Witold Pilecki, rtm., a Roman Kryże, ppłk.
Wpisał: Tadeusz M. Płużański   
05.07.2013.

Witold Pilecki, rtm., a Roman Kryże, ppłk.

 

Pilecki zamiast Che Guevary!

Aleksander Kwaśniewski, mówiąc o więźniach-bohaterach, wymienił Cyrankiewicza, „zapominając” o rotmistrzu Pileckim i ojcu Maksymilianie Kolbe.

 
Tadeusz M. Płużański

http://nczas.com/publicystyka/pluzanski-pilecki-zamiast-che-guevary

Komunistyczni siepacze zamordowali Go 25 maja 1948 roku, strzałem w tył głowy w więzieniu mokotowskim w Warszawie. „Ludowa” Polska nie doceniła bohaterstwa człowieka, który jako jedyny poszedł dobrowolnie do obozu śmierci Auschwitz (wczoraj – 26.04 – minęła 70 rocznica brawurowej ucieczki rotmistrza Witolda Pileckiego z niemieckiego obozu) Niebywałe czyny Witolda Pileckiego zapewniły mu uznanie na Zachodzie – wliczono go w poczet najodważniejszych ludzi świata.

Jak Witold Pilecki trafił do Auschwitz?

Po kampanii wrześniowej, w której dowodził plutonem kawalerii, wstąpił do jednej z pierwszych podziemnych organizacji – Tajnej Armii Polskiej (później weszła w skład Związku Walki Zbrojnej). Kiedy na początku 1940 roku TAP dotknęły aresztowania i część członków przewieziono do Auschwitz (pierwszy transport Polaków – więźniów politycznych przybył tam 14 czerwca 1940 roku), na jednej z narad ustalono, że ktoś z kierownictwa organizacji dostanie się do obozu, aby poznać panujące w nim warunki i możliwości uwolnienia więźniów. Wtedy (i jeszcze długo potem) nikt nie zdawał sobie sprawy, co to za miejsce – że to nie jeden z wielu obozów pracy, ale wielka fabryka zagłady. Wyprzedzając trochę fakty, podkreślić należy, że kiedy w październiku 1940 roku generał Stefan „Grot” Rowecki przez zwolnionego więźnia otrzymał pierwszy raport Witolda z Auschwitz i wysłał go do Londynu – zarówno w Anglii, jak i w Ameryce informacje te uznano za przesadzone.

Wyzwolić obóz

W tej niemieckiej fabryce śmierci Pilecki przez 2,5 roku był numerem 4859. Już od pierwszych dni – z myślą o wyzwoleniu obozu – zaczął organizować siatkę konspiracyjną pod nazwą Związku Organizacji Wojskowych, której nadał formę sprzysiężenia tajnych „piątek”. Przez cały pobyt w Oświęcimiu – w szpitalu, gdzie walczył z tyfusem, w kompanii karnej, w stolarni – przyświecała mu jedna myśl: wyzwolić obóz. Miano tego dokonać połączonymi siłami konspiracji obozowej i dzięki pomocy z zewnątrz. W końcu 1942 roku pion wojskowy organizacji liczył co najmniej kilkuset zaprzysiężonych konspiratorów. Pilecki zorganizował nawet tajny magazyn broni, wykradanej ze zbrojowni SS.

Na początku 1943 roku Pilecki był już tak znany w obozowym podziemiu, że w każdej chwili groziła mu dekonspiracja. Zadanie, z jakim przyszedł do Auschwitz, wykonał – zorganizował tajną organizację, nawiązał łączność ze światem zewnętrznym, jego raporty szły na Zachód. Po 947 dniach udręki, podczas obozowej Wielkanocy 1943 roku, dzięki misternie przygotowanemu planowi i szczęściu, które go nie opuszczało, udało mu się uciec.

Bez względu na konsekwencje

Na wolności od razu powrócił do działalności konspiracyjnej. Jeszcze w trakcie brawurowej ucieczki prosił okoliczne placówki AK i centralę w Warszawie o zgodę na podjęcie akcji wyzwolenia obozu. Jego plan uznano jednak za nierealny. Kiedy rozkaz organizacji „NIE” zabronił mu wzięcia udziału w Powstaniu Warszawskim, walczył początkowo jako szeregowiec, później dowodził oddziałem w Zgrupowaniu Chrobry II. 13 sierpnia z powstańczej reduty przy placu Starynkiewicza Pilecki wycofał się jako ostatni.

Po osadzeniu w oflagach Lamsdorf (Łambinowice) i Murnau nie zapomniał, że zgodnie z żołnierską przysięgą jego obowiązkiem jest powrót do Polski. Zgodę na misję emisariusza wyraził gen. Władysław Anders. W okupowanym przez Sowietów kraju po raz drugi nie wykonał rozkazu – miał ponownie zameldować się w II Korpusie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Nawet gdy bezpieka była na jego tropie, nie skorzystał z możliwości wyjazdu na Zachód. Do końca pozostał na posterunku, co określił słowami: „Ja zostanę, wszyscy nie mogą stąd wyjechać, ktoś musi tu trwać bez względu na konsekwencje”.

