Dziecko z internetu - pedofilom... | |
Wpisał: kobieta | |
10.07.2013. | |
Dziecko z internetu - pedofilom...
Nie ma lepszych tatusiów od gejowskich ojców
[Onet podaje ten horror w sosie raczej akceptacji... md] http://kobieta.onet.pl/dziecko/przed-ciaza/dziecko-z-internetu/nbpde
Zamiast lat oczekiwań, błyskawiczna propozycja, zamiast długich procedur, bezpośrednia umowa z matką – adopcje w czasach online nabierają zupełnie nowego charakteru. Nigdy nie wydawały się takie proste, a przy tym nigdy nie stwarzały tylu problemów. W piątym miesiącu ciąży, zadręczając się, co będzie dalej, Sesa Juliana przeglądała wpisy na Facebooku, gdy przypadkiem natrafiła na drobne ogłoszenie. Ze zdjęcia do kobiety uśmiechała się para mężczyzn siedzących w łodzi. "Kochająca się para z okolic Waszyngtonu szuka dziecka do adopcji. Skontaktuj się z nami, jeśli szukasz dla swojego maleństwa domu pełnego radości". Był rok 2010 i dwóch mężczyzn z ogłoszenia, Brad Letson i Brad Benton z Silver Spring, w stanie Maryland, starali się od wielu miesięcy adoptować dziecko. Wypełnili odpowiednie zgłoszenie, przeszli różnego rodzaju kontrole agencji adopcyjnej, założyli nawet specjalną stronę poświęconą staraniom o dziecko, jednak szybko się przekonali, że na spełnienie swego marzenia o rodzicielstwie trzeba czasem czekać długie lata. To wtedy partnerzy zobaczyli w telewizji program z udziałem rodziców, którzy znaleźli dziecko do przysposobienia z pomocą internetu. "Bradowie", jak mówią o nich przyjaciele, doszli do wniosku, że wypróbują także tę opcję. Zamieścili ogłoszenie licząc na pomoc "znajomych swoich znajomych". Byli zaskoczeni faktem, że pierwszą propozycję dostali już po sześciu godzinach. Początkowo martwili się, że wszystko to wygląda zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. – Czuliśmy się podekscytowani, lecz równocześnie także zagubieni – opowiada Benton, lat 41. – Staraliśmy się zachować zdrowy rozsądek. Jednak po licznych mailach wymienionych z Julianą i po rozmowach z nią na Skype’ie kandydaci na ojców nabrali zaufania do kobiety gotowej oddać im dziecko i kilka miesięcy później, w październiku 2010 roku, uczestniczyli w narodzinach swego synka, Kylera. Teraz dwulatek o radosnych oczach bawi się z Bentonem piłką. – Kiedyś ubieganie się o adopcję sprowadzało się do czekania z założonymi rękami – zauważa Letson, lat 41, siedząc nieopodal przy stole, tuż obok parapetu, na którym w doniczkach zieleni się mięta i bazylia. Obok mężczyzny, na podłodze, leży zabawkowy wóz strażacki. – Teraz przyszli rodzice powinni sami się postarać – ciągnie swą opowieść jeden z ojców. – Dlatego doszliśmy do wniosku, że musimy sami zareklamować się w sieci licząc, że ktoś powierzy nam dziecko. Ponieważ internet, a zwłaszcza serwisy społecznościowe przenikają do wszystkich dziedzin ludzkiego życia, sieć stała się użytecznym narzędziem dla tych, którzy chcieliby oddać dziecko do adopcji – a także dla osób pragnących adoptować. Nikt nie potrafi podać, ile dzieci znalazło nowe rodziny dzięki kontaktom online. Z całą pewnością w czasach, gdy proces adopcji może zająć nawet kilka lat (zwłaszcza w przypadku par homoseksualnych, które nie mogą skorzystać z międzynarodowej adopcji), pozorna łatwość i skuteczność poszukiwań w internecie może skusić wielu ludzi marzących o rodzicielstwie. – To ważny i jeszcze nabierający znaczenia trend. (…) Zmienia rodziny i zmienia sam proces adopcji – zauważa Adam Pertman, dyrektor Evan B. Donaldson Adoption Institute z Nowego Jorku, ośrodka adopcyjnego, który niedawno opublikował specjalny raport na temat wpływu internetu na proces przysposabiania dzieci. Jednak to wychwalane przez Bradów zjawisko może doprowadzić także do paru komplikacji. – Ludzie szybciej zakładają dziś rodziny, co niesie z sobą pewne zagrożenia dla procesu adopcyjnego w kształcie, jaki znamy – zauważa Pertman. – W sieci ludzie działają bez nadzoru, bez regulacji prawnych i nie wiemy, co dokładnie ustalą. W ośrodkach adopcyjnych przejście przez wszystkie procedury może zająć dwa-trzy lata, lecz przy okazji rodzice adopcyjni i