Pałac Kultury dla bezdomnych! LEKCJA POKERA 8
Wpisał: Margaret Todd   
20.07.2013.

Pałac Kultury dla bezdomnych! LEKCJA POKERA 8

 

Margaret Todd, 2013 Wydawnictwo „Twins” ul. Dymińska 6a/146 01-519 Warszawa

www.mtodd.pl

           

Wojciech Buchniarz stanął przy przeszklonej ścianie swojego gabinetu, próbując przywołać uczucie satysfakcji, jakie mu towarzyszyło, kiedy stanął w tym miejscu po raz pierwszy.

Było to wtedy, kiedy zdecydował się zostać posłem, zawieszając prezesowanie bankom, nie licząc paru innych firm, w tym Towarzystwa Naftowego. Wielkodusznie wykupił lokal, w którym wcześniej urzędował i przeznaczył na biuro poselskie.

Teraz stał i patrzył hen daleko, gdzie cienka linia horyzontu oddziela niebo od ziemi. Trudno by tam dojrzeć coś nowego, na czym warto by zatrzymać wzrok. Spojrzał w dół. Z perspektywy dwustu niemal metrów to całe kłębowisko ulic, aut, spieszących się ludzi przypominało jakiś film, fikcję bez znaczenia. Tak jednak nie było, przeciwnie, oznaczało pozycję, jaką sobie wypracował, ba, miało swój symboliczny wymiar. Piął się w górę i nie zamierzał tej wspinaczki zaniechać. Miał wielkie, śmiałe plany do zrealizowania. I nic, absolutnie nic nie ma prawa ich pokrzyżować.

Usłyszał, że do gabinetu weszła sekretarka, ale nie odwrócił się.

– Dzwoniła pańska małżonka z zapytaniem, czy będzie pan dzisiaj na kolacji.

– Nie będę. Coś jeszcze? – nadal nie odrywał wzroku od widoku za oknem. Nie ma takiej siły, która by go powstrzymała od realizacji tego, co sobie postanowił. Niepowodzenia są nieuniknione, najważniejsze nie przypisywać im zbyt dużej roli.

– Nie. Na razie to wszystko.

– Proszę wezwać do mnie pana Artura.

– Jeszcze nie ma go w pracy. Pewnie odsypia wczorajszy bal.

– Proszę go koniecznie ściągnąć – odwrócił się i spojrzał na sekretarkę. – O jedenastej ma być mecenas Żarski. Chcę, żeby mój asystent był przy tej rozmowie.

– Już dzwoniłam, ale komórkę ma wyłączoną.

– Wyspała się pani? – poseł przyjął cieplejszy ton.

– Tak. Zabawa była świetna, ale do końca nie zostałam, a do domu mam niedaleko, więc czasu wystarczyło, żeby wypocząć przed dzisiejszymi obowiązkami.

– To dobrze – powiedział, a kiedy drzwi się za sekretarką zamknęły, dodał: – Cóż może być cenniejszego niż dobre mniemanie o sobie samym? – i nie tylko sekretarkę miał na myśli.

Zasiadł za swoim wielkim biurkiem i zamyślił się. Po chwili jednak znowu stanął przed szklaną ścianą, teraz jednak widok za oknem kompletnie przestał przyciągać jego uwagę.

Miał ważniejsze sprawy na głowie. Nie zauważył, jak czas szybko mija.

– Panie prezesie, przyszedł pan Żarski – zakomunikowała sekretarka. Wciąż nazywała go prezesem. – Z panem Arturem nadal nie mam kontaktu.

– Prosić – odwrócił się na pięcie i podszedł do biurka. Zanim zasiadł w fotelu, poprawił ustawienie zdjęcia w srebrnej ramce w taki sposób, żeby siedzący naprzeciwko gość mógł je widzieć. Fotografia prezesa w otoczeniu rodziny zawsze robiła dobre wrażenie. Ta wykonana była jakiś czas temu. Oboje z żoną byli młodsi, on był znacznie szczuplejszy, a dzieci, zwłaszcza małe, zawsze budzą ciepłe skojarzenia. Teraz zaczęły wchodzić w okres dojrzewania i było z nimi coraz więcej kłopotów, ale o tym nikt nie powinien wiedzieć.

– Zrobiłem rozeznanie w sprawie Pałacu Kultury, jak pan sobie życzył – oznajmił Andrzej Żarski. – Są środowiska, które poprą pana śmiałą inicjatywę.

Świetnie. Potrzebne będzie nagłośnienie sprawy.

– W tym wypadku żaden dopalacz potrzebny nie będzie. Ten obiekt nadal budzi ogromne emocje. Dla jednych to szacowny zabytek, dla innych symbol braku suwerenności. Obawiam się, że projekt może wywołać większe poruszenie, niż zakładamy.

– O to właśnie chodzi, żeby o mnie mówili. Dobrze, czy źle, ale po nazwisku – przytoczył swoje ulubione porzekadło.

– Owszem – przytaknął Żarski. – Najpierw należy wykazać, ile kosztuje podatników utrzymanie tego kolosa. Tuż obok powinien znaleźć się artykuł o bezdomnych z Dworca Centralnego. Pierwszy rzeczowy, drugi pełen współczucia.

– Jasne – podchwycił poseł. – I jako łącznik, a zarazem rozwiązanie obu problemów przedstawimy naszą propozycję. Pałac jako noclegownia dla bezdomnych! Bez żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o abstynencję. Ci ludzie znaleźli się na marginesie przeważnie z powodu alkoholu i wymaganie od nich, żeby z niego zrezygnowali w zamian za miejsce noclegowe, jest nieporozumieniem. My musimy okazać prawdziwe... – chciał powiedzieć „zrozumienie”, ale po namyśle wybrał inne określenie – miłosierdzie. I nie uwarunkowane żadnymi ograniczeniami – dodał.

– Zjadą się z całej Polski – zauważył radca.

– I bardzo dobrze – podchwycił poseł. – Takiego elektoratu jeszcze nikt nie miał.

– Fakt – wyglądało, jakby radca rozważał coś zanim podzieli się uwagą ze swoim pracodawcą, co nie uszło uwagi tego ostatniego.

– Ma pan jakieś zastrzeżenia?

– I tak, i nie. To bardzo podejrzany element. Przestępczość wśród bezdomnych jest na porządku dziennym, chociaż nie tylko oni dopuszczają się zbrodni. Im też wymierzają karę żni domorośli mściciele.

– Ma pan coś konkretnego na myśli?

– Nie, właściwie nie. Ale dla naszych celów powinni zostać jakoś zarejestrowani, ci bezdomni.

– Oczywiście. Lojalkę każdy podpisać musi, ale będzie to warunek znacznie łatwiejszy do spełnienia niż abstynencja – poseł coraz bardziej zapalał się do projektu.

– Niewątpliwie. Tylko proszę pamiętać, że są to ludzie wolni, jakich trudno by znaleźć w innych warstwach społeczeństwa.

– Wolni? Nigdy nie myślałem o nich w ten sposób. Wolni od posiadania czegokolwiek, ma pan na myśli?

– Przede wszystkim wolni od jakichkolwiek obowiązków. Widzi pan, nierobom się zdaje, że wolność, to pieniądze, bo można opłacić każdą usługę i leżeć do góry brzuchem.

– W pewnym sensie...

– Nie. Jest akurat odwrotnie – Żarski zapalał się do poruszanego tematu. – Zauważył pan, że im więcej ma się pomocników, tym więcej obowiązków? Już sama konieczność wyboru bywa trudem obcym komuś, kto niczego nie posiada i o nic się troszczyć nie potrzebuje