Śmierci się nie boję

15 marca 1948 roku, podczas pokazowego, starannie nagłaśnianego przez reżimową prasę procesu, prokurator mjr (potem pułkownik) Czesław Łapiński zażądał wobec czterech członków grupy Pileckiego kary śmierci (główne zarzuty: 1. szpiegostwo na rzecz „obcego wywiadu”, którym miał być II Korpus gen. Andersa; 2. próby zamachów na czołowe osobistości bezpieki; dobrowolnego więźnia Auschwitz nie zawahano się nawet oskarżyć o współpracę z Niemcami w czasie wojny!).

Wyrok wydał Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie w składzie: ppłk Jan Hryckowian (przewodniczący składu a zarazem szef sądu, przedwojenny absolwent prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, w czasie wojny AK-owiec odznaczony Krzyżem Walecznych; skazał na śmierć co najmniej 16 żołnierzy niepodległościowego podziemia), kpt. Józef Badecki (przed wojną ukończył prawo na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie; co najmniej 29 wyroków śmierci) i kpt. Stefan Nowacki (ławnik wzięty do sprawy z warszawskiej jednostki wojskowej). „Śmierci się nie boję” – powiedział rotmistrz po ogłoszeniu wyroku.

Z wyroku Różańskiego

Śledztwo nadzorował osobiście (co świadczy o szczególnym znaczeniu, jaki komuniści przykładali do sprawy) szef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego płk Jacek Różański (Józef Goldberg), który faktycznie wydawał wyroki. Pomagał mu zastępca – naczelnik Wydziału II ppłk Adam Humer (23 stycznia 1948 roku zatwierdził akt oskarżenia) – i dyr. Departamentu III (ds. walki z bandytyzmem, czyli niepodległościowym podziemiem) płk Józef Czaplicki, ze względu na swoją nienawiść do AK-owców nazywany „Akowerem”. Na ich biurka, a także na biurko wiceministra bezpieki, gen. Romana Romkowskiego (Natana Kikiela), trafiały raporty o „postępach” w śledztwie.

Różański ignorował fakty przemawiające na korzyść rotmistrza, np. raporty z jego pracy w Auschwitz, a nadawał specjalne znaczenie sfingowanym dokumentom, głównie „raportowi Brzeszczota” (to on miał przewidywać likwidację „mózgów MBP” – właśnie Różańskiego, Czaplickiego i szefowej Departamentu V Julii Brystygierowej). W rzeczywistości celem grupy było zbieranie informacji o działalności nowego okupanta i „rozładowanie” zbrojnego podziemia, aby przestawiło się na działalność polityczną. Zamachy nie wchodziły w grę – Pilecki nie miał na to środków (znaleziona w jego skrytce broń nigdy po Powstaniu Warszawskim nie została użyta), a gdyby nawet…

W liście z więzienia na Mokotowie do Różańskiego napisał: „Po przeżyciach w Oświęcimiu nie umiałbym nikogo zamordować”. Pileckiego i jego współpracowników przesłuchiwało (co było w zwyczaju bezpieki) kilku śledczych. Wymieńmy ich nazwiska: Stefan Alaborski, Jerzy Kroszel, Tadeusz Słowianek, Jerzy Kaskiewicz, Marian Krawczyński, Zbigniew Kiszel, Eugeniusz Chimczak (w 1996 roku skazany na osiem lat w procesie Humera). Trzej ostatni żyją do dziś w centrum Warszawy, nie nękani przez Temidę (dane na 2008 rok – dop. red.).

Pod szczególnym nadzorem

Myliłby się jednak ten, kto twierdziłby, że za śmierć rotmistrza odpowiadało wyłącznie MBP i mordercy w togach – sędziowie i prokuratorzy. Wyrok zapadł na szczytach komunistycznej partii i państwa. Nad „właściwym” przebiegiem śledztwa czuwał jeszcze naczelny prokurator wojskowy płk Stanisław Zarako-Zarakowski i jego zastępca do spraw szczególnych (co potwierdza wyjątkowy charakter sprawy) ppłk Henryk (Hersz) Podlaski.

4 listopada 1947 roku Witold Pilecki potwierdził przed prokuratorem NPW mjr. Zenonem Rychlikiem, że złożone w śledztwie zeznania były dobrowolne. Obok stał Krawczyński. Potwierdzenie prawdy o przymusie fizycznym i psychicznym mogło skończyć się wznowieniem śledztwa. Rotmistrz odwołał zeznania dopiero podczas procesu: „Protokoły podpisywałem przeważnie nie czytając ich, bo byłem wówczas bardzo zmęczony”. Na sali sądowej siedzieli sprawcy tego „zmęczenia”.

