Free Your Mind o działalności Zespołu Parlamentarnego
Wpisał: Doktor Paweł Przywara   
18.06.2013.

Free Your Mind o działalności Zespołu Parlamentarnego

 

 

Zygmunt Białas 17.06.2013 http://zygmuntbialas.salon24.pl

 

Doktor Paweł Przywara, znany Czytelnikom jako Free Your Mind  (FYM) jest uznanym i popularnym blogerem piszącym swe teksty w portalach:  salon24.pl,   polis2008.pl  oraz  blogspot.com.  Od ponad trzech lat zajmuje się badaniem przyczyn i okoliczności tragedii smoleńskiej. Temu niebywałemu wydarzeniu poświęcił swą książkę pt. "Czerwona strona Księżyca" (CSK).

Postawiłem Autorowi CSK osiem pytań, na które otrzymałem wyczerpujące odpowiedzi. Całość wywiadu znajdzie Czytelnik w: http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/06/Z.-Bia%C5%82as-vs-FYM-cz.3-wersja-do-druku.pdf  

 

Tu publikuję odpowiedzi, w których dr P. Przywara omawia działalność Zespołu Parlamentarnego i wypowiada się na temat dalszych losów śledztwa. 

 

Zygmunt Białas:  W Arytmetyce smoleńskiej [http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/AS-FYM.pdf ] podaje Pan przyczyny poruszania się 'w smoleńskiej mgle'. Jedną z nich jest destrukcyjna działalność Zespołu Parlamentarnego i szkoły A. Macierewicza, wiodąca śledztwo w ślepą uliczkę. - Proszę o uzasadnienie tej tezy.

 

Free Your Mind:  Jest ono proste: jeśli nie doszło do katastrofy „prezydenckiego tupolewa", to ewidentnie ślepą uliczką jest hipoteza z eksplozją PLF 101 w powietrzu. Nie sądzi Pan? To nawet nie wymaga jakiejś obszernej i wyrafinowanej intelektualnie argumentacji - nie tylko na tle tego, co już sobie powiedzieliśmy.

 

Jeśli „prezydencki tupolew" nie rozbił się pod/nad  Smoleńskiem, to prace ZP są całkowitym nieporozumieniem, pomyleniem pojęć lub też: celowym dezinformowaniem polskiego społeczeństwa i świadomym konstruowaniem zafałszowanego obrazu tragedii z 10-04. Oczywiście, powie Pan zaraz, że przecież „komisja Millera" i NPW, z nimi zaś wszystkie prorządowe media głosiły/głoszą fałszywą narrację brzozowo-wypadkową.

 

Czy uważa Pan także jednak, że jeśli nie doszłoby do rozbicia się „prezydenckiego tupolewa" to wysokie instytucje polskie, specsłużby etc. by o tym nie wiedziały? Bo ja  nie sądzę. Jestem pewien, że by wiedziały doskonale, choć niekoniecznie tę wiedzę musiałyby upowszechniać. Jeśli zatem wiedzą, a mimo to opowiadają (zmieniającą się w czasie, jak starałem się to wykazać w Zagadnieniach „smoleńskich") historię „wypadku smoleńskiego", to cała sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana niż się z pozoru wydaje. Zauważmy - śledztwo trwa już ponad trzy lata i jego końca nie widać, a przecież, gdyby to była „prosta historia lotniczego zdarzenia", to już dawno wszystkie przyczyny, okoliczności, przebieg oraz skutki „wypadku" powinny być  doskonale znane i udokumentowane bez cienia wątpliwości. Tymczasem rozbieżności pojawiają się  już nawet na poziomie „pomiarów brzozy", od której miało się „wszystko zacząć" z „prezydenckim tupolewem"  (http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/fakty/news-npw-brzoza-w-smolensku-przelamana-na-wysokosci-666-cm,nId,931752).

 

Wróćmy jednak do tego nieszczęsnego ZP, bo przy nim mieliśmy się zatrzymać. Załóżmy, że nazajutrz po (załóżmy dalej) lotniczym wypadku z udziałem prezydenckiej delegacji z Polski, powstaje nad Wisłą jakiś parlamentarny zespół mający w sposób niezależny od innych instytucji państwowych badać tragedię, gdyż jest podejrzenie, że instytucje rządowe kłamią, oszukują, ukrywają prawdę, mataczą etc. Co by uczyniono przede wszystkim?

 

Odtworzono by sytuację sprzed odlotu (macierzysty port), w trakcie przelotu, w momencie katastrofy i po niej (docelowy port). Zebrano by możliwie jak najobszerniejsze i najdokładniejsze relacje  licznych świadków, dokumentację (zwłaszcza związaną z przygotowaniami do  uroczystości, ale też wylotem i przelotem), zapisy, zdjęcia, stenogramy etc. Wszystko  byłoby całkowicie transparentne w takim dochodzeniu, gdyż chodziłoby o najważniejszą polską sprawę i zarazem o pełne wyjaśnienie tego, co się stało. Bylibyśmy zasypani wprost materiałami do analizy, a opracowań naukowych oraz reportaży śledczych (z EPWA, XUBS etc.) byłoby multum.

 

Czy coś takiego uczynił ZP? Właśnie, nie. Pomijając to, że „komisja Macierewicza" powstała dopiero w lipcu 2010, a więc już po wyborach prezydenckich przegranych przez premiera J. Kaczyńskiego, to przecież przesłuchała ona raptem paru świadków (!). Paru świadków, powtarzam, na przestrzeni trzech lat. ZP nie opublikował korespondencji pracowników KP (ani z innych instytucji), nie opublikował pełnych stenogramów ze swoich posiedzeń, nie opublikował niezależnych analiz fonoskopijnych - zajmował się natomiast z maniackim uporem „propagowaniem swoich przełomowych prac", a ściślej urządzaniem wielkiego halo wokół samego „szefa ZP". Do dziś zresztą tym przede wszystkim zajmuje się cała szkoła Macierewicza, a więc „zaprzyjaźnione media", powtarzając w kółko to samo. Co więcej, ZP ze swą grupą ekspertów zaczął  się w swoich „pracach" powoływać z całkowitą powagą na ruską dokumentację.

 

Wymienię kilka spośród wielu przykładów

1) „raport MAK"  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/04/daneMAKwBia%C%82ejKsi%C%99dze.png),  

2) „protokół oględzin miejsca katastrofy" wyglądający jak odręczny rysunek zrobiony przez jakiegoś matoła  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/04/RIA-NOVOSTI-raport-4.png oraz http://freeyourmind.salon24.pl/483198,dendrologia-wyzszego-rzedu-trzy-brzozy-nie-jedna), 

3) wspomniana już przez mnie w naszej rozmowie wizualizacja ruskiej telewizji Ria Novosti jako „potwierdzenie eksplozji" (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/04/RIA-NOVOSTI-raport.png),  a nawet...

4) ekspertyzy czy raporty FSB  (http://niezalezna.pl/41827-sensacyjna-opinia-fsb-nagranie-z-czarnej-skrzynki-moglo-byc-sfalszowane)  itd. I ci ludzie mają  czelność wmawiać nam, Polakom, że prowadzą jakieś niezależne, polskie śledztwo? Przecież to kpina w żywe oczy. To skandal.

 

Nie przesłuchano wielu świadków z Katynia (niestety dla ZP, także sam Macierewicz jest„świadkiem z Katynia", por.http://freeyourmind.salon24.pl/318082,wokol-zeznan-bahra), dziennikarzy, reporterów, operatorów (Mróz, Bater, Kraśko, Sęp, Kubrak, Poniatowski, Pyza, Olechowski, Cegielski, Ferenc-Chudy i in.), załogi „Wosztyla" itd. - więc o czym my, Panie Zygmuncie, w ogóle mówimy?

 

Nie ma, po prostu nie ma żadnego górnolotnie nazywanego śledztwa  Z Pistnieje tylko jedna  wielka  propagandowa hucpa (por.też http://niemcy.salon24.pl/378756,rosyjskie-badania-i-amerykanskie-ekspertyzy)  - plus  znakomicie prosperujący od paru lat  „przemysł smoleński", jak to ktoś kiedyś złośliwie określił;  przemysł ten prosperuje, gdyż „na Smoleńsku", mówiąc brutalnie, daje się zarobić.

 

Ale zostawmy to. Warto bowiem naprawdę uważnie przyjrzeć się temu, co zdziałał ZP podczas tych paru przesłuchań /wysłuchań świadków, gdyż jak powiedziałem kiedyś, w tych spotkaniach powinien leżeć klucz do zagadki „indolencji" ZP. Ta „indolencja" jest, rzecz jasna, udawana. Mamy do czynienia z celową i świadomą obstrukcją śledztwa, za co odpowiada osobiście właśnie Macierewicz jako dyrygent w tej całej orkiestrze (nie znaczy to, że wolni od odpowiedzialności za zaistniały stan rzeczy są pozostali członkowie, współpracownicy ZP).

 

Nie wiem, czy Pan spostrzegł to, na co kiedyś zwrócił uwagę bloger A-Tem, tj. że ZP zwykle wzywał świadków z prezydenckiej kancelarii, gdy ci już przestali pracować właśnie jako urzędnicy KP. Nie wiem, czy w przypadku Opary też ta „reguła A-Tema" by się sprawdziła, gdyż ten urzędnik, wg ustaleń prokuratury okręgowej (W-wa-Praga), miał pracować w KP do 30.04.2011 (http://www.naszdziennik.pl/uploads/special/uzasadnienie.pdf, s. 52; por. teżhttp://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/04/Short-stories-FYM1.pdf),  a przed ZP chyba zeznawał wcześniej  (http://freeyourmind.salon24.pl/317635,o-ile-dobrze-pamietam-czyli-zeznania-opary), ale na pewno tak było w przypadku Sasina, Szczegielniaka, Wierzchowskiego i  Dudy. O tym okresie zatrudnienia Opary A-Tem mógł nie wiedzieć, ale powinny to zagadnienie  sprawdzić autorki katastroficznego thrillera Mgła zapewniające pod koniec filmu, którego premiera  przypadła 3 stycznia 2011, o ile się nie mylę, że jego bohaterzy zostali zwolnieni z KP lub odeszli.

