Bezpieka w III RP a nasz obecny los | |
Wpisał: Filip Musiał | |
16.02.2009. | |
Bezpieka w III RP Filip Musiał 10-03-2008, Rzeczpospolita [wzięte z http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=8&nid=1503 ] Niszczenie dokumentów, uwłaszczanie się funkcjonariuszy, obejmowanie stanowisk w policji, haki na polityków opozycji, zahamowanie lustracji - oto działania służb specjalnych po 1989 roku. Towarzysze z bezpieczeństwa byli jedną z grup najlepiej przygotowanych do skoku w demokrację. Część z nas, zapatrzona w hasła byłych komunistycznych dygnitarzy nawołujących do wybrania przyszłości, nie dostrzega, że na co dzień w różnych koncernach, bankach, firmach ochroniarskich, urzędach, a nawet służbach mundurowych spotykamy ludzi bezpieki, mających wciąż wpływ na nasze życie… Co najmniej od połowy lat 80. partyjni dygnitarze wiedzieli, że imperium sowieckie i jego satelici grzęzną w kryzysie gospodarczym, którego efekty prędzej lub później pozbawią ich władzy. Przeprowadzana przez Michaiła Gorbaczowa pieriestrojka była próbą zaradzenia tej sytuacji. Sowiecki przywódca pragnął utrzymać władzę polityczną za cenę zliberalizowania gospodarki. Do identycznego manewru przygotowywali się komuniści w PRL. Skuteczność i pełną sterowalność reformy miała im gwarantować bezpieka. Od strony politycznej plan się nie powiódł, jednak kroki podjęte przez komunistów pozwoliły im na stworzenie sobie uprzywilejowanej pozycji w nowej rzeczywistości. Wielkie palenie Towarzysze z bezpieczeństwa zawsze mieli być o krok do przodu. Dlatego już w czasie rozmów Okrągłego Stołu zakładali, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Zbigniew Sobotka, wówczas członek Biura Politycznego KC PZPR, znany później z głośnej afery SLD-owskiej, relacjonował funkcjonariuszom wschodnioniemieckiej Stasi: "krótko przed zakończeniem rozmów okrągłego stołu gen. Kiszczak osobiście nakazał, aby archiwa, szczególnie materiały dotyczące lat 80., zostały wyczyszczone (tzn. częściowo zniszczone bądź wyniesione), aby w razie odpowiednich decyzji Sejmu, nie mogły być odnalezione żadne materiały obciążające PZPR". Przystąpiono więc do masowego niszczenia dokumentów operacyjnych. Przede wszystkim spraw prowadzonych przeciwko działaczom opozycyjnym i osobom duchownym w latach 80. Równolegle starano się zmielić, spalić lub schować dokumentację dotyczącą agentury – zwłaszcza tej, która była czynna w latach 80. Było o czym myśleć, według statystyk samej SB czynna sieć agenturalna liczyła u schyłku lat 80. około 100 tys. osób. Podobną operację przeprowadzano w służbach wojskowych. Akcję rozpoczęto już latem 1989 r. W SB odpowiedzialni za to byli m.in. generałowie Henryk Dankowski, Tadeusz Szczygieł, Krzysztof Majchrowski i Józef Sasin, a w Wojskowej Służbie Wewnętrznej m.in. gen. Edmund Buła. Niszczenie archiwaliów trwało do końca 1990 r. Równolegle z tą akcją bezpieka nadal starała się kreować rzeczywistość polityczną za pośrednictwem swej agentury wpływu. Gen. Henryk Dankowski, I zastępca ministra spraw wewnętrznych, tuż po czerwcowych wyborach nakazywał: "proszę o przesłanie w trybie pilnym: 1. Charakterystykę aktualnie wybranych posłów i senatorów, będących aktualnie naszymi współpracownikami […] proszę uwzględnić stopień związania ich z naszą służbą, dyspozycyjność w realizacji zadań, a także ugrupowanie polityczne, które reprezentują. 2. Charakterystykę osób, które nie są formalnie tajnymi współpracownikami, lecz z którymi w różnej formie utrzymywany jest stały lub okresowy kontakt operacyjny […] należy podejmować różnorodne działania, by osoby te były coraz silniej związane z nami i coraz bardziej dyspozycyjne w realizacji zadań […]." Gwarancją bezpieczeństwa miała być nie tylko sieć agenturalna, ale także niezależność finansowa, czyli ekonomiczne uprzywilejowanie partyjnych i esbeckich aparatczyków. Skok na kasę Komuniści byli w pełni świadomi, że nawet w gospodarce tylko w części wolnorynkowej faktyczną władzę – również polityczną – ma ten, kto ma kapitał. Szybko więc rozpoczęli akcję budowania swego zaplecza finansowego. Zmiany PRL-owskiego prawa pozwoliły na tworzenie rozmaitych spółek, które stały się sposobem na wyprowadzanie finansów z budżetu państwowego do kieszeni reprezentantów reżimu. Nazywano je potocznie