ZBIEGI okoliczności, ZNAKI, prawdopodobieństwa, niesubordynacje. Strateg, pułkownik, uczestnik – o szansach „bitwy warszawskiej”.

ZBIEGI okoliczności, ZNAKI, prawdopodobieństwa, niesubordynacje. Strateg, pułkownik, uczestnik – o szansach „bitwy warszawskiej”.

ZBIEGI okoliczności, ZNAKI, prawdopodobieństwa, niesubordynacje.

Strateg, pułkownik, uczestnik o szansach „bitwy warszawskiej”

[Z książki płk. Franciszka Arciszewskiego „CUD NAD WISŁĄ, rozważania żołnierza”, Veritas, Londyn, 1957]

Przypominam:

[Wydane przez ANTYK  w Warszawie (Komorów) w 2017. KUPUJCIE!! ]

[Zauważmy, że tak odważna analiza została opublikowana dopiero prawie cztery dziesięciolecia po BITWIE, gdy już tak marsz. Piłsudski, jak i gen. Sikorski byli na sądzie Bożym. MD]

===================================

 W wypadku cudownego uzdrowienia chorych, w różnych miejscach świętych, chory odzyskuje zdrowie albo natychmiast, na oczach wielu świadków, albo też  stopniowo, od dnia swej pielgrzymki począwszy, w ciągu niedługiego czasu, aż do pełnego wyzdrowienia.  W obu wypadkach lekarze stwierdzają zwykle protokolarnie, że zabiegami medycyny dotychczas nam znanej nie można było chorego uleczyć i że wyzdrowienie nastąpiło w sposób dla wiedzy lekarskiej niewytłumaczalny.

W naszym wypadku nie możemy ustalić chwili, np. godziny, w której cud. nastąpił, bo sprawa nie dotyczy jednego człowieka, ale setek tysięcy ludzi na  polu bitwy, ba, dotyczy losów całego narodu polskiego.  Natomiast możemy ustalić szereg elementów nadzwyczajnych, nie dających się każde z osobna wytłumaczyć wiedzą wojskową lub zwyczajami wojennymi, a składających się w sumie na rezultat, nazwany cudem w rozdziale pt. „Ogólny obraz bitwy“. Każdy z tych poszczególnych elementów można by nazwać przypadkiem. Lecz zbieg tak wielu przypadków w jedną całość (i prawie w jednym czasie) nie da się już określić jako zjawisko zwyczajne. 

Jeżelibyśmy przypadkiem nazwali zdarzenie, które  zdarza się bardzo rzadko, np. raz na sto wypadków (co jest cyfra raczej za niską) to zbieg okoliczności,  w którym zdarzyły się dwa przypadki, można by  porównać z tym, co w loteryjce numerowej nazywamy ambo. Prawdopodobieństwo wygrania ambo (tzn. gdy  przy np. pięciu cyfrach, na które gracz postawił,  i pięciu cyfrach wylosowanych przez organizatorów loterii, gracz trafił dwie takie same cyfry jak los)  wymaga szczęścia jak 1 : 54. Prawdopodobieństwo trafienia trzech cyfr spośród pięciu wylosowanych,  tzw. terno, wymaga szczęścia jak 1 : 1680, a zbieg  okoliczności, w którym graczowi udałoby się trafić aż  cztery cyfry, wymagałby szczęścia jak 1 : 158.000.  Ile było w bitwie pod Warszawa 1920 r. „przypadków”, którymi „los” nas obdarzył?

1) Naczelnik Piłsudski powziął decyzję użycia tylko 5 i ½ dywizji do kontruderzenia znad Wieprza  wyraźnie wbrew własnemu przekonaniu. Wszelka wiedza wojskowa nakazywała mu użyć do tego celu większych sił i bardziej je skoncentrować. Zdawał on sobie z tego dokładnie sprawę i ciężko bardzo przyszło mu wydać rozkaz ,,nonsensowego”, jak się sam wyraża, podziału wojsk. Z powojennej rozmowy mojej z marszałkiem Piłsudskim wiem np., że bardzo wiele myślał o przydzieleniu 18 dywizji piechoty i może jeszcze jednej dywizji do grupy przeciwuderzeniowej  znad Wieprza. Potem jednak jak wiadomo uległ nieznanemu sobie przymusowi. 18 dywizja piechoty została rozkazem z 6 sierpnia przydzielona do składu 1-ej armii, na przyczółek warszawski. W kilka dni później przydział ten został zmieniony i wysłano ją na lewe skrzydło 5-ej armii. Jeszcze 12 sierpnia, gdy naczelnik Piłsudski wyjeżdżał z Warszawy, był on pod wrażeniem, że podzielił swe wojska źle.