 

Wyjątkiem bezsprzecznym wśród świadków wzywanych przez ZP jest moonwalker Wiśniewski. Ten  jednak, jak Pan wie, również dość późno zostaje przesłuchany przez „komisję Macierewicza", gdyż - może to przypadek, lecz w historii smoleńskiej o przypadkowe zdarzenia jest niezwykle trudno -dopiero po opublikowaniu przez Moskwę słynnego „raportu MAK" (połowa stycznia 2011), bo pod koniec lutego 2011  (http://www.polityczni.pl/smolensk,audio,51,5708.html). 

 

Czemu nie np. już w lipcu 2010, gdy zawiązał się ZP? Przesłuchanie właśnie w lipcu owego roku byłoby naturalne, skoro Wiśniewski to jedyny, jak można sądzić, polski naoczny świadek „katastrofy smoleńskiej". Czemu pierwszym ważnym dla ZP świadkiem okazał się akurat „pan minister Sasin" (wrzesień 2010; http://freeyourmind.salon24.pl/403331,1-przesluchanie-sasina)?  Jeden  „pan  minister Macierewicz" raczy wiedzieć. Tym niemniej, jeśli Pan się przyglądnie przesłuchaniu właśnie Sasina, to wygląda ono zgoła odmiennie od tego z udziałem Wierzchowskiego.

 

Sasin snuje monologi dramatyczne, a parlamentarzyści grzecznie się im przysłuchują. Atmosfera prawie jak na pikniku rodzinnym. Główny prezydencki akustyk we wrześniu i październiku 2010 wykazuje się tak wielkim obszarem „niewiedzy" (nie jest w stanie nawet przypomnieć sobie, kto odprowadzał Parę Prezydencką), tylu rzeczom się dziwi (o braku BOR-u na XUBS miałby się dowiedzieć dopiero „po katastrofie", rozmawiając w Katyniu z jednym z oficerów) i tak niewieloma sprawami, twierdzi, miał się w przypadku uroczystości zajmować („nagłośnienie i krzesełka"), że można jedynie zdumiewać się pełną wyrozumiałością ZP dla tego obrazu niekompetencji.

 

Na dwóch posiedzeniach ZP z Sasinem w ogóle nie pojawia się wątek spotkania Bahra z Macierewiczem po przyjeździe tego pierwszego z lotniska do Katynia, parlamentarzyści też wcale nie dziwią się temu, że stosunkowo szybko, bo już po 9-tej Sasin zaczął przekazywać do mediów wieści o śmierci Prezydenta (o czym pisała kiedyś J. Mieszko-Wiórkiewicz: http://www.niemcy.salon24.pl/340969,a-seremet-prok-generalny-czy-j-sasin-zlamal-kodeks-karny:   por. teżhttp://niemcy.salon24.pl/380554,antoni-macierewicz-list-do-mnie-czy-do-fyma  oraz  http://freeyourmind.salon24.pl/404659,2-przesluchanie-sasina-cz-1). Gdy zaś Wierzchowski  przed ZP opowiada o swoim telefonowaniu do Sasina i stwierdzeniu, że „wszyscy nie żyją", parlamentarzyści zasypują go pytaniami, jak tak i dlaczego mógł mówić. W przypadku Sasina nikt z ZP nie dziwi się nawet temu, że w te pędy chce on wracać do Warszawy, nie próbując pozostać na XUBS, by choćby obserwować prace związane z „poszukiwaniem ciała Prezydenta", co przecież powinno być psim obowiązkiem takiego prezydenckiego ministra. Problemem dla ZP jest więc  właściwie tylko to, że biedny Sasin nie mógł w miarę szybko wrócić do obowiązków do stolicy, bo „tam już trwał zamach stanu".

 

Teraz więc może o Wierzchowskim przed ZP. Przesłuchanie składa się z dwóch części: 1.„przygotowania" oraz 2. „po katastrofie". Nie ma (zdawać by się mogło bardzo istotnej) części pt. „wyloty". Trudno powiedzieć, do czego to dziwne posiedzenie zmierza. Urzędnik prezydencki pytany jest o sprawy, z którymi nie miał do czynienia, a niepytany o sprawy, z którymi miał do  czynienia. ZP nie wzywa więc np. K. Kuberskiego z KP ani A. Juhanowicza z KP, ani nawet legendarnego „pana J. Strużyny" od zamówień statków powietrznych z ramienia KP, doskonale  znanego Sasinowi (wspomina go w wywiadzie dla L. Misiaka i G. Wierzchołowskiego w książce  Musieli zginąć). Tym niemniej o sprawy, którymi Kuberski i Juhanowicz się zajmowali,  Wierzchowski jest przez ZP pytany. Z kolei o kwestie komunikacji między świadkiem a ludźmi znajdującymi się na EPWA (w trakcie przygotowań do wylotów, czyli np. Szczegielniakiem i  Grodzkim) oraz komunikacji między Wierzchowskim a Sasinem i Kwiatkowskim „przed katastrofą" (por. http://freeyourmind.salon24.pl/510465,bilingi-i-nie-tylko) Wierzchowski nie jest pytany.

 

Okęcia po prostu nie ma podczas tego przesłuchania, lecz i samo XUBS pozostaje zamglone. Nie  tylko świadek ma ciężką amnezję posmoleńską (schorzenie, które u prezydenckich urzędników przybrało formę epidemii), lecz nawet to, co sobie w miarę dokładnie przypomina, a więc np.wygląd jednej z ofiar, którą miał zidentyfikować osobiście - nie prowokuje parlamentarzystów do dokładnej rekonstrukcji okoliczności, miejsca i czasu znalezienia tejże ofiary. W pewnym momencie(po 2h18') pos. E. Kruk proponuje nawet, by już kończyć przesłuchanie, jakby sama zmęczona była „ogromem wrażeń" lub jakby parlamentarzyści siedzieli ze świadkiem pół dnia na intensywnych próbach rekonstrukcji zdarzeń - a przecież zagadek w relacji Wierzchowskiego jest bez liku (pomijając samą mgławicową i pełną zacinania się formę zeznań).

 

Wymienię trzy. Pierwsza: Wierzchowski, stojąc kilkaset metrów od „miejsca katastrofy", nie widzi i nie słyszy tej katastrofy. Nawet błysku, dymu, nic. Odpowiedź nasuwałaby się taka, że albo świadka nie było na miejscu i zwyczajnie konfabuluje, albo nie doszło do żadnej katastrofy, kiedy on na miejscu był. Innej opcji nie ma, skoro Wierzchowski na głuchego i ślepego nie wygląda. Druga zagadka: w ogóle nie jest on w stanie dokładnie opisać miejsca, na które miał za „felczerami" w białych fartuchach przybyć i odwołuje się głównie do zdjęć krążących w mediach. Jeśli nie wierzymy  w amnezję posmoleńską  jakoby była realnym, a nie wyimaginowanym schorzeniem, jakie dotknęło prezydenckich urzędników, to należałoby przyjąć, iż świadek nie chce opowiedzieć tego, co widział i dlatego kieruje naszą uwagę na zdjęcia. Trzecia zagadka to ta, że dzwoniąc do Sasina pali nerwowo papierosa, stojąc nieopodal wraku, przy którym miało śmierdzieć  paliwem.

 

Zagadek jest więcej, na szczęście parlamentarzyści, zwłaszcza sam „przewodniczący", wyręczają świadka w wielu odpowiedziach i po prostu mówią za niego to, czego on nie chce lub nie może  powiedzieć. Oto wymowny przykład - świadek wspomina czas sprzed „przylotu delegacji":

 

MW: (...) tam oczekiwaliśmy, było chłodno. (...) Było zimno. (...) To były godziny poranne i... I staliśmy tam, rozmawialiśmy...

AM:Zacierając ręce...

MW: Staliśmy, zacierając ręce, tak...

AM:Paląc papierosy, tak.

MW:Paląc papierosa i rozmawiając.

http://freeyourmind.salon24.pl/401203,tajemnice-smolenska

 

Komedia? Nie, to posiedzenie ZP, podczas którego „przewodniczący" wie lepiej, co się działo ze świadkiem niż sam świadek. Ktoś powie, jeden przypadek to mało. Następny - prezydencki  urzędnik opisuje swe przybycie na pobojowisko:

 

(Posłanka): Cisza, tak? (...) Czyli nikt nie w wołał? (...) Żadnych okrzyków nie było?

MW:  Nie. Ja tam podbiegłem, to wszystko był  takie, było po prostu wbite w ziemię... Yyy...ja widziałem... tam... bodajże z dwie, trzy osoby, które gdzieś tam...

AM:  Leżały.

MW: ...leżały, które były w... mmm... ciężkim  stanie.(...)

MW: ...w ciężkim stanie, mówię, w tym sensie, w ciężkim stanie. Nie, nie, nie, że, że, że...ktoś krzyczał, czy... coś w tym stylu tylko... Ciała... Ciała gdzieś osób z..., które leżały 5 m od  (...) ode mnie (...) w tych krzakach (...) Ktoś przypięty do fotela. Yyy...

AM: Rozerwane ciało, tak? 

(Posłanka): (niezr.)

MW: Słucham? 

(Posłanka Kruk):  Przypięty do fotela?

MW: No... Tak... tak... tak gdzieś... Tak mi się wydaje... no tak...

Tak więc, rozerwane ciało czy ktoś przypięty do fotela? Naprawdę czy się tylko „wydaje" świadkowi? I czy świadek coś sobie przypomina i unaocznia, czy też przypominają świadkowi  parlamentarzyści, a ściślej podpowiadają, co miał lub miałby widzieć. Farsa? Nie, tak  właśnie analitycznie pracuje ZP. Przy tej okazji warto wspomnieć o tym, jak pos. M. Zuba na posiedzeniu z innym naocznym świadkiem, moonwalkerem Wiśniewskim, czyni poniekąd podobną, zupełnie zdumiewającą uwagę, tak jakby lepiej wiedziała od samego świadka, co gdzie się  znajdowało na „miejscu katastrofy" (ca. 1h40' przesłuchania):

Ja mam do pana takie pytanie, ponieważ... bardzo to jest, no, smu-, ze smutkiem chyba  wszyscy przyjmujemy fakt, że tą kamerę wyłączył pan kilka minut wcześniej, prawda? Jest  to strata wielka. Tutaj lekko pan dotknął tematu właśnie, o który chciałabym zapytać, bo pan jako dokumentalista szybko zareagował na początku, potem miał pan perypetie, różne utrudnienia, ale miał pan również świadomość, że to, co jest najważniejsze, nie zostało udokumentowane, że jest po tej drugiej stronie i myślę, że... pan jako entuzjasta swojego zawodu, no, miał takie, taką potrzebę tam pójścia. Czy pan podejmował jakieś kroki, czy pan czynił jakieś starania i jeżeli tak, to, to z kim pan w tym momencie próbował uzgadniać  yyy..., żeby wyjść po tej drugiej stronie udokumentować to, co tam się stało - ten plac pokryty zwłokami ofiar i resztkę yyy... samolotu, wraku samolotu?