3 maja 1948 roku Najwyższy Sąd Wojskowy w składzie: płk Kazimierz Drohomirecki, ppłk Roman Kryże, por. Jerzy Kwiatkowki i mjr Leo Hochberg wyrok na Pileckiego utrzymał w mocy. Z ramienia NPW dopilnował tego mjr Rubin Szwajg, w stalinowskiej prokuraturze odpowiedzialny za sprawy szczególne. Wobec Pileckiego Bierut nie skorzystał z prawa łaski.

Ostatni akt

Egzekucję nadzorował zastępca naczelnika więzienia mokotowskiego Alojzego Grabickiego, Ryszard Mońko:

- 25 maja 1948 roku, między godz. 21.00 i 21.30 do mojego gabinetu zgłosiło się czterech panów. Byli z bezpieki. Na polecenie prokuratora [Stanisława Cypryszewskiego - dop. autor] rozkazałem doprowadzenie Pileckiego na miejsce straceń. To był mały, oddzielnie stojący budynek za X pawilonem, którym rządził MBP, a oficerowie służby więziennej nie mieli tam wstępu. Pilecki nie był prowadzony, szedł o własnych siłach.

Co innego widział więzień Mokotowa, ksiądz Józef Stępień:

- Ubecy prowadzili go pod ręce, a on powłóczył nogami.

Mońko opowiada dalej:

- Weszli do środka, ja zostałem na zewnątrz. Słyszałem jeden strzał. Więźniów politycznych rozstrzeliwano, pospolitych wieszano [były wyjątki - komuniści powiesili np. gen. Augusta Emila Fieldorfa, aby dodatkowo go upokorzyć - dop. autora]. Pluton egzekucyjny to był jeden funkcjonariusz UB [etatowy morderca, starszy sierżant Piotr Śmietański, wykonujący wyroki wzorem sowieckim - strzałem w tył głowy; sądząc z podpisów na protokołach wykonania KS, ledwo piśmienny; potem wyjechał do Izraela - dop. autora].

- Gdzie pogrzebano Pileckiego? – pytał sąd Mońkę.

- Nie brałem w tym udziału. Od dyżurnych wartowników słyszałem, że ciała zabitych wywoziła gdzieś sanitarka więzienna.

Cyrankiewicz nie pomógł

Dlaczego Witold Pilecki musiał zginąć? Przecież nie wszyscy polscy patrioci zostali po wojnie straceni. W 1948 roku, w przerwie rozprawy sądowej, zdołał szepnąć do kuzynki Ostrowskiej: „Ja już żyć nie mogę, mnie wykończono. Bo Oświęcim to była igraszka”.


- Kiedy po rozprawie mama poszła do prokuratora Łapińskiego z prośbą o pomoc, odpowiedział: „Pani mąż to wrzód na ciele Polski Ludowej, który trzeba wyciąć” – opowiada Zofia Optułowicz.

Może powodem była odmowa współpracy z UB? W aktach czytamy notatkę, którą sporządził Komar – „agent celny(kapuś, który wyciągał informacje od współwięźniów w celi): „Pileckiemu proponowano rolę Rzepeckiego [płk Jan Rzepecki, prezes I Zarządu Głównego WiN, z więzienia namawiał AK-owców do ujawniania się, czego efektem były aresztowania - dop. autora], ale on stwierdził, że nie będzie się kajał, przyznawał do niepopełnionej winy”.

A może kluczem do tragedii rotmistrza jest Józef Cyrankiewicz, który premierem – na długie lata – został trzy miesiące przed aresztowaniem Pileckiego? Przez cały PRL obowiązywała wersja, że to właśnie on był organizatorem podziemia w Auschwitz. Jeszcze w latach 90. w obozowym muzeum widniało jego zdjęcie – jako członka Kampfgruppe Auschwitz (niektórzy badacze twierdzą, że organizacja ta współpracowała z Gestapo). O znacznie większym Związku Organizacji Wojskowych Pileckiego nie było ani słowa. Jeszcze w styczniu 2005 roku, podczas obchodów 60. rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz, prezydent Aleksander Kwaśniewski, mówiąc o więźniach-bohaterach, wymienił Cyrankiewicza, „zapominając” o rotmistrzu Pileckim i ojcu Maksymilianie Kolbe.

Spór o to, czy Cyrankiewicz przyłożył rękę do śmierci Pileckiego, trwa do dziś. Jedno można powiedzieć na pewno: nie pomógł. A interweniowała u niego rodzina rotmistrza i byli więźniowie Auschwitz.

(źródło: tygodnik NCZ 2008; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu)