Czy Krakowskie Przedmieście było poligonem loży P3?
Wpisał: St. Krajski   
05.07.2013.

Czy Krakowskie Przedmieście było „poligonem” loży P3?

 

Nie rozumiem jak to się stało, że tak wielu Polaków i katolików zlekceważyło ten akt, uznało go za nieistotne wydarzenie.

„Niedobrze. Zenka zwinęli”.

 

 [Umieszczam przed 39-tą miesięcznicą t.zw. „Smoleńska”. md ]

Są to fragmenty rozdziału XIII. [książki „Masoneria 2012” St. Krajskiego ]

St. Krajski  http://www.krajski.com.pl

Zamach na Krzyż

Najważniejsze wydarzenia, które nastąpiły po „katastrofie” smoleńskiej, wydarzenia, które w świadomości społecznej nie zostały zarejestrowane jako wydarzenia istotne to były: zamach na Krzyż i walka o Krzyż.
Cała ta historia rozpoczęła się w dniu 10 lipca 2010 r., gdy „Gazeta Wyborcza” opublikowała wywiad z prezydentem elektem: Oto stanowiąca jego fragment interesująca nas wypowiedź Komorowskiego: „Pałac Prezydencki jest sanktuarium państwa. Krzyż, co było zrozumiałe, postawiono w nastroju żałoby, lecz żałoba minęła i trzeba te sprawy porządkować. Krzyż to symbol religijny, więc zostanie we współdziałaniu z władzami kościelnymi przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce” .


Prezydent wyraża tu, językiem pokrętnym, dokładnie taką sama ideę, którą później wprost prezentuje Janusz Palikot przedstawiając swój program polityczny: w obszarze państwowości polskiej nie ma miejsca na Krzyż.
Prezydent przeciwstawia tu sobie dwa pojęcia: „sanktuarium państwa” i „symbol religijny” i stwierdza w sposób bardzo czytelny, że w „sanktuarium państwa” nie ma miejsca na „symbol religijny”. Ciekawa jest odniesienie słowa „sanktuarium” do Pałacu Prezydenckiego i, co za tym idzie, do samego państwa sugerujące sakralny charakter państwa.
Tak jakby mówił: „Te dwie religie nie dadzą się ze sobą pogodzić”.

1. Państwo jako masońskie sacrum?

Państwo jest traktowane jako swoiste „sacrum” w dwóch doktrynach: w doktrynie bizantyjskiej i doktrynie masońskiej.
W ramach cywilizacji bizantyjskiej, do której należą zdaniem Feliksa Konecznego, tak Rosja jak i Niemcy, jest „bytem najwyższym, najwyższą wartością. Nic innego, np. człowiek czy religia się nie liczy. Wszystko jest podporządkowane państwu”.
W koncepcji masońskiej państwo jest zbiorowym ucieleśnieniem człowieka jako boga, jest Państwem Człowieka – pogańskim państwem wyznaniowym, w którym religią państwową jest kult człowieka. Pisałem o tym dużo w swoich książkach o masonerii. Koncepcję Państwa Człowieka – koncepcję „Świętej Demokracji”, przedstawiłem też w książce pt. „Polska, Kościół, święta demokracja”. Państwo Człowieka to państwo, które św. Augustyn nazywał Państwem Szatana. Jedną z jego cech charakterystycznych jest stawanie się na pozycji Boga, wchodzenie w kompetencje Boga – zachowywanie się „jak Bóg”. .

2. Usunięcie Krzyża jako manifest ideowy i polityczny

Prezydent Polski w tym wypadku dotrzymuje słowa. Jego jedną z pierwszych decyzji (jeżeli nie pierwszą) jest decyzja o usunięciu Krzyża.
Ma to wymiar symboliczny, charakter pewnego ideowego manifestu, ale stanowi również bardzo ważny historyczny, duchowy i polityczny, można by nawet powiedzieć cywilizacyjny, akt dotykający wprost realnej rzeczywistości i to tego jej najważniejszego wymiaru, wymiaru nadprzyrodzonego.

3. Usunięcie Krzyża i Śluby Jasnogórskie

Ten akt jest aktem z tego samego porządku co Śluby Lwowskie Jana Kazimierza, w ramach których monarcha oddał Rzeczpospolitą pod opiekę Matki Boskiej i uczynił Ją Królową Polski.
W ramach tych ślubów padły słowa: „A że wielkimi Twymi dobrodziejstwy zniewolony przymuszony jestem z narodem polskim do nowego i gorącego Tobie służenia obowiązku, obiecuję Tobie, moim, ministrów, senatorów, szlachty i pospólstwa imieniem, Synowi Twemu Jezusowi Chrystusowi, Zbawicielowi naszemu, cześć i chwałę przez wszystkie krainy Królestwa Polskiego rozszerzać”.

Czy usunięcie Krzyża spod Pałacu Prezydenckiego jest rozszerzaniem czci i chwały Chrystusa?
W Ślubach Jasnogórskich, które były kontynuacją Ślubów Lwowskich, i które często w Kościele powtarzamy, są następujące słowa: „Wzywamy pokornie Twojej pomocy i miłosierdzia w walce o dochowanie wierności Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, Kościołowi świętemu i jego Pasterzom, Ojczyźnie naszej świętej, Chrześcijańskiej Przedniej Straży, poświęconej Twojemu Sercu Niepokalanemu i Sercu Syna Twego” (podkreślenie – S. K.).

Czy usunięcie Krzyża z Krakowskiego Przedmieścia jest aktem wierności Krzyżowi?

W jaki sposób, w tym kontekście, mamy rozumieć następujące słowa wypowiedziane przez Prymasa Tysiąclecia w liście pasterskim z 1957 r.: „Dochowamy wierności Synowi Twojemu i Jego Krzyżowi, boć on dla nas chlubą i mocą, i sztandarem zwycięskim. Ty dochowałaś wierności Krzyżowi, Ty nie zawahałaś się, nie ustąpiłaś. Stałaś pod krzyżem, Służebnico, aż do ostatniego drgnienia głosu Twojego Syna. A my? Czyż moglibyśmy, Królowo, my dzieci Twoje, nie naśladować Ciebie? Gdy Królowa przy Chrystusie – i Jej dzieci też! Gdy Królowa pod krzyżem – i Jej dzieci też! Dochowamy, Matko, wierności Krzyżowi! Szukamy dzisiaj wielkich mocy, bo widzimy, ile nadziei zawiodło na tysiącletnim szlaku dziejowym naszej ojczystej, rodzinnej, polskiej drogi. Ale gdy znikały sztandary i korony, gdy waliły się moce i ustroje – jeden znak nigdy nie znikał z drogi Narodu polskiego: znak Krzyża. Tysiąc już lat idzie Krzyż przez polską ziemię. (…) Czyżby u kresu tysiącletniej wędrówki Narodu po naszej krzyżowej drodze Krzyż miał się osunąć? Będziemy stali, bo pod nim stoi Królowa nasza, Królowa świata i Królowa Polski, bo pod nim rzesza ludu, który swoimi ramionami podtrzyma Krzyż, choćby się chwiał. Ale to nie Krzyż się chwieje, to świat się chwieje i toczy. Krzyż stoi! Tyle mocy poszło w proch na oczach tysiącletnich dziejów, a Krzyż pozostał jako sztandar zwycięstwa. I… pozostanie! (…) Czyż nie jest to wskazaniem dla nas, szukających mocy na nowe tysiąclecie, że opierać się mamy na takich tylko mocach, które przetrwały i zwyciężyły czas? Pozostaniemy więc, Matko, wierni Krzyżowi!” .

4. Wielki sukces masonerii

W Polsce zatem, która jest Królestwem Matki Bożej usunięcie Krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, pałacu, w którym rezyduje współczesny odpowiednik polskiego króla jest aktem wymierzonym w samo serce Polski i Polskości, aktem, który jest sprzeniewierzeniem się Królowej Polski i Jej Synowi.