 

Jakiż to plac z jakimi zwłokami, chciałoby się zapytać posłankę Zubę?  Gdzie, jaki plac? Czy Zubie chodzi o materiał filmowy pokazywany na  e-ostrołęka? A z której to godziny i dnia ten materiał - wie Zuba? No i  przede wszystkim, co to za zwłoki tam są zarejestrowane, czyje oraz  ile ich jest? Czy jest stuprocentowa pewność, że to ciała polskich  Delegatów? Ma taką absolutną pewność Zuba? Czy może takiej  pewności wcale nie ma, lecz chodzi Zubie z jakiegoś powodu o  utrwalenie w naszej pamięci obrazu „placu ze zwłokami"?

 

Tymczasem o żadnym placu pokrytym zwłokami  właśnie żaden  świadek nie mówi. Abstrahując od tych osób, co w ogóle ciał na  „miejscu katastrofy" nie widziały (Bahr, Wiśniewski, Sęp, Fomin,  Iwanow-Safonienko), to Wierzchowski wspomina o  kilku ciałach, Sasin  o kilku/kilkunastu i nawet dodaje, przypomnę:

 

te ciała, które były na zewnątrz, yyy..., no, to było je widać, prawda, natomiast tych ciał,no to nie było 96 ciał, no, tych ciał, powiedzmy, było, nie wiem, no, dziesięć,  kilkanaście, prawda, natomiast, jak mniemałem wówczas, pozostałe ciała znajdują się, yyy..., we wnętrzu wraku

http://freeyourmind.salon24.pl/408456,2-przesluchanie sasina-cz-2

 

(Red. Bater w swej telefonicznej korespondencji dla Polsat News niedługo po 9-tej 10 Kwietnia też opowiada o „ciałach":  Na lotnisku leżą ciała zabitych, tych, którzy zginęli w katastrofie. Nie wiadomo, czy ktoś wyżył  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz- 1.pdf,  s. 59, por. też  http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/godz-903-czy-913.html),  choć żadnego z nich, jak można sądzić, na własne oczy nie widzi ani wtedy, ani nawet  przybywszy na XUBS). Są oczywiście i większe cyrki na posiedzeniu z Wiśniewskim, gdy pos.  Wargocka pyta (tak gdzieś po 1,5 h przesłuchania), czy na nagraniu moonwalkera jest sfilmowany kokpit, zaś świadek odpowiada, że... kokpit i kabina (pasażerska) to wszystko było  zdecydowanie dalej - co zresztą w ogóle nie intryguje parlamentarzystów :)).

 

 

 

Wspomniałem jednak o Zubie, bo jako szacowna członkini ZP należy ona zarazem do tych wyjątkowych, ekskluzywnych świadków "warszawsko-smoleńskich",

którzy byli w Katyniu i 7-04, i 10-04 - a więc dwukrotnie udawali się na uroczystości  (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/01/FYM-Aneks-4-do-CzsK.pdf,  

s. 49). Czy nie miałaby wiele do powiedzenia o EPWA, XUBS, tupolewie, salonce 3, 

itp.? Oj, miałaby, niewątpliwie, miałaby, lecz ZP tej posłanki także nie przesłuchał, bo po co. Tak jak i Macierewicza ZP nie zagadnął o „borowca", który telefonicznie

poinformował byłego szefa SKW już o godz. 8.47 pol. czasu o "katastrofie"

 (http://freeyourmind.salon24.pl/501683,borowiec-x). W jednej z pierwszych smoleńskich" Misji specjalnych Macierewicz dzieli się tą precyzyjną wiedzą z ekipą Gargas, dziwiąc się, że można było twierdzić oficjalnie, że do wypadku w Smoleńsku doszło o jakiejś 8.56; ale wątku tego tajemniczego telefonu do Macierewicza nie kontynuuje żaden reportaż ani artykuł śledczy wiernych uczniów mistrza Antoniego. To również przypadek.


Miałem mówić o pracach ZP ze świadkami, a poszedłem, jak widzi Pan, w dygresje na temat  świadków zasiadających w samym gremium kierowniczym „komisji Macierewicza" (co temu gremium w procedowaniu wcale nie przeszkadza, by było jasne). Mamy tedy posiedzenie z dr. A. Dudą, przy którym musimy się nieco dłużej zatrzymać z wielu względów. To posiedzenie to "inna bajka". Prezydencki konstytucjonalista akurat był w Krakowie, gdy "doszło do katastrofy", więc do "smoleńskich świadków" szczęśliwie nie należy, do "warszawskich" (typu Szczegielniak, Klarkowski, Grodzki, Strużyna, Kuberski etc.) także. Duda w filmie Mgła błyszczy głośnym powiedzeniem o "pasku na ekranie", na podstawie którego chciano przejmować władzę. Przed ZP Duda jednak nieco półgębkiem dorzuca enigmatyczne informacje jakby o zagrożeniu  bezpieczeństwa państwa:

byłem przekonywany,  żebym  (...) nie robił problemów, że przecież tu sprawa jest właściwie jasna, że to jest kwestia bezpieczeństwa państwa - zresztą w obydwu rozmowach  powoływano się na kwestię bezpieczeństwa państwa z tamtej strony. Ja mówiłem, że nie wyobrażam sobie tego i yyy... pamiętam, że wziąłem do ręki konstytucję i  zaczęliśmy, zacząłem przez telefon analizować te przepisy, które tam były i mówię, że jeżeli w ogóle już  uważacie, że to jest kwestia bezpieczeństwa państwa, że jest to niezbędne - proszę  pamiętać, że ja w tym czasie byłem jeszcze w domu - więc ja nie wiedziałem  jeszcze, jaki jest w tym momencie stan bezpieczeństwa państwa i co się w państwie dzieje - co się np. dzieje na granicach państwa- nie miałem takiej wiedzy...http://freeyourmind.salon24/409802,a-duda-przed  zespolem

 

Oczywiście o kwestie bezpieczeństwa państwa posiedzenie z Dudą nie zahacza. Jednakże, co do słynnego „paska na ekranie", to Duda i przesłuchujący go ZP zdają się nie pamiętać, że jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym ogłaszającym śmierć polskiego Prezydenta był, jak wspomniałem, Sasin, kiedy więc koło godz. 11-tej prezydencki minister-prawnik dowiaduje się od L. Czapli (z  kancelarii sejmowej), że B. Komorowski szykuje się do ogłoszenia przejęcia obowiązków  Prezydenta, to śmierć L. Kaczyńskiego jest już dawno ogłoszona (tak jak i śmierć wszystkich innych „pasażerów tupolewa" - news „wszyscy zginęli" pojawia się o godz. 9.56 pol. czasu http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/proste-pytania.html).   Wprawdzie ciała  Prezydenta min. Sasin nie zobaczył, bo zrazu sądził, że jest ono wraz z innymi ciałami „w samolocie": 

 

Wiedziałem,  że na pokładzie było 96 osób, a widziałem zaledwie kilka ciał, no i..., które  yyy... które... były rozrzucone, więc stwierdziłem, że tak naprawdę większość ciał  znajduje się gdzieś tam w..., prawda, w samolocie, prawda, czy, czy, czy pod tymi, yyy..., pod tymi yyy... częściami samolotu, więc stwierdziłem, że nawet nie będziemy, nie  będę w stanie w żaden sposób się tam dostać. http://freeyourmind.salon24.pl/404659,2-przesluchanie-sasina-cz-1 

 

- nie przeszkodziło mu to jednak w przekazywaniu informacji o tym, że Prezydent nie żyje. Potem, jak pamiętamy, Sasin wziął częściowy udział w mszy i miał lecieć do Warszawy, musiał jednak  przesiedzieć parę godzin w jaku-40, nim wrócił do stolicy. Nazajutrz już nie znalazł czasu, by  przybyć do Smoleńska po ciało Prezydenta wraz z delegacją z KP (M. Łopiński etc.). Nie wybrał się też (dwa dni później po tragedii) z Dudą do Moskwy po ciało Prezydentowej.

 

Nie o Sasinie mamy jednak mówić, lecz o Dudzie, choć, jak Pan się domyśla, będzie to niemożliwe bez odniesień do tego pierwszego. Co jest dziwnego w historii min. Dudy, jeśli chodzi o 10-04? To, że z jednej strony stawia on opór przeciwko uznaniu Prezydenta za zmarłego, z drugiej zaś przecież, po którymś z kolei telefonie, przygotowuje jakieś (do dziś nieznane - nieopublikowane w żadnym z  „raportów Macierewicza") dokumenty, jak można się domyślić „zaświadczające", „stwierdzające" coś. Co tu dużo kryć, jak na prezydenckiego prawnika trzymającego się konsekwentnie wykładni przepisów, dość osobliwe. Ani oryginału bumagi, ani kopii, ani faksu, ani skanu - nic. Dopytywany  przez ZP przyznaje bowiem, że nie widział 10 Kwietnia żadnego oficjalnego „aktu zgonu"(ewentualnie „karty zgonu") polskiego Prezydenta. Tak więc przyjął niejako „na wiarę" (by nie rzec „na gębę") to, iż Ruscy (w osobie Miedwiediewa) dyplomatycznie potwierdzili tę właśnie śmierć - głowy państwa.

