Czerwone dziady na przyzbie ambasady | |
Wpisał: Bohdan Urbankowski | |
24.07.2013. | |
Czerwone dziady na przyzbie ambasady
Bohdan Urbankowski 23 lipca 2013, http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=74385 A jednak 6 lipca 2013 r. przejdzie do historii jako sobota cudów. Tego dnia miały miejsce dwa wydarzenia. Jedno jawne, nawet biletowane, drugie tajne, i to tak bardzo, że nikt nie wiedział, gdzie się odbywa i jakie siły za tym stoją. Pierwsze z wydarzeń to zbiorowe modlitwy na Stadionie Narodowym pod przewodnictwem ks. Johna Bashobory z Ugandy. Jego przyjazd poprzedziła fama o licznych uzdrowieniach, wskrzeszeniach, a nawet o wygnaniu z ludzi paru demonów. Ktoś złośliwy, a niezbyt lotny w zaświatowych subtelnościach przerwie mi, mówiąc, że uzdrowień ani innych cudów nie było. Egzorcyści uruchomili kilka punktów usługowych – nie zgłosił się żaden demon ani jego właściciel. I co z tego?! Na Stadionie cudów nie było, bo nawet być nie mogło. Powody były aż trzy: po pierwsze, za cuda i świętości szmalu się nie bierze, Chrystus takich przekupniów kijem ze świątyni wyganiał; po drugie, Stadion Narodowy nie został odkadzony po występach (w rocznicę powstania 1 sierpnia) podstarzałej lubieżnicy, która przyjęła miano Madonny; po trzecie, nad trybunami unoszą się wciąż miazmaty po pobycie na EURO naszych czołowych polityków, a to znaczy czołowych oszustów, łapówkarzy, sodomitów i w ogóle osobników mających znamiona grzeszników. W takiej aurze i bez wykadzania nie tylko John z Ugandy, ale nawet Franciszek z Asyżu niewiele by zdziałał. Niechaj jednak prześmiewcy nie triumfują zbyt szybko. Spiritus flat ubi vult. Nie zawiał na Stadionie, ale zawiał gdzie indziej, i wiele upiorów wygnał.
Duch zawiał w hotelu Hyatt przy Belwederskiej, gdzie odbywał się tajemniczy rytuał 90. urodzin Dyktatora. Dziady 2013. Organizatorem było stowarzyszenie wiecznie żywych aktywistów PZPR (polska odmiana zombies). Rytuał nawiązywał do prastarych praktyk partyjnych, takich jak spontaniczne oddawanie czci, obśpiewywanie, obślinianie i całowanie pod ogon. Uroczystość odbywała się zaś w Hyatcie, bo za płotem jest rosyjska ambasada! Jeszcze przed rozpoczęciem obrządków tu i ówdzie zaczęły się dziać rzeczy niezwykłe. Przede wszystkim nastąpiło uzdrowienie byłego Dyktatora, który od miesięcy tak słabował, że nie mógł chodzić nawet do sądu na rozprawy. Wstał nagle z łoża boleści i krokiem defiladowym ruszył do hotelu pod ambasadą. Nie on jeden. Również eksaparatczyk „Magister” Kwaśniewski poczuł się nagle niezwykle: coś odjęło mu chorość goleni, a głos jakiś powiedział: weź to łoże i idź. Więc wziął łoże i przy okazji parę innych mebli ze Swarzędza, żeby skromną reklamą dorobić na butelczynę. A że wyżerka miała być za darmo – zabrał Oleksego. Oleksy – Cioska, Ciosek – Szurmieja, ten Celińskiego etc. Na dwóch nogach wszedł do Hyatta reżyser Kuc. Aktor Mikulski, czyli dziarski ongiś Kloss, przybrał postać zbitego psa Szarika i też się przemknął. Ci, którzy nie przybyli piechotą, znaleźli inne środki lokomocji. Widziano, jak na miotłach nadlatują: Luna Brystigerowa, Nadieżda Krupska, Bierut z córką, córka z Baumanem, Urban z Bermanem i jeszcze dwóch Goldbergów. Pinior niósł na barana Danutę Waniek, Wiatr przybył o własnych siłach. Poza obrzędem, jakby na dobrowolnej warcie, pozostał tylko pewien były młody rewolucjonista. Płomiennym wzrokiem Czapajewa wwiercał się w twarze przechodniów i co sześć sekund wykrzykiwał: „Odp… się od Generała”. I nagle Moce przywaliły z grubej rury. Jak na znak dany z zaświatów – towarzysze z KC, którzy tradycyjnie wyglądali na jełopów, zaczęli mówić w językach, głównie rosyjskim. Członkowie starych i nowych władz partyjnych padali na kolana i biczując się, przyrzekali: oddam, co nieprawnie nabyte, nie chcę pić, nie chcę cudzołożyć… Potem było już tylko straszniej. Coś dopadło reżysera Kuca. I złorzeczyło: – Robiłeś film o pomordowanych, potępiałeś morderców, teraz pij zgeneralskiego bucika! Pij i całuj! – Więc pił i całował. A na koniec z Kucowej gęby zaczęły wypadać kromki chleba. Z trzewi Urbana wydostał się którędyś Goebbels i zaczął okrutnie szydzić, że Urban dorównuje mu może szujowatością, może nawet urodą, ale nie talentem. A gdy się już wydawało, że nic gorszego Urbana spotkać nie może – pojawiło się widmo zamordowanego księdza. Milczało – za to Urban zaczął skowyczeć. Na Dyktatora rzucił się nadpsuty, lecz dziarski upiór Moczara. „Wojtek był mi świadkiem na ślubie, dokładnie 24 lipca 1969 r. – dziś ja mu poświadkuję” – oświadczył. Porwał Dyktatora aż pod sufit i zaczęli tańcować w takt popularnych w ’68 czastuszek:
Wojtek z Mietkiem dziarskie chłopy
I gdy już wszyscy odetchnęli, że już spokój, że skrupi się jak zwykle na Żydach – zapadła przerażająca cisza. Nie, nie Moczar miał być ostatnim partnerem Dyktatora Jaruzelskiego! W kolejce do tańca stał ktoś jeszcze. Ubrany w długi, skórzany fartuch, skórzane brązowe rękawice z mankietami powyżej łokci i skórzaną czapkę. Wasilij Michajłowicz Błochin. A potem rozległo się wycie. Powietrze zaroiło się nagle od widm i upiorów, ofiary stanu wojennego i rozstrzelani w piwnicach NKWD, ofiary grudnia 1970 i żołnierze antysowieckiego powstania. Tego ani Dyktator, ani jego biesiadnicy nie byli w stanie wytrzymać. Przeraźliwie rycząc i skowycząc, uciekali przez płot – do zbawczej ambasady. Miejmy nadzieję, że tam pozostaną. |