Intymność na reklamie - ekshibicjonizm na barykadach Dyskrecja Szwecja - ekshibicjonizm na ulicach Andrzej Waśko 7.06.2013 dyskrecja-szwecja Ktoś powie, że obrona gwałconych i molestowanych kobiet to słuszny cel, a prostackie prowokacje uliczne to tylko środek. Ale w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót: szczytne lub na pozór szczytne cele są dla ekshibicjonistów z rozjechaną psychiką tylko pretekstem do robienia tego, co lubią. Śledziliśmy niedawno dwa głośne wydarzenia. Pierwszym było „przyprawianie gęby” pos. Krystynie Pawłowicz za jej wywiad, w którym po raz kolejny ostro wystąpiła przeciwko paradom niemoralności i nieprzyzwoitości zalewającym naszą przestrzeń publiczną. Drugim – groteskowa kampania handlowa, reklamująca wydane drukiem osobiste zapiski Witolda Gombrowicza o jego życiu seksualnym i chorobach pt. „Kronos”, jako rzekomo największe dzieło literackie naszych czasów. Tylko na pozór oba zdarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego. W istocie bowiem wskazują na kluczowy, a zupełnie niezauważony czynnik toczącego Polskę rozkładu społecznego. Czynnikiem tym nie jest jednak bynajmniej promocja homoseksualizmu, przeciwko której słusznie protestują konserwatyści, ale coś bardziej ogólnego, co tę natrętną promocję nieobyczajności umożliwia, przy okazji otaczając ją zwodniczymi pozorami jakichś rzekomych racji. Tą pożywką, na której wyrastają ideologie rozkładu, jest charakterystyczny dla współczesności wirtualny ekshibicjonizm, wymyślony kiedyś w pismach brukowych, dzisiaj zaś uprawiany i propagowany przez znaczną część mediów politycznych, a także literatury. Mętny nurt bezwstydu Spójrzmy na największe portale informacyjne w internecie. Dominuje tu plotkarstwo, podprogowo wciągające uwagę odbiorcy w krąg intymnych przygód celebrytów, ich „wyznań”, garderoby, bielizny (bądź jej braku), w rodzaju: „pokazała za dużo?”, „przerywa milczenie” itp. Portale wyglądają jak redagowane przez paparazzich, którzy przeszli do medialnego mainstreamu. Spójrzmy na wyluzowane reklamy, nie tylko te z damami w negliżu, ale także te propagujące środki higieny osobistej czy lekarstw na wstydliwe (dawniej) choroby. Dzisiaj już nic nie jest wstydliwe. Popkultura odhamowała nas psychicznie, pomieszała górę z dołem, zniosła poczucie wstydu, miary i taktu, rozregulowała normy przyzwoitości w zakresie zachowań publicznych, stroju i języka. Lewica dokleiła do tego hasło „otwartości”, zakładające, że jeśli się kiedyś o czymś nie mówiło głośno, to było źle; a jak się teraz „wreszcie zaczyna głośno mówić”, to jest dobrze i postępowo. Dlaczego? O to nikt nie pyta. Co robiły dawniej wdowy po pisarzach, kiedy w papierach pośmiertnych znajdowały jakieś zbyt osobiste zapiski nie przeznaczone dla publiczności? Ano, paliły je albo cenzurowały, prześladując przy okazji nazbyt dociekliwych biografów poszukujących informacji, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. A dzisiaj Rita Gombrowicz sprzedaje takie zapiski męża wydawnictwu, które widzi, że „intymność” Gombrowicza to jest towar, za który czytelnicy-podglądacze słono zapłacą, jeśli się ich odpowiednio podkręci. Toteż podkręca się ich banerami z fotografią pisarza i hasłem: „intymność Gombrowicza”. Intymność na reklamie – oto wykwit kultury ekshibicjonizmu. „Szmaty” na transparentach politycznej demonstracji i obnażające się na ulicy feministki – oto ekshibicjonizm na barykadach. Miliony Polaków podzielają oburzenie pani poseł Pawłowicz na kolejne posunięcia PO dotykające rodzinę i prowokacje lewackich grupek wymierzone w przyzwoitość i cywilizowane normy obyczajowe. Ale lewicowe media, tworząc wirtualny świat, w którym normą jest nienormalność i nieprzyzwoitość, wychowały też rzeszę ludzi nasyconych wulgarnością i zobojętniałych. Ludzi, których nie oburza „marsz szmat”, ale dziwi to, że w ogóle ktoś się oburza wulgaryzmami czy nagimi manifestantkami. Gdy w latach 80. lider zespołu Lady Pank zdjął spodnie w czasie koncertu, wybuchł skandal, a koledzy z zespołu wydali oświadczenie, w którym go potępili. Ale wkrótce nastała epoka, kiedy wypinanie gołych pośladków w stronę publiczności zostało uznane za najważniejszy środek wyrazu artystycznego. Odbiorcy uzależnieni od mediów nie widzą też nic niestosownego w wulgaryzmach w zaproszeniu na „marsz szmat”, które cytowała pos. Pawłowicz. Po prostu zostali tak wychowani przez media i sztukę III RP, w których slang spod budki z piwem stał się normą już w latach 90. Zaspokajanie publiki Wydawcy homoseksualnych zapisków Gombrowicza traktują dziś tych ludzi jako handlowy „target”. Plakat