11 lipca - Niedziela, która spłynęła krwią Polaków | |
Wpisał: Ewa Siemaszko | |
11.07.2013. | |
11 lipca - Niedziela, która spłynęła krwią Polaków
2013-07-09 pch24
Wołyń to była walka cywilizacji. Starły się tam cywilizacja chrześcijańska, łacińska z cywilizacją bizantyjską. Część kapłanów cerkwi prawosławnej i grekokatolickiej wypowiedziało wojnę Kościołowi. Święcili na przykład narzędzia zbrodni – mówi PCh24.pl Ewa Siemaszko, badaczka ludobójstwa dokonanego na wołyńskich Polakach podczas II wojny światowej.
Czym była krwawa niedziela na Wołyniu? To był dzień w którym nacjonaliści ukraińscy jednocześnie napadli na dziewięćdziesiąt osiem miejscowości, w których mieszkali Polacy, a które znajdowały się w granicach powiatów horochowskiego i południowej części powiatu włodzimirskiego. Chcieli tam wymordować wszystkich Polaków. Wybór dnia tego mordu – 11 lipca – mógł być przypadkowy, ale być może niezupełnie – była to niedziela, a następnego dnia było prawosławne święto Piotra i Pawła i Ukraińcy mawiali potem o „akcji na Petra i Pawła”. Wielu napadów w różnych miejscach dokonywano w niedzielę. Na kilka tygodni przed dokonaniem tej rzezi nacjonaliści ukraińscy zaczęli prowadzić działania propagandowe. Na czym one dokładnie polegały? Jednoczesne uderzenie na tak sporym obszarze wymagało zmobilizowania odpowiednio dużych sił. Same bojówki UPA nie dałyby sobie rady. Stąd agitowano wśród miejscowej ludności wiejskiej, by przyłączyła się do zbrodniczej akcji. Jak ta agitacja wyglądała? Organizowano wiejskie zebrania, na których przekonywano, że należy wyrżnąć Polaków do siódmego pokolenia, wyrwać ich po prostu z korzeniami. Nie ma więc wątpliwości, że motywem zbrodni było usunięcie Polaków jako grupy narodowościowej, która była traktowana przez nacjonalistów ukraińskich jako największy wróg niepodległości Ukrainy. Czyli krwawa niedziela, podobnie jak cała rzeź wołyńska, była aktem ludobójczym? Tak, motyw narodowościowy zbrodni wołyńskiej wskazuje na charakter ludobójczy tej akcji. Oprawcy wprost mówili swoim ofiarom, że giną właśnie dlatego, że są Polakami. Jak przekonywano ukraińską ludność wiejską do zabijania Polaków? Tłumaczono im na przykład, że wszystkie ich niepowodzenia, bieda są winą polskich sąsiadów, że byli przez Polaków gnębieni. Przekonywano, że wytępienie „Lachów” jest nieodzowne dla poprawy bytu i że ukraińska ziemia powinna być tylko dla Ukraińców, a „zajdów”, czyli przybyszów, przybłędów należy zniszczyć, bo to wrogowie. Na kilka dni przed krwawą niedzielą przedstawiciele Polskiego Państwa Podziemnego negocjowali z Ukraińcami zaprzestanie mordów. Negocjacje te toczyły się na terenie powiatu kowelskiego, który wówczas nie był jeszcze doświadczony brutalnymi atakami UPA. Ale mordy na Polakach na Wołyniu rozpoczęły się na początku 1943 roku, więc przedstawiciele polskiego podziemia postanowili nawiązać kontakt z banderowcami i negocjować z nimi zaprzestanie krwawych działań. Na czele polskiej delegacji stanął pełnomocnik Okręgowej Delegatury Zygmunt Rumel i przedstawiciel Okręgu Wołyńskiego AK, Krzysztof Markiewicz. Do rozmów jednak nie doszło, bo cała delegacja została bestialsko zamordowana przez UPA w okolicy wsi Kustycze. 11 lipca rozpoczyna się straszliwa rzeź. Jak ta akcja została przeprowadzona? Uzbrojona w broń palną UPA wraz z miejscowymi chłopami – którym za broń służyły narzędzia rolnicze – wdarli się na teren polskich kolonii i mordowali tam ludzi w ich domach, czy w obejściach. Mordercy stanowili naprawdę liczną grupę i w dodatku działali z zaskoczenia. Polaków atakowano bowiem w nocy lub o świcie, czyli wtedy, gdy wszyscy jeszcze spali, lub dopiero co się zbudzili. Co bardziej przezorni kryli się na noc poza domami, w specjalnie przygotowanych schronach, bo atmosfera strachu przed atakiem nacjonalistów ukraińskich ciążyła w powietrzu. Mimo to, akcja UPA była niezwykle skuteczna. Obok pory rozpoczęcia ataku, na jego skuteczności zaważył też fakt, że w regionach, w których został on przeprowadzony nie było wcześniej żadnych rzezi. Ginęli co prawda poszczególni ludzie, ale nie było mowy o masowych mordach. Nie było tam zorganizowanej samoobrony ani polskich oddziałów partyzanckich. UPA atakowała też ludzi zgromadzonych w kościołach. Mordowano tam zarówno wiernych jak i kapłanów. O krwawej niedzieli