Teoria do świństwa | |
Wpisał: Iza Falzmannowa | |
13.02.2009. | |
[Dwudziestolecie wejścia Michała Falzmanna w sprawy rabunku Polski przez GRU, WSI i inne mafie. Z książki Via bank i FOZZ (Dakowski, Przystawa, 1992) przypominam ówczesna atmosferę opisaną przez Izę Falzmannową. Analizy te zostały napisane już na przełomie 1991/92. A ich aktualność..... MD]
Iza Falzmannowa Teoria do świństwa Stereotyp Za najważniejsze w tej sprawie uważam rozchwianie pewnych stereotypów, które utrudniają jej ogląd, przeszkadzają we właściwej ocenie faktów i osób. Całkowicie fałszywy np. jest obraz Michała, jaki rozpowszechniła nasza prasa, obraz maniaka przesiąkniętego nienawiścią, zarażonego spiskową teorią społeczeństwa i węszącego wszędzie działanie KGB, a w najlepszym przypadku obraz samotnego szeryfa wojującego z narażeniem życia o sprawiedliwość. Najprościej : Michał był człowiekiem traktującym poważnie to, co robi i co mówi. W naszym kraju człowiek konsekwentny i jednoznaczny, niestety, traktowany jest często jak idiota. Credo życiowe większości ludzi zawiera tajemnicze zaklęcie: TAK ALE. Człowiek zapytany np. czy jest katolikiem, przeciwnikiem aborcji, zwolennikiem własności prywatnej odpowiada najczęściej: tak ale. Znaczy to: jestem katolikiem, ale nie na tyle, żeby codziennie chodzić do kościoła (jak to robił Michał), jestem przeciwnikiem aborcji, ale nie aż do tego stopnia żeby mieć pięcioro dzieci, jestem uczciwy, ale nie odmówię przyjęcia drobnej łapówki czy fikcyjnego zlecenia. To, co powinno budzić szacunek: bezwzględna uczciwość Michała, jego praktyki religijne, jego studia teologiczne i ogromny zbiór książek z tej dziedziny, nawet w środowisku bliskich znajomych traktowane było z pewnym lekceważeniem i niedowierzaniem. Cnota to permanentny brak okazji. Taką żartobliwą tezę wielokrotnie słyszałam z ust przyjaciół z gdańskiej Spółdzielni Robót Wysokościowych "Świetlik" (przemianowanej potem na "Gdańsk"), która stała się kuźnią kadr Kongresu Liberałów. Jesteś taki moralny, bo nikt nigdy nie usiłował cię naprawdę przekupić - mówili do Michała mili gdańszczanie - Nauczyciel, który odmówił przyjęcia prezentu czy księgowy, który odmówił podpisania fałszywego dokumentu nie mają prawa twierdzić, że przeszli jakąkolwiek próbę uczciwości - miał po prostu inną cenę, której nawet nie znają (a każdy człowiek ma swoją cenę). Jaki sens ma przytaczanie banalnych rozmów sprzed dziesięciu lat - typowych nocnych rozmów rodaków, które odbywały się w setkach domów i mieszkań. Rozmowy te operowały zużytymi schematami w rodzaju: dziedzictwo niewoli, rozbiory, walenrodyzm, kończyły się najczęściej na dyskusji czy powinno się kasować bilety w tramwaju; i gdyby część osób z tego środowiska nie doszła bezpośrednio do władzy, należałoby je po prostu traktować jako koloryt lokalny. Takie były zabawy i spory w one lata. Nasi młodzi dyskutanci pracując w PRL-u na styku państwowości i prywatności - najbardziej obiecującym finansowo i najbardziej, co tu ukrywać, kryminogennym - na co dzień, z konieczności, mieli do czynienia z przestępstwem. Aby nakłonić dyrektora technicznego do podpisania zawyżonego kosztorysu czy zaakceptowania nie przepracowanych faktycznie godzin, dawało mu się jakieś dobrze płatne, najczęściej fikcyjne zlecenie (to sposób bardziej elegancki) albo, po prostu, wręczało łapówkę. Teoria do świństwa Działo się to zresztą wszędzie, jak Polska długa i szeroka - poczynając od spółdzielni studenckich, a kończąc na instytutach naukowych; było dla młodych ludzi szkołą życia i regulatorem postaw no i, oczywiście, miało swoją "teorię