeba nam zgody!", mogłaby na­leżeć do grona polskich mężów stanu. Takąż by receptę miała na wszystko co i oni.

PAN BÓG PRZECIWNY ZGODZIE

            Fredro wyraził szczyt naszego myślenia politycznego pisząc: "Zgoda! Zgoda !.. A Bóg wtedy rękę poda". Jest to jaskrawe sfałszowanie nauk płynących z Pisma Św. Czy Pan Bóg jest za zgodą, czy przeciw niej? Przeciw, oczywiście! I to zdecydowanie! Jedynym przykładem w dziejach kiedy cała ludz­kość - zgodnie !!! - podjęła wspólną akcję, to budowa wieży Babel. Pan Bóg nie był zadowolony. Celny piorun, małe trzęsienie ziemi, brak cegieł - tysiąc było sposobów zepsucia szkodliwej roboty. Ale Pan Bóg wymierzył cios nie w samą wieżę, lecz w zgodę! Pan Bóg uznał, że z powszechnej zgody nigdy nic dobrego ludzkości nie przyjdzie. Więc, mieszając języki, uniemożliwił zgodę i zgodne poczynania raz na zawsze.

TROCH? HISTORII

Nasza murzyńska zabobonność co do talizmanu zgody jest starsza od naszego państwa. Niemiecki kronikarz Dytmar, taki Goebbels z czasów Boles­ława Chrobrego, notuje: "N a wschód od ?aby mieszkali Polanie. Dziwacz­ne to plemię nie chciało nic poczynać bez jedno­myślnej zgody. Skoro więc trzeba było coś przed­sięwziąć - większość póty kołami tłukła mniej­szość, aż ją zatłukła lub do zgody przymusiła".

 Gdyby nie sądy angielskie, chętnie byśmy ten system stosowali i tu, na emigracji.

Najniesprawiedliwsi ludzie na świecie, czyli his­torycy, przypisują rozkład i upadek Polski ­liberum veto. A tymczasem, nie veto, lecz zasada "zgody" zgubiła Rzeczpospolitą. Parlament jest od tego by krzyżowały się w nim opinie. Rozumny poseł może być przegłosowany, ale dlaczegóż ma nadomiar rezygnować ze swego zdania? Piłsudski, w XVIII wieku, byłby pierwszym veciarzem. Większość jest od tego by nie mieć racji i - przeprowadzać to co uznaje za stosowne.

W parlamencie angielskim nigdy nie ma jedności. I działa znakomicie. W sejmach Rzeczypospolitej urojono sobie że musi być jednomyślna zgoda. Więc nie działały wcale. Dzieje Polski, w porównaniu z dziejami Anglii, Francji czy Rosji, to landrynka. Jakżeż mało w naszej historii królobójstw, buntów, wojen domo­wych, rzezi, gwałtownych przewrotów, rewolucji... Nasza historia, to - historia zgody. Ostateczny rezultat nie jest zachęcający.

Szczytowym punktem niezgody narodowej jest chyba rewolucja. Jeśli zgoda jest zbawienna, a nie­zgoda zgubna, - jak naiwnie wierzymy, - to dla­czegóż Anglia za Cromwella, Francja za Napoleona, Rosja za Stalina, a więc wszystkie bezpośrednio nazajutrz po krwawej rewolucji, doszły do zdumie­wającej potęgi? Rekordowa niezgoda sprawiła rekordowe sukcesy.

Zgoda to luksus na który może sobie pozwolić tylko najsilniejszy naród. Umyśli zgodnie coś głu­piego i - przeforsuje. Ale jednomyślna zgoda w narodzie słabszym, w narodzie, który nie może na­rzucić swej woli światu - prowadzi do katastrofy. "Dobrzy Niemcy", to fantazja. Wszyscy Niemcy stali zgodnym murem za Hitlerem. Dlatego klęska Niemiec w ostatniej wojnie była tak kompletna. We Włoszech znaleźli się "niezgodni", "odszczepieńcy", "zdrajcy", - w terminologii Mussoliniego, - którzy przerzucili się w porę na stronę aliantów, więc Włochy wyszły z wojny dużo lepiej. Gdyby w Niemczech hitlerowskich istniał poważny odłam "niezgodnych", który by podał rękę Anglo-Amery­kanom, Rzesza nie byłaby podzielona na dwie części, nie miałaby okupacji sowieckiej i połowy swych miast w ruinach.

