Gombrowicz i inni - o duchu kultury polskiej
Wpisał: KOSSOBOR   
05.06.2013.

Gombrowicz i inni - o duchu kultury polskiej

 

KOSSOBOR

"Kronos" i cała ta dookolna hucpa unaoczniła pewną istotną sprawę, jaką jest wpływ "inżynierów dusz" - pisarzy i poetów homoseksualistów na kulturę polską, a ściśle rzecz ujmując - na DUCHA kultury polskiej.

 

Nie wiem, co kierowało panią Ritą Gombrowiczową, że zdecydowała się opublikować „Kronosa”.  Być może, jak niektórzy sądzą, „… trzeba wzniecić zainteresowanie, trzeba zarobić, więc wdowa po Gombrowiczu i strażnicy schedy po nim robią wielkie zamieszanie, dając prawdziwy popis promocyjnej hucpy”. /Andrzej Horubała, „Gombrowicz wielki, Gombrowicz żałosny”, Do Rzeczy, nr 17, 20 – 26 maja 2013 r./ „Pośmiertna prowokacja Gombrowicza”, „Sensacja literacka” , cały dzień czytania fragmentów „Kronosa” przez Jacka Poniedziałka /aktor obnoszący się publicznie ze swoją sodomią/ w II programie Polskiego Radia, zakończony żałosną rozmową czworga gombrowiczowskich egzegetów – nic to nie dało: „Kronos” już jest przeceniony w empikach, nikt tego nie kupuje. Nie ubolewajmy fałszywie – to dobrze, że hucpa się nie udała. Na Polaków jeszcze nie działa pederastia w dekoracjach rynsztokowych jako „szczytowy wymiar człowieczeństwa” /krytyk Tadeusz Sobolewski/.

Znowu posłużę się cytatem z artykułu Horubały na temat „Kronosa”: „ … z moralnego punktu widzenia – rzecz odrażająca. Przygodne, często płatne kontakty homoerotyczne, seks pozbawiony głębszych uczuć, zaliczanie marynarzy, drobnych złodziejaszków, młodzieńców uwiedzionych w kawiarni. Emocjonalne kalectwo. Łapanie chorób: syfilis, wrzody w kroczu, zastrzyki, zastrzyki. Życie w ciągłym zagrożeniu: szantażem, zdemaskowaniem, okradzeniem przez kochanków. Strach przed policyjnymi obławami na pederastów i prostytutki, konieczność przedstawiania fałszywych świadków w komisariatach wystawiających świadectwo moralności, aresztowania. …. Czy notatka o „katastrofie” to potwierdzenie plotki o zgwałceniu Witolda w Retro? Czy męska prostytucja uprawiana przez przyciśniętego przez biedę Gombrowicza to tylko plotka Kubańczyków?”

Rita Gombrowiczowa „…nie była ani powiernicą Witolda, ani jego muzą. Ani intelektualną partnerką, ani też przedmiotem żądzy. Więcej emocji budził w nim marynarzyk, niż ta schludnie ubrana Kanadyjka, której zresztą wypłacał pensję.” /Horubała/.

„Kronos” to dla Horubały „… informacja o postępkach kogoś, kto już dawno przestał być przyjacielem, przestał być mistrzem” – co uczciwie przyznaje we wstępie artykułu.

A przecież Gombrowicz został przez salony literackie wyniesiony na same szczyty polskiej kultury. Był czas, gdy nie wypadało nie pointować każdej konstatacji cytatem z „wielkiego Gombra”. To były głównie lata osiemdziesiąte. W latach dziewięćdziesiątych entuzjazm co do dzieł Gombrowicza wśród publiczności mocno opadł - mimo ich filmowania i inscenizacji teatralnych, ale za to niektóre z nich weszły do kanonu lektur szkolnych.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pewność siebie /głupota?/ salonu i wdowy, że publiczność jest już tak „poprawnie” urobiona, iż łyknie z zachwytem każdy szajs sprawiła, że z „wielkiego Gombra”, jak nie przymierzając z biskupa Kossakowskiego, kiedy go wieszali w Warszawie, „opadły gacie” i ludowi ukazał się widok przerażający /obaj panowie i Kossakowski i Gombrowicz byli syfilitykami bowiem/.