spółkami nomenklaturowymi, bo ich właścicielami stawało się z woli PZPR. W wiele powstających wówczas "prywatnych" inicjatyw zaangażowani byli funkcjonariusze bezpieki i ich agenci. Na przełomie lat 80. i 90. szczególną aktywnością wykazywał się tzw. wywiad bezpieki, który wykorzystywał do tworzenia spółek i firm swoje dotychczasowe kontakty za granicą. Zdarzało się, że prywatyzowano lub wykorzystywano do zbijania kapitału instytucje tak zwanego przykrycia wywiadowczego, czyli tworzone na Zachodzie firmy, które miały być przykrywką dla PRL-owskich szpiegów. Drugim sektorem, głęboko spenetrowanym przez władców i pieszczochów reżimu stał się sektor bankowy. Komuniści umożliwili sobie uwłaszczenie się przez tworzenie banków komercyjnych na bazie NBP. Zaangażowali się także w działalność rozmaitych instytucji finansowych, central handlu zagranicznego, sektora paliwowego… Po czerwcowych wyborach z 1989 roku i zmianach politycznych, które były ich następstwem, podjęto decyzję o likwidacji bezpieki – co faktycznie nastąpiło rok później. Funkcjonariusze SB i ich agentura solidarnie wspierali się na nowej drodze życia. Esbecy zmonopolizowali pierwotny rynek usług ochroniarskich, część z nich jeszcze przed procedurami weryfikacyjnym uciekła z pionu SB do milicji, która przy przekształcaniu w policję nie miała podlegać weryfikacji. W wielu wypadkach ich związki z agentami, których prowadzili, pozwoliły im na rozwinięcie skrzydeł w nowych dziedzinach. W Krakowie jeden z funkcjonariuszy z pionu IV handluje tkaninami, sprzedając je do instytucji kościelnych, inny esbek w PRL zajmujący się niszczeniem Kościoła, dziś pomnaża swój majątek, pomagając Kościołowi odzyskiwać mienie zagrabione w PRL przez komunistyczną władzę… Kluczem do zrozumienia upośledzenia finansowego byłych środowisk opozycyjnych jest właśnie dostrzeżenie punktu wyjścia. Gdy uwolniono rynek spod kurateli komunistycznego państwa, możliwe było zrobienie gigantycznych fortun z dnia na dzień. Początek lat 90. obfituje w tego typu przypadki. Jednak w tym czasie tylko komuniści byli właścicielami większych – a więc liczących się na rynku – spółek i firm, a także banków, które lekką ręką kredytowały biznesowe pomysły dawnych PZPR-owskich dygnitarzy czy funkcjonariuszy z SB. James Bond z bezpieki Część z esbeków, którzy nie zdecydowali się na zmianę fachu i wejście w biznes, podjęła próbę przejścia do służb specjalnych III RP. Gdy likwidowano Służbę Bezpieczeństwa, przeprowadzono akcję weryfikacyjną, której teoretycznym celem miało być niedopuszczenie do służby w Urzędzie Ochrony Państwa funkcjonariuszy szczególnie gorliwych w zwalczaniu opozycji demokratycznej i niepodległościowej czy duchowieństwa. Akcja weryfikacyjna zakończyła się jednak porażką. Znacząca liczba byłych esbeków z nawykami policji politycznej znalazła się w szeregach służb specjalnych. Za przykład może służyć Wrocław – po likwidacji bezpieki funkcjonariusze SB obsadzili niemal 100 proc. etatów tamtejszej delegatury UOP. W delegaturze krakowskiej środowisko esbeckie po 1990 roku utrzymało kontrolę nad archiwum UOP, przez szereg lat kierował nim były esbek, któremu przypisywano udział w agresywnych działaniach wymierzonych przeciwko krakowskiemu Kościołowi. Byli esbecy infekowali swym poglądem na rolę służb funkcjonariuszy, którzy rozpoczynali karierę już po 1990 roku. Efektem tego był fakt, że w pewnej części polskie służby specjalne nie zdołały wyzwolić się z mentalności policyjnej. Dlatego w latach 90. UOP ingerował w sytuację na polskiej scenie politycznej, czyli wbrew zasadom służb funkcjonujących w państwach demokratycznych stawał się narzędziem politycznej walki z legalną opozycją. Przykładowo, w okresie rządów Hanny Suchockiej, gdy szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych był Andrzej Milczanowski, a szefem UOP były esbek gen. Gromosław Czempiński, oficer UOP – również były funkcjonariusz SB – Jan Lesiak prowadził działania operacyjne zmierzające do rozbicia ugrupowań prawicowych. Lesiak i jego zespół w latach 1992 – 1995 inwigilował przywódców prawicy, stosując działania operacyjne zmierzające do skłócenia i skompromitowania głównie liderów Porozumienia Centrum i Ruchu Trzeciej Rzeczypospolitej. Inwigilowane partie prawicowe silnie infiltrowano