Rządzący zawsze rżą że byle była zgoda w naro­dzie - to wszystko będzie dobrze. Potem wszystko jest fatalnie, rządzący nikną jak morowe powietrze i ratują sytuację ci co byli niezgodni, ci co mogą uczciwie powiedzieć: "To tamci knocili! Myśmy zawsze chcieli inaczej".

            Nie ma rządu tak dobrego, by nie mógł przyjść po nim lepszy. Historia daje tysiąc przykładów takiej reguły dla słabych narodów w krytycznych momentach. Absolutna zgoda - absolutny kataklizm! Mniejsza zgoda - mniejsza katastrofa!

            SKŁÓCONE GRUPKI

Emigracja francuska, która uciekła podczas rewolucji i wróciła dopiero po upadku Napoleona, spędziła dwadzieścia kilka lat włóczęgi po Europie (1790-1815) na zajadłych, nieprzytomnych kłót­niach. Byli orleaniści i burboniści, radykałowie i reakcjoniści, stronnicy Austrii, wyznawcy Rosji, zwolennicy Anglii, przeciwnicy wszelkiej obcej ingerencji. Jakżeż niemrawo i apatycznie wyglądają nasze dzisiejsze polskie emigracyjne spory w porównaniu z intrygami, awanturami, zamachami, mio­tanymi na siebie wzajem oszczerstwami tych peł­nych temperamentu emigrantów francuskich. A jednak wrócili - skłóceni - tryumfalnie w r. 1815 i rządzili Francją przez piętnaście lat!

            Gdyby emigracja francuska była zgodna i sta­nowiła monolit, czy wróciłaby o dzień wcześniej? Skądżeż! To nie miało żadnego znaczenia. Koa­licja zmogła Napoleona - nie emigracja francuska. Koalicja wypowiedziała się za Burbonami, więc na tronie zasiadł Ludwik XVIII. Aleksander I dominował w koalicji, więc premierem Francji został twórca Odessy, przyjaciel cara, Richelieu. Dzięki skłóceniu emigracja francuska miała na każdą ewentualność inny komplet - stosownych stron­ników.

Bolszewicy w latach 1900-1917 byli drobną mizer­ną partią. I co robi ta garstka marząca o wywróce­niu cara? Kłóci się! Bez przerwy się kłóci! Wszystkie kongresy partyjne są jedną nieustan­ną pyskówką. Rozłamy, wzajemne wylewania się z partii, secesje, donosy, protesty... lata emigracyjne schodziły przywódcom bolszewizmu na dzikich waśniach, na wykańczaniu jedni drugich... A naj­kłótliwszy ze wszystkich był Lenin. Nigdy nie ustąpił, nigdy nie przystał na kompromis, nigdy nie szukał zgody. Przeciwnie, Lenin dążył do roz­łamów, podsycał spory wewnętrzne. I w rezultacie tej namiętnej, wewnętrznej nie­zgody rewolucjonistów - w Rosji jednak wybucha rewolucja. I władzę obejmuje najkłótliwsza partia - t.j. bolszewicy. I dyktatorem zostaje mistrz nie­zgody - Lenin.

Najniezgodniejsza nasza partia, Stronnictwo Pracy rozłamowej, jest hufcem harcerskim w po­równaniu z przedrewolucyjną partią bolszewicką. Jeśli Stronnictwo Pracy nie osiągnie tak efektow­nych wyników, to nie z powodu takiego drobiazgu jak niezgoda, ale bo koniunktura jest inna, metody ma mniej skuteczne, program mniej atrakcyjny... no, z tysiąca przyczyn... może wreszcie i dlatego, że Kuśnierz i Sopicki, to niezupełnie kaliber Lenina i Trockiego.