Nawet Tuchaczewski nie może się powstrzymać od uwagi: „Oceniając ugrupowanie białych sił polskich, trzeba uznać jego zupełną celowość wobec powstałych warunków i położenia. Jednakże wydaje się, że pomimo iż w wyniku swoim dało ono całkowite zwycięstwo, w kierunku rozstrzygającym (lubelskim) skupiono za mało sił. O ile by nie było błędów z naszej strony i ubezpieczenie tego kierunku zostało zmasowane, ugrupowanie to nie tylko nie mogłoby się było  zachować czynnie, ale byłoby ponadto zgniecione (T. 209).

Więc wiedza wojskowa była po stronie Piłsudskiego. Tymczasem właśnie niezastosowanie się do nakazów wiedzy wojskowej dało fundament do wspaniałego zwycięstwa. Bo gdyby w grupie kontratakującej. znad Wieprza było np. o jedną lub dwie dywizje piechoty więcej kosztem osłabienia 5-ej i 1-ej armii, zwycięstwo nie byłoby pełniejsze i szybsze niż faktycznie było. Natomiast gdyby lewoskrzydłowa 5-ta armia polska była o jedną dywizję (np. 18 dywizję piechoty) słabsza, albo gdyby pod Wólka Radzymińską było w składzie 1-ej armii, o jedną dywizję (np. 10 dywizję  piechoty) mniej, wypadki potoczyłyby się może zupełnie inaczej.

Nie byłoby marszu i kontrmarszu generała Krajowskiego i uderzenia na flankę 15-ej armii sowieckiej, nie byłoby może rajdu VIII brygady kawalerii na Ciechanów i zniszczenia radiostacji 4-ej armii bolszewickiej, nie byłoby tak pełnego zlikwidowania przełomu nieprzyjacielskiego pod Wólka Radzymińskaą.

 ,,Nonsensowy“ podział wojsk okazał się zatem celowy i skuteczny. Stąd wniosek, że wiedza wojskowa nie mogła dać nam takiego zwycięstwa jakie dało działanie wbrew wiedzy, wydaje się prosty.

2) Fakt wymknięcia się dowodzenia lewym skrzydłem 5-ej armii, w dniach 13, 14 i 15 sierpnia, z rąk generała Sikorskiego i przejęcie inicjatywy działania na skrzydle armii przez tak wytrawnego taktyka jakim był generał Krajowski, był aktem zupełnie niezwykłym, a dał rezultaty dodatnie dla całej wielkiej bitwy.  Źródłem tego faktu było upoważnienie generała Krajowskiego, na konferencji modlińskiej z 12 sierpnia do swobodnego działania zależnie od bardzo zmiennej sytuacji i niekrępowania się szczegółami otrzymanych rozkazów. Zaś rozkazy generała Sikorskiego wychodziły zbyt późno, by mogły mieć natychmiastowy wpływ na działania rozpoczęte o świcie, a kierowane z pierwszej linii bojowej przez generała upoważnionego do decyzji samodzielnych.

Lecz akcja generała Krajowskiego zmieniła się, na pół drogi między Płońskiem a Raciążem, z akcji przeciw korpusowi konnemu Gaja w akcję przeciwko 15-ej armii sowieckiej. Jego marsz na miraż wielkich wojsk nieprzyjacielskich pod Mystkowem i Rzewinem, i kontrmarsz na kanonadę nad Wkrą, robią wrażenie celowego odciągnięcia go w bok dla umożliwienia natarcia flankowego na wojska 15-ej armii sowieckiej.  Błyskawiczna decyzja kontrmarszu na Sochocin i Młock była odruchem, o którego możliwości generał  Krajowski nie myślał jeszcze rano tego dnia. Wydarzenia te miały miejsce dokładnie w tych samych godzinach co przerwanie drugiej linii obrony Warszawy pod Wólką Radzymińską, względnie załamanie się przeciwnatarcia 1 dywizji litewsko- białoruskiej pod  Radzyminem.