Nie rozumiem jak to się stało, że tak wielu Polaków i katolików zlekceważyło ten akt, uznało go za nieistotne wydarzenie.

Oczywiście można uznać, że to zlekceważenie było sukcesem towarzyszącej temu aktowi propagandy mówiącej o politycznym wykorzystaniu Krzyża, o tym, że Krzyż ma łączyć a nie dzielić, o tym że ten Krzyż związany jest tylko z pewną opcją polityczną, że trzeba działać zgodnie z wymogami tego świata, podporządkować się tzw. politycznej poprawności itd.


Jak jednak Polacy mogli dać się uwieść takiej propagandzie?
To był wielki sukces masonerii, sukces, który otwierał jej drogę do dalszych zwycięskich kroków i jest bodźcem do kolejnych coraz bardziej radykalnych działań.
Trzeba sobie uświadomić pewną prawdę zadając pytanie: w jaki sposób masoneria wszelkiej maści odebrała akt usunięcia Krzyża?
Odpowiedź na to pytanie nie może w nikim budzić wątpliwości.
Zawarłem ją w swoim tekście opublikowanym na stronie internetowej „W obronie Krzyża” w dniu 8 sierpnia 2010 r.:

„Dziś szatan wyraźnie się cieszy. Ma wiele powodów do zadowolenia i radości.
Cieszy się z decyzji i postawy Prezydenta RP.
Cieszy się z postawy PO.
Cieszy się z bierności policjantów na Krakowskim Przedmieściu, z tego, że uśpiły się ich ludzkie, a w wielu wypadkach katolickie sumienia, że nie podejmują żadnych działań zasłaniając się rozkazem.
Cieszy się, że wielu ludzi: prowokatorów, ale młodych „normalnych” ludzi profanuje pod Pałacem Prezydenckim Krzyż, zachowuje się tak jak to wymarzył sobie szatan.
Cieszy się z bierności Kościoła.
Cieszy się, że ruchy katolickie w Polsce, ale przede wszystkim w Warszawie mają uśpione sumienia i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku modlą się gorliwie w parafiach, nie opuszczają ich obszaru, nie stają w obronie Krzyża, nie podejmują ewangelizacji na Krakowskim Przedmieściu, nie dają publicznego świadectwa swojej wierze.
Cieszy się, że wielu polskich katolików, wielu Polaków poddało się propagandzie, która idzie szatanowi na rękę, propagandzie, która głosi, że to tylko „sprawa polityczna”, „kwestia partyjna”, „jakaś tam awantura”, że uśpili w ten sposób swoje ludzkie, polskie i katolickie sumienia i są często nie tylko bierni, ale również opowiadają się za usunięciem Krzyża.
Szatan cieszy się, że udaje mu się pierwszy krok, że jego marzenia o usuwaniu dalszych Krzyży przy zastosowaniu tej samej argumentacji (Krzyż jest znakiem miłości, pojednania, nie może budzić sporu, złych emocji, nie może być przedmiotem rozgrywek politycznych; trzeba bronić Krzyża przed profanacją) niedługo będzie faktem.
Wreszcie szatan cieszy się również z tego, że my, którzy uważamy się za dobrych Polaków i katolików, my, którzy wiemy, że należy bronić Krzyża, jesteśmy tak mało aktywni, że brakuje nam odwagi, heroizmu, że mówimy, iż nie mamy siły i czasu, że skupiamy uwagę na naszych małych, codziennych sprawach, że nie krzyczymy wielkim głosem, że nie angażujemy się w sprawę obrony Krzyża tak jak powinniśmy i jak byśmy mogli”.

5. Krzyż w naszym życiu

Zauważmy, że Krzyż, dla katolików, należy do sfery fundamentalnej. Za niego ludzie oddawali życie.
Rozumieli to świetnie Japończycy, którzy zmierzali w swoim czasie do zniszczenia katolicyzmu w Korei. Dawali oni parafiom katolickim specyficzny wybór. Gromadzili całą parafię wraz z kapłanem wokół krzyża i oznajmiali: „Jeżeli wszyscy, łącznie z kapłanem, spluniecie na Krzyż parafia będzie mogła normalnie funkcjonować. Jeżeli nie spluniecie wszyscy zostaną zabici”.


W efekcie tych propozycji grubo ponad 90% katolików Korei zostało wymordowanych, a Kościół koreański błyskawicznie się odrodził i stał się jeszcze większy i duchowo silniejszy.

9. Stosunek masonerii do symboli

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na pewne aspekty teologii, aksjologii, sposobu myślenia, mentalności masonerii.
Masoneria wyrasta z kabały ugruntowanej mocno w orfickiej teologii, której guru byli Pitagoras i Platon. W tej doktrynie to, co dla nas jest realnym światem stanowi nic nie znaczący swoisty kamuflaż. Rzeczywistość w pełni realna to w jej świetle „świat” znaków i symboli.

Symbol odgrywa w życiu masonerii, tak jak w życiu każdego pogańskiego, odwołującego się do magii, kultu, rolę kluczową. Symbole i odnoszące się do symboli działania mają moc sprawczą, przywołują lub odstraszają, w świetle magii, demony itd. Masoneria, jak mówi Kościół w swoich dokumentach jest zaś przecież „pomocnikiem szatana na ziemi” .

6. Walka o Krzyż

Przez 9 miesięcy byłem kronikarzem Obrońców Krzyża, śledziłem minuta po minucie wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu, zbierałem zeznania świadków odnotowując daty i godziny wydarzeń. Plon tej pracy znajduje się na stronie internetowej „W obronie Krzyża” .
Najważniejsze wydarzenia i zeznania świadków zostały ujęte w książce „W obronie Krzyża” (Warszawa 2010).
To tam na Krakowskim Przedmieściu, jak napisałem to już w rozdziale I niniejszej książki, zorientowałem się co się dzieje w Polsce, zobaczyłem „jak na dłoni” macki polskiej masonerii rytu francuskiego.


Na Krakowskim Przedmieściu działy się rzeczy piękne i rzeczy przerażające.

Grupa ludzi otoczyła tam Polskę nieustanną modlitwą, modlitwą, która wciąż, i również dziś, gdy Czytelniku czytasz te słowa, trwa (informacje na ten temat można znaleźć na stronie internetowej „W obronie Krzyża 1”http://wobroniekrzyza1.wordpress.com/).


Przeciwko niej [Polsce md ] został już w lipcu 2010 r. uruchomiony wielki aparat przemocy działający w wielu płaszczyznach i w różnorodny sposób, często łamiąc, niekiedy drastycznie, obowiązujące w Polsce prawo lub naginając je w sposób skandaliczny.
Warto tutaj, choćby w wielkim skrócie, przedstawić te działania. Wszystkie one są udokumentowane albo we wspomnianej książce lub na wymienionych stronach internetowych.

7. Agenci pod Krzyżem

Grupa modlitewna zbierająca się codziennie od 10 kwietnia 2010 r. (w okresie 3.08.10-16.09.10 modlitwy trwały 24 godziny na dobę) powstawała spontanicznie. Tworzyli ją ludzie, którzy zatrzymywali się przed Pałacem Namiestnikowskim na modlitwę i potem pojawiali się już na Krakowskim Przedmieściu systematycznie. Od lipca 2010 r. zaczęli też współtworzyć ją ludzie, którzy przyjeżdżali, niekiedy z innych miast, i przebywali „pod Krzyżem” kilkanaście godzin na dobę (niektórzy 24 godziny).

Szybko zaczęliśmy się orientować, że w grupie są osoby, które zachowują się tak jakby były agentami jakiś tajnych służb. Dokonywały one różnych prowokacji, niekiedy po to, by kompromitować modlących się, próbowały podzielić i skłócić grupę, rozpowszechniały fałszywe informacje, w tym różne pomówienia donoszące się do poszczególnych członków grupy, dokonywały na grupę i poszczególne wchodzące w jej skład osoby, anonimowo ataków w komentarzach na stronie „W obronie Krzyża” (niektórych można było zidentyfikować po numerach IP), przekazywały pewne informacje (np. dotyczące pewnych członków grupy czy zamkniętych organizacyjnych spotkań niektórych członków grupy z ks. Jackiem Bałembą SDB) różnym osobom i służbom. Takich „agentów” wykryliśmy w ciągu roku kilkunastu. Niektórych udało się rozpracować dopiero po wielu miesiącach. Byli wśród nich tacy, którzy okazali się być w PRL-u tajnymi współpracownikami (TW) kontrwywiadu wojskowego (WSW).