Wielka emigracja była przeżarta kłótniami. A gdyby Lelewel i Czartoryski, Hotel Lambert i de­mokraci całowali się codzień z dubeltówki, gdyby działali zgodnie - to co? Czy namówiliby Palmer­stona do wypowiedzenia wojny Rosji? Czy od­mieniliby politykę Metternicha? Czy zmusiliby Ludwika Filipa do wyprawy na Moskwę? Nic po­dobnego, naturalnie. Po stu latach widzimy jasno, że wielka emigracja - zgodna czy niezgodna ­nic nie mogła zdziałać, bo sytuacja europejska by­ła nieodpowiednia.

,,O wojnę powszechną... prosimy Cię Panie..." - zakończył Mickiewicz swe nonsensowne "Księgi pielgrzymstwa". To jedyne rozumne zdanie w tym steku bredni. Trafnie przewidział Mickiewicz że dopiero wojna światowa przywróci Polsce niepodległość. Lecz czegóż w takim razie rozdzierał szaty nad niezgodą emigracji? żeby była najzgodniejsza - wojny wszechświatowej nie mogła wywołać.

LOGIKA BUCHMANA

Mickiewicz miał bzika na punkcie zgody. Buch­man, w "Panu Tadeuszu", ma być postacią komicz­ną. Buchman woła: "Niech się głupi godzą !" oraz "Zgoda będzie zgubą!" co jest wedle Mickiewicza - szczytem absurdu. Tymczasem Mickiewicz nie zauważył że Buchman jest głosem rozsądku. Na naradzie w swym zaścianku Dobrzyńscy chcą naprzód pomóc Napoleonowi i wszcząć na własną rękę wojnę z Rosją. Samobójczy pomysł! Ponieważ już - już miał uzyskać jednomyślność, Buchman był mu przeciwny. Potem, za namową Gerwazego, Dobrzyńscy po­stanawiają zajazd na Soplicę. Ale że większość była za tym - Buchman, wedle swej zasady że zgoda prowadzi zawsze do głupstwa, protestuje stanowczo. Gdyby nastąpiła absolutna zgoda u Dobrzyńskich, wszyscy poszliby na Soplicę (za wolą przytłaczają­cej większości) . Gdyby wszyscy wzięli udział w zajeździe, nie byłoby potem komu ich odbijać i jegry zagnaliby wszystkich do katorgi. Zgoda zaprowadziłaby Dobrzyńskich na Sybir. Niezgoda uratowała Dobrzyńskich. Krzycząc: "Zgoda będzie zgubą!", Buchman, instynktownie, miał świętą rację.

NIEPODLEGŁOŚĆ DLA NIEZGODNYCH

            Przez 124 lata niewoli Polacy marzyli o nie­ podległości i pomstowali na niezgodę. Odzyskanie niepodległości w r. 1918 było naszym szczytowym sukcesem politycznym tych 124 lat. Nigdy nasza niezgoda nie była większa niż w przededniu tego sukcesu! Polacy dzielili się podczas pierwszej światówki na orientację rosyjską, austriacką i niemiecką. Byli aktywiści i umiarkowani. Paderewski stawiał na Wilsona, Studnicki - na Wilhelma, Lednicki - na Kierenskiego. Była polska armia we Francji, i w Rosji, i u boku Austrii. Jedni Polacy wypraszali manifesty u Mikołaja Mikołajewicza, inni ­u dwóch cesarzy. Był N.K.N. i był Piłsudski. Tu Haller, tam Dowbór-Muśnicki, ówdzie P.O.W., Rada Stanu, Rada Regencyjna w Warszawie, Komitet Narodowy w Paryżu. Wszyscy się nienawidzą, wszyscy wymyślają sobie od durni, przedawczyków i wariatów. Tymczasem ta rekordowa niezgoda była jedyną rozumną, właściwą polityką. Nikt nie wiedział jak się wojna skończy, jak się potoczą wypadki. Sta­wianie na wszystkie konie, trzymanie się wszystkich klamek było jedyną sensowną metodą. Ktokolwiek był górą - wnet jacyś Polacy piszczeli z przed­pokoju: "Myśmy tu zawsze stali przy tobie"...

Jasnowidztwo istnieje tylko w budach jarmar­cznych, nigdy w polityce. Gdy możni tego świata biorą się za łby, słabi muszą się dzielić na tyle partii ilu jest możnych. Potem ci, co stali przy możnym który zwyciężył, wytargowują u niego co się da i ratują pozostałych. W nagrodę za niezgodną - ale praktyczną ­politykę Polaków w czasie pierwszej światówki spadła na nich niepodległość.