do świństwa": było powszechnie uważane za formę walki z komunizmem. . Podobnie walczył z komuną uczniak jeżdżący na gapę, pijak wybijający szybę w sklepie, pracownik wysokościowy biorący bez skrupułów pieniądze za nie pomalowany komin i wreszcie aferzysta zagarniający ogromne sumy. Różnica była tylko ilościowa, a kiedy ilość przechodzi w jakość? Należałoby o to zapytać dialektyków z Gazety Wyborczej Dlaczego wspominam o GW? Bo etyka Kalego, czyli przeświadczenie, że głoszone zasady. nie dotyczą głoszącego, która jest nieświadomą częścią mentalności większości ludzi, osiągnęła w tym środowisku szczyty. Zupełnie co innego Znaleziono, bez trudu chyba, specyficzną formułę, którą operuje się do dziś. To zupełnie co innego, gdy jakiś młody aktorzyna pokazał swoją głupią buzię w TV w czasie bojkotu (w programie poświęconym zresztą Norwidowi) i został za to starty z powierzchni ziemi, a co innego, kiedy lider opozycji brata się z gen. Kiszczakiem. Tamto było śmiertelnym grzechem, za który człowiek został w swoim środowisku praktycznie pozbawiony praw publicznych. To jest aktem chrześcijańskiego miłosierdzia, wzorcowym gestem pojednania, To zupełnie co innego, gdy jakiś nieszczęsny ziemianin stracił rodzinę w lochach UB i zdrowie na torturach. Sam jest sobie winien, bo nikt nie kazał mu rodzić się ziemianinem - dostał się po prostu w tryby Historii. Bezczelnością jest to, że żąda jeszcze jakiejś rehabilitacji. . Zupełnie co innego, gdy dzielny opozycjonista zarobił kilka pałek po plecach, jego męczeństwo powinno przejść do historii, stać się formą specyficznego pomazania, predestynującą do sprawowania władzy w kraju. I jak dzieci za panią matką młodzi liberałowie twierdzili: To zupełnie co innego, gdy kradnie nomenklaturowy dyrektor, a zupełnie co innego, gdy chłopak ze "Świetlika". Tamten kradnąc utwardza beton komuny, a ten go w ten sposób rozbija. Ale co robić, gdy komuna się skończyła, a oszukujemy nadal? - Potrzebujemy nowej "teorii do świństwa". Naginając więc zasady (słabo znanego przecież w społeczeństwie) liberalizmu osiągnięto to, że pospolite oszustwo i kradzież w oczach wielu stało się wyczynem. . W ten właśnie sposób postrzega się np. aferę "Art. B". Właścicieli tej firmy przedstawia się jako zdolnych (wręcz na pograniczu genialności) biznesmenów, którzy zdobyli fortunę wykorzystując istniejące luki prawne. Nawet premier Bielecki wyrażał się o nich podobno z uznaniem, a pewna moja znajoma intelektualistka opisywała aferę z estetycznym wręcz wzruszeniem. Opinie młodych praktyków PRL-owskiego szwindlowania z Gdańska prawie idealnie pokrywaj~ się w tej właśnie sprawie ze stanowiskiem elit intelektualnych. Stanowisko młodych "liberałów" jest zrozumiałe. Chcieliby w oczach społeczeństwa usankcjonować swoje nie bardzo klarowne poczynania, swój udział w różnych podejrzanych spółkach. Jednym z pierwszych posunięć Bieleckiego było zniesienie zakazu uczestniczenia członków rządu w zarządach spółek i firm, a więc zaproszenie do łapownictwa. Jaki jednak interes w tuszowaniu sprawy FOZZ, w pomniejszaniu winy aferzystów z "Art.B" a nawet w ich gloryfikowaniu mają elity intelektualne? Własne uczestnictwo w tych aferach czy też efekt typowego wszędzie na świecie wymieszania elit, który sprawia, że wybitny polityk czy pisarz ma więcej szans na spotkanie w swoim towarzystwie wybitnego gangstera niż np. pracownik stacji benzynowej ? Nasza sytuacja nie jest jednak typowa, a gangsterzy pretendują u nas do miana filantropów. Gangsterzy czy filantropi ? -pyta społeczeństwo, któremu elity intelektualne wmawiają uparcie, że