Oszustwo z ordynacją
Wpisał: Rafał Pleśniak, Grzegorz Pawelczyk   
19.07.2013.

Oszustwo z ordynacją



 Parlament nie ma być reprezentatywny, tylko efektywny w tworzeniu prawa i zdolny do stworzenia stabilnego zaplecza rządu.

 

 

Rafał Pleśniak,  Grzegorz Pawelczyk http://www.wprost.pl/ar/?O=81480

 

 

 

Aż 62 proc. Polaków w sondażu przeprowadzonym przez OBOP chciałoby głosować na konkretnych ludzi, a nie na partie. A zatem chciałoby jednomandatowych okręgów (przeciwko nim opowiedziało się jedynie 27 proc. ankietowanych). Większość wyborców tego chce, ale nic się nie dzieje - nadal obowiązuje proporcjonalna ordynacja.

Po prostu w poprzednich Sejmach było za dużo beneficjentów tego systemu, żeby podcięli gałąź, na której siedzą. I chyba tak będzie nadal, bo tylko Platforma Obywatelska opowiada się za jednomandatowymi okręgami (PiS chce ordynacji mieszanej).

W proporcjonalnym systemie o wynikach wyborów decydują liderzy partii układający listy wyborcze. Potem popularny lider listy jest w stanie wciągnąć do Sejmu osoby mające poparcie zaledwie tysiąca wyborców. W nowo wybranym Sejmie posłem PiS będzie na przykład Andrzej Adamczyk, który w  Krakowie otrzymał 1582 głosy (0,38 proc. w okręgu). - Sytuacja, w której do  parlamentu weszli ludzie mający 2-3 tys. głosów poparcia, jest parodią demokracji - uważa prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog. Przy jednomandatowych okręgach decydujący głos ma wyborca, a do parlamentu nie wchodzą osoby ze znikomym poparciem.

Przeciwnicy większościowej ordynacji, na przykład prof. Jacek Raciborski, Jacek Żakowski (taka ordynacja "prowadzi do wykluczenia mniejszości"), dr Bartłomiej Nowotarski czy Jarosław Flis (na łamach "Tygodnika Powszechnego"), traktują wyborców jak idiotów, gdy twierdzą, że jest na nią za  wcześnie, bo po pierwsze - skutkowałaby rozdrobnieniem parlamentu, po drugie - wchodziłyby do niego osoby kupujące sobie mandat, a po trzecie - parlament byłby niereprezentatywny. Wyniki wyborów do Senatu, przeprowadzanych wedle większościowej ordynacji, pokazują, że gdyby obowiązywała ona także w wyborach do Sejmu, cztery lata temu samodzielnie rządziłby SLD, a obecnie PiS.

 

Przykład włoski dowodzi, że proporcjonalne wybory mogą być dla państwa prawdziwą plagą, przyczyną niestabilności rządów. Po 1945 r., kiedy we  Włoszech obowiązywała proporcjonalna ordynacja, kraj ten miał aż 57 rządów. Od 1945 r. do 1953 r. ówczesny premier Alcide de Gasperi sformował aż osiem gabinetów. Ostatni z nich przetrwał nieco ponad dwa tygodnie. Tylko kilkanaście dni przetrwał też w 1954 r. rząd Amintore Fanfaniego. Od 1994 r., gdy zmieniono ordynację na mieszaną, rządziły już tylko trzy gabinety - raz Romano Prodiego i dwa razy Silvio Berlusconiego.

Pewnie przy jednomandatowych okręgach byłoby możliwe kupienie kilku mandatów do Sejmu, ale nie miałoby to żadnego wpływu na jego kształt. Przykład Henryka Stokłosy, który po raz pierwszy nie dostał się do Senatu, świadczy, że wyborcy nie są już skłonni dać się kupić. Straszenie niereprezentatywnością Sejmu jest z kolei dowodem na to, że ludzie mają w głowach Sejm PRL i  funkcjonujące wtedy organizacje, gdzie musiała być prządka, profesor i wytapiacz stali.

Parlament nie ma być reprezentatywny, tylko efektywny w tworzeniu prawa i zdolny do stworzenia stabilnego zaplecza rządu.