ZALEDWIE TRZY WARIANTY

            Nasza obecna emigracja nie ma wyboru przy kim stać. Jest tylko Ameryka! Wszyscy - na emigracji - chcą tej samej nie­podległej Polski. Ale są różne metody podchodzenia do Ameryki. Metoda Zamku: "Jesteśmy najlegalniejszym - od Adama i Ewy - rządem na świecie. Rządzimy najważniejszą rze­czą, bo sumieniem świata. Wy parweniusze tylko co powstałego mocarstewka, obraziliście nas. Mu­sicie się ukorzyć przed nami. Macie nas przeprosić. Darujemy wam wasze winy i przypuścimy was z powrotem do naszych łask !".

Metoda Mikołajczyka: "Posłuszniejszego ode mnie nie znajdziecie! Ani gorliwszego, usłużniejszego. Przyjmę co dacie, od­dam co każecie, będę dziękował, wychwalał, wielbił.            Weźcie mnie na służbę, a nie pożałujecie!"        

Metoda Zjednoczenia: "Zostańmy partnerami! Wy dacie pieniądze, przemysł, armię - a my wskazówki, idee, kierow­nictwo. Nasza spółka będzie niepokonana! No"...

Nie wiadomo która z tych trzech metod jest naj­lepsza i która chwyci. Nic nie szkodzi próbowania wszystkich trzech. Jeśli kto wymyśli czwartą ­to chwała Bogu. Podczas pierwszej światówki mieliśmy sto warian­tów na użytek zagranicy. Dziś mamy zaledwie mar­ne trzy i jeszcze biedolimy, że to za wiele. Jakżeż prędko zapomnieliśmy o lekcji politycznej poprzedniego pokolenia w odzyskiwaniu niepodle­głości.

POLITYKA I BRIDŻ

A spory wewnętrzne emigracji? Są bez znaczenia. Jedni grają w bridża – inni uprawiają politykę wewnętrzną. To taka sama zabawa. Wiara że byle się nasze polityłki przestały kłócić między sobą - a już będziemy w Warszawie, jest równie sensowna co apel do bridżistów z Ogniska:

"Przestańcie się kontrować I Gdy jeden zalicytuje 3 bez atu - niech reszta partnerów, zgodnie, poma­ga mu je zrobić! A wtedy, momentalnie, będziemy znowu na Jasnej, u Gielniewskiego!".

            Słuchając utyskiwań na niewinne waśnie Earls Courtowych potentatów ma się wrażenie że od­ zyskanie niepodległości, to nie kwestia pobicia Chruszczowa i przepędzenia Gomułki, ale jedynie pogodzenie Pająka z Ciołkoszem. Jaki zawód gdyby się nasze polityłki naprawdę pogodziły. Bo - oczywiście - nic by się od tego nie zmieniło. Tyle że musieliby przejść na bridża.

Rozśmieszyłaby nas teza że ?otwa będzie wolna lada chwila, bo jej emigracja jest zgodna, nato­miast Rumunia będzie czekała na wolność jeszcze bardzo długo, bo jej przywódcy na obczyźnie są skłóceni. Nie interesujemy się wcale czy uchodźcy czescy są zgodni czy niezgodni. Nasz zdrowy sens rozumuje słusznie że to w niczym nie wpływa na bieg wydarzeń. Ale rozumujemy bez sensu wołając o polską zgodę - jakby Ameryka tylko czekała na nią, by zgruchotać Rosję.

            Uzgodnione poczynania dwóch półgłówków nie dadzą akcji jednej tęgiej głowy. Na głupie posunięcia można uzyskać powszech­ną zgodę. Ale mądre trzeba zaryzykować w poje­dynkę.

            Zgoda tworzy cuda. Ale w polityce cudów nie ma!