mówimy dzisiaj jako o jednym dniu. Tymczasem mordy związane z tym wydarzeniem trwały jeszcze 12, 13 i 14 lipca. Wyłapywano wówczas Polaków, którym wcześniej udało się ukryć, lub z jakiś powód nie zostali zabici. W sumie podczas krwawej niedzieli i kolejnych dni mordów zginęło kilka tysięcy osób. Czy są jakieś bardziej szczegółowe szacunki, co do liczby ofiar? Precyzyjnie tej liczby określić się nie da. Bliżej możemy oszacować liczbę osób zabitych w lipcu 1943 roku na całym Wołyniu, a był to jeden z najkrwawszych miesięcy w wykonaniu UPA. Zginęło wtedy co najmniej dziesięć tysięcy osób. Zaznaczę jednak, że wszystkie szacunki, jeśli idzie o liczbę ofiar zbrodni na Wołyniu opierają się na odtwarzanych dzisiaj faktach, a nie jesteśmy przecież w stanie odtworzyć wszystkich wydarzeń do jakich tam doszło. Wspomniała Pani, że data 11 lipca mogła być przypadkowa. Ale czy przypadkowo wybrano właśnie niedzielę? Wtedy Polacy byli zgromadzeni w kościołach, a więc plan masowego mordu wydawał się być łatwiejszy do zrealizowania. Nie sądzę, by UPA tak właśnie planowała. Na Wołyniu nie było gęstej sieci kościołów. Parafie były tam bardzo rozległe, ludzie musieli niekiedy przejść nawet kilkanaście kilometrów by uczestniczyć we Mszy świętej czy nabożeństwie. Świątynie na Wołyniu nie były zresztą ogromne, a Msze odprawiano w różnych godzinach, co oznacza, że nie chodzono na jedno nabożeństwo całymi wioskami. Nie wydaje mi się więc, by liczono, że dzięki przeprowadzeniu ataku w niedzielę, możliwe będzie zniszczenie całej parafii w ciągu kilku godzin. Oczywiście mniej trudu wymaga mord w jednym miejscu, kościele, stu osób, niż tej samej liczby na przykład w dziesięciu miejscach. Mordy w kościołach niosą jednak ze sobą pewną symbolikę. Chodzi o starcie cywilizacji chrześcijańskiej ze Wschodem, Polaków z ukraińskimi oprawcami. Z całą pewnością. Wołyń to była walka cywilizacji. Starły się tam cywilizacja chrześcijańska, łacińska z cywilizacją bizantyjską. [Sądzę, że to zbytnie uproszczenie. To raczej anty-cywilizacja (satanizm) używała pojęć bizantyjskich, ale przekręconych przez sługi złego. md] Ciekawe jest to, że ukraińscy narodowcy – choć jedni z nich należeli do cerkwi prawosławnej a inni do grekokatolickiej – otrzymali wsparcie od duchownych. Cerkwie te wydały wojnę Kościołowi katolickiemu. Mówiąc o „wydaniu wojny” nie mam oczywiście na myśli jakiejś zorganizowanej odgórnie akcji. To poszczególni członkowie i duchowni tych wspólnot wydali tę wojnę. Wspominaliśmy o kościołach zaatakowanych przez ukraińskich nacjonalistów podczas krwawej niedzieli. To tylko element antykatolickiego charakteru zbrodni wołyńskiej. Polaków atakowano też bowiem w różne katolickie święta, na przykład na Wielkanoc, Boże Narodzenie, Matki Bożej Gromnicznej, czy w Boże Ciało. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że część tych wspólnot wyznaniowych zbałamucił szatan. I nie chodziło tylko o wiernych, ale także o duchownych, z których niektórzy dopuszczali się odciążania wiernych z grzechu zabójstwa, głoszenia kazań zachęcających – w nawiązaniu do Ewangelii – by oczyścić naród ukraiński z chwastu. Ponadto często miały miejsce święcenia narzędzi zbrodni przez duchownych obu wyznań – z własnej chęci lub pod przymusem. Ale podkreślam, że mowa tutaj o pewnej części wiernych i duchownych cerkwi prawosławnej i grekokatolickiej. By pokazać, że medal ten ma swój awers i rewers, dopowiem, że IPN prowadzi obecnie badania nad tym ilu grekokatolickich duchownych zginęło z rąk nacjonalistów ukraińskich. Przenieśmy się teraz na chwilę w czasy nam współczesne. Czy doczekamy w końcu tego, że 11 lipca stanie się Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian? Od długiego już czasu politycy jakoś nie mogą sobie poradzić z tą datą i z upamiętnieniem mordów na Wołyniu. Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. W Sejmie są zarówno zwolennicy ustanowienia takiego dnia, jak i jego przeciwnicy, ale po której stronie stanie większość – trudno przewidzieć. W najliczniejszej partii, czyli partii rządzącej, jest pewna grupa osób, której ten pomysł się nie podoba. I jeśli ta grupa sprzymierzy się z programowo niechętnymi temu pomysłowi posłami – na przykład z Ruchu Palikota – to wtedy stosowna uchwała nie zostanie podjęta. Rozmawiał: Krzysztof Gędłek |