 

Sasin na październikowym (2010) posiedzeniu ZP mówi, że 10 Kwietnia: w godzinach  przedpołudniowych formalnie nie można było stwierdzić tego, że Prezydent Rzeczpospolitej nie  żyje  (http://freeyourmind.salon24.pl/408456,2-przesluchanie-sasina-cz-2). Jak zaś było z  godzinami popołudniowymi? Indagowany przez Macierewicza o to, czy miał informację o  znalezieniu ciała Prezydenta, nim odleciał do Warszawy, główny prezydencki akustyk zapewnia, że nie - tymczasem w książce Mgła (s. 106), Kwiatkowski siedzący w tym samym, co Sasin, jaku-40,  twierdzi:

 

Kiedy czekaliśmy na odlot (...) otrzymywaliśmy informacje o znalezieniu, zidentyfikowaniu ciał  kilku osób. Dowiedzieliśmy się też, że zostało zidentyfikowane ciało pana prezydenta.

 

Ta relacja zgadzałaby się z  poniżej, Wierzchowskiego  (http://freeyourmind.salon24.pl/401203,tajemnice-smolenska):

 

AM: Czy pan pamięta (...), kiedy znaleziono ciało p. Prezydenta?

MW: Moment? Tak, pamiętam. (...) Dwunasta godzina. Tak mi się... znaczy... nie byłem  w stanie, bo ja nie patrzyłem na zegarek, tak? I... 

(Posłanka): Ale co, już słońce wtedy świeciło? 

MW: Już była taka, już było, już było słońce. No, już była taka pogoda - nie było ponuro,tylko było roz... roz... yyy...

 (Posłanka): Jasno.

 

Ktoś powie, jakież mogło mieć znaczenie to, że Sasin, nawet tkwiąc w jaku-40, dowiedziałby się o znalezieniu ciała Prezydenta? Miał wysiąść i pozostać na XUBS? Sądzę, że tak powinien był zrobić. Problem jednak nie Sasina, a samego faktu pojawienia się ciała Prezydenta na pobojowisku. Przede wszystkim bowiem, jeśli żadnej katastrofy nie było (ani o godz. 8.56, ani o 8.47, ani o 8.41, ani  wcześniej  (http://freeyourmind.salon24.pl/286838,bilokacja-o-8-38), to i ciała polskiego Prezydenta nie mogło być zrazu wśród szczątków na pobojowisku po „ogłoszeniu katastrofy".

To jest istota rzeczy w tym kontekście: kiedy, z jakiego miejsca, w jaki sposób ciało L. Kaczyńskiego trafiło na „wrakowisko", by tam je „odnaleziono"? Wiele wskazuje na to, że transport niektórych zwłok osób z polskiej delegacji (piszę „niektórych", gdyż mnóstwo śladów  wskazuje na to, iż wszystkich ciał Delegatów nie było na XUBS 10-04) dokonał się w godzinach, w których urzędnicy ambasady, MSZ oraz KP udali się do „sztabu kryzysowego" gubernatora  Antufjewa. Wierzchowski rozpoznaje ciało Prezydenta, gdy „już było słońce" (świadek, mimo że wielokrotnie telefonował, nie patrzył na „godziny", kierując się „zegarem słonecznym") na 70-80%; lecz na 100% ów świadek jest pewien, że było to ciało rozpoznane później wieczorem przez premiera J. Kaczyńskiego  (http://freeyourmind.salon24.pl/401203,tajemnice-smolenska).

 

Na czym jeszcze jeden problem z Dudą polega w tym kontekście? Czytając Mgłę możemy natrafić  na taki fragment (s. 166-167):

 

Byłem prezydenckim prawnikiem, dla mnie było oczywiste, że aby mogło dojść do przejęcia  obowiązków, musi być pewność, że osoba nie żyje. Można było zakładać różne scenariusze,ale dopóki takiej pewności nie ma, można rozpatrywać różne warianty: pan prezydent przebywał w czasie katastrofy w swojej salonce, która była specjalnie zabezpieczona, więc mogło się okazać, że jest, na przykład ranny, ale w szoku, że gdzieś się schował, bo przecież człowiek w szoku reaguje w sposób specyficzny. Nie mogliśmy być pewni, czy prezydent Rzeczypospolitej rzeczywiście nie żyje.

 

Podobnie Duda argumentuje na posiedzeniu ZP:

 

mówię, że w tej sytuacji, jeżeli już, to trzeba uznać, że jakby nie wiemy, gdzie jest p.  Prezydent, bo skoro nie ma żadnej poważnej informacji o tym, że p. Prezydent nie żyje, to  nie wiadomo, gdzie jest p. Prezydent. Przecież może być tak, że p. Prezydent np. yyy... który wiadomo, że jego miejsce w samolocie jest miejscem specjalnie wzmacnianym, bo to przecież był samolot VIP, w związku z powyższym nie można było wtedy wykluczyć sytuacji, że, nie wiem, p. Prezydent wypadł np. z samolotu na swoim fotelu i w  szoku gdzieś pobiegł, prawda? http://freeyourmind.salon24.pl/409802,a-duda-przed zespolem 

 

Te sformułowania prezydenckiego prawnika na pewno przemawiają do wyobraźni odbiorcy.  Pytanie jednak, czemu Prezydent miałby w szoku pobiec w las, skoro „wsie pagibli", o czym Duda wiedział od osoby tak dobrze poinformowanej o zdarzeniu jak Sasin, który (jak opowiadał przed  ZP) miał obejść całe pobojowisko (Mgła, s. 166)?

 

Najpierw pierwsza informacja i to, co widziałem w telewizji, później rozmowa z panem  ministrem Jackiem Sasinem, który już dojechał na miejsce katastrofy i powiedział do mnie:  „Andrzej, samolot jest kompletnie rozbity, chyba wszyscy zginęli..."

 

Wiemy, jak wspominałem wyżej, od samego Dudy, że bez żadnej „kwitancji" opracował jakieś kancelaryjne dokumenty w dn. 10-04, które spowiła mgła niezrozumiałej tajemnicy, a jednocześnie tenże Duda bez zmrużenia oka opowiada, iż dopuszczał myśl, że Prezydenta nie ma na... „miejscu katastrofy". Może nie jest to ta dziwaczna formuła zastosowana przez Sasina w Lesie Katyńskim przed mszą za poległych: Prezydenta nie ma z nami, ale nie mniej zaskakująca, jeśliby na serio  wziąć informację o wypadku lotniczym ze śmiercią na miejscu wszystkich z będących na pokładzie. I znów jakiś paranoik mógłby z tego wszystkiego wywnioskować, że prezydenccy ministrowie  wiedzieli o wiele więcej niż publicznie na temat tragedii mówią.

 

Zostawmy wreszcie Dudę, przejdźmy do urzędnika niższego szczebla w KP, Szczegielniaka. Jedyny to świadek z Okęcia, którego ZP przesłuchał. Jak skutecznie i w jakim stylu, to kiedyś z sarkazmem „dekodował" bloger mailbox w analitycznej notce: http://mailbox.salon24.pl/399601,zeznania-t-szczegielniaka-rozbior-wysoce-subiektywny.  Co ciekawsze przywoływany w naszej rozmowie wielokrotnie Wierzchowski miał (jak twierdzi przed ZP) kontaktować się telefonicznie ze  Szczegielniakiem, lecz od żadnego z tych dwóch świadków nie wiemy, kiedy i na jaki temat.

                                                                                                   

Interesuje nas jednak teraz ten ostatni, bo wykazuje się amnezją warszawską, nie smoleńską (http://freeyourmind.salon24.pl/398929,tajemnice-okecia-2).

Jest to przypadek schorzenia  łagodniejszego niż to, które dopadło inne osoby na tym lotnisku, tj. że ktoś z Okęcia ma zupełnie  zasznurowane usta i/lub wykasowaną pamięć do zera nt. 10-04. Świadek Szczegielniak „wszystkich widział", ale „nie każdą osobę obserwował". Pytany o poszczególnych Delegatów (typu J.Szmajdziński, J. Kurtyka), nic konkretnego na ich temat nie jest w stanie powiedzieć, choć gdyby tych „pasażerów tupolewa" widział, to jakieś okoliczności z ich „widzeniem" by zapamiętał. Pytany o roszady na Okęciu (przesiadki ponoć z jaka do jaka) oraz o uruchamianie silników przez tupolewa,  stwierdza, że tych zdarzeń także nie widział, bo był w tym hanga... w termi... na terminalu (por.http://clouds.salon24.pl/399036,byl-sobie-hangar-tajemnicze-okecie-2010).  Ma się rozumieć,  nikogo z ZP z jego „przewodniczącym" na czele, tak uwrażliwionym na przejęzyczenia,  niekoniecznie freudowskie (vide posiedzenia z udziałem Wierzchowskiego i Wiśniewskiego), nie intryguje wcale o to, co miałoby znaczyć w tym hanga... - tak jakby wiedziano, iż pewnymi przejęzyczeniami interesować się nie należy. 

 

Na obrazie, jaki rysuje się z zeznań właśnie Szczegielniaka, który wszystkich widział, ujawniają się zatem rozliczne „białe plamy", które rozmaici paranoicy tłumaczą sobie tępo, iż skoro świadek kogoś na Okęciu nie dowidział (z „listy pasażerów tupolewa"), to ten ktoś mógł polecieć jakimś innym statkiem powietrznym. Ba, ale jakim, skoro legenda głosi, iż był li tylko „Wosztyl" i „Protasiuk"? Sprawę komplikują dodatkowo zeznania innych okęckich świadków - mam tu na myśli wspominanych już w naszej rozmowie, dziennikarzy (z „dziennikarskiego jaka"), którzy np.  widzieli tupolewa stojącego już pod terminalem... niedługo po 5. rano: 

 

Gdy wsiadaliśmy do kolejnego Jaka, Tupolew już został podstawiony przed wyjście z terminalu. Pamiętam, że spojrzałem jeszcze na niego, gdy zaczęliśmy kołować.  http://www.rmf24.pl/raport-fakty-roku/fakty-roku-relacje-reporterow/news-reporter-rmf-fm-wspomina-swoja-podroz-do-smolenska-10-kwietn,nId,315012

 

Oczywiście, nic, absolutnie nic, by w tym staniu polskiego tupolewa przed terminalem na EPWA, a  nawet grzaniu silników  (http://freeyourmind.salon24.pl/296019,ukladanka) nie było dziwnego,  gdyby nie to, że Szczegielniak w swej relacji dot. Okęcia parokrotnie używa określenia podjechał  samolot (przed terminal), mając na myśli już godzinę 7-mą, a nie 5-tą rano (por.http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/03/AS-FYM.pdf).  Wprawdzie start tego  samolotu, który podjechał, Szczegielniak sytuuje w paru punktach czasowych (godz. 7.17, 7.23), no ale wszystko wskazuje na to, że widział polskiego tupolewa (jego kolega Grodzki z KP zaś zrobił temu tupolewowi zdjęcie:  http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/anomalie.html).  Tylko paranoicy od maskirowki mogliby jednak widzieć w tym kalejdoskopie jakieś dwa tupolewy na warszawskim lotnisku - np. najpierw „Stroińskiego", a potem „Protasiuka".