Można ich było podzielić na „informatorów”, „prowokatorów” „liderów” (próbowali przejąć kontrolę nad grupą) i „agentów wpływu” (próbowali urobić wewnątrz grupy pewne opinie lub napuścić jednych na drugich).

8. Nękanie przez „przypadkowych przechodniów”

Szczególnie po 3 sierpnia 2010 r. zaczęło się pojawiać coraz więcej agresywnych przechodniów. Niektórzy przechodząc po prostu ryczeli lub wznosili jakieś wrogie krzyki. Najłagodniejsze z nich były typu: „Oszołomy”, „Do Kościoła ćwoki”. Niektórzy obrzucali modlących się wulgarnymi słowami. Zdarzało się, że ktoś popchnął modlącą się kobietę czy nawet ją kopnął, plunął komuś z modlących się w twarz. Jedna z przechodzących kobiet podeszła do kobiety z różańcem i uderzyła ją w twarz otwartą dłonią. Byli tacy, którzy oblewali modlących się piwem. Byli ludzie, którzy wchodzili w grupę modlących się z palącymi się papierosami i wydmuchiwali dym w ich twarze. Byli też tacy, którzy zatrzymywali się przy modlących i albo po prostu głośno rozmawiali albo złośliwie, w niewyszukany sposób kpili z modlących się. Jedna z takich osób, gdy ktoś z modlących się wręczył jej obrazek ze św. Michałem Archaniołem porwała go ze złością i próbowała wyrwać z ręki tej osoby inne obrazki. Byli tacy, którzy przechodzili przed Krzyżem czy ołtarzykiem i deptali złośliwie po kwiatach i zniczach.
W niektóre dni tacy przechodnie zdarzali się co chwila. Czasami w zasadzie nieprzerwanie nękali modlących się przez kilka kolejnych dni. W pewnym momencie, chyba gdzieś w listopadzie czy grudniu 2010 r., zniknęli – nikt z przechodniów nie zakłócał już modlitwy.
Wszystko wskazuje na to, że znaczna część z tych ludzi, jeżeli nie przeważająca, to nie byli przypadkowi przechodnie, że wszystko to było zaaranżowane i wyreżyserowane.

9. Prowokatorzy

Na Krakowskim Przedmieściu pojawiało się wiele pojedynczych osób, do których najlepiej pasuje określenie „prowokator”. Sposób zachowania wielu z nich i kontekst, w którym działali wskazywał, że wyraźnie działali „na zlecenie”.
Niektórzy z nich starali się sprowokować wybrane przez siebie osoby z grupy modlitewnej do agresji słownej lub przemocy fizycznej obrzucając ich przekleństwami, obrażając w różny sposób, szarpiąc, popychając, wydmuchując im dym z papierosa w twarz (w jednym wypadku prowokator przypalał ludziom obnażone karki papierosem), obrażające stojące obok nich kobiety, szarpiąc je czy popychając. Jeżeli komuś z modlących się „puściły” nerwy (co bardzo rzadko się zdarzało) taki prowokator natychmiast podnosił krzyk: „Tak się zachowują obrońcy Krzyża” lub głośno wzywał straż miejską i policję, która zawsze bierna, w takich wypadkach natychmiast się pojawiała i spisywała osobę z grupy modlitewnej (nawet w wypadku, gdy ta ewidentnie się tylko broniła lub broniła kobiety).

Podam tu tylko dwa przykłady wydarzeń, których osobiście byłem świadkiem. Pewnego razu pojawił się i stanął obok grupy modlitewnej mężczyzna ubrany w garnitur, który zaczął głośno krzyczeć, że wszystkiemu winni są Żydzi, że nie było obozów koncentracyjnych, że modlący się dostają 50 zł dziennie na osobę. Gdy jeden z modlących się podszedł do niego prosząc o zaprzestanie głośnego zachowanie, o to, by nie zakłócał modlitwy, tamten odepchnął go brutalnie i zaczął głośno wzywać policję, krzycząc, że został pobity przez „obrońców Krzyża”. Natychmiast pojawiło się dwóch policjantów i zaczęli prowadzić na bok obu mężczyzn. Ludzie podążali jednak za nimi (w tym przypadkowi przechodnie) mówiąc policjantom, ze mogą zeznać, że było inaczej. Policjanci spisali zatem tylko obu mężczyzn.

Innym razem, gdy pod pałacem było kilkaset osób modlących się w zwartej grupie przez ludzi tych w stronę środka (księdza) zaczął przeciskać się bardzo powoli i początkowo delikatnie wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Ludzie nie dopuścili go jednak do księdza, zastawili mu drogę o jakiś metr od niego. W pewnym momencie mężczyzna ten zaczął młócić z całych sił pięściami zadając na oślep ciosy osobom znajdującym się najbliżej niego. Wyglądało to bardzo groźnie i np. moja żona była ciężko przerażona. Ludzie zachowali jednak zimną krew i zareagowali wspaniale. Zbliżyli się do niego tak ściskając go w tłumie, że nie mógł ruszyć ręka. To go przestraszyło i powiedział, że będzie już spokojny. Ktoś jednak wezwał policję i policjanci go wyprowadzili. Za mną stało dwóch mężczyzn w garniturach. Jeden powiedział do drugiego: „Niedobrze. Zenka zwinęli”.

10. Ataki zorganizowanych bojówek

Na Krakowskim Przedmieściu pojawiało się wiele zorganizowanych bojówek. Niekiedy z tyłu za „grupą uderzeniową” znajdowali się jej mocodawcy, starsi panowie, którzy w sposób rzucający się w oczy wydawali jej dyspozycje.
Część z tych bojówek przyjeżdżała na miejsce busami, między innymi z lubelską rejestracją. Niektórzy z nich pomiędzy atakami rozmawiali z policjantami lub, po atakach udawali się kierunku parkingu, ma którymi stacjonowały policyjne siły. Niektórzy uczestnicy bojówek w innych sytuacjach objawiali się jako cywilni funkcjonariusze policji.

Takie bojówki miały różny charakter i pojawiały się w różnych porach dnia i nocy. W dzień zorganizowane w sposób wyraźny grupy młodych ludzi zakłócały modlitwę muzyką z radioodbiorników, krzykami, śpiewami lub ich uczestnicy starali się wciągnąć osoby z grupy modlitewnej w „pyskówkę” albo wywołać awanturę obrażając ich czy popychając.

Pod wieczór (w początkowym okresie prawie codziennie, potem rzadziej) w lokalu należącym do Adama Gesslera o nazwie „Przekąski-Zakąski” znajdującym się kilkanaście metrów od miejsca modlitwy zaczynali się zbierać młodzi ludzie. Przez kilka godzin pili tam alkohol i, gdzieś około północy, wypadali z lokalu z dzikim, wręcz zwierzęcym, rykiem w zwartym szyku, otaczali modlących się i, często godzinami, ryczeli, przeklinali, szarpali czy popychali ludzi.
Jedna z modlących się „Lidia” opowiadała, publicznie, w jednym z kościołów o nocy pod Krzyżem, którą najbardziej zapamiętała. Przyszła, późnym wieczorem, dosłownie na chwilę, żeby tylko odmówić różaniec. Wieczór był nietypowy, bo modliło się tylko kilka kobiet. Zaczęła odmawiać różaniec na stojąco wpatrując się w Krzyż. W pewnym momencie z „Zakąsek, przekąsek” wypadła z rykiem kilkudziesięcioosobowa grupa podpitych i pijanych mężczyzn i otoczyła kobiety zwarty murem tak, że nie mogły się wydostać z miejsca modlitwy, cały czas wrzeszcząc i machając groźnie pięściami (tak jakby chcieli kobiety bić). „Lidia” się przestraszyła. Opadła na kolana, zamknęła oczy i cała drżąc odmawiała modlitwę. W pewnym momencie przestała słyszeć ryki, zatopiła się w modlitwie. Gdy otworzyła oczy była już całkowicie spokojna, wschodziło słońce, wyjący tłum nada otaczał kobiety. „Lidia” widziała przed sobą (dosłownie kilka centymetrów od swojej twarzy) wykrzywioną nienawiścią twarz młodego człowieka, który coś krzyczał. Nie słyszała co krzyczał, uśmiechnęła się tylko do niego i znowu zamknęła oczy. Gdy za jakiś czas je otworzyła na ulicy nie było dosłownie nikogo, tylko kobiety obok nadal się modliły.

