Gwarancje radioaktywne- a GRAD
Wpisał: Małgorzata Goss   
22.07.2013.

Gwarancje radioaktywne

 

 

22 lipca 2013 Naszdziennik

 

 

W atmosferze krzyków, gwizdów, wyzwisk przebiega we Francji debata nad lokalizacją podziemnego składowiska odpadów radioaktywnych. Debaty właściwie nie ma, bo okoliczni mieszkańcy, wspierani przez lokalnych samorządowców, rozbijają każde kolejne spotkanie, swoje wiedzą i ani myślą wysłuchiwać ekspertów. Ci zaś mają za zadanie zachęcić mieszkańców, aby zgodzili się na wybraną lokalizację w północno-wschodniej Francji, w sąsiedztwie miasteczka Bure.

Francja – światowy lider w energetyce jądrowej, której 80 proc. zapotrzebowania na energię zapewnia 60 reaktorów atomowych, nie rozwiązała dotąd problemu docelowego składowania wypalonego paliwa.

A jest to problem dużo poważniejszy niż samo postawienie elektrowni atomowych, bo te radioaktywne śmiecie mają niewyobrażalnie długi okres rozpadu. Trzeba więc dla nich znaleźć takie miejsce pod ziemią, gdzie mogłyby być szczelnie przechowywane przez co najmniej 100 tysięcy lat! Powtórzmy: STO TYSIĘCY LAT.

W zestawieniu z takim bezmiarem czasu czym jest 4-letnia kadencja ekipy politycznej albo okres życia ekspertów od atomistyki, choćby dożyli dziewięćdziesiątki, albo nawet historia państwa francuskiego od czasu Merowingów? Nic dziwnego, że gwarancje bezpieczeństwa ze strony polityków i ekspertów mieszkańcy uważają za kompletnie pozbawione sensu.

Podobnie rzeczy mają się w Polsce, gdzie za energetyką jądrową i budowę pierwszej elektrowni atomowej opowiadają się największe siły polityczne w parlamencie, te z koalicji i opozycji.

Premier powołał pełnomocnika ds. energetyki jądrowej, stworzył struktury biurokratyczne na rzecz budowy elektrowni, i odtąd sprawa żyje już własnym życiem.

Wychodzi taki urzędnik, ekspert, polityk czy sam premier i oświadcza, że „technologia jądrowa jest najbezpieczniejsza z możliwych”, że „zakupimy najnowocześniejsze rozwiązania”, że „na bezpieczeństwie nie będziemy oszczędzać”, że „wszystko pod kontrolą”. A potem przegrywa on wybory, ekspert czy rząd odchodzi, partia znika ze sceny – a wybuchowa technologia zostaje na terytorium kraju i produkuje góry odpadów radioaktywnych, które trzeba zabezpieczyć na 100 tysięcy lat. Jeśli będzie coś nie tak, nie ma kogo rozliczyć.

Po awarii reaktora atomowego w Fukushimie, kiedy doszło do radioaktywnego skażenia atmosfery i wód oceanu, wydawało się, że lobby atomowe odpuści, a energetyka jądrowa stanie się technologią przeszłości. Gdy świat zamarł z przerażenia, śledząc walkę z żywiołem, ze strony władz państwowych wielu krajów jedna po drugiej sypały się deklaracje o rezygnacji z rozwijania energetyki jądrowej (w tym ze strony Niemiec, które z pełną determinacją przystąpiły do jej realizacji).

Tylko na polskich politykach Fukushima nie zrobiła wrażenia. Zaraz po wybuchu pełnomocnik ds. energetyki jądrowej w rządzie Donalda Tuska zapewniła, że rząd jest zdeterminowany kontynuować program. I kontynuuje.

Małgorzata Goss