Niebezpieczny świadek. WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (9).

Andrzej Juliusz Sarwa

WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (9)

Niebezpieczny świadek

Pan Jakub Białecki z trudem otworzył oczy. Pierwsze, co zobaczył to pochylonego nad sobą Cadavera Illuminatusa.

– Ocknij się waćpan. Ocknij, co prędzej – ten ostatni szeptał mu do ucha.

Ale młody szlachcic czuł w całym ciele jakąś dziwną niemoc, w piersiach lodowaty strach, umysł zaś przepełniała mu niebywała, niemożliwa do opisania groza. Bowiem, gdy król wyzionął ducha, on omdlał z przerażenia i osunął się na podłogę.

Illuminatus sięgnął tedy za pazuchę, skąd wydobył znany już nam szmaragdowy flakonik. Ostrzem niedużego nożyka o w połowie miedzianym, a w połowie srebrnym ostrzu, z rękojeścią z kości słoniowej, który zawsze miał przy sobie, podważył zęby Białeckiego i bardzo uważając, by nie przekroczyć dawki, odmierzył mu wprost do ust sześć kropli cudownego eliksiru.

Nie minęła i minuta, a Jakub odzyskał pełnię sił i całkiem się uspokoił.

Illuminatus przynaglił go tedy, by powstał, a potem dyskretnie podprowadził ku drzwiom, szepcząc przy tym:

– Umykaj, póki nikt na ciebie nie zwraca uwagi. Pamiętaj, by nie iść do domu, w którym do dziś mieszkaliśmy, ale do owej staruchy, od której kupiliśmy owo zabite tutaj żydzię. Gdy cię zapyta, po co przychodzisz, powiedz jej te słowa: Mater Lachrymarum1. A ona już będzie wiedzieć, że ma ci pomóc, ukryć cię i przechować bezpiecznie. Ja najszybciej, jak to tylko będzie możliwe, dołączę do ciebie. No, idź już, idź! – mag wypchnął pana Białeckiego na korytarz i ostrożnie, iżby nie zaskrzypiały, zamknął za nim podwoje komnaty.

Gdy minął wstrząs i opadły emocje spowodowane śmiercią monarchy i tym, co jej towarzyszyło, królowa Katarzyna rozejrzała się pośród obecnych. Potem odwołała Illuminatusa na stronę i zapytała:

– I co mam uczynić ze świadkami? Co radzisz?

– A komu, Najjaśniejsza Pani, nie ufasz?

– Prawdę powiedziawszy, to nikomu, nawet i tobie.

– Zatem…

– Nie, nie, większość nie zdradzi strasznego sekretu, ale ci – tu dyskretnie wskazała dwie osoby spośród obecnych podczas czarnej mszy i… co zdumiało Illuminatusa, także mnicha-apostatę, który tę mszę celebrował i który dokonał ofiary z chłopca – ci mają zbyt długie języki… Ale, ale… kogoś mi jeszcze brakuje… gdzież się podział ów młody cudzoziemski szlachcic, który ci towarzyszył, doktorze?

Illuminatus wzniósł oczy w górę i bezradnie rozłożył ręce.

– Nie wiem, pani, w całym tym zamieszaniu straciłem go z oczu. Musiał się, wystraszywszy, wymknąć niepostrzeżenie. Innego wyjaśnienia nie znajduję.

– Gdzie go znajdziemy?

– Zapewne tam, gdzie mieszka. Gdzieżby indziej?

– Czy to twój przyjaciel?

– A skądże! Toż to szlachcic, a ja… cóż… lichego stanu…

– Więc kim jest dla ciebie?

– Uczniem.

– Nie jest więc adeptem?

– Ma takie pragnienie.

– Ręczysz za niego?

Illuminatus bezradnie rozłożył ręce i wymownie przewrócił oczami, wzdychając przy tym.

* * *

Pięciu jezdnych, należących do gwardii króla, wjechało na podworzec domu stanowiącego własność diuka Atanasa, w którym mieszkali Illuminatus, pan Białecki i Michałek, pachoł tego ostatniego.

Jeden z gwardzistów zeskoczył z rumaka, podszedł do drzwi wchodowych i załomotał w nie mocno. Otworzył im przystojnie odziany niedorostek, gołowąs jeszcze, ale, z postawy sądząc, widać było, że w sztuce wojennej od dziecka ćwiczony.

– Komu służysz?

– Panu kawalerowi2 Białeckiemu.

– A gdzież on?

Michałek bezradnie rozłożył ręce.

– Pan Bóg jeden to wie.

– Ech! Łżesz! Przepuść nas, sami sprawdzimy!

– Hola, panowie! Hola! To mieszkanie polskiego szlachcica! Tu wasza jurysdykcja nie sięga! To poseł!

– Z drogi, bo oberwiesz.

Ale Michałek zastawił sobą drzwi i bronił intruzom dostępu do wnętrza domu.

Wtedy jeden z nich, z dzikością w oczach, wyciągnął szpadę i zatopił ją w szyi chłopaka. Ten padł na posadzkę i w ostatnich konwulsjach drapał paznokciami kamienne płyty, a nogi drgały mu w przedśmiertnych skurczach. Krew z rozciętej tętnicy tryskała rytmicznie, rozlewając się szeroką strugą dokoła.

Żołdacy, przeskakując trupa, wdarli się do wnętrza domu i przeszukali go od piwnic po strych. Pana Białeckiego jednak nie znaleźli.