Ksiądz kapelan Skorupka, który poległ śmiercią żołnierska tego samego dnia około godziny 5.30 rano, to jest w chwili rozpoczęcia marszu generała Krajowskiego z Płońska na Raciąż, stał może wkrótce po śmierci przed Brama Niebios i błagał o pomoc dla oręża polskiego.

Kontrmarsz z Rzewina i Mystkowa w kierunku słyszanej kanonady nad Wkrą jest wprawdzie zgodny z jedną z podstawowych zasad nauki napoleońskiej,  ale nagłe porzucenie zamiaru związania Gaj-chana w walce i odwrócenie się do niego plecami, aby ruszyć na flankę 15-ej armii, było aktem niezwykłej samodzielności. Gdybyśmy za generałem Sikorskim przyjęli, że powodem nagłego kontrmarszu generała Krajowskiego była tylko chęć niesienia pomocy dwu pułkom 18 dywizji piechoty pozostawionym nad Wkrą (S. 130),  pozostałoby niezrozumiałe, dlaczego kazał on jednemu z pułków maszerować na Młock, odległy od linii frontu nad Wkrą o 12 kilometrów, a stamtąd na Sońsk, a brygadzie kawalerii aż na Glinojeck i Sulerzysz. Źródłem jego decyzji był nagły zamiar uderzenia na prawe skrzydło 15-ej armii, co też dnia następnego wykonał.

Tak czy inaczej, błyskawiczna decyzja zwrotu generała Krajowskíego była aktem artystycznym, aktem iskry Bożej, przez nikogo przedtem nie zaplanowanym. A efekt uderzenia na skrzydło 15-ej armii nieprzyjacielskiej był tak duży, że nie tylko generał Sikorski świadczy, iż posiadał decydujące znaczenie dla nierozegranego jeszcze boju o Nasielsk, ale nawet generał Żeligowski stwierdza, że odczuł ulgę aż pod Radzyminem, gdy nieprzyjacielska 21 dywizja strzelców została odwołana na północny brzeg Bugu-Narwi  do odwodu 3-ej armii, broniącej Nasielska. Miał on też, jak podaje generał Sikorski, wielkie znaczenie dla regeneracji moralnej żołnierza i spowodował, że „duch zwycięstwa wstąpił w żołnierzy”.

Generał Sikorski sądzi nawet, że sukces 5-ej armii odniesiony 15 sierpnia nie mógł pozostać bez wpływu moralnego na wojska przygotowujące się do uderzenia znad Wieprza.  Fakt przypadkowego wykorzystania, w czasie manewru generała Krajowskíego, zaledwie powstałej luki między 15-ta i 4-tą armią nieprzyjacielską i natrafienie na radiostację w Ciechanowie dodaje decyzjom generała Krajowskíego mistycyzmu.

3) Zajęcie miasta Ciechanów przez VIII brygadę  kawalerii w dniu 15 sierpnia od strony północnej wykonane było z natchnienia wyższych oficerów dowództwa brygady, a nie było nakazane przez władze  przełożone. Ostatni rozkaz generała Sikorskiego, który może jeszcze doszedł dowództwa brygady (chociaż i to nie jest pewne), tj. rozkaz z 13 sierpnia, przewidywał na dzień 14 sierpnia uderzenie 18 dywizji piechoty  z Płońska na Ciechanów, a VIII brygadzie kawalerii  nakazywał osłanianie lewego skrzydła piechoty. Potem miała brygada nawiązać łączność w rejonie Glinojecka z grupą Mława i ubezpieczyć tyły 18 dywizji  piechoty.

Na 15 sierpnia przewidywał generał Sikorski uderzenie „dywizji” jazdy wraz z jednym pułkiem piechoty na Ciechanów od strony Sochocina, ale  rozkaz ten, z powodu braku łączności z VIII brygada  kawalerii, nigdy dowództwa brygady nie doszedł. Generał Krajowski zaś nakazał brygadzie na 15 sierpnia osłonę lewego skrzydła i tyłów 18 dywizji piechoty  W czasie natarcia na skrzydło 15-ej armii nieprzyjacielskiej. Więc rajd całej brygady na Ciechanów od  strony północnej, i powrót do rejonu Gumowa i Rumoki, był dość dowolną interpretacja rozkazu generała Krajowskiego, co spowodowało ostre wyrazy jego  niezadowolenia.