nasi rodzimi gangsterzy to właściwie filantropi. To oni dla dobra społeczeństwa zgodzili się przyjąć na swoje barki upiorny ciężar posiadania i dla dobra tego społeczeństwa tworzą klasę średnią (nikt jakoś nie pyta innych członków społeczeństwa czy nie byliby gotowi na takie straszne poświęcenie?). Od dłuższego czasu elity kolportują i przemycają do świadomości społecznej inne, równie absurdalne tezy, jak np. to, że zupełnie obojętne jest, kto jest właścicielem domu czy fabryki. Własność prywatna - jako taka - jest dobrodziejstwem, cudownym panaceum na wszelkie wady życia społecznego. Jest całkowicie obojętne, w jaki sposób ta własność powstała. Tak jak obojętne jest, co stało się centrum krystalizacji w roztworze: może nim być nawet jakiś brudek, jeżeli wokół tego centrum powstanie piękna krystaliczna struktura. Od czasu do czasu nasze elity wyrażają zdumienie, że pomimo wystarczającej ilości brudów nie chcą jakoś rosnąć czyste kryształy. Aby pokazać absurdalność tej tezy, przez sprowadzenie do niedorzeczności, zaproponowałam gorącej jej zwolenniczce, aby jej mąż, Francuz, zaczął płacić czynsz swoim lokatorom: przecież to zupełnie obojętne, kto jest właścicielem domu? Zareagowała oczywistym oburzeniem. Jeżeli, jak twierdzi Kuroń, wszystko jedno, kto jest właścicielem, doskonale może być nim były komunista, który stanie się przez to automatycznie antykomunistą, to dlaczego np. nie oddać fabryki Wedla jego spadkobiercom? - mógłby zapytać naiwny dyskutant. A nie, a fe, a jeszcze czego? wykrzykują elity. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że układ w Magdalence zagwarantował komunistom miękkie lądowanie i twórcy tego układu chcą szlachetnie wywiązać się z podjętych zobowiązań? I dlatego, że wielu z nich zajmuje odziedziczone po rodzicach, a zagrabione przez komunę prawowitym właścicielom domy i mieszkania (punkt siedzenia określa punkt widzenia - nie wypada już przecież pisać, że byt określa świadomość). Brzydki fundamentalizm To też, ale nie tylko. Nasze elity intelektualne boją się jak diabeł święconej wody jednoznaczności światopoglądowej, którą nazywają fundamentalizmem i dla samej zasady, nie tylko we własnym interesie, nie chcą dopuścić do rozliczeń z komunizmem, do prawdziwej reprywatyzacji, do tryumfu prawa i sprawiedliwości. Skąd geneza takich postaw? Większość członków naszych elit intelektualnych i politycznych jest rodzinnie obciążona grzechem niejednoznaczności . Pochodzą z domów, w których mawiało się: "co oni zrobili z tym krajem?" Zapominając przy tym dyskretnie, że sami są z tych domów, w których pisało się ody na cześć Stalina, a w zamkniętym gronie opowiadało na jego temat dowcipy. Jak bardzo trzeba być skręconym psychicznie, żeby będąc dzieckiem ubeckiego generała i korzystając z wszystkich związanych z tym przywilejów szczerze wierzyć, że jest się opozycjonistą? Żeby walczyć teoretycznie z tym, co się praktycznie popiera? Tylko ten, kto trochę znał to środowisko, może (przynajmniej częściowo) zrozumieć stan specyficznego zapętlenia wewnętrznego ludzi z niego się wywodzących. To tak jakby oglądać świat z głową schowaną między nogami powiedziała mi kiedyś znajoma. Aby rozwiązać swój dylemat wewnętrzny, pogodzić się z własną przeszłością, stosuje się równolegle dwie strategie, nie dostrzegając ich wzajemnej sprzeczności. Społeczeństwo to głupi bezmyślny tłum, twierdzą od lat przedstawiciele establishmentu. . Tym samym osobom, które kiedyś twierdziły, że przez swoją niską świadomość klasową społeczeństwo nie chce docenić dobrodziejstw socjalizmu, łatwo przychodzi teraz mówić, że