To świadectwo jest jednym z dowodów na to, że nie były to spontaniczne „zabawy” pijanych chuliganów, że ataki te nie tylko były zorganizowane, ale miały jakiś wymiar diaboliczny. Agresywny, pełen nienawiści tłum pijanych (często, jak wszystko na to wskazuje, będących również pod wpływem narkotyków) atakujący bezbronnych modlących się, niekiedy same kobiety, nigdy, poza jednym wyjątkiem, nie zrobił nikomu większej krzywdy. Kończyło się na groźbach lub niewielkich siniakach. Coś ich, choć byli całkowicie bezkarni, zatrzymywało. Rozkaz przełożonych? A może była to też Boża interwencja?

Napisałem: „z jednym wyjątkiem”. A oto informacja o tym wyjątku: „Śledztwo zostało wszczęte w związku z podejrzeniem, że brutalne uderzenie, jakie otrzymał Jan Klusik od nieznanego napastnika podczas akcji służb porządkowych w nocy z 14 na 15 sierpnia ubiegłego roku, mogło przyczynić się do jego zgonu miesiąc później. Mężczyzna modlił się wówczas pod harcerskim krzyżem upamiętniającym ofiary katastrofy rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem. Został kopnięty przez chuligana w klatkę piersiową, gdy zasłaniał kobietę przed atakiem. 25 października Zakład Medycyny Sądowej Akademii Medycznej im. Piastów Śląskich we Wrocławiu przeprowadził ekshumację ciała obrońcy krzyża. Wprawdzie opinia biegłych z sekcji zwłok nie została jeszcze wydana, ale prokuratura już zaprzecza, jakoby ta śmierć mogła mieć związek z sierpniowymi wydarzeniami przed Pałacem Prezydenckim” .

Śledztwo w tej sprawie zostało ostatecznie umorzone w lipcu 2011 r. Sprawca pozostał nieznany, pomimo to, że całe teren przed Pałacem Prezydenckim był monitorowany przez kamery policyjne.

Oto relacja naocznego świadka (fragment pisma skierowanego, z prośba o interwencję, do Komendanta Stołecznej Policji, inspektora Adama Mularza): „Stoję już czwartą noc pod krzyżem pod pałacem prezydenckim. To czego tam doświadczamy, przechodzi granice wszelkich wyobrażeń. Oto tylko ułamki tego, co dzieje się co noc: około 21:00 przychodzi ks. Małkowski i wspólnie ze zgromadzonymi tam wiernymi odmawiamy apel jasnogórski. Z pobliskiego Gesslera (wino, wódka, piwo wszystko za 4 zł) natychmiast przybliża się grupa około 60 osób, podpitych, z nową prowokacją. Wciskają się, między stojących tam ludzi i tubalnymi wrzaskami skutecznie zakłócają każde słowo modlitwy. Okrzyki są niewybredne: „precz z krzyżem”, „zimny Lech na krzyż”, „krzyż do kościoła”, wszystko obficie pokraszone przekleństwami: k…, h…, pierd…, kut… i inne.

Wrzaski nasilają się i łączą tak, że nie słychać ani jednego słowa kapłana. Od 23:00 do 9:00 Gessler jest tak pełen ludzi, że nie mieszczą się w lokalu. Niestety nie przychodzą do niego, ale… po odpowiedniej dawce piw, wódki i prawdopodobnie jakiś narkotyków, wszyscy udają się pod… krzyż. Wczoraj młoda dziewczynka, lat może 17, podchodziła do modlących się, po kolei wrzaskliwym głosem krzycząc: „Masz penisa? Nie?, to powiedz: penis, penis, kur… penis, takie trudne?” Nie ważne, że nam przeszkadza, że się pakuje, podchodzi non stop przez około 3 godziny do każdego z nas z tym samym tekstem. Oczywiście każde jej zachowanie spotyka się z gromkim aplauzem kolegów z pod Gesslera…. Po chwili upity w belę mężczyzna, około 40 lat, włazi po krzyżach, depcąc palące się znicze, tratując kwiaty i leżące zdjęcia osób poległych w katastrofie pod Smoleńskiem… Takie wejście wywołuje wśród towarzystwa spod Gesslera wprost euforię radości. Nagle ze wszystkich stron pojawiają się kamery i aparaty fotograficzne, pilnie nagrywając zajście. Mężczyzna woła przepitym głosem: „Ruchać się pod krzyżem!” i zaczyna robić obsceniczne gesty. Po chwili zatacza się, zadeptując leżące krzyże, które ludzie tam położyli.

Gdy podchodzi 2 policjantów (na nasze błagania o interwencję), towarzystwo skanduje: „on nic nie robi! on nic nie robi! nie można go aresztować!”, i zalęknieni policjanci odchodzą. Ktoś z tyłu rozrywa krąg modlących się ludzi na różańcu i w kółko woła zachrypniętym głosem: „gdzie trzymacie ręce, jak się modlicie, ręce trzyma się na piersiach, a nie na jajach” Oczywiście wybucha lawina histerycznego śmiechu. Dwóch młodych mężczyzn podchodzi do krzyża i zaczynają się całować jak zakochani oraz obmacywać. Starszy człowiek podchodzi do mnie i z całej siły wali mnie pięścią w ramię” .
Najtrudniej było w nocy. Ciemność, brak przechodniów i ataki wielu zorganizowanych grup, które pojawiały się przeważnie około 3.00 w nocy i które były w sposób rzucający się w oczy w dobrej komitywie z policjantami.

11. Zachowanie policji

Policja była wciąż, dzień i noc, od sierpnia 2010 r., obecna pod Pałacem Namiestnikowski. Czasami było to 2-4 policjantów. Niekiedy było ich kilkunastu czy kilkudziesięciu. Były dni, że policja robiła swoisty pokaz siły, zjeżdżały się dziesiątki samochodów pełnych policjantów i stawały na parkingu pod Kościołem Seminaryjnym i w bocznych uliczkach czy przejeżdżały tam i powrotem po Krakowskim Przedmieściu.

Z reguły policjanci byli całkowicie bierni i interweniowali tylko wtedy, gdy ktoś czuł się pokrzywdzony przez… Obrońców Krzyża. Czasami, rzadko, niektórzy młodsi policjanci, szczególnie w dzień, interweniowali w obronie modlących się, ale raczej w sytuacjach granicznych. Policja nie reagowała na zaczepki słowne, wulgarne słowa, popychanie i szarpanie, bluźnierstwa lub czyny świętokradcze tłumacząc, że nie mają podstaw do interwencji.

Gdy wobec obrońców Krzyża miały miejsce akty agresji i podczas ataków na nią zorganizowanych bojówek policjanci najczęściej albo nic nie widzieli i nic nie słyszeli albo po prostu gdzieś znikali. W niektórych wypadkach pozostawali na miejscu i tylko obserwowali zajście. Oto przykładowa relacja świadków: „Dokoła nas stała straż miejska nie pozwalając nam niczym dotknąć ziemi. Musieliśmy w rękach trzymać torby, kwiaty, znicze i Krzyż. Przeciwnicy Krzyża cały czas nas zaczepiali, szarpali, obrzucali wulgarnymi słowami. W pewnym momencie zaczęli oblewać Krzyż i trzymającą go kobietę piwem z butelek. Strażnicy nie reagowali, policjanci się śmiali. Gdy prosiliśmy policjantów o numery identyfikacyjne nie chcieli nam ich pokazać” .

