Tuman krwawej mgły (2) – Francuskie drogi i dróżki . Andrzej Juliusz Sarwa.

Andrzej Juliusz Sarwa

Tuman krwawej mgły (2)

(fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Francuskie drogi i dróżki

Diana, niegdyś

Joana Estefania,

była bardzo zmęczona. Tak zmęczona, że chwilami nie umiała się opanować i przymykając oczy przysypiała. Ale nie
mogła sobie pozwolić, żeby już się udać na spoczynek. Czekała bowiem na ważnego klienta, na kogoś od kogo można się było spodziewać przyzwoitszych
pieniędzy za wróżbę, niż te parę sou od biedaków z miast, miasteczek i wsi, w których się zatrzymywali ze swoją trupą, wędrując francuskimi drogami i dróżkami.
W końcu jednak przegrała walkę z samą sobą i usnęła na dobre.
Drgnęła gwałtownie i obudziła się. Jak długo spała? Nie mogła się zorientować, ale chyba wystarczająco, by odrobinę odzyskać siły i jasność umysłu.
Otwarła oczy i uniosła głowę. Stał przed nią młody i dość szczupły mężczyzna o twarzy raczej pospolitej, szerokim czole, zaróżowionych policzkach, oczach
zielonych, regularnych brwiach, nosie prostym o rozdętych skrzydełkach, ustach dość pełnych i zaokrąglonym podbródku. Uszu nie można było ocenić, dlatego że
prawie poza połowę skrywała je jasna peruka. Szyi także nie mogła zobaczyć, bowiem osłaniał ją biały halsztuk. Przybysz ubrany był na czarno jak typowy
prowincjonalny adwokat.
Nim się odezwał zdążyła bacznie zlustrować jego na poły niewinną i naiwną, a na poły nad wiek poważną twarz. I nie wiedzieć dlaczego poczuła jak ogarnia ją
paniczny lęk.
– Mademoiselle – powiedział przybysz, kłaniając się sztywno. – Mademoiselle, co prawda ja w takie rzeczy nie wierzę, bo przecie to zabobon, ale z czystej ciekawości
chciałem spotkać się twarzą w twarz z kimś, kto cieszy się sławą osoby celnej w swych osądach i rzekomo trafnie przewidującą mające nastąpić zdarzenia. Uważam, że
nie ma w tym żadnej magii, a nadzwyczajna spostrzegawczość i trafność wyciąganych z tego wniosków. Chociaż… kto tego do końca może być pewny?…
– Pan mi pochlebia, monsieur.
– Ależ!… powtarzam tylko to, com zasłyszał u innych.
– Dziękuję.
Diana wyciągnęła ku przybyszowi ręce:
– Proszę podać mi prawą dłoń.
Spełnił to polecenie nieco się ociągając, jakby się bał, że to, co zaraz usłyszy w jakiś sposób zdeterminuje jego dalsze życie, los…
Diana dotknęła miękkiej, jakby zbyt miękkiej, zbyt delikatnej jak na mężczyznę dłoni przybysza i odruchowo ją ze wstrętem wypuściła, ale po ułamku sekundy
znów ją ujęła i przy blasku łojówki bacznie się wpatrywała w gmatwaninę linii rysujących się na jej powierzchni.
Trwało to zaledwie parę chwil, nie dłużej niż minutę, półtorej. Następny i następny zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Milczała.
– Nic nie mówisz, mademoiselle?
– Wybacz panie. Nie wiem co mam ci rzec…
– Wszystko, co ci się tam uroiło w twojej pięknej główce.
– Monsieur… monsieur… widzę nimb nad twoją głową, ale jakiś dziwny to nimb – więcej w nim mroku niż blasku. Paryż… tak… tam zamieszkasz… Francja na
twojej łasce i niełasce… przed tobą kroczy groza, a za tobą strach… krew… twoje ręce całe we krwi – odepchnęła jego dłoń z obrzydzeniem i trwogą… Twoje życie
będzie plagą dla Francji… śmierć cię dosięgnie w kwiecie wieku, a uraduje ona wielu… bardzo, bardzo wielu…
Mężczyzna nie mógł pojąć co znaczą te słowa, to zachowanie. Jeśli dziewczyna nie była szalona, jeśli jednak umiejętność zaglądnięcia poza zasłonę i zerknięcie w
przyszłość to jednak nie zabobon?
– Kończmy. Ile za te brednie?
Potrząsnęła gwałtownie głową, a na jej twarzy znów odmalowało się przerażenie.
– Nic, nic. Nie wezmę od was, panie, ani sou. Nie, nie! Bywajcie! Zostawcie mnie! Idźcie już, panie, idźcie!
– Nie pojmuję. Zapłacę tyle ile zwykle bierzesz.
– Od pana, monsieur – nic. Proszę, niech pan już idzie…
– Jak sobie życzysz, mademoiselle – wzruszył ramionami. – Gdybyś jednak kiedykolwiek potrzebowała pomocy, a ja mógłbym ci jej udzielić, to nie zawahaj się o
nią poprosić. Nazywam się Maximilien de Robespierre [1]. Jestem adwokatem. Zapamiętasz?
– Zapiszę sobie.
– O! Ty umiesz pisać?
– A jakże.
– Osobliwe.
– Więcej jest rzeczy osobliwych na tym podłym świecie, niż się panu może wydawać. Proszę już mnie zostawić samą.
Robespierre skinął głową na pożegnanie i wyszedł.