Kto w sztabie VIII brygady kawalerii poddał myśl oderwania się od skrzydła 18 dywizji piechoty i urządzenia 15 sierpnia rajdu całej brygady na Ciechanów od strony północnej, dotąd nie ustalono. Pozostaje faktem, że było to natchnieniem podwładnych, bez rozkazu, albo wbrew rozkazom, przełożonych, a zatem  czyn W zwyczajach wojennych bardzo niezwykły i ryzykowny. Lecz rezultaty samodzielnej inicjatywy VIII brygady kawalerii w dniu 15 sierpnia były nie  tylko dodatnie, ale były tak nadzwyczajne, tak niepomiernie przekraczające normalne osiągnięcia małej  stosunkowo jednostki taktycznej, że wyższe dowódz-twa polskie długo jeszcze tych rezultatów nie doceniły.

Zaś wykonawcy rajdu nie zdawali sobie w ogóle sprawy z wielkości czynu dokonanego. Został on wykonany ich rękami bez ich świadomości. Nawet po wojnie, gdy ustalane w całym wojsku dnie świąt pułkowych, na pamiątkę najchwalebniejszych czynów wszystkich pułków, święta pułkowego 203 pułku uła-  nów (późniejszego 27 pułku ułanów) nie wyznaczono  na rocznicę sławnego zniszczenia radiostacji w Ciechanowie, lecz na inny dzień, dużo mniejszego znaczenia.

Dopiero z powojennej pracy wodza strony przeciwnej, Tuchaczewskiego, dowiedzieliśmy się, że wypadek ten odegrał, w jego zrozumieniu, „rozstrzygającą“ rolę w biegu działań i dał początek ,,katastrofalnego“ wyniku dla strony sowieckiej. (T. 210)

Zadziwiające jest też zachowanie się oficerów  dowództwa VIII brygady kawalerii po zniszczeniu  radiostacji w Ciechanowie. Podczas gdy do tej chwili okazywali oni zupełnie niezwykłą inicjatywę planowania i działania, przekraczającą normalne zwyczaje wojskowe, to po dokonaniu tego „rozstrzygającego o katastrofie” sowieckiej czynu stracili nagle koncepcję dalszego działania; stworzyli jakaś naradę, w której każdy radził co innego i z której już nic poważniejszego nie wynikło.

 4) Zniszczenie radiostacji w Ciechanowie spowodowało wyeliminowanie większości 4-ej armii bolszewickiej z bitwy od 15 do 18 sierpnia. Tuchaczewski zamierzał koncentryczne przeciwuderzenie swoich 4-ej,  15-ej i 3-ej armii na polska 5-tą armię. Zdawało mu się, że zguba 5-ej armii jest nieunikniona i sadził, że  jej unicestwienie pociągnęłoby za sobą najdonioślejsze  skutki. W dalszym biegu wszystkich działań jednakże „Polakom dopisało szczęście” i Tuchaczewski nie  zdołał tego rozkazu przekazać 4-ej armii. Przez „niezrozumiałą“ dla niego dalsza działalność 4-ej armii wytworzyło się położenie, które nazywa „wręcz potworne“ i które, jego zdaniem, pomogło Polakom nie tylko zatrzymać ofensywę 3-ej i 15-ej armii, ale jeszcze krok za krokiem wypierać je w kierunku wschodnim.

Zapewne, można to nazwać i szczęściem. Czyż ktoś uratowany od kalectwa cudem Chrystusa Pana lub Matki Boskiej nie miał szczęścia? Zapewne, że miał nawet bardzo wielkie szczęście. A że Tuchaczewski, którego ponosiła poprzednio piekielna radość, uznał swe późniejsze położenie za ,,potworne“, z powodu udzielenia nam pomocy Boskiej w formie szczęścia i wyrwania nas z nastawionych szponów komunistycznych, temu nie można się dziwić.