biologiczna matka otrzymają potrzebne wsparcie. Znajdzie się dość czasu na edukację. Tymczasem w sieci przeczytamy ogłoszenie takiej treści: "Szukamy niemowlęcia! W wieku od ośmiu do dziesięciu miesięcy. Proszę wpisywać się tutaj". Czasem wszystko rzeczywiście wygląda zbyt pięknie, żeby było prawdziwe. Ośrodki adopcyjne nauczyły się namierzać oszustów i ostrzegają przed nimi przyszłych rodziców: niektóre kobiety ponawiają swoje internetowe oferty zapewniając, że właśnie oczekują narodzin dziecka i proszą potencjalnych rodziców o pokrycie wydatków związanych z rzekomą ciążą. Świadomość ryzyka nie zniechęca par pragnących dziecka przed umieszczaniem swoich ogłoszeń w serwisach takich jak Facebook, gdzie przyszli rodzice przedstawiają się od najlepszej strony, obiecują pokryć wydatki związane z ciążą, umieszczają w sieci zdjęcia swoje i najbliższych, a także fotografie domu i okolicy, w której mieszkają. Ale nawet aktywność w internecie nie gwarantuje sukcesu w adopcji. Eddie Suarez, lat 39, i Mehl Penrose, lat 45, przyjaciele Bradów z District of Columbia oczekują na adopcję od lata ubiegłego roku. Najpierw szukali dziecka przez wyspecjalizowany ośrodek, jednak zachęceni sukcesem znajomych w grudniu uruchomili internetową kampanię, umieszczając ogłoszenia z linkiem do swojej strony na Facebooku, Twitterze, portalach Tumblr, Pinterest i YouTube. Jak dotąd żadna z matek nie złożyła im poważnej propozycji. Suarez i Penrose są jednak zdania, że przenosząc poszukiwania do sieci postąpili słusznie, choćby z tego względu, że popularyzują ideę adopcji wśród osób tej samej płci. – Chcemy się przedstawić jako idealna para – mówi Suarez. – Miliony ludzi zobaczyło nasze ogłoszenie dzięki platformom internetowym, do których każdy ma dostęp. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie zna kogoś, kto planuje oddać dziecko do adopcji. Suarez, Penrose, a także Bradowie, którzy chcieliby teraz adoptować drugie dziecko, korzystają co prawda z serwisów społecznościowych, jednak proszą potencjalne matki o kontakt z ośrodkiem adopcyjnym, gdzie są zarejestrowani, żeby w ten sposób odstraszyć ewentualne oszustki. – W tak delikatnej i osobistej sprawie jak adopcja zależy ci, żeby mieć do czynienia z prawdziwymi ludźmi – mówi Janice Goldwater, założycielka i szefowa Adoptions Together, agencji, z którą współpracują Bradowie. (…) Jej zdaniem Amerykanie są coraz bardziej przychylni otwartym adopcjom (gdy dziecko utrzymuje kontakty z biologiczną rodziną), z kolei internet sprawił, że sam proces przysposobienia stał się znacznie bardziej przejrzysty niż kiedyś, co niesie z sobą nowe wyzwania. – Coraz częściej zdarza się, że adoptowane dzieci nawiązują kontakt ze swoją biologiczną rodziną, którą poznały zupełnie przypadkiem na Facebooku – zauważa Goldwater. – Nastoletnie dzieciaki są zaskoczone, gdy niespodziewanie biologiczna matka wysyła im zaproszenie do grona swoich znajomych. Akurat dziecku Bradów taka niespodzianka nie grozi, ponieważ mężczyźni utrzymują kontakty z Julianą, mieszkanką Nowego Jorku. Przez telefon kobieta mówi nam, że nie miała problemu z powierzeniem dziecka gejowskiej parze. – My, kobiety, z natury nie chcemy, żeby ktoś nas zastąpił. Nie podoba nam się, gdy nasze miejsce zajmuje kolejna partnerka, nie życzymy sobie innej matki w nasze miejsce – wyjaśnia. Chociaż ojcowie Kylera sprawują nad nim pełnię władz rodzicielskich, chłopiec odwiedza Julianę i nazywa ją mamą. – Nie ma lepszych tatusiów od gejowskich ojców – zapewnia kobieta. (…) Tymczasem w Silver Spring przyszła pora na historię na dobranoc. Kyler wybrał książkę pod tytułem "Tatusiu, czy ty mnie kochasz?", a Letson przeczytał tekst zasłuchanemu chłopcu i jego plastikowemu wężowi. Potem dziecko zaczęło się wspinać ojcom na plecy udając, że są końmi. Na koniec Kyler znalazł w domu robaka i postanowił wynieść go do ogrodu. – Wraca do swojej mamusi i do swojego tatusia – zauważył Letson kładąc owada na trawniku przed domem. Zastanowił się chwilę i dodał: – A może wraca do swoich dwóch tatusiów. Autor: Tara Bahrampour Źródło: The Washington Post |