Diana wślizgnęła się do wozu.
– Mateo – potrząsnęła mężczyznę za ramię. Ale ten ani drgnął, a jedynie przestał chrapać. – Mateo! –
szarpała go dotąd, aż wreszcie otworzył oczy i usiadł na posłaniu.
– Co się stało.
– Zaprzęgaj, natychmiast zaprzęgaj i ruszajmy jak najdalej od tego miejsca.
– Teraz? W nocy? Co się stało?
– Był tu straszny człowiek. Boje się…
– Jaki człowiek, kto? Groził ci? Nam groził?
– Adwokat. Tak o sobie mówił. Przyszedł po wróżbę. Przeraził mnie.
– Czym?
– Nie wiem, nie wiem.
– ¡Lárgate de aquí![2] – zawołał rozzłoszczony mężczyzna.

Ale dziewczyna nie odpuszczała. Dopóty szarpała Matea, aż w końcu wstał, obudził resztę trupy, zaprzęgli
konie i ruszyli w dalszą drogę.
O świcie Arras zostało daleko w tyle.
Mateo gwałtownie rozbudzony trzymając lejce usiłował się zdrzemnąć, ale mu się to nie udawało – był
całkiem wybity ze snu. Jął tedy rozmyślać nad niełatwym życiem, nad biedą, która szarpiąc lud, szarpała
także ich. Komu bowiem były w głowie figle, występy czy błazeństwa, jeśli z niepomiernym trudem
zdobywali codzienną skąpą porcję chleba? Jedynie Diana jeszcze jako tako zarabiała i po prawdzie to ona
utrzymywała rozsypującą się trupę. Po wróżbę przychodziło bowiem jeszcze sporo osób, z których każda

spodziewała się usłyszeć obietnicę poprawy losu już, za chwilę… ale choć wszyscy mieli nadzieję, iż rok
1787 będzie wreszcie rokiem sytości, to jednak nie okazywał się takim.
Mateo przez jakiś czas zastanawiał się nad tym, czy dobrze zrobił, że się skierował ku Paryżowi, że może
lepiej byłoby ruszyć do Lille, a potem może do Gandawy?
Ostatecznie machnął ręką, skręcił w leśny dukt, zatrzymał konie, a sam wyciągnąwszy się na trawie obok
wozu przymknął oczy i odpoczywał czekając, kiedy reszta pasażerów bryki się ocknie.

[1]1758-1794.
[2]Zjeżdżaj stąd! (hiszp.).

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html