agenturą, usiłując ograniczyć ich rolę w życiu politycznym. Sprawę szafy Lesiaka znamy, gdyż ujrzała światło dzienne, i choć przez część autorytetów była bagatelizowana, pokazała patologie drążące polskie służby. Pytaniem otwartym pozostaje, jak wiele jeszcze szaf Lesiaka kryją archiwa ABW. Dzieci GRU Poważniejszy problem dotyczył jednak wojskowych służb specjalnych. Wojskowe Służby Informacyjne powstały bowiem w 1991 roku z połączenia dwóch pionów komunistycznej wojskowej bezpieki, czyli II Oddziału Sztabu Generalnego LWP oraz Wojskowej Służby Wewnętrznej – przy czym w ogóle nie przeprowadzono w nich weryfikacji. W efekcie utrzymano swoiste państwo w państwie. Tym, co szczególnie powinno niepokoić, a przez kilkanaście lat nie interesowało polskich władz państwowych, były związki polskich oficerów z Rosją. W latach PRL służby państw satelickich zarówno cywilne – w przypadku polskim SB, jak wojskowe – II Oddział i WSW, działały w ścisłej podległości wobec służb sowieckich. Koordynatorem działań bezpieki cywilnej w ramach bloku sowieckiego było KGB, natomiast wojskowej – GRU. Usprawnieniu przepływu informacji i lojalizacji wobec Kremla służb państw satelickich było organizowanie szkoleń dla funkcjonariuszy, którzy mieli obejmować funkcje kierownicze. W 2006 roku w WSI wysokie stanowiska zajmowało nadal kilkudziesięciu funkcjonariuszy z II Oddziału lub WSW szkolonych przez sowieckie KGB i GRU. Zaliczali się do nich np. dwaj szefowie WSI kontradmirał Kazimierz Głowacki i gen. Marek Dukaczewski, a także np. szefowie Zarządu II (wywiadu) WSI. Nie poddane weryfikacji i pozostawiane przez kolejnych premierów i ministrów obrony narodowej niemal bez żadnej kontroli WSI rozwinęły szereg działań o charakterze niezgodnym z zadaniami wywiadowczymi i kontrwywiadowczymi. Część oficerów WSI wykorzystywała możliwości podległych sobie struktur czy sieci agenturalnej i angażowała się w działania gospodarcze. Raport z weryfikacji WSI wymienia między innymi angażowanie się – za pośrednictwem agentury - w nielegalne operacje finansowe związane z działaniami Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ), handel bronią z terrorystami arabskimi, zakładanie spółek typu joint venture, próby powołania firmy telewizyjnej – połączone z głęboką penetracją agenturalną rynku medialnego… WSI angażowały się także w inwigilację polskiej sceny politycznej. W jej archiwach zachowały się wzmianki o zainteresowaniu m.in. Konfederacją Polski Niepodległej, Federacją Młodzieży Walczącej, Stowarzyszeniem Viritim, a także kilkoma politykami, m.in. Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi, Bronisławem Komorowskim czy Radosławem Sikorskim. Solidarność inaczej Bezpieczeństwo partyjnych i esbeckich aparatczyków w nowej rzeczywistości zależało przede wszystkim od zablokowania prób rozliczenia ich z totalitarnej przeszłości, czyli dekomunizacji. Naturalnym sojusznikiem w boju o zapomnienie i wybór przyszłości stali się konfidenci, w III RP uchodzący za bohaterów podziemia i często sprawujący najwyższe funkcje państwowe. Esbecy byli świadomi, że niszczenie dokumentów nie gwarantuje im ani tajnym współpracownikom pełni bezpieczeństwa. Sposób funkcjonowania komunistycznych tajnych służb – cywilnych i wojskowych – sprawiał, że jedynie kwestią czasu jest odtworzenie sieci agenturalnej. Odwlekli oni zatem moment jej ujawnienia, ale mu nie zapobiegli. Deską ratunku stało się zatem paraliżowanie prób przeprowadzenia lustracji. W tym dziele posługiwali się głównie narzędziem dezinformacji – czyli wprowadzali opinię publiczną w błąd, mnożąc argumenty mające świadczyć o rzekomej niemoralności dążenia do poznania prawdy o dziejach PRL, o rzekomo politycznych motywacjach tych, którzy domagają się ujawnienia nazwisk tajnych współpracowników, o rzekomym fałszowaniu dokumentacji operacyjnej… Dziś coraz więcej wiemy o komunistycznej przeszłości, o relacjach łączących poszczególnych ludzi; ta wiedza – wbrew tezom byłych aparatczyków – pozwala nam znacznie lepiej zrozumieć dzień dzisiejszy, a być może nadejdzie taki czas, że umożliwi nam wybranie przyszłości, w której nie będą towarzyszyć nam uśmiechnięte twarze PZPR-owskich dygnitarzy czy "ludzi sukcesu" z komunistycznej bezpieki. Rzeczpospolita |
|
Zmieniony ( 16.02.2009. ) |