12. Aresztowania i pobicia

Wydarzenia, które miały miejsce w tej perspektywie są bezprecedensowe w Polsce po 1989 r. Wspomnę tylko o trzech z nich.

Oto relacja świadka z dnia 13 września 2010 r.: „Była godzina 14. 35. Darek Komorowski stał koło nas z boku Kordegardy. Podeszło trzech mężczyzn po cywilnemu, machnęło jakimiś legitymacjami (nic nie zdążyliśmy zobaczyć) i nie pytając się go o nazwisko powiedzieli Pan pójdzie z nami. Ja zapytałem: O kogo wam chodzi? Jeden z nich powiedział: A jak on się nazywa? Powiedziałem: Darek Komorowski. Jeden z nich odpowiedział: To o niego nam chodzi. Przewrócili go brutalnie na chodnik. Jeden nadeptał mu na głowę kolanem, drugi nogą na brzuch, trzeci nogą na nogi. Ludzie zaczęli krzyczeć: bandyci. Oni zaczęli mu zakładać kajdanki, rozcięli mu rękę, zaczęła lecieć mu krew z ręki. Oni zaczęli go ciągnąć w stronę kościoła seminaryjnego. Chcieli go wcisnąć do małego samochodu, nieoznakowanego forda. Samochód miał przyczepionego koguta. Nie mogli go wepchnąć. Mundurowi próbowali wcisnąć go tam siłą. Nie udało się. Podjechał radiowóz i tam go wepchnęli. On i ludzie prosili o pokazanie legitymacji, odznaki, nakazu. Policjanci na to nie reagowali. Ludzie za nimi szli i krzyczeli: bandyci” .

A oto moja relacja z dnia 15 września 2010 r.: „Darka Komorowskiego wypuścili z więzienia na Rakowieckiej kilka godzin temu (gdzieś około 17.00-18.00). Miałem początkowo rozmawiać bezpośrednio z samym Darkiem Komorowskim, ale ludzie pod Krzyżem stwierdzili, że jest w tak złym stanie, że nie ma co go męczyć. Chcą go teraz odprowadzić do domu. Relację przekazała mi zatem Mirka Zielińska, która jako pierwsza rozmawiała z Komorowskim.

Mówił, że zaczął stawiać opór w momencie zatrzymania, bo rozpoznał w trzech mężczyznach, którzy go zatrzymywali i którzy tylko machnęli mu przed oczami jakąś legitymacją mężczyzn, którzy przez kilka ostatnich nocy obrażali modlących się, szarpali ich itd. Darek powiedział, że jak go wsadzili do samochodu i samochód ruszył to zaczęli go bić po całym ciele, szczególnie po głowie (jest cały w sińcach). Dowieźli go na Wilczą. Nie zdejmowali mu kajdanek 24 godziny. Podczas przesłuchania go bili. On zwrócił się do obecnej przy tym jakiejś kobiety, że będzie świadkiem. Ona powiedziała, że nic nie widzi i niczego nie widziała. Drugiego dnia zawieźli go do więzienia na Rakowiecką. Tam dopiero obejrzał go lekarz, ale nie chciał zrobić obdukcji. Wysłano go do szpitala, gdzie zrobiono mu badania. Byli pewni, że spędzi tyle dni w więzieniu, że te ślady pobicia znikną. Gdy wyszedł dzisiaj z więzienia, umył się i poszedł do lekarza i tam dopiero założono mu kołnierz i zrobiono mu obdukcję” .

A oto relacja jednego ze świadków z dnia 18 września 2010 r.: „Rozmawiałem właśnie przez telefon z jednym z lekarzy badających Dariusza Komorowskiego. Dostał dziś skierowanie do szpitala w trybie dyżurowym. Są ewidentne dowody na to, że został pobity, że bito go po głowie, że nastąpiły liczne niebezpieczne uszkodzenia, w tym słuchu. Wskazuje na to zgromadzona już dokumentach medyczna. Jego stan ewidentnie się pogarsza. Trudno mi było uzyskać jakieś szczegóły, bo lekarz był bardzo ostrożny i zasłaniał się tajemnicą lekarską” .

Dariusz Komorowski spędził w szpitalu ponad miesiąc. Nic mi nie wiadomo o tym, by ktoś w jakikolwiek sposób odpowiedział za jego bezprawne aresztowanie i pobicie.

A oto moje sprawozdanie z dnia 4 października 2010 r.: „W dniu 2 października o godz. 18.00, gdy Dariusz Matyjasek szedł jedną z ulic Siedlec zastąpili mu drogę policjanci, zatrzymali go, doprowadzili do samochodu, wylegitymowali i zawieźli na komendę, gdzie natychmiast poddano go przesłuchaniu. Pytanie było jedno (pojawiało się w dziesiątkach wersji): co robiłeś pod Krzyżem? Jako powód zatrzymania podano mu udział w zamieszkach pod Pałacem Prezydenckim. Po godzinie przesłuchania umieszczono go w pojedynczej celi nie pozbawiając go ani paska, ani sznurowadeł, ani telefonu. Gdy zorientował się, że nikogo nie ma w pobliżu zadzwonił do znajomego. Ten znajomy dał mu telefon do komendanta policji w Łukowie, gdzie mieszka i gdzie wszyscy się znają. Komendant ten wsiadł w samochód i o 2.00 w nocy był w Siedlcach, gdzie zaczął domagać się zwolnienia Matyjaska. Zwolniono go dopiero około 7.00 rano nie przedstawiając mu żadnych zarzutów czy wyjaśnień. Nie widział i nie podpisywał żadnych dokumentów. Informacje powyższe otrzymałem od Dariusza Matyjaska w trakcie rozmowy telefonicznej, którą przeprowadziłem z nim w dniu 4 października o godz. 18.20” .

I wreszcie moja relacja z dnia 11 listopada 2010 r.: „Wczoraj ok. godz. 20.00 Edward Mizikowski stojąc w pobliżu łańcuchów pod Pałacem Prezydenckim zauważył, że jedno ze zdjęć położonych pośród kwiatów znalazło się jakiś metr po drugiej stronie łańcuchów. Zapytał się BOR-owca czy może je zabrać. Tamten powiedział: „Oczywiście”. Gdy przeszedł przez łańcuchy, podszedł do zdjęcia i nachylił się nad nim został zakuty przez BOR-owców w kajdanki i zaprowadzony do kancelarii prezydenta. Tam, jak mówi, otrzymał od kogoś, z tyłu, cios w głowę i stracił przytomność. Gdy ją odzyskał zapakowali go do samochodu i zawieźli do komendy na Wilczą. Gdy samochód ruszył jeden z mężczyzn założył rękawiczki i zaczął go systematycznie bić po głowie i twarzy. Gdy się zasłaniał zaczął go bić i drugi. Na Wilczej zrobili mu badanie alkomatem i byli bardzo zawiedzeni. W końcu jeden powiedział mu, że ma 0,5 promila alkoholu. Na to powiedział, że nigdy dziesiątego każdego miesiąca nie pije. Wsadzili go do samochodu i zawieźli do Izby Wytrzeźwień na ul. Kolskiej. Po drodze znowu, jak mówi, go pobili bijąc po twarzy i głowie rękami w rękawiczkach. Na Kolskiej domagał się zrobienia mu badania krwi pod kątem zawartości alkoholu we krwi. Na to usłyszał: „Jak ci k… pobierzemy krew to będzie to całe wiadro”. Rozebrano go do slipek, dano długą koszulę i umieszczono w sali z pijanymi. O godz. 6.00 rano 11 listopada zawieziono go na komendę na Wilczą, gdzie go przesłuchiwano. Potem zawieziono go na Kolską po depozyt (jego rzeczy). Potem zawieziono go do prokuratury. Z rozmów na policji zaczął się domyślać, że chcą mu dać sankcję prokuratorską na 30 dni (areszt) za wtargniecie na teren Pałacu Prezydenckiego. Już jednak na Kolskiej słyszał jak upominali się o niego Ewa Stankiewicz i Jan Pospieszalski. W prokuraturze go przesłuchano go i zwolniono nakazując mu jednak stawiać się w komendzie 2 razy w tygodniu” .