uwydatnia dekadencki grymas na pańskiej twarzy pisarza: coś, co ci, którzy „wyszli ze wsi, ale do miasta nie doszli” (R. Ziemkiewicz) wielbią podświadomie jako swój nieosiągalny ideał. Ale jest to też twarz kulturalnego, przedwojennego Polaka. Autora, który – jak zauważył Miłosz – nigdy nie opisał w swoich powieściach stosunku seksualnego, bo był na to zbyt dobrze wychowany. I który prosił przed śmiercią, żeby nie robić z niego „taniego demona”. Dziś jednak ogłasza się jego prywatne zapiski jako sensację, ku uciesze publiki wdrożonej do podglądania patologicznych ekshibicjonistów, która nie wie już, co jest złego w obyczajowych prowokacjach, a w Gombrowiczu nie zobaczy prawdziwego Gombrowicza, lecz tylko kolejnego prześladowanego geja. Polaków nie obudzimy w tej sytuacji nawet najsłuszniejszym krzykiem. Ci bowiem, których próbowała obudzić prof. Pawłowicz, wcale nie śpią. A chociaż w ogromnej większości nie są gotowi publicznie się obnażać albo opowiadać o swoich sprawach intymnych, to jednak z każdej strony spotykają się z przyzwoleniem na publiczne eksponowanie intymności i na wulgarność. Na każdym kroku zachęca się ich do „otwartości”, a nikt nie mówi im, w imię czego mieliby czyjąś „otwartość” potępiać. Postawa „otwarta” jest dobra. Jeśli prowadzi do ekshibicjonizmu, samoponiżenia – tym lepiej. Samoponiżenie – obnażenie się przed innymi – okazuje się aktem poświęcenia w imię otwartości i szczerości w stosunkach międzyludzkich. I tak koło się zamyka: aktywistki z nagimi biustami, nazywające się „szmatami”, we własnych oczach nie tyle prowokują stary, zły świat, ile demaskują jego obłudę i dokonują osobistego poświęcenia w walce o nowy, lepszy… Bohaterem tej „walki” staje się także każdy homoseksualista, który zdecyduje się publicznie ujawnić, a nawet taki, którego można ujawnić pośmiertnie, nie pytając go o zdanie. Zasada dyskrecji Tej dialektyce otwartości, która znosi moralne obiekcje wobec każdego rodzaju postępowania, byle było ono uznane za szczere i autentyczne, można jednak przeciwstawić pewną starą zasadę dobrego wychowania: zasadę dyskrecji. Dyskrecją miał się niegdyś cechować prawdziwy dżentelmen. Zabraniała ona przesadnego wywnętrzania się przed innymi, jak i plotkowania. Zabraniała więc nowoczesnej otwartości, której kwaterą główną było centralne miejsce wymiany plotek, czyli magiel. Potem jednak dyskrecja jako cnota została zbagatelizowana i zapomniana – niesłusznie. Był w niej bowiem, obok szczypty obłudy, głęboki sens moralny. Pozwalała ona eliminować ze świadomości społecznej różnego rodzaju upadki ludzkie. Nie dopuszczała, by trwając w pamięci, zamieniały się w kuszący wzór lub alternatywną wobec powszechnie przyjętej moralności normę postępowania. A tak właśnie działa popkulturowa, lewacka „otwartość”. Homoseksualizm istniał i dawniej, ale się o nim nie mówiło, podobnie jak nie wypadało mówić o wstydliwych chorobach lub tajemnicach alkowy, bo właśnie w takich sprawach obowiązywała dyskrecja. Toteż współczesny ruch gejowski budzi sprzeciw nie tylko i nie tyle ze względu na sedno sprawy, ile dlatego, że w sposób świadomy łamie ustalone w społeczeństwie moralne i językowe normy dyskrecji. Nie licząca się z nimi „otwartość” rzeczników genderowej rewolucji likwiduje bowiem właściwe nam z natury poczucie wstydu, a zarazem relatywizuje normy kultury, dopuszczając do publicznego użycia obrazów i wyrażeń słusznie uznawanych dotąd za obsceniczne. Dzięki „otwartości” zło może się też bez skrępowania manifestować publicznie, fascynując i uwodząc młodzież wychowywaną w politycznie poprawnej kulturze bez zasad. Ktoś powie, że obrona gwałconych i molestowanych kobiet to słuszny cel, a prostackie prowokacje uliczne to tylko środek. Ale w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót: szczytne lub na pozór szczytne cele są dla ekshibicjonistów z rozjechaną psychiką tylko pretekstem do robienia tego, co lubią. Dlatego takich parad będzie coraz więcej. Jakkolwiek degrengolada, której ulegają środowiska zainfekowane „otwartością,” niewątpliwie zasługuje na mocne słowa, zamiast oburzenia potrzebne jest tu raczej spokojne zaznaczanie własnego dystansu wobec wywlekania brudów na widok publiczny i wchodzenia z butami w cudze sprawy osobiste. W stosunku do takich obyczajów skuteczne jest nie tyle oburzenie, ile odróżnienie, czyli dystynkcja. W czasach naszej młodości funkcjonowało niejednoznaczne porzekadło: „Elegancja Francja; dyskrecja Szwecja”. Warto, żebyśmy je sobie dzisiaj przypomnieli, bo chyba ma ono o wiele głębszy sens, niż nam się kiedyś wydawało. Andrzej Waśko Żródło: Gazeta Polska
|