Największy błąd Marszałka Piłsudskiego | |
Wpisał: Mirosław Dakowski | |
18.03.2007. | |
Mirosław Dakowski Największy błąd Marszałka Piłsudskiego Mija 81 lat od odzyskania przez Polskę niepodległości. Niepodległość tę mieliśmy jedynie lat dwadzieścia. Tak wielbiciele, jak i przeciwnicy Marszałka Piłsudskiego (w każdym razie ogromna ich większość) zgadzają się z tym, że był on polskim patriotą i że kochał Polskę. Nie miał jednak wysokiego mniemania o zdolnościach Polaków do samo-rządzenia się. Znana jest jego myśl, że dla Polski można wiele zrobić, lecz we współpracy z Polakami - raczej niewiele. Z tego pewnego lekceważenia umiejętności Polaków wynikła brzemienna dla nas w skutki decyzja o sposobie wybrnięcia z „sejmokracji” panującej w pierwszych latach II Rzeczypospolitej. Skutkiem decyzji Piłsudskiego był krwawy przewrót z połowy maja 1926 roku. Z jednej strony kosztował on życie prawie czterystu młodych Polaków, a z drugiej był przyczyną powstania rządów jednej grupy - „bezpartyjnej partii” - BBWR. Tę nielogiczną groteskę próbowano małpować jeszcze przed paru laty. Po roku 1926-tym zamiast bałaganu sejmokracji powstały rządy co prawda stabilne, ale ułatwiające wzrost klik i „układów nieformalnych”. Dla nas, Polaków na przełomie stuleci, jest najważniejsze, iż życie polityczne współczesnej Polski jest zarażone obiema powyższymi chorobami. Tak sejmokracją i nieodpowiedzialnością „koalicji”, jak i mafijnością. Czyżby Nabyty Brak Odporności ? NIE: Gdyby Marszałek bardziej wierzył w rozum swoich doradców, czy w rozsądek Polaków, to zrozumiałby na czas, że sposób doboru elit politycznych narzucony przez socjalistyczna przecież, „postępową” konstytucję marcową był receptą na rozdrobnienie nurtów politycznych. Narzucono tam przecież naszym ojcom i dziadom „ordynację proporcjonalną”, sztuczny twór socjalistów belgijskich sprzed (wtedy) pół wieku. Czy człowiek światły i uczciwy mógł nie widzieć, że prowadzi to w sposób nieunikniony do rozdrabniania nurtów politycznych na partie, partyjki, ruchy i odłamy? Ano, jak widać, mógł! Gdyby Józef Piłsudski w maju 1926 r. wymusił zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na znaną już wtedy od 150-ciu lat ordynację z jednomandatowymi okręgami wyborczymi [por. IV Księga Pana Tadeusza, „Daj kreskę Dowejce”] - JOW, to spowodowałby tym samym powstanie dwóch stabilnych obozów (raczej partii) politycznych. A chyba o stabilne rządy rzetelnych patriotów Mu w rzeczywistości chodziło. Najpewniej byłby to obóz socjalizująco-równościowy oraz partia narodowa. Partie te musiałyby mieć wewnętrznie spójne programy - i musiałyby je realizować (po ewentualnym wygraniu wyborów). Zostaliby do tego zmuszeni wszyscy politycy, włączając w to tak mężów stanu, jak i t.zw. „intrygantów” i „warchołów”. Nie wchodzę w to, czy były to epitety słuszne. Stwierdzam tylko, że przy ordynacji jednomandatowej nie opłaca się posłom ani partii będącej u władzy nie spełniać swych obietnic przedwyborczych. Po drugie: partia rządząca na skutek wyboru poprzez JOW nie ma kuli u nogi w postaci „koalicjanta”, z którym musi zawsze zawierać „kompromisy”. Taka choroba (bardzo groźna dla społeczeństwa) trafia się zaś zwykle w państwach niby-demokratycznych na skutek wyborów pseudo-proporcjonalnych. Jest też wygodną wymówką dla nieuczciwych, małych polityków: Powoduje możność lekceważenia swych programów przedwyborczych przez partię u władzy, czyli jest przyczyną nie-rządu. Światowe doświadczenie krajów zdrowej demokracji parlamentarnej pokazuje, że wyborcy po jednej czy dwóch kadencjach zniechęcają się do partii u władzy, co przy następnych wyborach większościowych powoduje odmianę. Wystarczy do tego jednak jedynie zmiana poparcie z np. 53 % na 47%, a „nowa” partia u władzy już uzyskuje większość zdolną do wyłonienia stabilnego rządu. I stoi przed koniecznością spełnienia klarownego, jednoznacznego programu. Nic więc dziwnego, że kliki partyjne mające na celu wyciągniecie największych korzyści osobistych tak lubią mętną wodę „umów koalicyjnych” i zwalania przyczyn swych klęsk gospodarczych czy społecznych na „koalicjanta”, A nieczysty „kompromis” z koalicjantem musi się pojawić przy ordynacji pseodo-proporcjonalnej. Gdyby w latach 20-tych wprowadzono w Polsce ordynację JOW, to w partiach powstałych na podstawie takich mechanizmów doboru, ogromna rolę graliby działacze terenowi, powiatowi, a nie „oficerowie legionowi” (zresztą cudownie wtedy, na początku lat trzydziestych, rozmnożeni). Gdyby Marszałek w dziesięcioleciu po 1925r. znał te cechy ordynacji Jednomandatowej i ją wprowadził, to mieliśmy szansę , by każda „ziemia” czy powiat wystawiła najlepszego ze swych reprezentantów. Polska pod koniec Drugiej Rzeczypospolitej byłaby na pewno zdrowsza, silniejsza i ... łatwiej przeżyłaby następne kataklizmy narzucone nam z zewnątrz. Obecna sytuacja Polski i Polaków jest na pewno o wiele bardziej krytyczna, niż w latach 30-tych. Konieczne jest więc, byśmy dołożyli wszystkich sił, by tego największego błędu Marszałka nie powtórzyć. Jesteśmy dojrzalsi o trzy pokolenia, uczmy się na cudzych błędach oraz w bibliotekach i w dyskusjach. Ciężkie milczenie mediów na temat Jednomandatowych Okręgów Wyborczych świadczy o tym, że ośrodki decydujące o czym mówić wolno i należy, boją się poruszenia sprawy JOW. Zażenowana bierność polityków znajdujących się już w sejmie czy senacie w czasie targów przepychanek i intryg związanych z wymuszoną przez „reformę administracji” zmianą ordynacji źle Polsce wróżą. Świadczą o tym, iż kto już doszedł do władzy, to stara się przy niej pozostać, nawet kosztem niespełnienia swych programów i obietnic przedwyborczych. Nadzieja w działaczach młodych, rzutkich i z doświadczeniem samorządności terenowej. Inaczej „warszawka”, czy jak te samozwańcze i samo-podtrzymujące się „elity polityczne” nazwać, nas dobije. Ruch oddolny może sytuację zmienić.
|