to przez swoje populistyczne tęsknoty ludzie nie chcą docenić dobrodziejstw kapitalizmu (a raczej tej wersji pseudokapitalizmu, którą serwują nam pseudoliberałowie). Fakt, że społeczeństwo nie chciało socjalizmu, nie pochwalało jego ideologii i praktyki, nie akceptowało socjalistycznych struktur i socjalistycznej władzy, nie przeszkadza naszym intelektualistom twierdzić, bez dostrzegania jakiejkolwiek sprzeczności, że wszyscy byli uwikłani, że wszyscy uczestniczyli w budowie systemu, dobrowolnie lub pod przymusem. Zarzucanie ludziom będącym ofiarami systemu, że ten system współtworzyli, ma taki sam sens jak zarzucanie poglądów faszystowskich więźniom obozu koncentracyjnego. A przecież podobne nonsensy wypowiadają ludzie bynajmniej nie głupi. Po co to robią? Przede wszystkim po to, żeby nie dopuścić do jednoznacznej oceny własnej przeszłości, do klarownego i jednoznacznego obrazu świata. Najlepszą w ich sytuacji strategią jest mgławicowość poglądów, zacieranie konturów i zacieranie w ten sposób własnych śladów. Świat nie jest czarno - biały - mówią, szkoda tylko, że w tych cieniach i półtonach chcą ukryć cały jego brud. Wszystkie tradycyjne podziały - tak twierdzą - straciły teraz sens. Podziały na lewicę i prawicę, prześladowanych i prześladujących. Ale w jaki sposób ustalić kto jest, a kto nie jest w porządku? To my decydujemy, kto jest komunistą, zdają się mówić przedstawiciele wąskiej grupy opiniotwórczej. W ten sposób komunistą - przez swój rzekomo komunistyczny sposób myślenia, np. przez domaganie się ... dekomunizacji - może być człowiek, który całe lata spędził w komunistycznym więzieniu, a antykomunistą ten, kto go do tego więzienia wsadził - bo teraz myśli, a przynajmniej mówi jak trzeba. Nawet gen. Kiszczak zachwalany jest ostatnio jako twórca postępowego nurtu w partii, a więc prawdziwy Ojciec nowego ładu. Tym, którzy szukają prawdy (w każdym sensie tego słowa) przeciwstawia się relatywizm moralny, relatywizm w ocenie historii i ludzi. Twierdzi się (nawet Ojciec Salij tak robi), że poszukujący prawdy grzeszą pychą, że kierują się nienawiścią. Nienawiść, pychę, kompleksy i wiele innych rzeczy zarzucano Michałowi w czasie jego samotnej walki o finansową niezależność naszego państwa. To oczywiste nieporozumienie. Człowiek obrzydliwie jednoznaczny Aby pragnąć przerwania rujnującego kraj rabunku nie trzeba nienawidzić. Wystarczy zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy, chyba że się w tym rabunku brało udział. Wtedy instynkt samozachowawczy nakazuje zupełnie co innego. Michał nie był zarozumiały, nie uważał się za doskonałego, nie gardził ludźmi ani nie miał w stosunku do nich kompleksów. Co powodowało zatem, że jego (prominentni zresztą) rozmówcy reagowali na jego wypowiedzi histeryczną często odrazą? Otóż w oczach ludzi, którzy nie bez przyczyny na co dzień posługują się hasłem: Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje, Michał był nieprzyzwoicie, obrzydliwie i po prostacku wręcz jednoznaczny. Nie było w nim nic ze swojaka, który rozumie doskonale, że krzyczymy: "wolność i sprawiedliwość" - dopóki sami nie dopchamy się do koryta. Potem zaczynamy krzyczeć: "precz z populistyczną demagogią". Również ze swojaka katolika, który wie dobrze, że to Pan Bóg jest dla niego, a nie on dla Pana Boga. Intelektualiście, który po n-tej ewolucji światopoglądowej ogląda świat trzymając głowę między nogami, człowiek taki jak Michał, który stoi prosto, wydaje się nieuchronnie głupi i prymitywny. Ale w takim razie chroń nas Panie Boże przed skomplikowanymi wewnętrznie intelektualistami. |