5) Akcja porucznika Pogonowskiego pod Wólką Radzymińską była szczęśliwym zbiegiem nieporozumień. Pierwsze nieporozumienie – między generałem  Żeligowskim a generałem Latinikiem o miejsce ustawienia batalionu I/28 – spowodowało, że batalion znalazł się o 4 kilometry bliżej Wólki Radzymińskiej i na południowej stronie przełomu nieprzyjacielskiego, zamiast na zachodniej. Gdyby batalion stał w Kątach Węgierskich albo w Pustelniku, akcja jego na Wólkę byłaby co najmniej o godzinę późniejsza, względnie nie byłaby się odbyła wcale i nie byłoby paniki wśród oddziałów bolszewickich, która miała tak wielkie konsekwencje.  Drugie nieporozumienie polegało na tym, że generał Żeligowski zamierzał stworzyć z batalionu I/28 „punkt nieruchomy“, ale nie ujawnił tej swej intencji  na piśmie, tak że dowódca brygady podpułkownik Thommee i dowódca 28 pp. wydali batalionowi rozkaz  natychmiastowego natarcia na Wólkę.  Trzecie nieporozumienie wynikło z tego, że generał Żeligowski zmienił godzinę natarcia, z wieczoru 14 sierpnia na świt 15 sierpnia, a porucznik Pogonowski nie został o tym powiadomiony.  Gdyby się stało, jak generał Żeligowski nakazał  porucznikowi Pogonowskiemu, nie byłoby natarcia  nocnego na Wólkę Radzymińska. Gdyby się stało, jak kazał generał Latinik, batalion byłby w ogóle na  innym odcinku boju. A gdyby nie było natarcia nocnego i paniki wśród wojsk bolszewickich w Wólce Radzymińskiej i w Izabelinie, atak poranny brygady  polskiej z Nieporętu i z fortu Beniaminów poszedłby jeszcze trudniej niż faktycznie poszedł (W. 481),  wynikłaby zacięta walka z oddziałami bolszewickimi, które były w lesie na wschód od Nieporętu, pułki 21 dywizji strzelców przyszłyby z pomocą, tak jak uczyniły to dnia poprzedniego pod Radzyminem, i całe  przeciwnatarcie 10 dywizji piechoty mogło ugrząźć w miejscu, a może nawet podzielić los przeciwnatarcia  1 dywizji litewsko-białoruskiej pod Radzyminem.  Kto spowodował, że pomimo tylu nieporozumień między rozkazodawcami, pomimo ordre i contr-ordre,  nie nastąpił désordre, a akcja słabego batalionu  piechoty dała tak niezwykle szczęśliwe rezultaty?  Nawet dowódca przeciwnatarcia generał Żeligowski szuka wytłumaczenia w „nadzwyczajnym instynkcie“  porucznika Pogonowskiego.

6) Tuchaczewski twierdzi, że ,,...armia 12-ta  przejęła rozkaz do 3-ej armii polskiej, z którego  wynikało jasno, że Polacy gotują się do ofensywy  przeciwko naszemu lewemu skrzydłu w rejonie rzeki  Wieprz. Nawiasem mówiąc, rozkaz ten wydał się nieprawdopodobnym sztabowi polowemu...“, a dalej pisze ,, …o ofensywie polskiej (znad Wieprza) dowództwo frontu dowiedziało się dopiero 18 sierpnia z rozmowy hughesowej z dowódcą armii 16-ej. Ten ostatni o ofen-  sywie dowiedział się dopiero 17-go. Grupa mozyrska nic nie dała znać o tym co się stało.“ (T. 213) 

Mamy więc do czynienia z dwoma zjawiskami  niezwykłymi w praktyce wojennej. Jednym jest fakt, że polski rozkaz operacyjny o podstawowym znaczeniu wpadł w ręce nieprzyjaciela i został zignorowany, a drugim, fakt dotarcia wiadomości o faktycznym rozpoczęciu natarcia polskiego znad Wieprza z dwudniowym opóźnieniem.  Jeżeli grupa mozyrska nie została co najmniej powiadomiona o przejęciu wspomnianego rozkazu polskiego i o możliwości zagrożenia jej od strony południowej, znaczyłoby to, że ujawnienie tego rozkazu wzmocniło raczej bolszewicką pewność siebie.

Dowództwo grupy mozyrskiej tak czuło się pewnie i tak niczego się nie spodziewało, że gdy otrzymało wiadomości o starciach z Polakami pod Łaskarzewem, Żelechówem i Parczewem, nie meldowało nawet natychmiast o tym do swego dowództwa armii.  Z cytat przytoczonych wynika, że połączenie telegrafczne między sztabem 16-ej armii a sztabem Tuchaczewskiego w Mińsku było dobre. Nie wynika z nich, by połaczenie z grupą mozyrską było zerwane.