 

„Komisja Macierewicza" z kolei, co zrozumiałe, na wypadek, gdyby się okazało, iż „Stroińskim" poleciałby ktoś z „zastępu świętych", kto przybył do Katynia pociągiem, autokarem, citroenem  Fantomasa, motorynką etc. - nie zgłębiała sprawy rozbieżności w relacjach dziennikarzy i  Szczegielniaka. Nie pytała też tego ostatniego o wieńce zajmujące ponoć 20 rzędów tupolewa, które wg red. Wojciechowskiego nie pozwoliły dziennikarzom podróżować właśnie tym statkiem powietrznym. ZP z jakichś względów nie wziął też na swój analityczno-badawczy warsztat innych prezydenckich urzędników: A. Klarkowskiego (miał odprowadzać Parę Prezydencką) ani M.Martynowskiego (miał nawet przycupnąć na pokładzie „prezydenckiego tupolewa" o godz. 7.02 (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/06/FYM-Aneks-3.pdf, s. 38), choć  tenże tupolew miał planowo odlatywać o 7.00; ciekawe, czy Martynowski widział wieńce?) - tak jakby parlamentarzyści wiedzieli, że nadmierne zainteresowanie Okęciem może się źle dla ZP i „dochodzenia przyczyn katastrofy smoleńskiej" skończyć. A propos Smoleńska, gdy Wierzchowski jest przesłuchiwany, jeden z posłów pyta świadka o oczekiwanie na XUBS: A czy pan widział lub  słyszał, jak lądowały wcześniej samoloty? Jaki? Jak lądowały? :) Jakież to jaki na  Siewiernym?, chciałoby się spytać. Jakie jaki?

 

Przejdźmy teraz do najciekawszego i najważniejszego przesłuchania - polskiego montażysty. Wiele  o tym posiedzeniu ZP pisałem, więc teraz postaram się tylko zwrócić na rzeczy, które powinny zostać jakoś uwypuklone. O czym naprawdę interesującym mówi Wiśniewski (poza historią z  nierealnością Zdarzenia na XUBS?). Mówi np. o delegacjach oczekujących na XUBS,  autokarach pełnych ludzi. Mówi też o (wcześniejszym) lądowaniu i odlocie innego samolotu (jakby tupolewa). Przyloty delegacji rządowych na 7 kwietnia 2010 świadek z uporem sytuuje  „dwa dni  wcześniej" w stosunku do dnia filmowania „miejsca katastrofy". Bardzo  oszczędnie Wiśniewski  gospodaruje zawartością „mgielnego sitcomu" - nie widzimy (ani nie słyszymy) podejścia „Wosztyla" ani obu (wyłącznie jedno) „podejść iła" (które i tak wygląda podejrzanie, jak zwracałem uwagę w Wizji lokalnej). To zaledwie garść przykładów, można by wymieniać więcej. Rola Macierewicza na tym posiedzeniu ZP jest nie do przecenienia - musi on co jakiś  czas „uspokajać" posłów, bo ci zadają zbyt dużo dociekliwych pytań świadkowi, a najwyraźniej nie oto chodzi. Wcinanie się „przewodniczącego" jest tak ostentacyjne, że kolejne posiedzenie zamienia się w komedię.

  O co jednak „przewodniczącemu" może chodzić, jeśliby się wsłuchać w jego dociekliwe pytania, którymi wprost bombarduje świadka? O to, że materiał Wiśniewskiego może być zmontowany, że świadek może być niewiarygodny i że wyłączył kamerę, gdy doszło do „upadku samolotu" (por. też  http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/05/problem-filmu-z-upadkiem-samolotu.html).  Przyjmijmy więc punkt widzenia śledczego Macierewicza na chwilę. Załóżmy, że Wiśniewski kłamie, kręci, zwodzi, oszukuje itd. Co zatem powinien zrobić ZP, odkrywszy takie  zachowania naocznego świadka? Machnąć na niego ręką?

 

Przeciwnie. Powinien go wezwać jeszcze raz (a nawet wiele razy ponownie), poddać konfrontacji z innymi świadkami z XUBS (Wierzchowskim, Baterem, Mrozem, Kraśką, Jakubikiem etc.), a przede wszystkim gruntownie i fachowo przyjrzeć się materiałom  filmowym świadka.

 

A tu nic. Nie ma - ani jednej analizy fonoskopijnej któregokolwiek wideo  Wiśniewskiego. Mgielny sitcom prezentowany we fragmentach przez Wiśniewskiego okazuje się dla ZP nieważny, bo „nie ma końcóweczki" (z „upadkiem samolotu"). Wątek przebierańców -strażaków, którzy są na „miejscu katastrofy" przed czasem podanym w „raporcie MAK" - też nieważny,  skwitowany właściwie śmiechem. Brak śladów na polance po uderzeniu samolotu (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2013/05/FYM-Lego-Smolensk.pdf,  s. 75) - nieważny... choć może ważny, bo wskazywałby pewnie na „eksplozję w przestworzach" (skoro prawie nic się nie pali na pobojowisku).

 

Jeśliby faktycznie Wiśniewski miał być niewiarygodny, jego materiał zaś (nawet wielokrotnie) zmontowany - to i tak pozostawałby cały czas pod znakiem zapytania obraz tego, co zarejestrował  polski montażysta. Sfilmowane są szczątki wyglądające na wrak polskiego samolotu i ludzie w różnych uniformach, usiłujący gasić ogniska na pobojowisku - to wszystko zaś wszak stanowiło 10 Kwietnia ikonę smoleńskiej katastrofy w setkach kanałów telewizyjnych świata. Jeśli więc świadek  zwodzi, to  co właściwie udało mu się nagrać za pomocą kamery Sony miniDV? Co to za ludzie i co to za sceneria? A szczególnie: co to za dzień filmowania? Zajrzyjmy teraz na chwilę na to posiedzenie ZP:

 

Pos. Rafalska (ca. 1h56'): Chyba po minucie kręcenia tego filmu było ujęcie i bliski kadr na... czarną skrzynkę. Czarną skrzynkę, która się okazuje pomarańczową skrzynką. Ja gdybym widziała, to..., to pewnie nie wiedziałabym, że akurat to jest ta czarna skrzynka, więc jakby...zdumiewająca jest ta łatwość - to że tak szybko pan znalazł tą skrzynkę, natomiast  Rosjanie na to potrzebowali aż wielu godzin, bo o godzinie 16-tej chyba podano informację o znalezieniu czarnej skrzynki. (...) Dla mnie to jest zdumiewające to miejsce, w którym znaleziono tą czarną skrzynkę (...) (dodaje po chwili Rafalska, wskazując na  położenie innych części wraku). W „raporcie MAK" owo „znalezienie" lokowane jest o godz.13:02 [rus. czasu] - na miejscu AP znaleziono 2 rejestratory pokładowe (s. 103) - tak czy tak jednak na  pewno nie jest to godz. 10.50 rus. czasu. (jak to wynikałoby z kadrów z „zegarem kamery" prezentowanych przez moonwalkera przed ZP; na nich CVR widać o 8.50.01 pol. czasu; por. też http://freeyourmind.salon24.pl/369017,o-diablach-co-rejestratory-sponiewierali).  Wiśniewski zaś  taką ezopową mową się odnosi do stawianej przez Rafalską kwestii „znalezienia" przez niego  „czarnej skrzynki":

 

Następne pytanie  dotyczące tych nieszczęsnych czarnych skrzynek [czemu SW mówi o rejestratorach, a nie o pojedynczym rejestratorze widocznym na jego materiale filmowym?

- przyp. F.Y.M.]. Dlaczego Rosjanie dopiero tak późno je znaleźli? Nie potrafię tego powiedzieć. Następna sprawa, dlaczego... ja znalazłem? Nie wiem [moonwalker robi „minę  Stiopy" - przyp. F.Y.M.] -może akurat tak miało być.  Dlaczego akurat jedna jest tu...[i tu się wątek Wiśniewskiemu urywa na moment - przyp. F.Y.M.] - w sumie, z tego, co ja pamiętam, i ze swego skromnego doświadczenia i wiedzy, w ogóle w samolocie są 2 czarne skrzynki. Jedna jest z tyłu, druga jest z przodu, a w polskim tupolewie jeszcze była trzecia [to nie jest odpowiedź na pytanie Rafalskiej - przyp. F.Y.M.]. Ten, te trzecie urządzenie,  które najwięcej Rosjanom sprawiło kłopotu, bo to było, bo to są akurat typowe, powiedzmy sobie, czer-, czarne skrzynki rosyjskie, a ta jest, a tamten rejestrator był polski, dlatego oni mieli problemy z nim. Dlaczego akurat oni tego nie potrafili znaleźć i tak późno podali? No... [wzrusza ramionami] nie potrafię na tego, na to pytanie odpowiedzieć - nie mam na tej, na tej podstawie żadnej informacji ani wiedzy. No bo, no, niestety, trudno mi na ten  temat cokolwiek powiedzieć.

 

To sprawa, na którą zwracałem uwagę w Elementarzu smoleńskim, wiele bowiem wskazuje na to,że Wiśniewski widział (i filmował) „czarną skrzynkę", której... nie widział (idący najprawdopodobniej tą samą drogą) Bahr i Kwaśniewski. Ktoś pomyśli: OK, może  ambasador z kierowcą z wrażenia przeoczyli taki sporej wielkości przedmiot albo poszli jakimś skosem, nie ścieżką przetartą przez moonwalkera. A Ruscy, robiąc kordon, także by to „coś"  przeoczyli? Nie postawiliby zaraz „warty" przy tak ważnym znalezisku - tak jak posłali wartę z psem do pilnowania brzozy rosnącej na zaśmieconej działce N. Bodina? Nie sfotografowaliby tak  istotnego dla „śledztwa" znaleziska? Dlaczego (poza tym jednym, nieco podejrzanym, bo  pochodzącym z ruskiej telewizji:  zdjęciem) NIE MA FOTOGRAFII czarnych skrzynek na pobojowisku, ujęć innych niż doskonale nam znane kadry z moonfilmu Wiśniewskiego? Dlaczego nie ma zdjęć CVR z „miejsca katastrofy" w „raporcie MAK" (a tylko fotki z „laboratorium", gdy już „otworzono komisyjnie"  rejestratory; s. 69-72)?