Pani Gombrowiczowa, jako ten lud warszawski, powiesiła przed nami nagiego pisarza, mówiąc: oto wasz mistrz, perła waszego Parnasu literackiego, wielki Gombrowicz bez tajemnic. I salon parnasowy /ten oficjalny wyłącznie, telewizyjno – prasowo – radiowy/ ochoczo i głośno przyklasnął, uderzając w pochwalny klangor. Mówią nam stale: dlaczego kochamy Gombrowicza? Bo wielkim pisarzem on był! Tak właśnie Gomoro nadziewa się na własny, literacki wic. Co w obliczu „Kronosa” i obnażenia do reszty mitu „wielkiego Gombra” jest niebywałą ironią literackiego losu. A fioł erotyczny Gombrowicza odziera z rzekomej głębi sporą część jego literatury. Albertynka stojąca nago w finale „Operetki” jako „oczyszczająca młodość”, w rzeczywistości miała być Albertem…

Na marginesie dodam – bo muszę to zrobić – że Gombrowicz, snobujący się niezmiernie tym, iż końcówka „...icz” jest znacznie rzekomo lepsza od końcówki „…ski”, w swojej twórczości uderzał w warstwę, z której pochodził i to jest po prostu świństwo. Zwłaszcza wobec piekielnego losu, który tych ludzi spotkał. Z opowieści rodzinnych wiem, że właśnie na emigracji warstwa ta jakoś starała się wspierać, a stosunki towarzyskie były wśród niej dość ożywione i bliskie /często były to więzy rodzinne/. W tym świetle pozostawanie Gombrowicza na całkowitym aucie na emigracji jest znamienne. Sądzę, że był w sposób oczywisty poza towarzystwem. Nie można było po prostu kogoś takiego zapraszać do domu.

 Dlaczego o tym wszystkim piszę? „Kronos” i cała ta dookolna hucpa unaoczniła pewną istotną sprawę, jaką jest wpływ twórczości „inżynierów dusz” - pisarzy i poetów homoseksualistów na kulturę polską, a ściśle rzecz ujmując – na DUCHA kultury polskiej. Na którego od dawna przemożny wpływ, wręcz nachalny z powodu wzajemnej promocji – mają twórcy homoseksualiści.

 Wiemy, że homoseksualiści potrafią być agresywni, ale ta ich agresja nie ma nic wspólnego z duchem rycerskim, którego tak potrzebuje naród, doprowadzony do egzystencjalnej przepaści. To nie jest zdrowa agresja mężczyzn, stojących w obronie rodziny i wartości istotnych. Można by rzec, że problemy, jakie homoseksualiści roztrząsają w swoich dziełach /exemplum: Gombrowicz/ są dla nas funta kłaków warte, obezwładniają, kierują na manowce. Są marginesem, nieistotnością  półświatka, zamkniętego w swoich obrzydliwościach.

 Sądzę, że ci pisarze zatruli ducha polskiej kultury. Sądzę również, że ta kwestia wymaga poważnych badań – nie tylko przez historyków literatury. To znacznie szerszy problem. Stoimy bowiem nad przepaścią i na ambiwalencję nie możemy sobie pozwolić.

Chyba… że już nam wszystko jedno?

PS. Owe "egzystencjalne", z "głębią" i tragedią fotografie Gombrowicza, które przecież tak odbieraliśmy onegdaj, to po prostu portrety rozpadającego się syfilityka, którego twórczość zdominowało jego zboczenie. To potwornie banalne wobec "gęby" jaką wysmażył mu salon.

Ups... znowu Gombro nadziewa się na swój własny, literacki wic...