Więc dowództwo grupy mozyrskiej mogło co najmniej 16 sierpnia wieczorem meldować o spotkaniach 57  dywizji strzelców z nacierającymi od południa Polakami. Fakt, że dowództwo 16-ej armii dowiedziało się o tym dopiero 17 sierpnia, jest więc zadziwiający, ale fakt, że sztab Tuchaczewskiego dowiedział się o tym  jakoby dopiero 18 sierpnia, jest jeszcze bardziej  zdumiewający. Słowami bolszewickimi można by mówić o sabotażu zorganizowanym przez kogoś nieznanego.  W rozmowie hughesowej Tuchaczewskiego, odbytej we wczesnych godzinach rannych 18 sierpnia z jego naczelnym wodzem (Kamieniewem), jest wprawdzie mowa o tym, że 57 dywizja strzelców grupy mozyrskiej odrzucona została na linię Łaskarzew  – Żelechów – Parczew, ale zaraz następny ustęp tej  rozmowy brzmi: ,,Z przejętych rozkazów przeciwnika  widać, że w lubelskim rejonie, między Wisła a Wieprzem, koncentruje się nowa armia, celem przeprowadzenia uderzenia na północ.“ (S. 165)

Więc Tuchaczewski jeszcze w czasie tej rozmowy, a zatem 18 sierpnia rano, nie zdawał sobie sprawy z tego, że wielka kontrofensywa polska znad Wieprza była już od dwu dni „w takcie wściekłego galopu“ w toku. W konsekwencji został on zaskoczony natarciem naczelnika Piłsudskiego nie z rejonu Wieprza, ale znad  szosy Warszawa – Brześć, gdy sytuacja jego wojsk  była już zupełnie beznadziejna.

7) Wyeliminowanie armii konnej Budiennego  i 12-ej armii bolszewickiej z bitwy (z powodu szeregu  nieporozumień wewnętrznych w sztabach bolszewickich) miało znaczenie kapitalne. Marszałek Piłsudski pisze, jak wspomnieliśmy poprzednio, że na Bugu przeciwko 12-ej armii sowieckiej zostawił bardzo słabe siły tj. 7 dywizję piechoty w okolicach Chełma i bardzo  słabą 6 ukraińska dywizję na południe od niej. Więc ruchom wspomnianych dwu armii bolszewickich niewiele stało na przeszkodzie. Zaś ukazanie się armii Budiennego np. 16 sierpnia w rejonie między Włodawą  a Lublinem mogło spowodować poważne zmiany naszych planów. Jakkolwiek nie jest prawdopodobne, by powstrzymało to wszystkie wojska naszej grupy przeciwuderzeniowej od rozpoczęcia planowanego przeciwnatarcia  znad Wieprza, lub, jak to chce Tuchaczewski (T. 210),  odrzuciło wojska nasze za Wisłę, to jednak jest prawdopodobne, że uderzenie Budiennego na Lublin mogło w pewnym stopniu udaremnić usiłowania polskiego  naczelnego wodza (P. 122). Być może, że jedna dywizja piechoty i brygada kawalerii, z grupy generała Rydza  Śmigłego, musiałyby pozostać na miejscu, by wzmocnić opór 3-ej armii polskiej, a może i 2 dywizja piechoty spod Dęblina musiałaby ruszyć na Lublin.  Przeciwnatarcie pozostałych polskich dywizji na wojska Tuchaczewskiego byłoby o tyle słabsze.

Zupełne zaś wyłączenie armii konnej Budiennego i 12-ej armii  bolszewickiej z pola bitwy warszawskiej dało nam swobodę działania.  A gdy się weźmie pod uwagę, co omówiliśmy w punkcie 4, że w tym czasie większość 4-ej armii  bolszewickiej, ze swym korpusem konnym Gaja, była  również wyłączona z bitwy, a w czasie nieobecności  tych dwóch potężnych sił skrzydłowych nastąpił pogrom trzech centralnych armii Tuchaczewskiego, nie  można nad takim zbiegiem okoliczności przejść do  porządku dziennego.  Wspomnieliśmy już o tym, że zarówno na wyeliminowanie większości 4-ej armii bolszewickiej, jak  i na wyeliminowanie konnej armii Budiennego, z  bitwy, złożyło się po kilka „przypadków” lokalnych.  Każda z tych dwu armii nieprzyjacielskich miała  konkretne i na czas wydane rozkazy swoich przełożonych do uderzenia na skrzydła wojsk polskich.  Obie nie zdołały zleceń tych wykonać.