13. Przymusowe umieszczanie w szpitalu psychiatrycznym

W Rosji Sowieckiej zamykano bezprawnie przeciwników politycznych w szpitalach psychiatrycznych. W PRL-u, o ile wiem, nigdy to się nie zdarzyło. Dwie osoby, tylko z tego powodu, że brały udział w modlitwie na Krakowskim Przedmieściu było bezprawnie przetrzymywane w2010 r. w szpitalu psychiatrycznym, w tym jedna ponad tydzień.

Oto relacja telefoniczna ks. Jerzego Gardy, Jolanty Pawlak i Pawła Łapińskiego z dnia 22 września 2010 r. z godz. 13.30: „Usłyszałam zamieszanie za sobą. Jakiś mężczyzn zajmujący się zawodowo uprzątaniem terenu, sprzątający w ministerstwie kultury zaczął zrywać fotografię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, która była od trzech dni przyklejona do tablicy rozdzielczej, pod którą były kwiaty. Próbował to uniemożliwić mu Jan Kossakowski, weterynarz, który często modli się z nami, spokojny, kulturalny, zrównoważony pan. Mężczyzna zrywający zdjęcie był agresywny (między innymi próbował pobić później Pawła Łapińskiego). Rozpoczęła się przepychanka. Nadbiegli strażnicy miejscy i bez pytania się kogokolwiek o cokolwiek natychmiast wykręcili ręce panu Kossakowskiemu i brutalnie zawlekli go do swojego samochodu. Straż miejska natychmiast też wezwała pogotowie psychiatryczne stwierdzając, że Pan Kossakowski jest agresywny w sposób wskazujący na chorobę psychiczną. Lekarze z karetki nie chcieli z nikim rozmawiać tylko umieścili w niej Pana Kossakowskiego i karetka odjechała na sygnale. Żaden ze strażników miejskich ani policjantka, która się zjawiła i asystowała przy tej operacji nie chcieli podać swoich nazwisk, numerów ani pokazać legitymacji. W trakcie zajścia obecny był ks. Jerzy Garda, którego ignorowano” .

Lekarz dyżurny w szpitalu psychiatrycznym po kilkuminutowej rozmowie zakwalifikował Jan Kossakowskiego na przymusowy pobyt w szpitalu z art. 23 „Ustawy o ochronie życia psychicznego” („zagraża bezpośrednio własnemu życiu albo życiu lub zdrowiu innych osób”). Sąd zadecydował, że rozprawa w tej sprawie odbędzie się za miesiąc ( sąd wydał potem postanowienie na podstawie opinii biegłego, która brzmiała: „Na podstawie dokumentacji medycznej i przeprowadzonego badania nie rozpoznaję u Jana Kossakowskiego choroby psychicznej. (…) Przyjęcie do szpitala psychiatrycznego w trybie art. 23 Ustawy o Ochronie Zdrowia Psychicznego było bezzasadne”). Podczas tygodniowego pobytu w szpitalu Jan Kossakowski był pozbawiony wolności i podawano mu przymusowo jakieś medykamenty .


Warto tu zaznaczyć i podkreślić mocna jedną sprawę.

Jan Kossakowski opowiedział lekarzowi dyżurnemu o przebiegu zajścia i zapytany o to, dlaczego znalazł się na Krakowskim Przedmieściu mówił o swoich pobudkach katolickich i patriotycznych. W trakcie swojej wypowiedzi wspomniał, że jego zdaniem Prezydent zginał w wyniku zamachu. Lekarz dyżurny uznał, że należy przymusowo osadzić Jana Kossakowskiego w szpitalu psychiatrycznym, ponieważ rozpoznał „organiczne zaburzenia urojeniowe”. Uzasadnienie: „wypowiadał urojenia prześladowcze, ksobne, o treściach politycznych” .

Najdziwniejsza jest sprawa Norberta Kubickiego, którego nękano wielokrotnie (raz był aresztowany w 2011 r.; potem stwierdzono, że omyłkowo rozpoznano w nim poszukiwanego przestępcę). W dniu 7 października 2010 r., gdy stał na chodniku blisko jezdni wciągnęli go do samochodu policjanci, zawieźli na komendę i tam sporządzili dokument, że chciał się podpalić, a następnie zawieźli go do szpitala psychiatrycznego, gdzie został przymusowo osadzony na 7 dni. Obrońcy Krzyża złożyli skargę w policji … na policję. W nocy ktoś z policji uznał, że sprawa „śmierdzi” i nakazał uwolnić Norberta. Opuścił on szpital następnego dnia. Policjanci oświadczyli w szpitalu psychiatrycznym, że pomyłkowo wskazali nie tę osobę .

14. „Akcje” straży miejskiej

Straż miejska obecna licznie przed Pałacem Namiestnikowskim albo zachowywała się w taki sposób jakby jej nie było (o czym już wspominałem wyżej) albo nękała osoby, które w tym miejscu się modliły.

Oto fragment jednej z relacji świadka z 13 września 2010 r.: „Po 23.00 młody mężczyzna zatrzymał się, aby popatrzeć i posłuchać. Rzuciło się na niego trzech z tych, którzy nas wciąż atakują i zaczęli go okładać pięściami po głowie. Zawiadomiliśmy strażników miejskich. Oni jednak nie zareagowali. Przyglądali się jak biją tego człowieka. Policji nie było. Ludzie zaczęli krzyczeć policja i agresorzy wtedy uciekli” .

A oto fragment relacji z dna 7 października z godz. 20.13: „Modli się teraz 40 osób. Wciąż dochodzą nowe. Jest sześcioosobowa grupa przeciwników. Od jakiegoś czasu zapalają papierosy i rzucają je modlącym się na głowy. Przyglądają się temu strażnicy miejscy. Zwróciliśmy uwagę tym mężczyznom przez głośniki. Odeszli trochę i zaczęli rozmawiać ze strażnikami miejskimi” .

I jeszcze fragment innej relacji: „Chcę się podzielić tym co przeżyłam tam w nocy z 10/11 listopada. Około 23.00 zostaje niewiele osób. Oni się znają bo są tu bardzo często. Ja dopiero wchodzę w ten czas modlitwy. Są to ludzie wielkiej wiary i wielcy patrioci. Cały czas się modlimy. Jest grupa z Bielska Białej. Pięknie śpiewają, modlimy się razem. Wkrótce tą atmosferę modlitwy przerywa grupa pijanych, agresywnych (…)Wychodzą z pobliskiego baru – restauracji. Straż miejska i policja – pilnuje, ale nie reaguje. Podchodzą do nas, czujemy ich oddech na plecach, przeklinają: k…, h…, pierd…, i inne, prowokują krzykiem wrzaskiem do bójki. Popychają na palące się znicze, ktoś upada, podnosi go jeden z obrońców Krzyża, potem kopią palące się znicze. Zwierzęcymi krzykami skutecznie zagłuszają każde słowo modlitwy. Okrzyki w stylu: „ precz z Krzyżem, Krzyż do Kościoła”, „po co tu stoicie”, „przeszkadzacie nam”, pukają się w czoła. Wrzaski się nasilają (…) Ksiądz Jerzy Garda- misjonarz, cały czas odmawia głośno egzorcyzm „ Św. Michale Archaniele…”. Uspokajają się ale na krótko, jest ich dużo, jedni odchodzą drudzy przychodzą. Popychają nas. Na krótko po interwencji obrońców Krzyża (jest paru mężczyzn) odchodzą, ale już za chwilę przychodzą inni. Są oni pijani, może naćpani albo po dopalaczach. Nie ma już Księdza Jerzego- pojechał odpocząć. (…) Znowu przeklinają, krzyczą „krzyż do kościoła” (…) Niektórzy dobrze ubrani i rośli, inni przeciętni. Głupie uśmiechy i drwiny z Krzyża, że po co te dwa pręty te dwa kije. Nie opuszczają nas. Próbujemy ich odsunąć, ale oni powracają. Przed barem jest ich bardzo dużo, aż trudno policzyć. Straż i policja nie reagują. Stoją jak manekiny. Mam wrażenie że słyszę rechot szatana, ci ludzie są naprawdę opętani, próbują zapalać papierosy od zniczy. Ktoś popycha kogoś na palące się znicze. Wszystko im przeszkadza. Horror.” .