* * *

– Posłuchaj waszmość – Illuminatus poufale ujął Jakuba za ramię, a ten nie strząsnął jego dłoni. – Posłuchaj waszmość. Prawdę powiedziawszy, to mi na waszmości wcale a wcale nie zależy. Gdybyście nie byli otoczeni protekcją diuka Atanasa, to porzuciłbym was na pastwę losu.

– Przynajmniej jesteście szczerzy, doktorze. Dobre i to.

– Ponieważ jednak jesteście, panie, otoczeni protekcją diuka Atanasa, jestem zmuszony wam pomóc. Tu macie sakiewkę, niezbyt zasobną może, ale razem z tym, czym sami dysponujecie, przy oszczędnym życiu, grosza powinno wam starczyć, aż do powrotu w Sandomierskie. Za domem znajdziesz pan dwa konie, jednego dosiadaj, a drugiego prowadź jako luzaka… i tak na zmianę. Podróżując w ten sposób, polegając na samym sobie, do granicy unikając głównych traktów, bezpiecznie wymkniesz się pan żołdakom, którzy szukają pana po mieście i okolicy. Masz pan tu sakwy z zapasami, dwie krócice, proch, kule, szpadę i topór. Siłę i rozsądek dał ci Pan Bóg i rodzice, którzy cię spłodzili i wychowali. Na koniec powiem ci jeszcze, że pewnie nie widzimy się po raz ostatni, ale gdzie i kiedy znów się spotkamy, tego nawet nie próbuję zgadywać. Ruszaj! Nie masz co zwlekać. Pamiętaj, że jeśli cię pochwycą, to stracisz głowę. A chyba byś nie chciał, iżby cię spotkał taki sam los, jaki spotkał twego pachoła Michałka?

Pan Białecki ze zrozumieniem skinął głową i ruszył w stronę koni.

– A w jednej z sakw przytroczonych do siodła masz także i mapy! Co byś nie pobłądził! – dorzucił jeszcze Cadaver na odchodne.

* * *

Pan Jakub czasu nie mitrężył. Nie napawał oczu widokami i nie pragnął dogłębnie poznawać krain, które przemierzał, chociaż go to, i owszem, ciekawiło.

Gdy po dniach kluczenia, unikając głównych traktów, minął w końcu granicę francuską, odetchnął z ulgą, bo nareszcie poczuł się bezpiecznie, będąc pewnym, iż pogoń już mu nie zagraża.

Jeśli jednak sądził, że na niemieckiej ziemi nie będzie już musiał być tak czujny, jak wprzódy, to się głęboko mylił. Napadano nań tam bowiem kilkakroć, a razu jednego omal, że życia nie stracił w potyczce z rabusiami, od których na tych dziadowskich ziemiach aż się roiło.

Przez cały ten czas żył oszczędnie, jadał skromnie, bynajmniej nie jak na szlachcica przystało, ale mówił sobie, że jest jakby na wojnie, a wszystko to powetuje sobie, gdy już wreszcie stanie w drzwiach ojcowskiego dworu.

No i w końcu się doczekał.

Kiedy dom rodzinny zamajaczył mu z daleka, zsiadł z konia i prowadząc go za uzdę, szedł powoli, jakby z nabożeństwem w stronę wytęsknionych pieleszy.

Nareszcie oddychał nie tylko z ulgą, ale i pełną piersią, bez krzty lęku. Spod kopyt wierzchowców, które człapiąc wolno, podążały za nim trop w trop, wykwitały obłoczki kurzu. Niebo błękitniało mu nad głową, a słońce niezbyt przypiekało, bo lekuchny wiaterek, rozwiewając skwar, dawał miłą ochłodę.

Na obrzeżach polnej drogi aż gęsto było od kwiatów, od których niosły się upojne wonie.

Najpierw owiał go korzenny aromat rozgrzanych słońcem i ciepłem ziemi macierzanek i leciuchno jakby gorzkawokwaskowaty szałwi łąkowej. Później wręcz posmakował delikatnej, chłodnej niczym dotknięcie jedwabiu słodyczy z głęboką landrynkową nutą, dolatującej od płożących się na skraju zbocza pobliskiego pagórka delikatnych pędów dzikiego groszku pokrytych ciemnoróżowymi kwiatami.

Zaraz potem zaś wszedł w chmurę woni smużącej się od złocistych miniaturowych kwiatuszków przytulii, zebranych w niezbyt zwarte wiechy. Był to gęsty, ale nie kleisty, miodowy aromat utkany na cierpkawej osnowie, ze szczyptą delikatnej goryczki.

I naraz… uderzył go w nozdrza ostry i niemiły odór ziela bagna, wrotyczu i zgniłych jaj… Tak dobrze już mu znajomy. Zdrętwiał ze zgrozy, podejrzewając najgorsze. I nie omylił się bynajmniej. Zza zakrętu wyłoniła się bowiem postać osoby, której pan Białecki już nigdy w życiu nie chciałby spotkać… Zatrzymał się gwałtownie, nie mogąc postąpić ni kroku, a zimny pot obficie zrosił mu czoło, czekając, kto wychynie zza zakrętu…

Książkę w wersji papierowej można kupić tu:

Wydawnictwo Armoryka

wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierza

e-book tu:

https://virtualo.pl/ebook/wieszczba-krwawej-glowy-i235158/

audiobook tu:

https://virtualo.pl/audiobook/wieszczba-krwawej-glowy-i246215/

1Matka Łez.

2Kawalerowi w znaczeniu szlachcicowi.