Niemiecki serial jest jak mocny policzek dla uśmiechniętej głupkowato i na pokaz gęby | |
Wpisał: Mariusz Pilis | |
22.06.2013. | |
Niemiecki serial jest jak mocny policzek dla uśmiechniętej głupkowato i na pokaz gęby współczesnej Polski
Mariusz Pilis w tygodniku "Sieci": 18 czerwca, wpolityce
Pojawiły się głosy, że to skandal, żeby polski podatnik płacił (bo tym w istocie jest zakup przez TVP licencji na pokaz niemieckiego serialu) za oglądanie antypolskiego w wymowie filmu. Ale to głosy spóźnione i kolokwialnie ujmując problem– mleko dawno temu się rozlało - pisze w tygodniku "Sieci" Mariusz Pilis, analizując niemiecki serial "Nasze matki, nasi ojcowie". Pilis, który sam jest reżyserem i dokumentalistą dzieli się z Czytelnikami pisma wrażeniami po obejrzeniu produkcji: Ten film dosłownie się połyka. Można się w nim zatracić, niejako wręcz fizycznie przeżywać losy głównych bohaterów. Strukturę serialu oparto na bardzo prostym pomyśle. A jak wiadomo, najprostsze rozwiązania zwykle najlepiej wypełniają swoje zadanie - ocenia. Jednak nie wszystko wygląda tak pięknie. Wzburzają zwłaszcza wątki poświęcone Polakom i Armii Krajowej. Pilis nie pozostawia złudzeń: - Z tego pięknego filmowego snu wybudził mnie moment, gdy w połowie drugiej części zaczynały się pojawiać polskie wątki. To było naprawdę twarde przebudzenie. I nie chodzi tylko o kwestie wypowiadane przez aktorów grających role polskich chłopów czy żołnierzy Armii Krajowej. Te elementy wymykają się jakiejkolwiek krytyce. Są absolutnie skandaliczne. Żeby zachęcić do obejrzenia tytułu, przytoczę tylko dwa przykłady: Spotkanie oddziału partyzantów AK z chłopami polskimi, którzy mają dostarczać aprowizacji. Chłop zadaje „kluczowe” pytanie:„A czy są u was w oddziale Żydzi?”. Dowódca pyta partyzantów: „Czy są tu jacyś Żydzi? Niema Żydów, poznałbym po smrodzie”. Śmiech. Chłop: „Nie chcemy żadnych Żydów”. Jeden z partyzantów: „Potopimy ich jak koty”… - pisze dokumentalista. Wyciągając wnioski z niemieckiej produkcji, pisze, by - mimo uprzedzeń - obejrzeć serial i wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski: „Nasze matki, nasi ojcowie” jest obrazem w służbie niemieckiej walki o pamięć historyczną. O to, co Europa i świat powinny pamiętać na temat roli Niemców w II wojnie światowej. Nie zatrzymamy tego obrazu. Nie spowodujemy, że nie pokaże go TVP – bo już pewnie dawno za niego zapłaciła, więc prezes telewizji, uginając się pod presją oburzonych, naraziłby się na poważniejszy zarzut – niegospodarności, a za to się z pewnością leci ze stołka. Polecam wszystkim ten film. Wszyscy musimy go obejrzeć. Po co? Ponieważ on daje znakomitą perspektywę do dyskusji o naszych sprawach. O tym, co tu, nad Wisłą się dzieje. O koślawych para-historycznych dyskusjach, o koślawych polskich filmach, o wizji państwa, którego nie ma, o jakości wszystkiego, co nas otacza, z edukacją młodzieży na czele - pisze reżyser. I puentuje: Niemiecki serial jest jak mocny policzek dla uśmiechniętej głupkowato i na pokaz gęby współczesnej Polski, która jak idiota i tchórz udaje, że pada deszcz, kiedy pluje jej się w twarz - kończy.
[To, rozumiem, do Brauna &Co, bo ja od początku sugerowałem, by tych braunów wywieźć na taczkach z gnojem poza TV md] Całość artykułu Mariusza Pilisa do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Sieci". |