            Jednomyślność, ślepe posłuszeństwo wobec swych przywódców - a więc te cechy, które sobie tak zalecamy - są konsekwentnie stosowane przez ba­rany. No i barany mają zasłużoną opinię najgłup­szych istot na świecie. Całą wojnę byli Polacy baranio zgodni. Jedynym rezultatem stania murem przy Sikorskim była por­cja jego fotografii w momencie ściskania dłoni Roosevelta; wiernego posłuszeństwa wobec Bora - katastrofalne powstanie warszawskie; a soli­darnego popierania Mikołajczyka - Jałta i uznanie kukieł warszawskich.

            Skoro takie były osiągnięcia budującej zgody, co gorszego mogła przynieść - zgubna niezgoda? Nie jesteśmy mocarstwem, które stać na luksus zgody. Rozbicie nie zapewnia, samo przez się, suk­cesu. Ale daje więcej szans... ktoś, któraś grupka, gdzieś, kiedyś, jakoś, przypadkiem, może jednak stosownie trafi, trąci we właściwą strunę... Bezmyślną jednomyślnością nie odzyskuje się niepodległości.

PRZYPOWIEŚĆ Z KSIĄG EMIGRACJI

Ponieważ Polacy wierzą tylko w to co jest dzi­wacznie i niezgrabnie napisane, więc oto stosowna

przypowieść:

            "Onego czasu zbójce napadli na miasto poczciwe. I zbóje obmierzłe rozsiadły się w mieście, a ludność zamieniły w niewolników i kazały im wyznawać normę. A część mieszkańców, uciekając zabrnęła w pu­szczę. Tedy myśleli jak miasto, i resztę ludności, i siebie ocalić.

Naonczas powiedział burmistrz: Jam ci jest pra­wym przywódcą waszym, mnie więc słuchajcie. Zaś zawtórowali ławnicy: Myśmy zarządzali w mieście kanalizacją, tramwajami i strażą ogniową, zatem jesteśmy też waszą legalną władzą. Więc słuchali się ich uchodźcy poczciwi. Atoli burmistrz był stary i niedołężny. A ławnicy byli głupi i w puszczy nie zwyczajni. Przeto wiedli gromadę guzdrawo, to w bagno, to w gąszcz, a prze­ważnie stali w miejscu rozprawiając o swych daw­nych zasługach. I wywodzili uczenie, jako ich mias­to i oni sami są pępkiem świata, dokoła którego ziemia, i słońce, i firmament cały się kręci. Więc przez dziesięć lat gromada zgodnie tkwiła w puszczy. I nic się nie działo, i nic się nie zmieniło. Jeno ludzie marli.

            Natenczas ozwały się sarkania: Pókiż tego bę­dzie? Co nam z tego że przywódcy nasi legalni ­kiedy legawi i gałgani ! Świat nie chce się kręcić wokół nas - to my się musimy zakręcić po świecie.

            I rozbiła się gromada na liczne gromadki, a każda poszła w swoją stronę, głosząc że tylko ona zna wyjście z puszczy i środki ratunku, a inne są głupie. I jedni wleźli w trzęsawiska i potonęli. A drudzy trafili między ludożerców i zostali pożarci. A trzeci wychynęli wśród awanturników, którzy, zasłyszawszy o onym mieście, postanowili zeń zbó­jów wygnać i samym je zagarnąć. A inni spotkali handlarzy co umyślili owe miasto oswobodzić i bogacić się na handlu z nim.

A jeszcze inni zabrnęli do narodu co się uważał za panów świata i - rozzłoszczony, że zbóje go nie uznają - postanowił ich zniszczyć, a z miasta mieć lenno. Otóż z różnych stron, różne wyruszyły na miasto wyprawy. A przy każdej byli uchodźcy i wskazy­wali drogę. Tedy zbóje zostały do cna wybite. Mieszkańcy jednako radośnie witali skłóconych uchodźców, co przywiedli odsiecz. A miasto poczciwe było odtąd wolne".

NIEPOPRAWNI

            Mimo tysiąca lat chrześcijaństwa pogański przesąd zgody, pierwszych Polan, tkwi w nas nadal.

            Za sto lat, w szkołach, dzieci będą się uczyły z podręcznika historii: "Rok 1939 - Polska traci niepodległość z powodu niezgody, która sprawia że społeczeństwo nie należy w całości do Ozonu".

Zmieniony ( 21.01.2010. )