Strażnicy miejscy podejmowali różne akcje. Oto jedna z wielu z 31 sierpnia 2010 r.: „W godzinach rannych zaatakowało nas 60 strażników miejskich. Zepchnęli nas pod ścianę. A następnie ołtarzyk, poświęcone krzyże, wszystkie święte obrazy, obrazki, kwiaty, w tym wieniec od Pana Kobylańskiego i wiele świeżych kwiatów, sztandary, plakaty, transparenty wrzucono do samochodu jak śmieci. Z moich rozmów z obecnymi wtedy osobami wynika, że to wszystko poszło na śmieci” .

Strażnicy miejscy nie reagują na bluźnierstwa i akty agresji, ale bardzo dbają o porządek. Wielokrotnie przedstawiali modlącym się przeróżne interpretacje przepisów: „postawienie torby na chodniku to tamowanie ruchu”, Położenie znicza lub kwiatów pod Krzyżem to śmiecenie”, „postawienie krzyża na czas modlitwy to śmiecenie”.

Grupa modlitewna przebywała cały czas na Krakowskim Przedmieściu legalnie jako „manifestacja spontaniczna”. Strażnicy miejscy wielokrotnie podejmowali próby doprowadzenia do sytuacji, w której spotkanie ludzi na modlitwie można by uznać za „manifestację nielegalna”. Podchodzili zatem co kilka dni do kogoś z modlących się i pytali: „kto tu jest głównym organizatorem” lub „kto odpowiada za grupę”. Gdyby taka osoba się zgłosiła byłaby to już manifestacja zorganizowana, a zatem nielegalna.

15. Ataki chuligańskie

         Tzw. margines – chuligani z całej Warszawy szybko zorientowali się, że jest takie miejsce w stolicy, gdzie można robić rzeczy, za które w innych miejscach zostałoby się natychmiast pociągniętym do odpowiedzialności karnej. Zjeżdżali się zatem, głównie w soboty i niedziele, na Krakowskie Przedmieście, by pić na ulicy alkohol, wywrzaskiwać ordynarne przekleństwa, bawić się kosztem modlących się oblewając ich piwem, kopiąc, szarpiąc, wyśmiewając się z modlących. Na oczach policji i straży miejskiej podpite wyrostki (często w wieku gimnazjalnym) szarpały, popychały czy ordynarnie wyzywały starsze kobiety.

Na skutek jednej z moich interwencji w policji otrzymałem od niej pismo, którego fragment przedstawiam: „Liczebność zantagonizowanych grup oraz panujące w nich nastroje sprawiają, że nie zawsze jest możliwa reakcja na indywidualne zachowania, przybierające rozmaite formy agresji werbalnej pomiędzy poszczególnymi uczestnikami. Proszę również mieć na względzie fakt, że wiele zachowań opisywanych w korespondencji napływającej do Komendy Stołecznej Policji nie może być w ogóle – wbrew oczekiwaniom autorów – ściganych przez Policję. Ma to miejsce szczególnie w przypadku czynów o znamionach zniesławienia, znieważenia, czy też naruszenia nietykalności cielesnej. Zgodnie z wolą ustawodawcy tego rodzaju delikty są bowiem ścigane przez prawo w trybie prawnoskargowym, a więc w przypadku złożenia przez osobę pokrzywdzoną prywatnego aktu oskarżenia i popierania go przez nią przed sądem. Zapewniam, że na rzecz ochrony bezpieczeństwa i porządku publicznego Policja codziennie, w cyklu całodobowym, angażuje znaczące siły i środki” .

16. Podsłuchy i utrudnianie komunikacji

         Kilkakrotnie na stronie internetowej „W obronie Krzyża” pojawiały się następujące komunikaty: „Mamy też coraz więcej przesłanek, by twierdzić, że jesteśmy permanentnie, jak to dzisiaj się mówi delikatnie, monitorowani, że „monitorowane” są nasze telefony, maile, rozmowy, spotkania” (mój komunikat); „Większość Obrońców Krzyża zgłasza, że przestają funkcjonować ich telefony. Niekiedy nie działają. Niekiedy nie chcą łączyć z określonymi numerami. Coraz częściej po prostu nie funkcjonują. (…) Wielu osobom zaczynają dziwnie funkcjonować lub nie funkcjonować komputery tak prywatne jak i służbowe. Coś niedobrego dzieje się z e-mailami, zrywa się łączność internetowa” („Informacja od Mirki Zielińskiej na temat telefonów i komputerów”) .
Doszło do tego, że zaczęliśmy niektóre spotkania organizować na świeżym powietrzu w miejscach osłoniętych przez drzewa, żeby mieć pewność, że nic z tego spotkania „nie przecieknie”.

Podam tu tylko dwa przykłady. Gdzieś we wrześniu 2010 r. zadzwonił do mnie na komórkę w środku nocy mężczyzna z Krakowskiego Przedmieścia prosząc o interwencję telefoniczną w komendzie policji, ponieważ policjanci przed pałacem nie reagowali na ataki na modlących się ze strony dużej grupy. Mężczyzna stał z telefonem z boku. W promieniu kilkudziesięciu metrów od niego nie było żadnego człowieka. Mówił cicho. Zacząłem wydzwaniać z telefonu stacjonarnego na komendę. Nie mogłem się połączyć. W pewnym momencie zadzwoniła komórka. Dzwonił ten sam mężczyzn. Po jakiś 10 minutach podszedł do niego człowiek w policyjnym mundurze i przedstawił się jako oficer z Komendy Stołecznej. Powiedział: „Dlaczego pan się skarży, że policja nie interweniuje. Robimy wszystko, co możemy”.

W marcu 2011 r. podjąłem decyzję, że musze wrócić do normalnego życia i w związku z tym zaprzestanę 17 kwietnia wpisów na stronie „W obronie Krzyża” i utworzę stronę „W obronie Krzyża 1”, którą przekażę Obrońcom Krzyża. Informację te trzymałem w tajemnicy do 17 kwietnia. Podzieliłem się nią z jedną zaufaną osobą przez telefon oraz stała się ona przedmiotem zamkniętego spotkania w wąskim, zaufanym gronie, które odbyło się u mnie w domu. Informację tę ktoś zaczął rozpowszechniać w zniekształconej formie już na początku kwietnia jako „informację” o tym, że strona „W obronie Krzyża” przestanie niedługo funkcjonować.

17. Czy Krakowskie Przedmieście było „poligonem” loży P3?

Skoordynowana, stała, wielopłaszczyznowa akcja przeciwko grupie modlitewnej na Krakowskim Przedmieściu rozpoczęła się w lipcu 2010 r., potem była intensyfikowana, by zacząć słabnąc na przełomie 2010 i 2011 roku i wreszcie zaniknąć wiosną 2011 roku.
Zaangażowane w niej były policja, straż miejska i jak wszystko na to wskazuje, jakieś służby specjalne oraz bojówki tworzone w jednym wypadkach, prawdopodobnie z funkcjonariuszy, w innych z tzw. ludzi marginesu oraz innych osób.