 

Ano nie ma pewnie dlatego, że podróże w czasie nie istnieją i rejestrator (widziany przez polskiego montażystę) w dniu 10 Kwietnia w tymże miejscu, w którym Wiśniewski go „swego czasu" filmował - nie leżał. Gdzie dokładnie „leżały rejestratory", trudno powiedzieć, bo nie ma żadnej fotograficznej dokumentacji z ich wieczornego okazania przybyłym na XUBS ekspertom i prokuratorom, ale  biorąc pod uwagę to, iż obie „pomarańczowe czarne skrzynki" zamontowane są w części ogonowej, powinny leżeć w okolicach ogona, a więc w szczątkach nieopodal zony Koli. Jako ciekawostkę podam, że w „raporcie Millera" na s. 63 można przeczytać: Na miejscu wypadku został odnaleziony 10.04.2010 r. przez stronę rosyjską blok 70A-10M rejestratora MARS-BM, zaś na następnej wklejony jest miks kadrów z moonfilmu z podpisem: Blok 70A-10M rejestratora MARS- BM na miejscu wypadku. Problem w tym, że moonwalker nie reprezentował raczej „strony rosyjskiej", ta zaś zdjęć Wiśniewskiego, jak wspomniałem, nie zamieściła w swoim „raporcie".

Wracam do rozważań ogólnych o ZP. Czemu tak a nie inaczej wyglądały przesłuchania świadków i  czemu jest - właściwie było - przesłuchań tak niewiele? Przypadek? Indolencja? Brak czasu? Nie, ZP dokłada po prostu wielkich starań, by pewne kwestie za żadne skarby nie wyszły na jaw. Czemu jednak aż takie starania parlamentarzystów pod batutą Macierewicza, czemu takie  zinstytucjonalizowane wysiłki? Najwyraźniej coś ważnego było i wciąż pozostaje do ukrycia w związku z dniem tragedii Delegatów. W przeciwnym razie wszystko w tym dochodzeniu i badaniu byłoby całkowicie transparentne, tak by nie pojawiały się nawet drobne podejrzenia o mataczenie lub prowadzenie śledztwa donikąd. Co może być do ukrycia dla ZP? Oczywiście inny niż oficjalny  scenariusz wydarzeń z 10-04 - i wcale nie chodzi o żadną „eksplozję w przestworzach".

„Komisji Macierewicza", jak Pan wie, nieba stara się przychylić cała dziennikarska śledcza szkoła niezależnych, niepokornych i innych nieskazitelnych żurnalistów, zaś to przychylanie nieba  przyjmuje postać konstrukcji tuby propagandowej ZP. Żadnych kłopotliwych pytań, żadnych niebezpiecznych lub niewygodnych tematów, żadnych poszukiwań poza obszarami z góry wyznaczonymi jako „właściwe". Z drugiej zaś strony: tłuczenie ludziom do głowy paru prostych fraz, typu „wysadzono samolot", „były dwa wybuchy" itd., ażeby dało się to łatwo przy  obiadach i grillach powtarzać, i nakręcać w „Polaków rozmowach".

 

Jeśli się dodatkowo wgłębić w prace dziennikarzy śledczych od Macierewicza (co staram się robić  zarówno w Czerwonej stronie Księżyca, jak i w Wizji lokalnej), to znowu pokazują się kwiatki związane z 1) bardzo staranną selekcją materiału, który się upublicznia, 2) postprodukcją i  montażem  (por. moje opracowanie Wizja lokalna oraz   http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/08/polski-montaz-3.html),  i 3) narzucaniem  odbiorcy takiej a nie innej interpretacji przebiegu wydarzeń z 10-04, czyli, jak to się mówi w języku medioznawczym, framingiem - tj. obramowywaniem wydarzenia odpowiednią (z punktu widzenia nadawcy) interpretacją. To ma być dziennikarstwo śledcze, że jedną oficjalną fałszywą wersję,  zastępuje się kolejnym zafałszowanym obrazem? To ja dziękuję za takie dochodzenie i za taki obiektywizm, za taką niezależność i taki krytycyzm wzmocniony ruskimi bumagami i ruskimi „ocziewidcami". A propos świadków. Widział Pan zapewne, jaką gwiazdą dla szkoły Macierewicza był A. Koronczik czy W. Iwanow-Safonienko. Czemu tyle miejsca i czasu nie poświęcono polskim świadkom z XUBS? Czemu na „wizję lokalną" Gargas nie zabrała Wiśniewskiego albo Wosztyla? Mroza, Batera, Kraśki, Sępa...? Tych „przypadków" i innych osobliwości związanych i z ZP, i ze  szkołą Macierewicza jest tak wiele, że doprawdy nawet ślepy by dostrzegł, iż za tym szaleństwem kryje się metoda niewiele różniąca się od „badań MAK". Na tym jednak nie koniec.

 

Na tym nie koniec, gdyż skala agresji, jaką kieruje i szef ZP, i cała jego szkoła na tych, co ośmielają się krytykować prace, ustalenia, sposób działania etc. „komisji Macierewicza", świadczy, iż ci ludzie są bardzo zdeterminowani w lansowaniu swojej obłędnej wersji. Już nawet nie powinienem przypominać tego, że blogerzy od maskirowki są przedstawiani w tych kręgach jako „ruska  agentura", mimo że to przecież ZP ze swym eksperckim zapleczem z całą powagą  nagłaśnia ruskie materiały i na ruskich materiałach się opiera w całej swej  absurdalnej dwuwybuchowej hipotezie. Przypadek? Komedia? Wściekłość szkoły Macierewicza sięgająca po oczerniające epitety - przy tej destrukcyjnej dla polskiego śledztwa metodologii, którą opisałem wyżej - świadczyć może o olbrzymich wprost pokładach strachu przed ujawnieniem się „innego scenariusza" wydarzeń z 10-04 aniżeli ten głoszony także przez ZP. Ci  ludzie dostają białej gorączki, gdy się im pewne pytania związane z dniem tragedii, jak i z tak a nie inaczej wyglądającym dochodzeniem „komisji Macierewicza", zadaje. Skąd ta ślepa furia? Skąd ta  szewska pasja? Czego się tak panicznie ci ludzie boją? Że co wyjdzie na jaw?

 

Gdy we wrześniu 2010 przesłuchiwany jest Sasin, pos. B. Kempa (nie wiem czy nadal uczestniczy w pracach ZP) stawia postulat, by przesłuchać parlamentarzystów, świadków z Katynia choćby w kontekście informacji z 10-04 o trzech ocalałych osobach. Przez trzy lata ZP nie przesłuchuje żadnego z tychże parlamentarzystów, a w kwietniu 2013 sam Macierewicz robi  rejwach w mediach wokół sprawy trójki ocalałych  (http://clouds.salon24.pl/500738,co-najmniej-trzy-osoby-przezyly).  Darciom szat nie ma końca - i jak to zwykle przy tego typu spektaklach teatru  jednego aktora Macierewicza bywa - wnet sprawa cichnie jak ręką odjął, choć całą masę ludzi  można by w tej właśnie materii wezwać na posiedzenia i systematycznie przesłuchać - od  urzędników państwowych, poprzez parlamentarzystów właśnie, aż po dziennikarzy.

 

Inny drastyczny przykład. We wrześniu 2012, gdy atmosfera skandalu wokół stanu zwłok A. Walentynowicz (oraz „zamiany ciał") sięga szczytu, słyszymy buńczuczne zapowiedzi, iż dojdzie do masowych ekshumacji ciał ofiar „katastrofy" - upływa ponad pół roku od tamtej pory i co? Nic.  Jeszcze lepszy przykład: szkoła Macierewicza nie tak dawno zaczęła ogłaszać sensacyjne (bo tylko takie ona serwuje) wieści, że „prezydencki tupolew" nie został sprawdzony pirotechnicznie przed  odlotem.

 

I co? Znakomita w końcu okazja, by natychmiast wznowić przesłuchania świadków z  Okęcia - dawaj Klarkowskiego, Martynowskiego, Grodzkiego, Szczegielniaka znów itd., a może i ludzi z 36 splt, WPL etc. I co? Nic, żadnych rekonstrukcji sytuacji z EPWA. Przypadek? Brak czasu?  Przeoczenie? Jak Pan sądzi?

 

Z jednej strony pojawiają się głośne i „wstrząsające posadami wszystkiego" akcje medialne,  stanowiące rodzaj mega-teatru, wokół którego szkoła Macierewicza urządza nieprawdopodobny szum medialny, choć lepiej byłoby tu mówić może nie o teatrze, a o zwyczajnym cyrku. Z drugiej - cała para idzie w gwizdek po takich przedstawieniach.

 

J. Mieszko-Wiórkiewicz zresztą już dawno  taką postawiła tezę, co do ogółu prac „komisji Macierewicza" - tj. że cała para miała tu pójść w  gwizdek, gdyż chodziło wyłącznie o skanalizowanie nastrojów społecznych tych kręgów naszych rodaków, którzy nie pogodzili się z oficjalną brzozowo-wypadkową narracją. Jeśliby taki faktycznie był cel funkcjonowania ZP, to w przyszłości także jego członkowie będą musieli stanąć przed  nadzwyczajną obywatelską komisją, która zajmie się sprawą 10-04 już bez politycznego ochronnego parasola czyjegokolwiek, prowadząc transparentne śledztwo dot. losów Delegatów. Na ZP w tej  materii nie można już absolutnie liczyć. „Komisja Macierewicza" powinna ulec samorozwiązaniu.