***

ZAKOŃCZENIE

 Może ktoś nadal twierdzić, że jedynym źródłem  zwycięstwa był plan operacyjny naczelnika Piłsudskiego. pomimo albo z powodu ,,nonsensowego” ugrupowania wojsk. i nie bacząc na to, że marszałek Piłsudski sam szuka bezwiednie ,,nadzwyczajnych” przyczyn piorunującego przewrotu, a także i na to, że on sam wyrażał się nieraz, że w sierpniu 1920 r.  „Palec Boży ziemi dotykał”.

Może ktoś w akcji VIII  brygady kawalerii pod Ciechanowem dopatrywać się tylko działalności doskonałych kawalerzystów, pomimo tego, że oni sami nie zdawali sobie sprawy z doniosłości swego czynu, a po nim stracili koncepcję  dalszego działania. Może ktoś, za Tuchaczewskim, twierdzić, że Polacy mieli tylko szczęście, pomimo tego, że on sam widzi coś ,,potwornego“ w sparaliżowaniu  swej 4-ej armii.

Może ktoś twierdzić, że w decyzji  generała Krajowskiego pod Mystkowem i Rzewínem  nie było iskry Bożej artysty taktyka, a tylko normalne  postępowanie dobrego generała, albo, że pod Wólka  Radzymińską nie było zbiegu szczęśliwych nieporozumień, lecz tylko wykonanie rozkazu otrzymanego  przez porucznika Pogonowskiego, pomimo tego, że generał Żeligowski mówi o „nadzwyczajnym instynkcie“.

Może ktoś twierdzić, że opóźnienie wiadomości  o rozpoczęciu polskiego przeciwnatarcia znad Wieprza  do sztabu Tuchaczewskiego o dwa dni było przypadkiem albo, że wyłączenie z bitwy armii konnej Budiennego i 12-ej armii bolszewickiej, równocześnie  z wyłączeniem większości 4-ej armii z korpusem konnym Gaja, było zbiegiem okoliczności, a może też, że  wspaniała jedność narodowa w chwili widocznego już  dla wszystkich zagrożenia ojczyzny była naturalnym  odruchem narodu albo wynikiem dobrej organizacji  i propagandy.

Gdybyśmy jednak wszystkie te wydarzenia niezwykłe, które grały na naszą korzyść, nazwać chcieli przypadkami albo zaliczyć je chcieli do imponderabiliów, to obliczenie prawdopodobieństwa zbiegu aż siedmiu szczęśliwych dla nas wypadków wykazałoby nam, że jest ono jak 1 : 16 miliardów, czyli, że nie ma  już prawdopodobieństwa realnego.

Takie szczęście trudno sobie wyobrazić. Za takie szczęście trzeba Panu Bogu dziękować.  Z przeprowadzonej analizy bitwy nie wynika, że uzyskaliśmy zwycięstwo pod Warszawa 1920 r., utrwalili naszą niepodległość i uratowali Europę zachodnią od zalewu komunistycznego tylko dzięki własnym zdolnościom strategicznym, doskonałemu dowodzeniu na wszystkich szczeblach hierarchii wojskowej i dobrej organizacji. Nie wynika także, że zawdzięczamy zwycięstwo jakimś podstawowym planom doradców francuskich, jak się tego domyślali niektórzy komentatorzy zachodniej Europy. nie mogący pojąć tak nagłego zwrotu losów wojny. Natomiast nie ulega wątpliwości, że liczne wypadki niezwykłe przyczyniły się do zwycięstwa bardzo poważnie.  Przy całym szacunku i wdzięczności, jakie winniśmy naszym przywódcom wojskowym i cywilnym i poszczególnym żołnierzom za ich wielką pracę fachową, za ich trud i nie szczędzenie swego życia dla Ojczyzny, musimy uznać, że bez natchnienia Bożego  w chwilach pobierania ważnych decyzji i bez pomocy  Bożej na polu bitwy nie byliby w stanie wygrać bitwy  pod Warszawa 1920 r. w tak szybki i tak decydujący  sposób.

Wydaje się więc, że popularne w Polsce nazwanie zwycięstwa tego CUDEM NAD WISŁĄ ma swoje uzasadnienie.  A słowa modlitwy naszej, wyrażające wiarę w to, że Bóg przez tak liczne wieki osłaniał Polskę „tarczą Swej opieki od nieszczęść, które przygnębić ją miały”, mają w odniesieniu do omawianej bitwy pod Warszawą 1920 roku poważne oparcie o fakty historyczne.

KONIEC