Jaki był główny cel tej akcji?
Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.
Być może, że chodziło o likwidację grupy modlitewnej lub przynajmniej ograniczenie jej do kilkuset czy kilkudziesięciu osób (wielu ludzi nie przychodziło się modlić na Krakowskie Przedmieście z obawy przed atakami i represjami, przed upokorzeniem).
Być może jednak chodziło o to, by represje spowodowały zwiększenie tej grupy do kilku czy kilkunastu tysięcy ludzi, tak, by mogło dojść do jakiejś konfrontacji i rozwiązania siłowego.
Jedno wydaje się być pewne. Krakowskie Przedmieście było, według mnie ewidentnie, poligonem doświadczalnym, miejscem gdzie w mikroskali odbywał się eksperyment, który potem można by powtórzyć już w skali większej, eksperyment, który, ponadto, miał pozwolić na udzielenie odpowiedzi na wiele istotnych pytań.
Jakie były owoce tej pracy na „poligonie”, tego eksperymentu?
Udało się doprowadzić propagandowo do tego, że grupa modlitewna została odizolowana od społeczeństwa. Propaganda przedstawiała ją jako oszołomów, swego rodzaju nową sektę, „ludzi PiS-u”. Społeczeństwo, grupy prawicowe i katolickie nie identyfikowały się w żaden sposób z grupą modlitewną i przestały interesować się jej losami, w tym krzywdą jaka ją spotykała.
Sukces był tutaj olbrzymi. Można było łamać prawa człowieka i prawo polskie bezkarnie. Nikt prawie nie reagował, nikt na to nie zwracał uwagi, nie przebijało się to do świadomości społecznej i świadomości elit.
To niesamowite i przerażające: w środku Polski, na głównej ulicy miasta działy się rzeczy, które nie przeszłyby w komunistycznym PRL-u.
Był to test z pewnej podstawowej wolnościowej i związanej z godnością człowieka wrażliwości. Nikt prawie nie przeszedł go pozytywnie. Nie przeszła go zdecydowana większość dziennikarzy. Nie przeszli go policjanci i strażnicy miejscy, przechodnie, wreszcie prawicowe, patriotyczne i katolickie środowiska i elity. Reagowało tylko Radio Maryja, Telewizja Trwam, „Gazeta Polska”, od pewnego momentu również „Nasz Dziennik”, nieliczne znane osobistości.
Pomyślmy. Na Krakowskim Przedmieściu bije się modlące się starsze kobiety, bluźni się publicznie, profanuje się Krzyż i święte obrazy, a kilkaset metrów dalej w kościele modli się duża grupa młodych „gorących” i „gorliwych katolików” i tego nie widzi czy nie chce widzieć lub przyjmuje taką interpretację wydarzeń, że sumienie nawet im nie drgnie.


Pomyślmy. Kilometr dalej zbiera się młodzież konserwatywna czy narodowa i dyskutuje w wygodnych fotelach o swoich wartościach i o tym czego by to oni dobrego nie zrobili dla Polski.

Czy w takiej sytuacji, w takim kontekście nie można dojść do wniosku, iż z Polską można już zrobić wszystko, że można ją zacząć niszczyć i plugawić bez żadnych ograniczeń, że można w najbliższej przyszłości spokojnie zabrać się do demontażu demokracji, drastycznych ograniczeń wolności obywatelskich itp., itd.?
Czy te działania mógł podjąć ktoś inny niż loża P3?

18. Profanacja Sacrum

Na Krakowski Przedmieściu stało się coś jeszcze gorszego.
Do istoty polskości należy katolickie sacrum. Nikt nigdy w naszym kraju, nawet komuniści, nie odważył się podnieść na nie ręki. W społecznej świadomości obejmującej również świadomość urzędników państwowych wszelkiej maści i elit politycznych funkcjonował w tej perspektywie zespół nienaruszalnych tabu. Nikt niezależnie od tego co myślał, od jego poglądów, emocji, wyznania nie ośmielał się tego społecznego tabu naruszać. Na Krakowskim Przedmieściu zostało publicznie wielokrotnie naruszone. Sacrum było skrajnie i permanentnie profanowanego i nikt nie reagował.
Niektórzy w związku z tym uświadomili sobie, że Polska nie jest już krajem katolickim, że tym co dominuje jest pogaństwo i mniej lub bardziej skrywany satanizm, który można zacząć publicznie akceptować i wyznawać.


To był jeden z powodów sukcesu formacji Palikota.
Czy te działania mógł podjąć ktoś inny niż loża P3?

19. Budzenie ducha Rewolucji Francuskiej

Jak to było możliwe, że w tak bardzo katolickim kraju jak Francja była możliwa Rewolucja Francuska – jedna z największych zbrodni w dziejach ludzkości, rewolucja, która godziła w Boga i Kościół, ograniczyła prawa Kościoła, uniemożliwiła mu normalne funkcjonowanie, doprowadziła do tego, że mordowano kapłanów, że wymordowano w ramach ludobójstwa setki tysięcy katolików.
Rewolucja ta mogła mieć miejsce, bo masoneria obudziła w wielu „zwykłych” ludziach, przy czynnej pomocy szatana, to, co można nazwać demonami zła i nienawiści, zaślepiła ludzi poddała ich najniższym, krwiożerczym instynktom, uczyniła z nich zwyrodnialców i zbrodniarzy.
Tego samego w mikroskali dokonywano na Krakowskim Przedmieściu poprzez zachodzące na nim akty zła, nienawiści, bluźnierstwa.
Jak to możliwe np., że na Krakowskim Przedmieściu zbierała się kilkudziesięcioosobowa grupa młodzieży i krzyczała: „Putin! Putin! Dziękujemy za Smoleńsk”.
Jak to możliwe, że inna grupa młodzieży popijając piwo obok modlących się krzyczała, podnosząc puszki piwa do góry, „zimny Lech na Krzyż”.
Jak to możliwe, że grupy dorosłych krzyczały: „Krzyż do Kościoła”. Takie okrzyki mają sens tylko w porewolucyjnej Francji, tylko w wypadku ludzi, którzy duchem tej rewolucji się zarazili.
Pisze o tym również Igor Janke w majowym numerze „Uważam Rze” z maja 2012 r. w materiale pt. „Kiedy wreszcie spłoną Kościoły” .
Na Krakowskim Przedmieściu budzono przez wiele miesięcy bezkarnie ducha Rewolucji Francuskiej, budzono demony zła i nienawiści.
I wydaje się, że, choć była to tylko pewna mikroskala, dokonywano tego nadzwyczaj skutecznie.
Te 10% głosów na formację Palikota nie wzięło się znikąd.
Czy te działania mógł podjąć ktoś inny niż loża P3?

[---]

26. Ostateczny demontaż państwa polskiego

Czy państwo polskie jeszcze istnieje? To pytanie powraca w tej książce jak bumerang i odpowiedź jest zawsze najbardziej pesymistyczna: jest już fikcją. Przez dwadzieścia lat je demontowano w różnych porządkach: w porządku świadomości, porządku duchowym i moralnym, a w 2011 ktoś je zaczął „kopać” i zaczęło się rozsypywać jak domek z kart.
Gdyby państwo polskie istniało nie byłoby takiej „katastrofy”, takiego śledztwa, takich wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu.
Czy to co działo się na Krakowskim Przedmieściu mogłoby się zdarzyć w normalnym państwie, w obecności normalnej policji, której podstawowym zadaniem jest chronić obywateli i zapewniać im poczucie bezpieczeństwa, przy normalnych prokuraturze, sądach, mediach itd.?
Co to za państwo, w którym oficer policji pisze w imieniu policji, że jak dwóch byków mówi do modlącej się starszej kobiety „Ty kurwo”, pluje jej w twarz, uderza w twarz otwartą dłonią, wreszcie kopie, to jest to zachowanie, na które policja nie może reagować, które może, co najwyżej obserwować.
Czy te działania, które miały miejsce na Krakowskim Przedmieściu mógł podjąć ktoś inny niż loża P3?
Czy wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu nie uświadomiły masonom, że mogą być bezkarni, że państwo czy jakieś jego struktury nie staną im na drodze, nie będą bronić Ojczyzny i obywateli?