 

Załóżmy jednak teraz na koniec dla odmiany, idąc jakby śladem tej drugiej oficjalnej (fikcyjnej) rządowej narracji, tj. że „wszystko jest jasne i nie ma żadnych zagadek, co do 10-04", tj. doszło np. do lotniczego wypadku pod Smoleńskiem, kiedy to zginęło na miejscu 96 osób - czemu więc nie ma dowodów, które pozwoliłyby zamknąć usta „paranoikom"? Czemu nie ma obszernych i szczegółowych materiałów z godzin sprzed wylotów delegacji? Czemu w przestrzeni publicznej nie ma materiałów z komórek /aparatów /kamer pasażerów? Czemu brak materiałów z oczekiwania na  delegację na XUBS? Czemu nadal, od ponad trzech lat, nie ma żadnego zapisu samej katastrofy?  Czemu tyle pytań i kontrowersji budzi to, co nagrał Wiśniewski? Czemu tak wiele materiałów jest  utajnionych? Czemu tylu dziennikarzy kompletnie „nie interesuje" się tak ważną sprawą? Itd.

 

ten sposób jednak wrócilibyśmy oczywiście do punktu wyjścia  (http://www.freeyourmind.salon24.pl/369431,krotka-historia-pewnego-wypadku),  co możemy sobie chyba darować, choć w kontekście powyższych pytań przypomnę może fragment wywiadu z prof. K. Śliwką z Katedry Medycyny Sądowej UMK w Bydgoszczy (por. też  http://freeyourmind.salon24.pl/292769,natychmiast-wszczac-sledztwo).  Rozmowa zamieszczona  zastała przed dwoma laty w Nowym Państwie 3/2011 (s. 51-54): 

 

Katedra Medycyny Sądowej UMK w Bydgoszczy już rano w dniu katastrofy zorganizowała grupę najlepszych medyków sądowych różnych specjalizacji, w tym antropologów,  genetyków sądowych, z całej Polski, z panią prof. Barbarą Świątek, krajowym  konsultantem w dziedzinie medycyny sądowej, na czele. Zadzwoniłem do kolegów i wszyscy  zadeklarowali chęć pomocy. Ci ludzie cały czas „siedzieli na walizkach" gotowi w każdej  chwili jechać do Smoleńska. Na drugi dzień dowiedziałem się - po wielu moich telefonach, jakie wykonałem do Rządowego Centrum Antykryzysowego - że nie jesteśmy potrzebni. 

 

Godzinę po katastrofie wysłaliśmy pismo do Prokuratury Generalnej i Naczelnej  Prokuratury Wojskowej, a następnego dnia do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Zaoferowaliśmy swoją pomoc w badaniach medyczno-sądowych koniecznych w związku z katastrofą smoleńską. „Ze względu na rozmiary tragedii i związaną z tym koniecznością  przeprowadzenia szeroko zakrojonych badań identyfikacyjnych badania te naszym  zdaniem powinny być przeprowadzone przez 2-3 najlepiej przygotowane ośrodki w naszym kraju" - napisaliśmy. Podkreśliliśmy, że biegli z Zakładu Genetyki Molekularnej w Bydgoszczy mogliby pomóc w badaniach DNA z wykorzystaniem nowoczesnych  technologii, a mają doświadczenie w identyfikacji ofiar katastrof i konfliktów zbrojnych.  Uczestniczyli m.in. jako jeden z dwóch ośrodków europejskich w największej w świecie identyfikacji szczątków ofiar z grobów masowych w Bośni i Hercegowiny. Napisaliśmy, że jesteśmy do dyspozycji prokuratury. 

 

Biuro Prokuratora Generalnego poinformowało nas tylko, że przekazało nasze pismo do  Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która zajmuje się katastrofą. Z NPW nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi.

 

Czy to jest standardowe zachowanie tak kluczowych instytucji w sytuacji (załóżmy) lotniczego wypadku ze skutkami śmiertelnymi dla 96 osób na pokładzie? I w ramach uzupełnienia cytat z  wypowiedzi Macierewicza zamykającej marcowe (2012) posiedzenie z udziałem prof. M. Badena  (http://fymreport.polis2008.pl/?p=7712): 

 

chciałem bardzo serdecznie podziękować przede wszystkim p. profesorowi Michael Baden,  który naprawdę poświęcił i olbrzymią ilość czasu, wysiłku, wiedzy, jaką nam przekazał. Nie mam też wątpliwości, że jeżeli te badania, które były robione wobec śp. Przemysława  Gosiewskiego i prof. Kurtyki, były robione, a wiele jest takich wskazań, z nieporównanie  większą starannością i dokładnością - to w olbrzymim stopniu dlatego, że wręcz fizycznie  był obecny p. Michael Baden i wszyscy mieli świadomość, iż uwagi, które przekazywał  poprzez rodziny, muszą być brane, muszą być traktowane bardzo poważnie, co nie zmienia  sprawy, że przy (¼) całym szacunku dla zespołu biegłych, którzy w tym uczestniczyli, pozostaje wielki znak zapytania, jak mogło dojść do tego, że prokuratura nie wyznaczyła ani jednego biegłego mającego chociażby jednorazowe  doświadczenie w badaniu ofiar tragedii lotniczych - chociażby jednego.

 

Powtarzam, to nie ujmuje kompetencji tym ludziom, tylko wiadomo, że inaczej dany fakt  opisze polonista, a inaczej historyk, a jeszcze inaczej kryminolog I   w   związku   z tym   przez  po prostu brak doświadczenia te działania, które mają charakter niepowtarzalny, bo sekcja  zwłok ma w istocie charakter niepowtarzalny, mogą zawierać bez chęci, bez dążenia, ale  przez brak kompetencji, mogą zawierać istotne błędy Mówię o tym z olbrzymim, z olbrzymim uczuciem goryczy, bo o ile można sobie wyobrazić, odwołując się do  słów p. senator, iż niektórzy przedstawiciele rządu uważali, że Rosja jest mocarstwem 10-go kwietnia i pewnych rzeczy nie dopatrzyli, a nawet, iż z różnych powodów, może i  politycznych, nie podjęli właściwych działań, co do których są zobowiązani kodeksem postępowania karnego po powrocie ciał do Polski - to dwa lata później tkwienie w tym samym błędzie, czy w tym samym kierunku działania nie jest już przypadkiem i należy traktować jako przemyślane, konsekwentne i podjęte z pewną świadomością skutku  zachowanie. Taki się nasuwa wniosek.

 

Odkładając na bok tę klasyczną  już tyradę w teatralnym stylu „szefa ZP", nietrudno doszukać się zdumienia „przewodniczącego", że ekshumowane ciała „ofiar katastrofy" badają specjaliści „nie od katastrof". Rozumowanie Macierewicza jest tu przejrzyste w tym względzie, że zmierza do  udowodnienia, iż mamy do czynienia z kolejnym świadomym zaniedbaniem proceduralno -instytucjonalno -procesowym, bo „szefowi ZP" nie przyjdzie do głowy orzec, że może dlatego ciał nie badają specjaliści od wypadków komunikacyjnych, ponieważ ofiary nie zginęły w wyniku lotniczej katastrofy (nawet jeśliby niektóre ciała „pasażerów tupolewa" wykazywały obrażenia powypadkowe,zaznaczam). I nawiązując do cytatu z wywiadu z prof. Śliwką - może dlatego nie wysyłano tego typu specjalistów 10 Kwietnia, gdyż wiedziano, że realnej katastrofy w Smoleńsku nie było, lecz oficjalnie  ogłosić tego nie było można? 

 

 

Zygmunt Białas:  W październiku ub. r. odbyła się I Naukowa Konferencja Smoleńska w Warszawie. Pański  referat nie został przyjęty na konferencję. Podobnie potraktowano pracę prof. Mirosława Dakowskiego. Czy można to odrzucenie rozumieć jako brak gotowości kręgów naukowych i  decyzyjnych do swobodnej i poważnej rozmowy na temat tragedii smoleńskiej? 

 

Free Your Mind: Trudno mi się wypowiadać za prof. prof. Ch. Cieszewskiego i P. Witakowskiego, czyli  głównych organizatorów/pomysłodawców konferencji. Z tego, co wiem, to starali się oni jakoś zapobiec sytuacji, w której grupa Macierewicza uzurpatorsko zawładnie narracją dotyczącą 10  Kwietnia, lecz nie za bardzo im (Cieszewskiemu i Witakowskiemu) się to udało. Myślę, że niezłą, choć niekoniecznie zajmującą i ciekawą, lekturą byłby wydany kiedyś zapis korespondencji, która na temat hipotezy dwóch miejsc oraz mojej skromnej osoby napływała do organizatorów  konferencji od rozmaitych „życzliwych" z przedstawicielami ekspertów ZP, takimi jak dr K.Nowaczyk, na czele.

Zadbali przeróżni „życzliwi" nie tylko o to, by nie dopuścić pewnych referatów (jak mój lub  Dakowskiego) do wygłoszenia, ale nawet o to, by w ogóle nie brano pod uwagę takiego wariantu wydarzeń z 10 Kwietnia, w ramach którego nie doszło do lotniczego wypadku z udziałem „prezydenckiego tupolewa". Tak jakby sprawa owego wypadku była w stu procentach przesądzona, pewna, udowodniona, udokumentowana, niebudząca żadnych kontrowersji itd. Nowaczyk zapewniał mailowo Witakowskiego i Cieszewskiego, że dokumentacja z danymi FMS-a (w domyśle „prezydenckiego tupolewa", ma się rozumieć), którą on dysponuje, nie pozostawia cienia wątpliwości, iż nie tylko na XUBS doszło do katastrofy „prezydenckiego  tupolewa", ale też (tam, na polance samosiejek przy smoleńskim wojskowym lotnisku) doszło do tragedii polskich Delegatów. Zapewniał o tym (organizatorów konferencji) człowiek, który 10  Kwietnia nie był osobiście ani na XUBS, ani w okolicy (ani też przez następne trzy lata po 10-04 tam swej eksperckiej stopy nie postawił), który nie widział na własne oczy tragedii Delegatów i  który przecież nie dysponuje żadnym, absolutnie żadnym, filmowym, fotograficznym zapisem momentu „smoleńskiej katastrofy". To ma być naukowe dowodzenie czegoś w tak poważnej  sprawie?

Nieważne; modus operandi ZP znamy. Wróćmy do zagadnienia organizacji konferencji (szykowana jest już następna - w podobnym klimacie jak pierwsza, a więc „okołowybuchowa" - pozostaje organizatorom życzyć szczęścia - tego typu badania można rozłożyć na kilkadziesiąt lat).

 

Warto wspomnieć może o tym, że link do mojej książki Czerwona strona Księżyca zamieszczony został  przez organizatorów I Konferencji, nie tylko zanim się ujawniłem, ale i bez jakiegokolwiek kontaktu organizatorów ze mną (nie było to trudne, skoro mój adres mailowy widniał na moim salonowym blogu od lat). O sprawie dowiedziałem się od innych blogerów i komentatorów na moim blogu - i było to dla mnie miłe zaskoczenie. Przypomnę z kronikarskiego obowiązku, że Czerwoną stronę Księżyca linkowano i sytuowano wśród tekstów źródłowych obok takich znamienitych  dokumentów, jak „raportu MAK" i „raport Millera".

Ja oczywiście w swej skrajnej głupocie i naiwności (jako wciąż czujący się młodo naukowiec,  wierzący, że wspólnota uczonych to grupa ludzi niepodatnych na wpływy polityków, odpornych na naciski, bezkompromisowych) sądziłem, że oto polskie środowisko naukowe otwiera nowy rozdział w historii smoleńskiej i zwyczajnie, twardo delegalizuje dotychczasową oficjalną narrację, wchodząc na poziom bardzo krytycznej analizy tego, co się (wg oficj. danych) miało stać 10 Kwietnia. Bardzo się pomyliłem. Nic takiego nie nastąpiło. Byliśmy świadkami narodzenia się „nowej świeckiej tradycji" (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/10/nowa-swiecka-tradycja.html),  a więc gremialnego podporządkowania się naukowców absurdalnemu  paradygmatowi skonstruowanemu przez środowisko Macierewicza, który sam  żadnym naukowcem nie był, nie jest i nigdy nie będzie. Polityk zarządza naukowcami, ci się zwyczajnie podporządkowują, nie dostrzegając w takiej sytuacji nic zdrożnego. Historia jak z „Polski Ludowej". Oczom nie wierzę. Rzecz może szokująca, ale w szerszym kontekście III RP to paradoksalnie może „tak powinno być". Nihil novi sub sole, po prostu. Niezależną naukę i  niezależne instytucje naukowe dopiero trzeba nad Wisłą budować, najwyraźniej. Kiedyś marksizm „wyjaśniał wszystko", dziś powstają nowe „szkoły" (smoleńskie, tak je można nazwać), które  właśnie „wszystko wyjaśniają", nie potrzebując nawet żadnego dowodowego materiału i skutecznie blokując jakąkolwiek otwartą dyskusję, monopolizując debatę publiczną dotyczącą tragedii z 10-04.

Co bowiem w gruncie rzeczy niebezpiecznego głosi hipoteza maskirowki? To, że należy całą sprawę losów Delegatów zbadać dokładnie od samego początku, publikując dokumenty, zdjęcia, gromadząc publicznie przeprowadzane (w określonym rygorze  prawnym) zeznania świadków etc.? To nie jest jakiś nadzwyczajny, fantastyczny postulat, biorąc pod uwagę skalę tragedii i mniej lub bardziej zamierzoną indolencję oficjalnego śledztwa (rządowego oraz antyrządowego). Z punktu widzenia h2m katastrofa smoleńska jest wydarzeniem stricte medialnym, a nie realnym. Wiele za takim postawieniem sprawy przemawia przesłanek: zeznania świadków, brak akcji ratunkowej na „miejscu katastrofy", brak pożaru, przedziwny wygląd pobojowiska, brak dokumentacji samego zajścia zdarzenia, atrofia wielu instytucji państwowych na wieść o lotniczym wypadku o tak wielkiej wadze itd. W przypadku I Konferencji okazało się, że  nawet takie podstawowe zagadnienia, jakie stawia h2m, są „politycznie niepoprawne" i  „nienaukowe" dla agresywnej szkoły Macierewicza, blokującej mnie czy Dakowskiego.

 

Jestem  jednak przekonany, że będą jeszcze konferencje naukowe z prawdziwego zdarzenia, konferencje także nt. tego, jak badano „katastrofę smoleńską" - jakimi metodami i z jakimi skutkami - i jak ją „obrazowano". Tylko organizatorami ani współorganizatorami tego typu spotkań naukowych nie będą już ludzie Macierewicza, na pewno.

 

Zygmunt Białas:  W drugiej części innej naszej rozmowy  (http://zygmuntbialas.salon24.pl/420282,free-your-mind-ruscy-w-sprawie-tragedii-lza-jak-pies)   wypowiada Pan słowa: Polska albo będzie zmierzać do odbudowy swojej potęgi, albo właśnie stanie się państwem, z którym nie liczy się zupełnie  nikt. Gra więc toczy się o wysoką stawkę i dobrze by było, by sami Polacy mieli tego świadomość. - Dodam tutaj, iż jestem przekonany, że nie da się zbudować na kłamstwie silnego i sprawiedliwego państwa. Zapytam więc: - Czy poznamy prawdę o Smoleńsku? - Czy Polacy są świadomi gry o wysoką (najwyższą) stawkę? - Czy można mieć nadzieję na uruchomienie sił, które odnowią naszą  Ojczyznę?

Free Your Mind:  Prawdę poznamy, może Pan być pewny.   Będzie to prawda przeszywająca (być może jako Polacy zasłużyliśmy sobie na taką nową lekcję historii). To będzie prawda nie tylko o czyimś męczeństwie i męstwie, ale też o zdradzie. Na Pańskie pytanie 2. odpowiedziałbym: nie wiem, jak jest ze świadomością (wszystkich) Polaków - wiem, że bez prawdy nie ma normalnego narodu. I nie ma też wolności.

 

W ten sposób jednak odchodzimy od sprawy 10 Kwietnia, a wkraczamy w obszar „metafizycznych rozważań o polskim narodzie". Naród, który nie chce ani prawdy, ani wolności, chce zniewolenia po prostu, traktując je jako „wyjście z sytuacji". Kłamstwo to zniewolenie przecież. Problem jednak w tym, że polska rzeczywistość jest wielowymiarowa. Może być tak, że to generalnie politycy chcą kłamstwa, a zwykli ludzie chcieliby prawdy, lecz ci zwykli ludzie boją się systemu kłamstwa, jaki  powstał, boją się, mając w pamięci epokę sowietyzacji za peerelu. Wytwarza się więc atmosfera jak w „Polsce Ludowej" - „sferę publiczną" coraz mocniej oddzielamy od prywatnej. Przy czym pojawia się obecnie jedna istotna różnica w stosunku do „Polski Ludowej" - do sfery publicznej bowiem sporo ludzi (ja także) zalicza „media niezależne", „niepokorne" etc., czyli szkołę Macierewicza, a nie tylko Czerską i okolice. Mamy do czynienia, właśnie w kontekście tragedii z 10-04, z pozornym pluralizmem w sferze środków masowego przekazu. Media rządowe i antyrządowe głoszą wszak to samo, tj. że doszło do smoleńskiej katastrofy. W tej jednej podstawowej kwestii panuje między nimi porozumienie ponad podziałami. „Spór smoleński" między tymi gremiami dotyczy jedynie tego, w jaki sposób przebiegła „katastrofa". I od ponad trzech lat oglądamy tańce św. Wita rozmaitych  znawców dendrologii wokół polanki przy XUBS.

 

Na Pańskie trzecie pytanie odpowiedź narzuca się sama: my wszyscy, pracujący w różnych sferach zawodowych i zatroskani o nasz kraj, jesteśmy „siłą odnawiającą". Problem, który Pan stawia, nie sprowadza się do tego, „kto z jakiej strony przychodzi". Widziałbym to inaczej: na ile umiemy tworzyć narodową wspólnotę. Brzmi to górnolotnie, ale innych słów nie znajduję w tej chwili.  Na ile my, Polacy, różniący się poglądami, podejściem do życia, stanem majątkowym, przeszłością, religijnością etc., umiemy pokonywać urazy, podziały, niesnaski, nienawiść, zawiść - na ile sami wobec siebie umiemy okazywać braterską, tak braterską, narodową, miłość - wynikającą z tych podstaw, że jesteśmy wspólnotą narodową. Taką braterską miłość, jaką wykazywali się Polacy w olbrzymiej większości, w czasie II wojny światowej - komunizm potem zadbał, by właśnie tego braterstwa nie było.

 

Jeśli podstawowym „kryterium polskości" w obecnym, dwudziestym pierwszym, wieku, po takiej niesamowitej tragedii jak ta z 10-04, miałoby być to, „czy jesteś z X-em, czy nie", to narodowej wspólnoty nie zbudujemy przez następne sto lat. Na twardych podziałach (w ramach których ludzi wyklucza się za to, iż „nie są z nami") nie zbudujemy wspólnoty. Tego budowania, jak sądzę, chciał nas nauczyć jeden z największych Polaków w naszych dziejach, Jan Paweł II. I niestety, nie takiej  narodowej wspólnoty, lecz Polaków wiecznie skłóconych, podzielonych, nienawidzących się nawzajem, skaczących sobie do gardeł - chce wielu polityków - bez względu na ich „korzenie  ideowe" oraz retorykę. Ludźmi skłóconymi łatwiej się „zarządza", zwłaszcza jeśli za praktyczny i efektywny środek takiego zarządzania uznaje się kłamstwo i dezinformację. Ludzie skłóceni są  zdezorganizowani - niezdolni do współdziałania i do przeciwstawienia się złu, choćby tym złem była opresja w tychże ludzi wymierzona.

 

Nauczmy się więc „nie nienawidzić nawzajem". Jan Paweł II przypominał na jednej ze swych ostatnich pielgrzymek - „jedni drugich brzemiona noście". Obyśmy też przy okazji budowania  wspólnoty byli w stanie udźwignąć brzemię nauczania Jana Pawła II, które nakazuje bezwzględnie służyć prawdzie i Bogu. Prawda o 10-04 jest wciąż przed nami, ale już powoli się odsłania.

 

 

Zygmunt Białas:  Dziękuję Panu w imieniu Czytelników i swoim za interesującą rozmowę. Chyba nie omówiliśmy wszystkich najważniejszych spraw i problemów, więc poproszę Pana za kilka miesięcy ponownie o  udzielenie odpowiedzi na kilka moich pytań.

 

Free Your Mind:  Dziękuję Panu serdecznie.

 

[czerwiec 2013]